Przejdź do treści

Magdalena Koleśnik: Chodzi o to, aby budować swoje plemię, rodzinę z wyboru

Magdalena Koleśnik / Sweat/ Gutek Film
Magdalena Koleśnik: Chodzi o to, aby budować swoje plemię, rodzinę z wyboru / Sweat/ Gutek Film
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Mam taką wizję z moimi przyjaciółkami, że cokolwiek by się nie wydarzyło, zawsze jest opcja, że będziemy miały swój dom i ganek z widokiem na łąkę, gdzie będziemy piły whisky i prowadziły nasze ultraciekawe rozmowy. To mnie bardzo uspokaja – mówi aktorka Magdalena Koleśnik, nagrodzona na festiwalu w Gdyni za główną rolę w filmie Magnusa von Horna „Sweat”.

 

Marta Krupińska: Pot, łzy, koktajle białkowe – tak wygląda codzienność twojej bohaterki w filmie „Sweat, fit influencerki Sylwii. Ciało jest jej narzędziem pracy, wymaga ogromnych wyrzeczeń i morderczego wysiłku. Jak przygotowywałaś się do tej roli?

Magdalena Koleśnik: To był ponad rok intensywnych treningów: trzy-cztery razy w tygodniu, głównie siłowych. Jestem z natury dość szczupła, chodziło o to, abym nabrała masy, która zmieni się w mięśnie, więc też dużo jadłam. Jako że treningi zajmowały znaczną część mojego życia, wyjście z tego trybu było przedziwne. Ciekawe było też, jak moje ciało zaczęło się zmieniać, wracać do normalności. Miałam wręcz przyjemność z tego, jak powoli obrastałam tłuszczem. W pewnym momencie byłam trochę większa niż zazwyczaj i miałam wrażenie, że się rozlewam. To było zupełne przeciwieństwo tego, o co walczyłam zawodowo. Ale zyskałam też duży wgląd w siebie.

Emocje kumulują się u mnie w ciele, więc przy dużym wysiłku różne z nich się ujawniały. Pamiętam zdziwienie osób pracujących na siłowni, które nie wiedziały, że szykuję się do filmu i zastanawiały się, dlaczego ta dziewczyna chodzi z kettleballami i łzy jej lecą po policzkach. Mój trener na szczęście nie miał z tym problemu. Wyjaśniłam mu, że mogę być bardzo skupiona na tym, co do mnie mówi, a emocje biegną sobie u mnie równolegle, swoim rytmem.

Zawsze miałaś dużą świadomość ciała?

Ono pierwsze zaczęło się odzywać, zanim ja się do niego zwróciłam. Zawsze byłam na nie czujna, zauważyłam, że wszelkie choroby biorą się z tego, co moje ciało do mnie mówi. Zwykle mówiło, że nie chce być w tym miejscu, do którego je prowadzę, czy pracować z tymi ludźmi. Gdy mimo wszystko je ignorowałam, mój system immunologiczny odreagowywał. Tak było w przypadku intensywnej pracy nad jednym spektaklem, która była toksyczna. Mój system odpornościowy załamał się i odbudowuję go do dziś, choć było to kilka lat temu.

Warto wnikliwie obserwować, co ciało podpowiada. Ono jest cierpliwe, ale jest taka granica, gdy mówi: jeśli ty ze mną tak pogrywasz, to ja ci dosadnie i dotkliwie pokażę, czego nie chcę, a czego potrzebuję

Byłam też w relacji z bardzo fajnym człowiekiem, ale biłam się z myślami, czy chcę w ten związek inwestować, czy się odsunąć. Gdy te myśli kłębiły mi się w głowie, dostałam strasznej migreny – tak silnej, jak to się nie zdarzało od lat. Cierpiałam na migrenę jako nastolatka, wiem, że jedynym sposobem na ból jest odcięcie świadomości, zaśnięcie. To trwa godzinami, dolegliwości ustępują stopniowo. A w tamtej sytuacji przeprowadziłam z nim tę trudną rozmowę. Rozstaliśmy się, wsiadłam do samochodu i po migrenie nie było śladu.

Takie wydarzenia przekonują mnie, że warto wnikliwie obserwować, co ciało podpowiada. Ono jest cierpliwe, ale jest taka granica, gdy mówi: jeśli ty ze mną tak pogrywasz, to ja ci dosadnie i dotkliwie pokażę, czego nie chcę i czego potrzebuję. Ale nawet jeśli mnie jakoś doświadcza, to po to, żebym czegoś zaprzestała i żebyśmy lepiej ze sobą żyli.

Jak teraz dbasz o ciało, żeby być z nim w dobrej, zdrowej relacji?

Ostatnie kilka lat spędziłam głównie na pracy w teatrze. Teraz trochę od niego odpoczywam i pierwszy raz w moim dorosłym życiu mam dla siebie więcej czasu. Zrobiłam mojemu ciału „dzień dziecka” i zaczęłam chodzić regularnie na pole dance i exotic. Jestem tym bardzo podekscytowana, lubię połączenie ćwiczeń siłowych, akrobatycznych i tanecznych, a to jest właśnie trochę wysiłkowe, kreatywne, związane ze wspinaniem się, czerpaniem się, tarzaniem się po podłodze i wiciem. Wszystkie te rzeczy robić uwielbiam. Dobrze działa na mnie też medytacja, jadę teraz na warsztaty z qi gongu. Cieszę się na nie, ale też wiem, że to będzie trudna przeprawa i żmudna praca. To jedno z moich największych życiowych marzeń i celów, żeby nauczyć się osiągać stan spokoju, zbalansowanej pogody ducha.

alt=”Magdalena Koleśnik” width=”850″ height=”850″ /> Magdalena Koleśnik / Sweat/ Gutek Film

Jestem „mózgowcem”, nie podoba mi się ta prawda o mnie, ale próbuję się z nią oswoić. Myśli mam mnóstwo, trudno uciszyć mój umysł. Do tego mój zawód jest totalnie „przebodźcowujący”, tworzę inne światy, wszystko jest bardzo intensywne, ale na tę chwilę to zatrzymanie się jest jednym z najważniejszych zadań, jakie sobie stawiam. Jest w tym i odjazdowa podróż, i moja potrzeba. Uczę się też być sama ze sobą. Takie momenty są dla mnie  święte. To też bardzo zaintrygowało mnie w postaci Sylwii, która z jednej strony wydaje się bardzo samotna, smutna i zagubiona, ale z drugiej strony dopiero w tej wirtualnej formie komunikacji ona czuje się sobą, może się bardziej otworzyć. Akceptację, uwagę, której nie otrzymuje od najbliższych, odnajduje właśnie w internecie. Są też sceny, gdy jest sama w domu i świetnie się bawi w swoim towarzystwie, jest autentycznie szczęśliwa.

Bardzo to było dla mnie odkrywcze, że aspekty tej samotności mogą być piękne i ubogacające albo po prostu ok. Demonizujemy samotność, a niektórzy wybierają ją intencjonalnie, na zasadzie: wolą być sama niż tkwić w nieudanym związku czy toksycznej relacji rodzinnej, która nie daje im poczucia spełnienia i akceptacji.

Wolę sprzątać klatki psów w schronisku w Radysach niż to 'szerować'. Oczywiście trzeba o tym mówić, bo im więcej osób się dowie, tym więcej pieniędzy na pomoc dla zwierzaków może wpłynąć. Ale sama wolę robić niż gadać

A ty miałaś w domu to poczucie wsparcia, akceptacji?

W kwestiach „życiowych”, gdy chociażby chciałam iść na studia w innym mieście, mogłam zawsze liczyć na rodziców. Podobnie gdy miałam poważne problemy żywieniowe. Moja mama spotykała się wtedy z dużą falą krytyki w rodzinie, że jest słaba, skoro nie potrafi dopilnować tego, żeby jej córka jadła. Była w tym sama, wszyscy inni wiedzieli lepiej, co powinna zrobić. Ona była zresztą kamieniem milowym, żebym zawróciła z tej drogi, bo w pewnym momencie bardzo odpuściła, zaakceptowała mnie w tej chorobie, która rozrastała się we mnie, w takiej najgorszej wersji, jakiej nie akceptował nikt w rodzinie.

W wielu kwestiach jestem inna niż większość członków mojej rodziny. Oni wyznają tradycyjne, katolickie wartości. Wiem, że nie spełniam marzenia mojej mamy o idealnej córce, bo nigdy nie wezmę ślubu kościelnego, nie ochrzczę dziecka, nie zależy mi, by kupić mieszkanie, bo chcę podróżować. Wszystko jest inaczej, niż ona chce, wiem, że jest jej bardzo ciężko z tego powodu. Przykro mi, ale chcę żyć swoim życiem i wierzę, że ona będzie żyła swoim – i że jest gdzieś jakaś nić porozumienia. Kiedyś bardzo natarczywie zabiegałam o akceptację moich najbliższych z rodziny. Już tego nie robię. Po prostu. Gdy nie ma się na coś wpływu, może lepiej to odpuścić. I to też może być przejawem troski. O siebie i innych.

Ciekawe w kontekście akceptacji są też media społecznościowe, co zresztą pokazuje film „Sweat”. Z jednej strony potęgują ten kult idealnego ciała i powierzchowności, z drugiej mogą być platformą do edukacji, autoekspresji, miejscem, gdzie można wreszcie poczuć się sobą, tak jak twoja bohaterka. A jaki jest twój stosunek do „sociali”?

Założyłam konto na Instagramie specjalnie do tego projektu. Dostałam zalecenia od produkcji, by było tyle i tyle relacji i postów dziennie. Potem trochę się wycofałam, bo przyłapałam się na tym, że śledzę te lajki, zliczam je, przesadnie mi na tym zależy. Nie chcę się tym karmić, więc nie znalazłam jeszcze złotego środka do mojej obecności w mediach społecznościowych. Choć było dla mnie pokrzepiające, gdy ludzie pisali, że to, co zamieszczam na temat ciała, tabu, wyrażania swojej zmysłowości i seksualności, jest dla nich ważne, otwiera ich. Od dawna interesuje mnie ten temat, głównie w mojej pracy w teatrze. Eksploruję granicę między kulturą gwałtu, a tym, jak ja sama daję sobie przyjemność, siłę, moc, pozwalając sobie na ekspresję tego, co w naszej zbiorowej świadomości przynależy do kultury porno, strefy sypialni, męskiego wzroku. A przecież ta strefa przede wszystkim należy do nas.

Magdalena Koleśnik / Sweat/ Gutek Film

Magdalena Koleśnik / Sweat/ Gutek Film

Ale też spotkałam się z hejtem, pod filmikami, które robiłam w ramach strajku kobiet, miałam komentarze, że jestem zboczona czy skrajnie głupia, że matka powinna się za mnie wstydzić. Dla jednych to jest kontrowersyjne, dla mnie nie. Lubię mieszać – nie po to, by wyprowadzić kogoś z równowagi, ale dlatego, że wyjście ze strefy komfortu często może otworzyć dialog. Nie lubię skrajności, gdy z dwóch stron jest olbrzymia niechęć, ocenianie. Wierzę w edukację i w czas, długofalowe działanie. Oczywiście niektóre sprawy potrzebują działania natychmiastowego, nie mamy czasu edukować się w kwestiach ekologicznych czy kobiecych. Nie mamy i jednocześnie musimy go wygospodarować.

Co jeszcze jest dla ciebie ważne?

Wierzę w lokalność, gdy udzielam wywiadów – nie skupiam się na formułowaniu jakichś chwytliwych tez, tylko na tym, co myślę, czego sama doświadczyłam i co sama mogę zrobić, zmienić, ulepszyć. Wolę sprzątać klatki psów w schronisku w Radysach niż to „szerować”. Oczywiście trzeba o tym mówić, bo im więcej osób się dowie, tym więcej pieniędzy na pomoc dla zwierzaków może wpłynąć. Ale sama wolę robić niż gadać.

Bliska jest mi też idea siostrzeństwa. Mam taką wspaniałą wizję z moimi przyjaciółkami, że cokolwiek by się nie wydarzyło, zawsze jest opcja, że będziemy miały swój dom i ganek z widokiem na łąkę, gdzie będziemy piły whisky i prowadziły nasze ultraciekawe rozmowy. To mnie bardzo uspokaja, nie boję się życia – tego, że może mi przynieść porażkę, bo nie znajdę partnera/ partnerki, nie zrobię zawrotnej kariery, nie wyoglądam wszystkich wartych uwagi filmów i nie wyczytam wszystkich wartościowych książek. Chodzi o to, aby budować swoje plemię, rodzinę z wyboru. W moim odczuciu inwestycja w to jest nie mniej ważna niż w romantyczne relacje, które jeśli się kończą, czasem wymagają bardziej lub mniej radykalnego odcięcia. Nawet jeśli wciąż utrzymuje się kontakt po rozstaniu, nawet jeżeli jest się wspaniałymi przyjaciółmi, może już nie być tak łatwo z tym wspólnym domkiem i gankiem. A z twoim plemieniem tak.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: