Kasia, ratowniczka medyczna: człowiek ma potrzebę, żeby znowu pod tę granicę życia i śmierci podjechać
Kasia pracowała na SOR-ze, w kołowym transporcie medycznym oraz jako dyspozytor medyczny (przyjmowała zgłoszenia na 999). W Polsce i w Irlandii. Ratownictwo medyczne zna od podszewki. Ma 33 lata, wychowuje sama dwójkę dzieci, jest ratowniczką i pielęgniarką. Jak się żyje ratowniczce medycznej? – Nad pracownikami medycznymi ciąży klątwa – śmieje się. – Wychodzisz na kawę ze swoim mężczyzną, wracasz z dziećmi do domu, a po drodze na ulicy albo w galerii handlowej kogoś reanimujesz. Kiedy słyszysz wylękniony głos: „czy jest tu jakiś medyk?”, w jednej sekundzie zostawiasz wszystko i działasz.
Ewa Kaleta: Jak ludzie reagują, kiedy drobna blondynka na obcasach mówi im, że jest ratowniczką medyczną?
Kasia: Mówią: „wow!”. To statystycznie najczęstsza reakcja. A potem: „to chyba trudne dla kobiety”. Mówią, że to męski, ciężki zawód – i jak sobie z nim radzę. Przede wszystkim jak sobie radzę fizycznie.
Ile razy w życiu słyszałaś, że ratownik medyczny to męski zawód?
Oj, wiele razy. Kiedy ponad 12 lat temu zaczynałam studia, było nas, ratowniczek, bardzo mało. Wszyscy mi mówili, że skończę na dyspozytorni i nigdy nie wsiądę do karetki. Kobiety do niedawna były traktowane jak niepełny członek zespołu karetki. Sama doświadczyłam takiej dyskryminacji, nie przyjęto mnie do pracy w bardzo specyficznym miejscu – lotniczym pogotowiu ratunkowym – bo jestem kobietą. To było ładnych parę lat temu. Kobiety są gorzej traktowane.
Dlaczego?
Bo kobieta nie podniesie tyle co facet. I kwestia ratownictwa medycznego w dyskusjach sprowadzała się głównie do kwestii dźwigania. A zgodnie z przepisami mężczyzna może podnieść tylko o 18 kg więcej niż kobieta. Niewiele, biorąc pod uwagę nawet pacjenta ważącego 100 kg na dwuosobowy zespół, mężczyźni przekraczają swoje dopuszczalne normy. Więc właściwie każdy ratownik podnosząc więcej, łamie przepisy. Oczywiście te przepisy są łamane nagminnie, ale mówię o tym po to, żeby uzmysłowić, że ta różnica jest trochę mitologizowana. I mężczyźni nie są nadludźmi, którzy nie mają kontuzji, przeciążeń fizycznych czy psychicznych. Na szczęście powoli się to zmienia. Poza tym ratownictwo medyczne to nie tylko dźwiganie, a właściwie przede wszystkim praca z drugim, ciężko chorym człowiekiem. Kiedy przyszły ratownik się uczy i za chwilę wsiądzie do karetki na praktykach, to marzy o tym, żeby to była praca na ciągłej adrenalinie, same wypadki, pożary, katastrofy, ale w rzeczywistości…
"Bo kobieta nie podniesie tyle co facet". I kwestia ratownictwa medycznego w dyskusjach sprowadzała się głównie do kwestii dźwigania. A mężczyźni nie są nadludźmi, którzy nie mają kontuzji, przeciążeń fizycznych czy psychicznych.
Nie jest tak?
Bywa, ale dominuje proza życia. Wiele zależy od pogody, pory roku czy świąt. Kiedy jest ślisko, dominują urazy ortopedyczne, zderzenia, kolizje. W święta Bożego Narodzenia bardzo częste są zatrucia grzybami i przejedzenie. W niedziele omdlenia w kościołach. Piątek i sobota wieczór to imprezy, a tam, wiadomo, może zdarzyć się wszystko. W soboty w ciągu dnia i w niedziele padaczki poalkoholowe. Zimą przy pogodzie, jak w ostatnich dniach, i dużym smogu: astma, zapalenie krtani, duszności. Kiedy zbliża się pełnia księżyca, nasilają się zaburzenia psychiczne, manie, schizofrenia. Kiedy jest gorąco – zasłabnięcia, szczególnie wśród starszych ludzi. Bywają też zabawne zdarzenia: dzwonią świeżo upieczeni ojcowie, którzy pierwszy raz w życiu zostali sami z niemowlakami, które płaczą. Pracowałam zgodnie z przepowiedniami na dyspozytorni, ale koniec końców byłam w każdym miejscu, jeśli chodzi o ratownictwo medyczne. I zawsze okazywało się, że ta siła fizyczna jest ważna, ale nie jest najważniejsza. Myślę, że kobiety mają inne predyspozycje do bycia ratownikami, mimo że fizycznie nie wzbudzają takiego poczucia bezpieczeństwa.
Chory czuje się słaby, chce silnego zdecydowanego ramienia do oparcia. Trzeba być twardzielem? Męską kobietą? Chłodną superbohaterką?
Trzeba umieć działać szybko, szybko podejmować decyzje. Ja sobie świetnie radzę w takiej szybkiej pomocy. Jestem zadaniowa. Nie nadaję się do opieki długoterminowej. Mam w sobie taką stronę, że w trudnych sytuacjach się uruchamiam, emocje odkładam na bok, działam, działam dobrze, adekwatnie. Ale niedocenianym elementem ratownictwa medycznego jest empatia, ogółem inteligencja emocjonalna. Pacjenci często są wystraszeni, boją się. Trzeba rozpoznać, co się z nimi dzieje, nawiązać szybko relację. Człowiek w szoku często stawia opór, nie chce iść do szpitala, nie chce pomocy walczy i szarpie się. Kobiety o wiele lepiej radzą sobie w takich sytuacjach, kiedy trzeba pacjenta uspokoić, wyciszyć, żeby dał sobie pomóc. Nie ujmując nic kolegom, z których wielu stara się dać emocjonalne oparcie pacjentom, kobietom to przychodzi łatwiej i jest to dla nas naturalne. Szczególnie kiedy jest mało czasu. Kontakt wzrokowy jest bardzo ważny, ton głosu, kultura osobista, wszystko po to, aby lepiej rozpoznać, co się dzieje z pacjentem, namówić do współpracy i sensownie zadziałać. Lepiej tak, niż jak to czasem robią faceci: „dobra, panie, jedziemy”.
Kiedy umawiałyśmy się na wywiad, powiedziałaś, że ratownictwo medyczne to sposób myślenia i postawa życiowa. Miałaś takie sytuacje w zawodzie, które ciebie jako człowieka odmieniły?
Były takie momenty, szczególnie dwóch nie zapomnę, które mi uświadomiły, czym jest to ratownictwo – a właściwie medycyna, bo dotyczy to wszystkich pracowników ochrony zdrowia. Na jak wrażliwej tkance pracujemy. Pierwszy, kiedy pracowałam Irlandii w transporcie medycznym, wyjechałam tam szybko po uzyskaniu w Warszawie dyplomu. Miałam przewieźć pacjenta, bezdomnego mężczyznę, ze szpitala na naświetlania. Bardzo trudny pacjent, namawiałam go 20 minut, żeby zgodził się jechać. A presja czasu na zespoły transportowe także w Irlandii jest duża, jak najwięcej zleceń w jak najkrótszym czasie, bo to kasa. To był człowiek uzależniony, chory, nieszczęśliwy, jak już wspomniałam – bezdomny. Kiedy już go namówiłam i pozwolił się przenieść na nosze i do karetki, pielęgniarka asystująca powiedziała, że na takich jak on szkoda pieniędzy. Powiedziała to przy pacjencie, a właściwie do niego. Miałam ochotę wyrzucić ją z karetki, napisałam na nią skargę i nigdy już ze mną nie jeździła. Ale to był moment, kiedy sobie zdałam sprawę, że moim zadaniem jest nie tylko opieka fizyczna, rany, krew, zagrożenie życia, ale też ochrona najsłabszych. Ludzi, którzy nie mają już nikogo i tak często doświadczają pogardy.
Naszą rolą jest pomóc człowiekowi, a nie go oceniać.
Druga sytuacja: po nieudanej reanimacji czekaliśmy na córkę zmarłego pacjenta. To była chyba druga reanimacja w moim zawodowym życiu. Po chwili do tej samej sali – to była sala reanimacyjna, dwułóżkowa, tak zwana czerwona strona – przywieźli nam bezdomnego, który podtruł się dymem w kanale ciepłowniczym, chciał się zagrzać, było wtedy zimno. Chciałam założyć mu maskę tlenową, bo miał niską saturację, czyli mało tlenu we krwi. Walczył, szarpał się, nie chciał tlenoterapii, musiałam się z nim siłować. I nagle usłyszałam krzyk zza parawanu, krzyk rozpaczy córki mężczyzny, którego nie udało nam się uratować. Łzy napłynęły mi do oczu, mimo że wiedziałam, że muszę się trzymać, bo mam kolejną osobę pod opieką. Po chwili zobaczyłam że ten bezdomny pacjent patrzy na mnie i widzi te moje mokre oczy. Rozluźnił ręce, przestał walczyć z maską, przestał się szarpać, pozwolił sobie pomóc. Nie umiem do końca zinterpretować tego, co się stało w nim i we mnie wtedy. Może zobaczył we mnie człowieka.
Mocne. Nie podałaś ekstremalnych wypadków.
Ratownictwo bywa ekstremalne, ale też emocjonalnie ekstremalne. Jesteś człowiekiem od kryzysów. Ratownictwo to też sztuka pokory. Bo jest własna ambicja. Kiedy dostaję pacjenta, który wyfiletował sobie kości z palców ręki piłą, to część mnie cieszy się, że to ja zakładam ten pierwszy opatrunek. Jaram się przypadkiem. Jak większość pracowników medycznych hipnotyzuje mnie ludzkie ciało. Ale pamiętam, że to człowiek, który jest w totalnie kryzysowej sytuacji.
Z czym borykają się ratownicy medyczni? Jaki jest największy problem tego zawodu?
Z pewnością z emocjami, które się właśnie odsuwa na potem. Tymi, które pojawiają się, kiedy trzeba szybko działać. Koszt tego szybkiego działania na autopilocie i to dobrym, sprawnym autopilocie, później wraca. Te emocje, odczucia potrafią się skumulować w jakiejś prywatnej sytuacji, przebić się lub dołożyć do innego zdarzenia i dać o sobie znać. Odreagowujemy czarnym humorem, czasem wyjściem na piwo z koleżanką czy kolegą. Jest odcięcie od uczuć, zobojętnienie, krąży taki żart: nie ma takiego cierpienia pacjenta, którego ja, ratownik, nie mógłbym znieść. Jest też kompleks Boga – mogę wszystko, na adrenalinie jestem zdolny do wszystkiego. Ale bez niej nie moglibyśmy działać skutecznie. Kiedy zmienia się pracę, oddala nieco od systemu, czegoś zaczyna brakować. Wtedy szuka się innych ryzykownych zajęć. Ja sama to w sobie obserwuję. Jeździłam na motocyklu, łażę po wysokich górach, bywa, że bawię się w samochodem w błocie, interesuje mnie ekstremalne ratownictwo medyczne. Bo jak nie karetka, to co? Człowiek ma potrzebę, żeby znowu pod tę granicę życia i śmierci podjechać. Może też pojawić się coś, co na szczęście w moim życiu nie miało miejsca – używki, alkohol, narkotyki. Zdarzają się załamania nerwowe i depresje, ale to raczej wynika z przepracowania, wpływu systemu dyżurowego na życie rodzinne i nakładające się na zawodowy stres prywatne frustracje.
Jesteś też mamą dwójki dzieci. Wychowałaś je sama. Jak pogodziłaś te dwa światy: czuła mama i superbohaterka z karetki, kobieta od kryzysów?
Nadal wychowuję, mają 6 i 9 lat. Bez pomocy moich rodziców musiałabym zmienić zawód. Daleko mi do idealnej matki. Często mnie nie ma. Teraz, ze względu na studia i pracę, prowadzę własną firmę i zajmuję się na razie głównie szkoleniem innych w zakresie pierwszej pomocy. Wiesz, jak się bawi 6-letnia córka ratowniczki medycznej? Odkrywa, że pompka do materaca może służyć do nauki ucisków klatki piersiowej. Dzieci sprawiają, że człowiek redukuje swoje ciągoty do karetki. Nic nie uzależnia jak karetka czy SOR.
Jednym z efektów tego poszukiwania było pół roku intensywnego szkolenia personelu pokładowego jednej z linii lotniczych. Szkolenia w Polsce i zagranicą. W dodatku samolot to niecodzienne miejsce udzielania pomocy, ale także niezwykle trudne i sprzyjające niekorzystnemu samopoczuciu środowisko. Wiedziałaś, że kiedy lecisz samolotem, masz do dyspozycji ok. 25% tlenu mniej niż teraz? A to tylko jedna z wielu zmiennych, o których muszą pamiętać dbające o nasze bezpieczeństwo stewardessy. Poczułam, że to moje miejsce. Że dzielenie się wiedzą z innymi daje mi satysfakcję i wiem, że robię to dobrze. To jeden z moich sposobów na zwiększanie świadomości społecznej i odciążania stopniowego systemu ratownictwa od zgłoszeń niepotrzebnych lub, w drugą stronę, uwrażliwienie ludzi na innych i zrobienie czegoś więcej niż zdjęcia czy nawet wykonanie telefonu na 112 bądź 999. Trzeba podejść, sprawdzić oddech, zebrać jakieś dane. Ludzie się tego boją.
Mam kolejny przykład na to że adrenalinę da się znaleźć w tej działce. We wrześniu tego roku przeprowadziłam kurs dla trzyosobowej grupy, która przygotowywała się do przejechania Afryki na motocyklach. Projekt badwaytoafrica.com. Zaplanowałam i pomogłam zapakować dla nich apteczki wyprawowe. Czekam na wrażenia i opinie po ich użyciu – a już wiem, że mieli okazję. Bo wracać mają w grudniu, czyli jakoś niebawem. Planuję kursy dla osób wspinających się w wysokich górach, przy współpracy z większymi specami ode mnie w tej dziedzinie. Człowiek, jeśli chce, rozwija się w tym zawodzie całe życie. Ratownictwo medyczne było moim największym marzeniem. Chciałam robić coś ważnego, wyjątkowego, niecodziennego, być potrzebną, sprawdzać się, pomagać ludziom. Miałam misję. Nadal ją mam.
Twoja druga połówka to pielęgniarz. Łamiecie płciowe stereotypy. Przenosisz czasem pracę do domu?
Trochę łamiemy, oboje mamy podobne spojrzenie na nasz zawód. On pielęgniarz, ale też dużo wspólnego ma z ratownictwem. Praca w zasadzie dominuje nasze życie, ciężko jest czasem znaleźć chwilę wolnego, ale staramy się wyrwać na 2-3 dni w góry, kiedy tylko jest taka okazja. Oboje prowadzimy własne biznesy, a to niestety wymaga wiele zaangażowania, naszej energii i czasu, żeby wszystko działało, jak trzeba. Ktoś kiedyś powiedział, że jak człowiek pracuje z pasją, to w swoim życiu nie przepracuje ani dnia. I chyba powoli zaczyna się u mnie ten etap.
Polecamy
„To, co mnie w 1997 roku zdumiało, to nieprawdopodobna wręcz solidarność ludzi. Wrocław pokazał całej Polsce, że fali powodziowej można się przeciwstawić”
„Sama myśl, że kolejne 3 miesiące spędzę z fokami, była oszałamiająca!”. Kim są współcześni wolontariusze?
Czy czujesz, że twoja praca ma sens? „Z badań wynika, że tylko 14 proc. Polaków jest zaangażowanych w swoją pracę. To jest absolutnie przerażające!” – mówi Dobrosława Gogłoza
Michelle Obama – wewnętrzne światło w niespokojnych czasach
się ten artykuł?