Przejdź do treści

„Największym moim rozczarowaniem jest to, że pacjenci kłamią” – mówi Agnieszka Goździk, anestezjolog

Agnieszka Goździk. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Niektórzy bardzo się boją, że się nie obudzą. Albo że po operacji będzie ich bolało. Szczerze przyznaję, że może boleć. Szczególnie gdy chodzi o rozległe operacje chirurgiczne lub ortopedyczne, bo każdy pacjent ma inny próg bólu. Ale mam do dyspozycji wiele różnych leków, więc nie powinni się martwić – mówi lek. Agnieszka Goździk, rezydentka anestezjologii i intensywnej terapii z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Zgierzu.

Iwona Dudzik: Czerwone włosy, w uszach kolczyki. Pacjenci, których ma pani znieczulać, nie są zaskoczeni?

Agnieszka Goździk: W pierwszej chwili tak, ale szybko zapominają o wyglądzie i zaczynają doceniać to jaka dla nich jestem.

To znaczy?

To że się uśmiecham, trzymam za rękę, głaszczę po twarzy. Mówię: kochanie nie bój się, wszystko będzie dobrze. Jak się obudzisz po operacji, to pierwsze co zobaczysz to moją mordkę. Mówię tak, choć na studiach nas uczyli, by nigdy nie zwracać się do pacjenta na ty. Tylko z szacunkiem: pan – pani.

Ale ja rozmawiam i uspokajam pacjentów po swojemu. Sama też byłam znieczulana i nie wspominam tego najlepiej. Prosiłam, żeby mnie trzymali za rękę, bo się boję. Odpowiedzieli, że jestem na to za dużą dziewczynką.

Pacjenci doceniają pani podejście?

Tak. Widzę, jak pacjent wskazuje mnie palcem rodzinie i mówi: to moja ulubiona pani anestezjolog. Nawet na SOR, gdzie panuje ogólna frustracja, nagle słyszę: dziękuję. I cieszę się: kurcze, dobrze znieczuliłam!

O co pacjenci pytają kiedy mają trafić na stół operacyjny?

Niektórzy o nic, bo za wszelką cenę chcą być zoperowani. Inni mają tysiące pytań i wątpliwości. Wczoraj na przykład pacjent, z zawodu farmaceuta, przed operacją plastyki przepukliny wypytywał mnie jakie leki dostanie podczas znieczulenia. Jaką ma gwarancję, że to on nie stanie się tym statystycznie jednym z pacjentów, którzy z narkozy się nie wybudzą. Podałam mu przykład, że jako farmaceuta też daje chorym różne leki. Na ulotce często są wymienione różne powikłania ze wstrząsem i zgonem włącznie. Mimo to pacjenci nie obawiają się ich przyjmować. Tak samo jest ze znieczuleniem – w najlepszym razie obudzi się szczęśliwy, a w najgorszym – wcale. Obudził się i był bardzo zadowolony.

Agnieszka Goździk. Zdj: archiwum prywatne

A jeśli operacja jest ryzykowna. Mówi pani o tym pacjentom szczerze?

Pracuję na OIOM-ie, gdzie trafiają pacjenci po wypadkach, często w stanie krytycznym. Rodziny pytają: czy wszystko będzie dobrze? Proszę obiecać! Ale jeśli rokowanie jest niekorzystne odpowiadam: nie wiem, zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

Dlaczego ludzie panicznie boją się znieczuleń? Przecież to wybawienie od bólu.

Niektórzy bardzo się boją, że się nie obudzą. Albo że po operacji będzie ich bolało. Szczerze przyznaję, że może boleć. Szczególnie gdy chodzi o rozległe operacje chirurgiczne lub ortopedyczne, bo każdy pacjent ma inny próg bólu. Ale mam do dyspozycji wiele różnych leków, więc nie powinni się martwić.

Niektórzy mają fobię na punkcie znieczulenia podpajęczynówkowego, które stosujemy w operacjach ortopedycznych kończyn dolnych lub ginekologicznych. Jak to igła w kręgosłup? Co to będzie!

Wtedy tłumaczę, że igła do tego znieczulenia jest cieńsza niż ta, którą w tej chwili ma w wenflonie. To będzie jak ukłucie komara. Po operacji pytam: no i jak? Nie było tak strasznie?

Jak znajduje pani czas na rozmowy z pacjentami?

Lubię z pacjentem dłużej porozmawiać, a nie tylko poprosić go o podpisanie zgody, bo to ułatwia mi pracę.

Miałam pacjenta, którego czekała operacja ortopedyczna, ale za nic na świecie nie chciał znieczulenia ogólnego, które było dla niego najbezpieczniejszą opcją. Upierał się, że zgodzi się tylko na znieczulenie miejscowe. Dopiero po dłuższej rozmowie przyznał, że kiedyś po znieczuleniu ogólnym miał wymioty i nie chciał tego koszmaru przeżywać znowu. Wyjaśniłam mu, że to nie problem, bo podamy mu lek przeciwwymiotny. Dopiero wtedy się zgodził. Odwiedziłam go następnego dnia po operacji. No i jak było? Tak jak obiecałam? Tak! – odpowiedział.

Kiedy zapragnęła pani zostać anestezjologiem?

Kiedy miałam 13-14 lat. Naoglądałam się programu “Doktor G – lekarz sądowy” o dr Jan Garavaglia, która wykonuje sekcje i odkrywa, dlaczego ktoś umarł. Wydało mi się to fascynujące. Ale jeśli chciałam zostać polską doktor G to musiałam skończyć wydział lekarski.

Nie akceptuję tego, że jako lekarze mówimy tylko o tym, co nam się udaje. Każdy z nas popełnia błędy. Nie popełnia ich tylko ten, kto nic nie robi. A ja nigdy od kolegów nie usłyszałam: zmarł mi pacjent. Jeśli tak się zdarza, każdy nad własną pomyłką zastanawia się po cichu. Omówić błąd ze starszym, bardziej doświadczonym lekarzem? Nigdy w życiu! Uważam, że powinniśmy ze sobą rozmawiać i wspólnie uczyć się na naszych błędach

Agnieszka Goździk

Rodzice ucieszyli się, że córka będzie lekarką?

Moja mama uważała, że powinnam wybrać Politechnikę, szczególnie że chodziłam do klasy matematyczno-fizycznej. Będzie ci w życiu łatwiej – mówiła. Faktycznie, po czterech latach studiów dawni koledzy byli już inżynierami na posadach, a ja wciąż na utrzymaniu rodziców.

Ostatecznie nie wybrała pani medycyny sądowej. Dlaczego?

Przez moją gapowatość. Po studiach trzeba było wybrać miejsce stażu. Koledzy zapisali się na najbardziej chodliwe oddziały jak interna czy chirurgia. Ja się zagapiłam i została mi intensywna terapia z anestezjologią.  Gdyby nie to pewnie nie zakochałabym się w anestezjologii.

Co było dalej?

Okazało się, że to świetne miejsce do nauki. Któregoś dnia szatniarz zamknął moje rzeczy na klucz i poszedł do domu. Na zewnątrz lało, a ja stałam w koszulce. Koledzy pozwolili mi zostać z nimi na nocnym dyżurze. Pracy było dużo, znieczulaliśmy do rana. Następnego dnia zapytałam ordynatora, czy będą chcieli przyjąć mnie na specjalizację z anestezjologii.

Tak trafiłam tu gdzie teraz jestem. Nie żałuję.

Anestezjologia przyniosła jakieś rozczarowania?

Stale towarzyszy mi strach, w związku z odpowiedzialnością za życie drugiego człowieka. Pacjent to czasem całkowicie zdrowy człowiek, który akurat złamał nogę i trzeba go znieczulić do operacji. Nie jest tak, że wkładam mu rurkę do ust, rozkręcam gazy na cud maszynie i jest dobrze. Książkowe dawki leków występują tylko w książkach. W rzeczywistości chory może różnie zareagować. Chwila spóźnienia, drobne niedopatrzenie, może zadecydować o jego życiu.

Takie ryzyko zawodowe.

Nie do końca. W anestezjologii obowiązują bardzo ścisłe wytyczne. Określają one jakiego pacjenta wolno znieczulić, w jaki sposób, jakie badania są konieczne. Jeśli czegoś nie dopatrzę, to ja ponoszę winę.

Ale największym moim rozczarowaniem jest to, że pacjenci kłamią.

Ludzie kłamią. To się zdarza.

Tak, ale chodzi o to, że potrafią oszukiwać lekarza, a przez to ryzykować własnym życiem i zdrowiem.

Jakie sytuacje ma pani na myśli?

Niektórzy nie są w stanie wytrzymać ośmiu godzin bez jedzenia i picia. Ale boją się, że jeśli powiedzą prawdę, to operacja się nie odbędzie. Wjeżdża więc taki pacjent na blok operacyjny i oczywiście pytamy go, czy coś jadł lub pił. Twierdzi stanowczo, że nie. Podajemy znieczulenie ogólne, a pacjent zaczyna wymiotować.

Inna sytuacja: prosimy, aby pacjent koniecznie przyjął leki. Podczas operacji parametry na monitorze szaleją, czyli że na pewno nie wziął lekarstw.

Pytamy przed operacją pacjenta na co się leczy. Odpowiada, że na nic. Później okazuje się, że ma wiele bardzo poważnych chorób.

Agnieszka Goździk. Zdj: archiwum prywatne

Oszukują też, żeby dostać coś silniejszego na ból?

Głównie pacjenci uzależnieni od leków przeciwbólowych, oni niestety bardzo kłamią, że boli. Czasem wystarczy im powiedzieć, że dostali coś przeciwbólowego i sama ta świadomość działa terapeutycznie.

Który pacjent okazał się największym wyzwaniem?

W szpitalu, w którym pracuję, jest oddział położniczy. Tam urodziło się zdrowe dziecko. Podczas karmienia zachłysnęło się i przestało oddychać. To sytuacja, kiedy życie jest na krawędzi. Noworodek może z tego nie wyjść lub doznać uszkodzenia mózgu. Wezwani biegliśmy co sił i rozpoczęliśmy reanimację. Kiedy ma się taką kruszynę w rękach to są zupełnie inne emocje, niż ratowanie kogoś, kto jest już u kresu życia. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy musiałabym powiedzieć: koniec, stwierdzam zgon. Działam szybko, mechanicznie, ręka nie może zadrżeć. Udaje się, wielka radość. Ale przecież mogło skończyć się inaczej… Po takiej reanimacji noworodka naprawdę trudno ochłonąć. Wsiadłam do windy i próbowałam uspokoić się jeżdżąc samotnie między piętrami.

Zaskakuje pani sama siebie?

Nie sądziłam, że z pacjentami będę chciała nawiązać bliższą relację. A to mi się zdarza. Znieczulam do operacji, ale stan pacjenta jest ciężki, powikłany. Przychodzę do niego po kilka razy, martwię się. W pewnym momencie wychodzę z roli lekarza i staję się osobą prywatną. Pacjent dzwoni do mnie z życzeniami na święta, a ja go zachęcam: przyjdź, pokaż się. Zdarzyło mi się już odwiedzić pacjentkę w innym szpitalu, a nawet przyjść do niej do domu na ciasto.

To profesjonalne?

Emocje to tabu w naszym zawodzie. Nam nie wolno się z pacjentem zaprzyjaźnić, nie może nam być pacjenta żal. Ja o kilku pacjentach myślałam wracając do domu, bo było mi ich szkoda. Chciałam omówić ich sytuację z kolegami. Po co się angażujesz? Daj spokój! Nikt nie chciał słuchać.

Jeszcze na studiach uczy się nas, że zaangażowanie w prywatne sprawy pacjenta to duży błąd. Sprawia, że na naszych własnych rodzinach odbijają się problemy obcych ludzi, których mamy tylko leczyć. Więc obiecuję sobie, że nie będę tego robić.

Założyła pani własną rodzinę?

Nie. Wykonując ten zawód niełatwo znaleźć kogoś, kto taki styl życia rozumie i akceptuje.

Poraża masa kobiet w moim wieku, które znieczulam do operacji ginekologicznych z przyczyn onkologicznych. Widać, że kobiety dbają o siebie, badają się i leczą. Jednak w coraz młodszym wieku jesteśmy zagrożone

Agnieszka Goździk

Drażni panią jeszcze jakieś inne zawodowe tabu?

Nie akceptuję tego, że jako lekarze mówimy tylko o tym, co nam się udaje. Każdy z nas popełnia błędy. Nie popełnia ich tylko ten, kto nic nie robi. A ja nigdy od kolegów nie usłyszałam: zmarł mi pacjent. Jeśli tak się zdarza, każdy nad własną pomyłką zastanawia się po cichu. Omówić błąd ze starszym, bardziej doświadczonym lekarzem? Nigdy w życiu! Uważam, że powinniśmy ze sobą rozmawiać i wspólnie uczyć się na naszych błędach.

Czemu obowiązuje milczenie?

Może to przekonanie, że bogowie są nieomylni? W efekcie pacjenci także miotają się między skrajnościami: albo lekarza wielbią za uratowanie zdrowia i życia, albo obrzucają błotem i oskarżają. Nie umiemy rozmawiać normalnie.

Czasem żal pani pacjentów. Czemu?

Ponieważ są niechciani. Chciałabym zadzwonić do bliskich tego chorego, ale wiem, że on ich już nie interesuje.

Nie chcemy go? Tak mówią?

Lepiej jakby umarł – nawet tak mówią. Miałam pacjenta, który doznał urazu podczas wypadku drogowego i stał się osobą leżącą, wymagającą opieki. Żona powiedziała, że w takim stanie to ona go nie chce, lepiej żeby umarł. Facet był w średnim wieku. Dla nas było sukcesem, że w ogóle przeżył, niesamowicie się cieszyliśmy.

Po jakimś czasie jego stan się trochę poprawił, można było z nim rozmawiać. Puszczał oczko, uśmiechał się, żartował. W święta miałam dyżur, poszłam odwiedzić moich pacjentów. Do wszystkich przyszły rodziny, nawet do tych nieprzytomnych. Tylko jego jednego nikt nie odwiedził. Lekarz prowadzący tylko. Rodzina go nie chciała, lepiej żeby zmarł.

Żyje?

Tak, nadal jest w szpitalu, gdzieś na internie. Gdyby miał w domu opiekę, mógłby tam wrócić. Ale obawiam się, że szpitala nie opuści już nigdy.

Było więcej takich pacjentów?

Był inny pacjent po wypadku komunikacyjnym. Też baliśmy się, że nie przeżyje. Rzadko odbieram telefony z miasta, ale powiedziano mi, że dzwoni żona tego pacjenta, więc odebrałam. Informuję ją, że stan męża jest bardzo ciężki, właśnie jest przewożony na blok operacyjny. A ona: ale co z rowerem? Ja na to: nie wiem, nie interesuje mnie to. Nie wiadomo, czy pani mąż przeżyje, proszę przyjechać.

Podchodzę do kobiety po operacji, a ona w rękach ma otwartą paczkę z rzeczami męża i zaczyna na mnie krzyczeć. Kto pociął te ubrania? Co pani zrobiła? To ubranie było bardzo drogie! Ani jednego pytania o stan męża. Szczęśliwie pacjenta udało się uratować.

Kobieta jest w gabinecie lekarskim, widac jej plecy. Na przeciwko siedzi młoda lekarka, która słucha pacjentki.

Czym jeszcze zaskakują panią ludzie?

Czasem do szpitala trafia osoba zaniedbana, bardzo schorowana. Nikt jej nie odwiedza, nie opiekuje się. W końcu umiera. I wtedy nagle zjawia się rodzina i lamentuje: jaki to był wspaniały człowiek, wszystkim pomagał, jak to możliwe, że umarł.  Stoję wtedy skonsternowana. Nie mam prawa komentować wcześniejszego braku zainteresowania z ich strony, nie rozumiem czemu są zaskoczeni. Tłumaczę więc, że reanimacja nie powiodła się, pacjenta nie udało się uratować.

Ludzie chorują, ale nie dopuszczają możliwości śmierci?

Tak i to nawet jeśli chory cierpi na rozsianą chorobę nowotworową. Umiera pacjentka, informujemy rodzinę. I jest szok. Ale jak to? Przecież się leczyła, wczoraj z nami rozmawiała.

Nikt im nie powiedział, że pacjentka może umrzeć.

Sami się tego nie domyślali?

Nie, ponieważ mają wyobrażenia z filmów. Myślą, że jeśli pacjent ma kłopoty zdrowotne, to lekarze go uratują. Jesteśmy w stanie zrobić wiele, ale śmierci nie oszukamy. Kiedy nadchodzi ten dzień, wiemy, że możliwości terapeutyczne się skończyły. Zaczyna się proces umierania. Ludzie takiej opcji nie dopuszczają.

Kiedyś na SOR karetka przywiozła pacjenta w wieku 101 lat. Poinformowałam rodzinę, że pacjent nie jest chory, ale umiera ze starości. Nie da się tego wyleczyć, ani zatrzymać. Powinni zabrać człowieka do domu, by zmarł we własnym łóżku i ktoś trzymał go za rękę. Nie zgodzili się. Zażądali przyjęcia do szpitala.

To dziwne? Ludzi przeraża umieranie.

W mojej miejscowości umieranie w domu było czymś naturalnym. To się zmieniło. Córka pacjentki mówi: mama ma umrzeć w moim domu? Niedopuszczalna sytuacja! Niech umrze w szpitalu.

Cicho towarzyszę, jestem obecna

Anestezjolodzy częściej niż inni lekarze mają do czynienia ze śmiercią?

Zdecydowanie częściej. To my jesteśmy wzywani do reanimacji. Czasem osoba już nie żyje i tylko stwierdzamy zgon. Koledzy lubią nas wzywać do zgonów tłumacząc, że mamy większe doświadczenie.

Zdarzają się zgony na bloku operacyjnym?

To najgorsza sytuacja, jaka może spotkać anestezjologa. Miałam z nią do czynienia jeden raz. Stan był za ciężki, nie było żadnych szans na uratowanie człowieka. Mimo wszystko czułam porażkę.

Agnieszka Goździk. Zdj: archiwum prywatne

Myślałam, że porażką może się martwić chirurg, a nie anestezjolog.

Chirurdzy robią swoje. Ale to my odpowiadamy za stabilność pacjenta, jego funkcje życiowe, przetaczanie krwi i żeby pacjent się obudził. Więc choć ten chory nie miał prawa przeżyć, ze względu na zbyt rozległe obrażenia, to człowiek o tym wszystkim rozmyśla “a może gdybym….”.

Co się czuje, kiedy trzeba zakończyć reanimację bez powodzenia?

Bardzo dobrze pamiętam, jak po raz pierwszy powiedziałam: kończę reanimację. Wiem, że postąpiłam zdroworozsądkowo. Ale z drugiej strony, kto dał mi prawo powiedzieć, że to już koniec czyjegoś życia? Kupiłam wtedy wódkę i zastanawiałam się nad tym. Większość kolegów na początku kariery ma takie dylematy. To bitwa emocji z czystą wiedzą naukową.

anestezjolog Anna Kociszewska-Bald

Są takie reanimacje, kiedy mówi pani: spróbujmy ostatni raz i udaje się?

Tak, zdarza się. Po zatrzymaniu krążenia nie dawaliśmy już pacjentowi szans. Ale on jakby nas słyszał i miał wielką wolę życia. Co ciekawe dwa razy miał takie szczęście. Reanimacja, w powodzenie której już nie wierzyliśmy, dwukrotnie uratowała mu życie w ostatniej chwili.

 Kobiety są lepszymi anestezjologami?

Kobiety są bardziej emocjonalne i empatyczne. Bardziej identyfikują się z drugą kobietą, która na przykład jest znieczulana po poronieniu. Ale też są bardziej cięte. Kiedy słyszę od pacjentki, że pali w ciąży, to mam ochotę ją walnąć i krzyknąć “głupia babo!”. Ale jako lekarz muszę zachować profesjonalizm. “Ok, nie oceniam cię. Dziękuję za szczerość”.

Niektórzy nie są w stanie wytrzymać ośmiu godzin bez jedzenia i picia. Ale boją się, że jeśli powiedzą prawdę, to operacja się nie odbędzie. Wjeżdża więc taki pacjent na blok operacyjny i oczywiście pytamy go, czy coś jadł lub pił. Twierdzi stanowczo, że nie. Podajemy znieczulenie ogólne, a pacjent zaczyna wymiotować

Agnieszka Goździk

 Jeśli chodzi o choroby, które zagrażają kobietom, zauważa pani jakieś trendy?

Poraża masa kobiet w moim wieku, które znieczulam do operacji ginekologicznych z przyczyn onkologicznych. Widać, że kobiety dbają o siebie, badają się i leczą. Jednak w coraz młodszym wieku jesteśmy zagrożone.

Potrafimy walczyć z taką chorobą?

Często kobiety zamiast cieszyć się, że dzięki szybkiej operacji zyskają szansę na życie, martwią, że stracą np. macicę. Jakby kobiecość oznaczała posiadanie piersi, macicy, jajników. A nie to, że mogą być szczęśliwe, spełnione, mogą żyć i robić to, co lubią. Ten płacz z powodu konieczności usunięcia organu nawet wśród pań, które już nie będą rodzić dzieci, szokuje mnie. Kobieto, wolisz żyć, czy umrzeć z macicą?!

Ciągle jest w kobietach wiele fałszywego wstydu nawet w rozmowie z lekarzem. Kiedy pytam kobiety, czy miały już jakąś operację, odpowiadają nieśmiało “no wie pani, miałam operację kobiecą” zamiast “mam usunięty jajnik”.

Planuje pani dokończyć specjalizację w większym szpitalu, gdzie jest jeszcze więcej oddziałów niż w Zgierzu. Dlaczego?

Chciałabym się nauczyć wszystkich procedur wykonywanych na oddziałach, których w Zgierzu nie ma: zabiegowy dziecięcy, torakochirurgii, chirurgii naczyniowej i bariatrii. Żebym nigdy nie znalazła się w sytuacji, że pacjent mi zmarł, bo czegoś nie umiałam. Żebym zawsze mogła spojrzeć na siebie w lustrze.

Ambitne i piękne.

Mój ojciec zmarł, gdy miałam 11 lat z powodu raka płuc. Bardzo późno został zdiagnozowany. Pamiętam jaki mieliśmy o to żal. Nie chciałabym nigdy stanąć przed rodziną pacjenta, który zmarł, bo czegoś nie potrafiłam albo przespałam. Jeśli się uważa, że już wszystko się umie, to na pewno popełni się błąd. Kiedy czegoś nie wiem, zawsze pytam, albo szukam w literaturze. Zdarza mi się też odmówić znieczulenia, które powinno się odbyć w ośrodku o wyższej referencyjności.

Ma pani jakieś skrzywienia zawodowe?

Wiele. Na przykład noszę kolczyki, ale nie mam tatuaży. Tatuaż w odcinku lędźwiowym jest przeciwwskazaniem do znieczulenie zawnątrzoponowego, ponieważ można wprowadzić barwnik do rdzenia kręgowego i uszkodzić nerwy. Tak samo nie zrobię tatuażu na rękach, bo byłby problem ze wkłuciem się. My, anestezjolodzy, tatuaży nie lubimy.

Kolejne skrzywienie to mycie dłoni. Zawsze myję je w określony sposób, tak jak w pracy, dopiero wtedy są dla mnie czyste.

Kiedy patrzę na czyjeś ręce – od razu oceniam żyły. Ktoś ma skrzywienie kręgosłupa, już go żałuję, bo znieczulenie zewnątrzoponowe nie dla niego. Długa szyja – trudna będzie intubacja.

Mam też zasadę, nie piję alkoholu jeśli następnego dnia idę do pracy.

Dr Katarzyna Pogoda

Dla kogo anestezjolog to idealny zawód?

To zawód dla kogoś, kto w sytuacji kryzysowej zapanuje nad strachem i nie wpadnie w panikę. Nie ma nic gorszego niż pilne wezwanie do cięcia cesarskiego ratującego życie, z powodu zwolnienia tętna płodu. Mamy zdrową kobietę i zdrowe dziecko. Za chwilę możemy mieć zgon, a może nawet dwa. W sekundę trzeba przeanalizować sytuację i zaplanować postępowanie, a następnie odruchowo wykonać wszystkie czynności.

Trzeba być na to gotowym. Potrzebna jest też gotowość do nocnych dyżurów w szpitalu. Natomiast jeśli ktoś marzy o własnym gabinecie, lubi zajmować się pacjentami z drobnymi dolegliwościami nie zagrażającymi życiu – niech zapomni o anestezjologii.

Czy świadomość kruchości ludzkiego życia motywuje do większej dbałości o siebie i kochanych osób?

Przeciwnie. Dawniej, gdyby bolała mnie głowa, od razu bym biegała na tomografię. Dziś to ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła. Bagatelizuję dolegliwości, które nie są zagrożeniem życia. Leczę się sama, a jak nie daję rady, dopiero wtedy szukam pomocy. Nie pamiętam kiedy byłam u lekarza.

Chyba lepiej się zbadać i wiedzieć co jest powodem migreny?

Niekoniecznie. Powiedzmy, że dokładnie bym się przebadała i wykryto by u mnie oponiaka mózgu, łagodny guz częstszy u kobiet i nie zawsze operacyjny. I co wtedy? Zaczęłabym się martwić, oszczędzać się. Nie chcę tego. Wolę nie wiedzieć i żyć na 100 procent.

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: