Przejdź do treści

Hello Pionierka: Jak Halina Jędrzejewska-Dudzik wróciła po wojnie z Londynu, by zostać lekarką i pomagać kolegom z AK

ilustracja: Joanna Zduniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Do końca życia była „Sławką”. Do Powstania Warszawskiego poszła w jednej sukience i cieszyła się, że ze stresu zatrzymał się jej okres. Jej wspomnienia wojenne i powojenne są wspaniałą lekcją historii. Oto Halina Jędrzejewska-Dudzik!

 

Urodziła się w rodzinie warszawskiego urzędnika w Ministerstwie Komunikacji. W czasie II wojny światowej włączyła się w działania konspiracyjne. W mieszkaniu Dudzików na Starej Ochocie odbywały się lekcje w ramach tajnych kompletów. „Rodzice wiedzieli sporo, bo w naszym mieszkaniu dużo się działo. Tu, w tym pokoju właśnie, odbywały się wykłady z anatomii tajnego Uniwersytetu Warszawskiego. Moja siostra była jego studentką. Nie wiem dokładnie, ilu przychodziło studentów, bo ich nigdy razem nie widziałam. Jak już zamknęli się w pokoju, to się tam nie wchodziło” – wspominała w wywiadzie dla Justyny Kaczmarczyk z Interii.

Jako harcerka należała do Konfederacji Narodu, organizacji, która weszła w skład Armii Krajowej. Przeszła podstawowe szkolenia medyczne, by być sanitariuszką. Walczyła pod pseudonimem „Sławka”. Kiedy szła do powstania, tak jak inni, była przekonana, że walki potrwają kilka dni, a walczyła ponad dwa miesiące: „[…] my ze sobą nic nie miałyśmy! Mówię o tej naszej piątce sanitariuszek z oddziału Miotła Władysława Franciszka Mazurkiewicza, ps. Niebora„. To było normalne. Nikt się na powstanie nie pakował. Miałyśmy tylko torby sanitarne. Nawet sweterka nie wzięłam, założyłam tylko cienką sukienkę – opowiadała.

W czasie powstania walczyła w patrolu sanitarnym na Woli, Starym Mieście, Czerniakowie i Książęcej. „[…] myśmy do ostatniego dnia liczyli – ja mówię o swoim oddziale, ale na pewno było podobnie w innych oddziałach – że jednak jakaś pomoc, choćby w ostatniej chwili przyjdzie. Dziś, gdy patrzę na to z perspektywy, wydaje mi się nieprawdopodobne: zmordowani, głodni, brudni, słabi już, przemarznięci. Że myśmy wciąż chcieli walczyć? To jest dla mnie ciągle zagadka” – wspominała.

Po upadku powstania trafiła do stalagu w północnych Niemczech. „Głód był potworny. W Oberlangen na parę tygodni przed uwolnieniem naprawdę było okropnie. Niektóre z nas w ogóle nie wstawały z prycz. W Sandbostel nie miałyśmy prycz, tylko leżałyśmy na mokrej podłodze” – wspominała w wywiadzie dla Interii.

Po wyzwoleniu stalagu, za namową polskich lotników, zdecydowała się wyjechać do Wielkiej Brytanii. Zanim doszło do wyjazdu, zrekrutowane kobiety trafiły do Holandii, gdzie odzyskiwały siły: „Enschede wydawało nam się wtedy bajką. Była druga połowa kwietnia, całe miasteczko było w kwiatach, mnóstwo zieleni, czyste ulice, uśmiechnięci ludzie, niezwykle życzliwi wobec nas. […] Gdy uznano, że jesteśmy już w dobrym stanie, odżywione, odchuchane, poleciałyśmy do Wielkiej Brytanii. Najpierw przyleciałyśmy do Wilmslow, miejscowości blisko Manchesteru. Tam był obóz rekrucki RAF-u. Byłyśmy tam parę tygodni, 6 czy 8. To był normalny obóz rekrucki. Traktowano nas nie jak wojsko, tylko jak rekrutów” – opisywała w pozostawionych wspomnieniach.

Po przeszkoleniu służyła w Pomocniczej Służbie Kobiet w Polskich Siłach Lotniczych (WAAF), gdzie dostała przydział do dowództwa Polskich Sił Powietrznych w Londynie, gdzie pracowała w kancelarii. „Nie robiłam nic nadzwyczajnego. Ale jednak musieli mi zaufać, bo inaczej do miejsca, gdzie przychodziły dokumenty, nie skierowano by nikogo, do kogo nie byłoby zaufania” – opisywała.

Halina Dudzik pozostała w Londynie przez rok. Nie planowała na stałe związać się z wojskiem, pociągała ją medycyna. „Podjęłam próbę przyjęcia na uniwersytet w Edynburgu, bo dowiedziałam się o tym, że w Edynburgu jest polski wydział lekarski. […] Rozmawiałem z dziekanem wydziału lekarskiego, z prof. Juraszem, Polakiem. On był bardzo życzliwie nastawiony. Ale niestety, był to jedyny przypadek w historii tego wydziału, że nie było naboru na kolejny rok” – w tych okolicznościach zaczęła rozważać powrót do kraju, gdzie uruchamiano kolejne uczelnie medyczne.

O wyjeździe do Polski ostatecznie przesądził list od „Wszebora”, Tadeusza Jędrzejewskiego, kolegi z powstania, który został jej „korespondencyjnym” narzeczonym. Choć dostała stypendium z wojska na studia w Dublinie, zdecydowała się jednak wrócić do kraju, mimo że w dowództwie w Londynie odradzano jej powrót. Wróciła jednak w pierwszym transporcie repatriacyjnym z Wielkiej Brytanii do Polski. „Zderzenie z rzeczywistością było straszne. Pamiętam, jak zeszliśmy ze statku w Gdyni i prowadzono nas do pociągów towarowych, które nas zawiozły do obozu przejściowego. Z obu stron był szpaler żołnierzy z bronią, z bagnetami skierowanymi w naszym kierunku” – opisywała.

Po powrocie do kraju pojechała najpierw do Jeleniej Góry, gdzie po wojnie osiedliła się jej mama. Niedługo później podjęła studia medyczne w Poznaniu. Dlaczego akurat tam? „W Polsce w tym czasie było wiele młodzieży, która wracała z różnych stron zza granicy i chciała się uczyć. A przecież nabór na uczelnie był zawsze nie jesienią, ale w lecie. Okazało się, że w Poznaniu dziekan zdecydował, że otwiera dodatkowy nabór na pierwszy rok medycyny wyjątkowo na jesieni” – jak opisywała, na egzamin prawie wszyscy kandydaci przyszli w mundurach i byli bardzo biedni.

Także Halina nie miała niczego: „Mama zarabiała grosze w Jeleniej Górze, siostra była na studiach, a ja nie miałam niczego, poza tym, co miałam na sobie i sukienkę czy dwie na zmianę. Co pewien czas musiałam się meldować w komórce wojskowej, która przyjmowała powracających z wojska. Ale tam nikt mnie nie szarpał, nikt mi nie robił przykrości” – mówiła.

Po ślubie z Tadeuszem Jędrzejewskim przeniosła się do Warszawy i kontynuowała studia od trzeciego roku. Mieszkali w kawalerce przy ul. Rakowieckiej, a kiedy ich córka Danuta miała 6 lat, dostali przydział na dwupokojowe mieszkanie. W 1976 r. rozpoczęła batalię o odzyskanie rodzinnego mieszkania przy ul. Uniwersyteckiej, które po wojnie podzielono na małe mieszkania komunalne. Trwało to kilka lat.

Od ukończenia studiów pracowała w klinice ortopedycznej przy Nowogrodzkiej, później przy Lindleya i spędziła tam całe zawodowe życie. Wyspecjalizowała się w chirurgii urazowej. W 1966 roku obroniła doktorat z zakresu ortopedii. Jeszcze na emeryturze pracowała w niepełnym wymiarze godzin w spółdzielni lekarskiej.

Od 1956 roku aktywnie działała w organizacjach zrzeszających kombatantów i robiła bardzo dużo dla kolegów z Armii Krajowej. „W latach 70-tych, kiedy powstała taka możliwość, aktywnie działałam w strukturach ZBOWiD. Byłam przez kilka kadencji V-Prezesem Zarządu Wojewódzkiego. Zajmując się sprawami socjalnymi i zdrowia mogłam w tym czasie udzielić znaczącej pomocy moim będącym w potrzebie kolegom z Armii Krajowej” – opisywała.

Halina Jędrzejewska została dwukrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych, ma także wiele najwyższych odznaczeń państwowych. Została także odznaczona „Za zasługi dla miasta stołecznego Warszawy”. Do końca życia pozostała „Sławką”. „Bardzo długo było tak, że ja w ogóle nie reagowałam na swoje imię. Jak ktoś zawołał: Halina, Halinka!, to nic. Jeszcze na Halszkę reagowałam, dlatego że w domu i w szkole byłam Halszką” – mówiła Justynie Kaczmarczyk.

M.in. na podstawie jej wspomnień Anna Herbich napisała książkę „Dziewczyny z Powstania”, gdzie opisała, jak wyglądało życie kobiet w kanałach i dotkliwym braku ubrań. „Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy udało się zdobyć niemieckie magazyny na Stawkach. Tam było mnóstwo mundurów — między innymi słynne panterki, w których później chodziło całe Powstanie. Udało się tam znaleźć dla mnie najmniejsze spodnie. Panterkę zresztą też dostałam. Chłopcy przynieśli mi do tego z jakiegoś opuszczonego mieszkania męską koszulę. W tym stroju walczyłam do końca. Okres? Podczas powstania nie miała go żadna z nas. Stres był zbyt duży. Całe szczęście, że tak się stało, bo przynajmniej z tym nie było kłopotu” – mówiła autorce książki wydanej w 2014 roku.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: