Przejdź do treści

„Zaczyna się od niewinnych tekstów, a potem są docinki, że dziewczyna musi mieć przód i tył i nie może wyglądać jak z Oświęcimia” – mówi filigranowa Ania

Ania. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Kiedyś przyniosłam do pracy wielką porcję spaghetti bolognese. Kilka osób było zaskoczonych, że jestem w stanie tyle pochłonąć na raz, ale i tak jedna koleżanka zapytała, czy przypadkiem nie pójdę tego zwymiotować – mówi Ania.

Nina Harbuz: Dlaczego wolisz udzielić wywiadu anonimowo?

Ania: Nie jestem instagramerką, influencerką, jestem mało obecna w mediach społecznościowych, więc nie mam potrzeby pokazywania twarzy. Zdecydowałam się udostępnić zdjęcia sylwetki sfotografowanej od tyłu, co i tak, jak dla mnie, jest wiele. Pierwotnie – jak wiesz – nawet na takie ujęcia nie chciałam się zgodzić.

Nie chciałaś prowokować uwag i narażać się na przykre i bolesne komentarze na temat tego, jak wyglądasz?

To też. Kiedy non stop słyszysz, że jesteś koszmarnie chuda, to w końcu zaczynasz się tak czuć. Przyjmujesz to, co mówią inni za fakt, nazwanie rzeczy po imieniu i myślisz, że nie powinnaś mieć żalu do osób, które dzień w dzień komentują twój wygląd. Dopiero po latach zrozumiałam, że przekraczano moje granice.

Naprawdę, dzień w dzień słyszałaś, że źle wyglądasz?

Tak, każdego dnia. Gdy jadłam w pracy przyniesiony z domu obiad, słyszałam: „Aaa, to jednak będziesz coś jeść?”. Albo: „O, Aniu*, przyjechała zupa z cateringu, zjedz coś!”. Ale to nie brzmiało jak miłe zaproszenie do wspólnego spożycia posiłku. Za każdym razem to było odnoszenie się do mojej wagi. Codzienne, drobne, uszczypliwości, takie, które, wydaje mi się, słyszy każda szczupła dziewczyna. Zwykle zaczyna się od niewinnych tekstów: „Czy ty w ogóle coś jesz?”, „Jak wiatr będzie wiał, to cię złamie”, „Wyglądasz jak anorektyczka”.

Czyli jak osoba chora.

Dokładnie tak, przy czym wiedziałam, że nie jestem chora na anoreksję. Mimo to, wszyscy tylko kiwali głowami z politowaniem. Nikt mi nie wierzył, że dużo jem. Kiedyś przyniosłam do pracy wielką porcję spaghetti bolognese. Kilka osób było zaskoczonych, że jestem w stanie tyle pochłonąć na raz, ale i tak jedna koleżanka zapytała, czy przypadkiem nie pójdę tego zwymiotować. Ciągłe drążenie, dlaczego tak wyglądam. Po komentarzach, które i tak uważałam za delikatne, zaczęły się docinki zahaczające o sferę prywatności i intymności. Do moich uszu trafiały stwierdzenia, że taka chuda nie spodobam się facetom i że dziewczyna musi mieć przód i tył.

Ile ważysz i ile masz wzrostu?

Mam 159 cm i ważę 46 kg.

To rzeczywiście niewiele.

Kilogram poniżej normy, ale całe życie byłam drobna i filigranowa. Cała moja najbliższa rodzina jest szczupła. Mamy bardzo dobry metabolizm. Przykro mi, że społecznie musimy płacić za to cenę, jaką są komentarze, które towarzyszą mi odkąd pamiętam.

alt=”” width=”638″ height=”850″ /> Ania. Zdj: archiwum prywatne

Zawsze się nimi przejmowałaś?

W pewnym momencie zaczęłam brać je sobie do serca tak mocno, że poszłam do lekarza zrobić morfologię. Okazało się, że wszystkie wyniki miałam w normie. Mimo to, wymusiłam na lekarzu, żeby zlecił mi kolonoskopię. Tak bardzo chciałam dowiedzieć się, co jest ze mną nie tak i dlaczego nie mogę przytyć, choć bardzo chcę. Badanie znów nic nie wykazało.

Długo starałaś się przybrać na wadze?

Próbowałam przytyć przez ostatnie 8 lat. Zdarzało mi się nawet wybierać niezdrowe jedzenie, bo im coś miało więcej kalorii, tym było dla mnie atrakcyjniejsze. Dlatego nigdy nie miałam wyrzutów sumienia, gdy sięgałam po fast food albo paczkę chipsów. Uważałam, że dzięki temu szybciej przytyję. Ale nic się nie zmieniało. Półtora roku temu zdecydowałam, że będę gotowała 5 posiłków dziennie, które w sumie mają ponad 2 tys. kalorii. Przez ten czas waga podskoczyła o 200 gramów. Pomyślałam wtedy, że to jakiś żart i straciłam na moment zapał. Innym razem, umówiłam się na „wspólne tycie” z przyjaciółką. Zaplanowałyśmy dietę, zaczęłyśmy chodzić na siłownię, żeby przybierające na masie ciało dobrze wyglądało. I co? Ona przytyła 3 kg, a ja nic. Zero!

Nikt mi nie wierzył, że dużo jem. Kiedyś przyniosłam do pracy wielką porcję spaghetti bolognese. Kilka osób było zaskoczonych, że jestem w stanie tyle pochłonąć na raz, ale i tak jedna koleżanka zapytała, czy przypadkiem nie pójdę tego zwymiotować

Ania

Frustrujące.

Ja specjalnie na tę siłownię kupiłam sobie luźne spodnie. Chciałam, jak wszyscy, chodzić w krótkich spodenkach i przymierzyłam kilka par, ale tyle razy słyszałam, że mam za chude nogi, które zaraz mi się złamią, że zrezygnowałam. Stwierdziłam, że czułabym się w nich bardzo źle, wystawiona na ocenę. Z innymi ubraniami było podobnie. Odkąd pamiętam, wolałam kupić bluzkę, która nie była obcisła. Wybierałam luźne ciuchy, żeby nie było widać, jak bardzo jestem szczupła. Mojej mamie też zdarzało się zwrócić mi uwagę, że nie wyglądam w czymś dobrze, bo właśnie za chudo.

A usłyszałaś kiedyś od mamy, że jesteś piękna?

Nie. I chyba mi tego brakowało. To są takie słowa, które chciałoby się usłyszeć od matki. Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że gdyby mi to mówiła, to może lżej znosiłabym krytyczne uwagi ze strony świata? Ale też nie wytykała mojej figury często, bo sama jest chuda. To ciotki i dalsza rodzina śmiało pozwalali sobie na uszczypliwości. Kiedy nie chciałam czegoś jeść, bo mi  nie smakowało, co i raz słyszałam od nich, że odmawiam, bo chcę schudnąć, ale żebym wiedziała, że teraz to schudnę z kości na ości. To powiedzonko słyszałam przez całe życie i zawsze sprawiało, że czułam się odarta z cielesności.

Czy poza ubraniami, rezygnowałaś w życiu z czegoś jeszcze, na czym ci zależało?

Myślę, ze wiele było takich sytuacji. Pamiętam, jak koleżanka zaproponowała mi kiedyś sesję zdjęciową. Nakreśliła, że chciałaby zrobić kobiece ujęcia, gdzieś w plenerze, na łąkach, w zwiewnej sukience.  Odmówiłam jej, bo pomyślałam, że jeśli to ma być sesja kobieca, to nie do mnie z tym.

Dlaczego?

Te wszystkie komentarze, jakie słyszałam na swój temat – że powinnam coś zjeść,  że jestem za chuda i że źle wyglądam, jakbym wyszła z Oświęcimia, powodowały, że czułam się nieatrakcyjna. Wtłaczały mnie w ciało i rolę dziecka i przez to nigdy nie mogłam poczuć się kobieco. Stawałam się małą dziewczynką, o której ludzie myślą, że sobie sama nie poradzi, która potrzebuje poprowadzenia za rękę, bo jest taka malutka, drobna, takie chucherko. Infantylizowano mnie zarówno w sytuacjach prywatnych, jak i zawodowych. Dwa lata temu byłam na wakacjach i późnym wieczorem poszliśmy większą grupą potańczyć. Założyłam wtedy obcisłą w talii sukienkę, lekko rozkloszowaną w biodrach. Dwaj mężczyźni podchodzili do moich koleżanek i po kolei prosili je do tańca. Kiedy przyszła moja kolej, jeden z ich, zamiast podać mi rękę, wypchnął swojego 16-letniego syna, żeby to on ze mną zatańczył. Poczułam się okropnie, nieatrakcyjnie, bo zostałam odebrana, jak mała dziewczynka. I wiedziałam, że nie ma to związku z moją urodą, tylko z tym, jak wyglądam, że jestem drobna. Bardzo to mocno wpłynęło na moją samoocenę tamtego wieczoru. Znów czułam się jak dziecko, którym nikt dojrzały nie może się zainteresować.

A jak było w sytuacjach zawodowych?

Pracuję w sfeminizowanym środowisku i stwierdzam, że my, kobiety, jesteśmy wobec siebie bardzo ostre. Najwięcej uwag słyszałam od koleżanek z pracy, które były w wieku moich rodziców, czyli po 50-tce i 60-tce. Jestem psycholożką i logopedką i kiedy pracowałam w przedszkolu, mówiły mi, że rodzice dzieci nie będą mnie brać na poważnie, bo wyglądam, jakbym nie skończyła nawet 18 lat. Bardzo się tym przejmowałam, więc próbowałam na siłę postarzać się. Zaczęłam nosić koszule, robiłam mocny makijaż. Jakby sam fakt, że skończyłam dwa kierunki studiów i mam kompetencje nie wystarczał, żebym czułam się pewnie. Kiedy przychodziłam porozmawiać o naszych wspólnych pacjentach, też najpierw musiałam wysłuchać uwag na temat wyglądu, zanim przeszłyśmy do meritum.

Znosiłaś to cierpliwie?

Nawet tłumaczyłam się, że próbuję przytyć, ale nie mogę. Byłam miła, usprawiedliwiałam się. Aż w pewnym momencie zbuntowałam się,  słysząc po raz setny, że wyglądam jakbym wyszła z Oświęcimia. Zaczęłam ludziom odpowiadać wprost, że jest mi przykro, kiedy non stop słyszę, jak wyglądam. I któregoś dnia, na zebraniu całego personelu, powiedziałam przy wszystkich, że źle się czuję z uwagami na temat mojej wagi i proszę, żeby przestano ją komentować. I jeśli mogą się zgodzić z tym, że wytknięcie osobie z nadwagą czy otyłością jest faux pas, to niech tak samo zaczną myśleć o komentarzach wobec osób chudych.

Jestem psycholożką i logopedką i kiedy pracowałam w przedszkolu, mówiły mi, że rodzice dzieci nie będą mnie brać na poważnie, bo wyglądam, jakbym nie skończyła nawet 18 lat

Ania

I jaka była reakcja?

Nieco filmowa. W pierwszej chwili zapadła cisza i dopiero po kilkunastu sekundach odezwała się jedna dziewczyna. Przyznała mi rację, że faktycznie, nie komentowałaby wyglądu osoby z nadwagą. Za jej głosem poszły kolejne, wszyscy zaczęli kiwać głowami, że słusznie zwróciłam im uwagę. Ktoś był nawet zdziwiony i stwierdził, że nie miał pojęcia, że mnie to boli. Na dobrą sprawę od tamtego czasu komentarze ustały. Wspaniałe było to, że nie zostałam zignorowana i może dzięki temu, w kolejnej pracy, było mi znacznie łatwiej stawiać granice, gdy słyszałam uwagi na temat mojej sylwetki. Od razu mówiłam, że nie czuję się z nimi dobrze. Moja waga, moja sprawa. Dużo się też we mnie zmieniło. Ostatnio, po raz pierwszy, włożyłam obcisłą spódniczkę i nie miałam poczucia, że mam za chude nogi albo za mały tyłek, żeby się w niej pokazać ludziom. Nie bałam się, że ktoś będzie mnie oceniał i to było fajne, czułam się jak milion dolarów.

Wiesz, co jest powodem tej zmiany w tobie?

Przez rok nie było mnie w Polsce i myślę, że to miało na mnie ogromny wpływ. Zagranicą poznałam mnóstwo ludzi i nikt nigdy nie skomentował mojej wagi, nikt nigdy nie powiedział: „Ale ty jesteś chuda!”. Fakt, że nie słyszałam takich komentarzy był dla mnie uzdrawiający, bo dzięki temu przewartościowałam sobie kilka rzeczy i przestałam wierzyć, że to ze mną jest coś nie w porządku. Może dlatego, teraz jestem w stanie bez wstydu założyć krótką spódniczkę i bez wstydu pokazać brzuch. Dzięki temu, że byłam w innym środowisku, w którym nikt nie wygłaszał negatywnych komentarzy na temat wyglądu drugiego człowieka, zaczęłam czuć się sama ze sobą dobrze.

Może być tak, że po przeczytaniu tego wywiadu, ktoś powie: „Z czego ta dziewczyna robi problem? Większość dziewczyn robi wszystko, żeby schudnąć i nie może. Powinna się cieszyć.”

W Polsce jakbyśmy nie wyglądali, zawsze będzie źle. Komentowanie wagi osób chudych to body shaming, bo jest oceną czyjejś powierzchowności. Kiedy słyszałam, że wyglądam, jak z Oświęcimia, nikt nie stanął w mojej obronie i nie zwrócił uwagi komentującemu, że przesadził. Zawsze towarzyszyły temu śmiechy, a to nie jest ani trochę zabawne. Mam nadzieję, że pod tym artykułem nie pojawią się wypowiedzi, jak pod każdym postem zajmującym się sprawami osób szczupłych, że robimy problem z niczego, zamiast się cieszyć. Może moja historia kogoś zatrzyma i sprawi, że pomyśli dwa razy, zanim powie Ani, Ewie, Karolinie czy Kasi, że jest taka chuda, że na pewno zaraz ją wiatr zwieje albo się złamie. Takie słowa to przekraczanie granic. Kiedy dziś oglądam stare zdjęcia, nie widzę na nich brzydkiej dziewczyny, którą się czułam, właśnie przez takie uwagi.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: