Przejdź do treści

Joanna Cesarz: Dlaczego mam się porównywać do Anji Rubik, jeśli nigdy nie będę wyglądać jak ona?

Joanna Cesarz
Joanna Cesarz / Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Na Instagramie rządzą dziś skrajności – albo totalny Photoshop, albo radykalny naturalizm, cellulit, włosy pod pachami. Uwielbiam ruch bodypositive, ale pokazywanie ciał, które ważą po 170 kg, budzi moje wątpliwości. Ja będę plus size do momentu, gdy będę zdrowa. (…) Dajmy żyć sobie i innym, zostawmy ich w spokoju i nie leczmy swoich kompleksów ich kosztem – mówi modelka plus size Joanna Cesarz.

 

Marta Krupińska: Trzy lata temu wygrałaś program Supermodelka plus size”. Dlaczego się do niego zgłosiłaś? Czy udział w nim, a potem zwycięstwo było dla ciebie taką przysłowiową „kropką nad i” w drodze do samoakceptacji?

Joanna Cesarz: Już wcześniej pracowałam jako modelka, a pokazanie się w telewizji było po prostu dobrą okazją, aby bardziej zaistnieć, mieć więcej zleceń. Jeśli zaś chodzi o samoakceptację, to był długi proces. Mam to szczęście, że zostałam wychowana w atmosferze pełnej miłości i wsparcia. Rodzice zawsze mówili mi, że jestem najlepsza, najpiękniejsza, wierzyli we mnie i od początku to poczucie samoświadomości i własnej wartości we mnie pielęgnowali. Ale jako nastolatka miałam dużo problemów i kompleksów. W gimnazjum, a potem w liceum katowałam się dietami. A moje rówieśniczki i tak zawsze były ode mnie niższe, mniejsze i drobniejsze. Ciągle słyszałam od nich i od chłopców w moim wieku, że jestem duża, gruba. To było bardzo krzywdzące.

Przełomem okazała się psychoterapia, na którą zdecydowałam się na początku studiów. Nie bez znaczenia był mój kierunek – wybrałam psychologię i uznałam, że terapia to dobry pomysł, aby rozwinąć siebie. I choć poszłam na nią tak po prostu, bez konkretnego problemu do przepracowania, to mnóstwo mi to dało. Poznałam siebie, zdobyłam ogromną samoświadomość, wgląd w siebie. Zrozumiałam, że moje ciało to nie jest najważniejsza rzecz na świecie, że to, jak wyglądam nie musi spędzać mi snu z powiek.

Joanna Cesarz

Joanna Cesarz / Archiwum prywatne

Czy jako psycholog również chcesz skupić się właśnie na pracy nad samoakceptacją i poczuciem wartości twoich pacjentek?

Jestem magistrem psychologii i seksuologiem w trakcie szkolenia. Do tej pory pracowałam głównie z osobami mi bliskimi. Od nowego roku chcę otworzyć gabinet i zacząć nową drogę zawodową. Chciałabym pracować z kobietami nad ich samoakceptacją, a jako seksuolog edukować. Dla wielu kobiet seks to wciąż ciężki temat, zwłaszcza gdy do tego dochodzą kompleksy i poczucie niedowartościowania. Kobiety są bardzo wdzięcznym „materiałem” do pracy, a do tego te tematy są mi bardzo bliskie. Dlatego też często poruszam je na Instagramie.

Często pojawia się tam też temat hejtu, z którym sama nieraz się zetknęłaś. Przyznałaś, że to z jego powodu po programie przeżyłaś załamanie i trafiłaś pod opiekę psychiatry. Jak dziś sobie z nim radzisz? Na Instastories osobom, które wysyłają ci chamskie wiadomości, typu: jesteś grubasem, wysiądą ci stawy, odpowiadasz z uśmiechem, że dziękujesz za troskę. Podziwiam, ale nie wierzę, że to po tobie spływa i można się takimi tekstami zupełnie nie przejmować.

Wszystko zależy od dnia. Jestem tylko człowiekiem i jak każdy mam lepsze i gorsze momenty. Poza tym media społecznościowe są bardzo wypalające. Ostatnio dużo o tym mówię, bo właśnie przechodzę taki gorszy okres, nie mam za bardzo weny. Po programie, gdy wylał się na mnie ogromny hejt, musiałam leczyć się farmakologicznie. Mówię o tym, bo oswajanie ludzi z problemami psychicznymi uważam za swoją misję, skoro mam taką dużą grupę odbiorców, w większości kobiet, które są bardzo empatyczne i dużo rozumieją.

Nie trzeba za wszelką cenę się odzywać, jeśli nie ma się nic miłego do powiedzenia albo nikt nie pyta o twoją ocenę. Z opinią jest jak z dupą, każdy ma dupę, ale nie każdy ją pokazuje

Ale oczywiście zdarzają się też chamskie, nienawistne, przykre komentarze. Próbowałam różnych taktyk – wchodziłam w polemikę, reagowałam atakiem, aż zostałam zaproszona do kampanii #Iloveyouhater. Jej nazwa i przesłanie dały mi dużo do myślenia, że jeśli na hejt będziemy odpowiadać miłością, to będzie go mniej. I to się sprawdziło. Gdy zaczęłam tak funkcjonować, miło odpowiadać na chamskie komentarze, okazało się, że hejterów to totalnie rozbraja, są w szoku i nagle milkną.

Zwracasz też uwagę na taki ukryty hejt, wszystkie te powiedzenia w stylu: jesteś śliczna, ale … mogłabyś trochę schudnąć; w długich włosach było ci ładniej; za mocno się malujesz. Tych „ale” jest zresztą znacznie więcej. A wystarczyłoby by osoba, która je wypowiada, ugryzła się w język i zachowała swoje opinie dla siebie.

O tym jest kampania „Pomyśl, zanim powiesz”, którą zrobiliśmy razem z moją agencją i innymi modelkami. Staram się też edukować moich obserwatorów, że nie trzeba za wszelką cenę się odzywać, jeśli nie ma się nic miłego do powiedzenia albo nikt nie pyta o twoją ocenę. Z opinią jest jak z dupą, każdy ma dupę, ale nie każdy ją pokazuje. Dostaję potem wiadomości: tobie to tylko można pisać, że jesteś piękna. Nie, nikt mi nie musi nic pisać. Ale też ci obcy ludzie to nie są osoby, które mogą wobec mnie wystosować konstruktywną krytykę. Mam swoje autorytety, swoich bliskich i czerpię z ludzi, którzy dają mi siłę, są dla mnie dobrzy, jak moja mama, mój partner, moje przyjaciółki.

Zosia Lenczewska-Samotyj

Ostatnio zmieniłam fryzurę. To duża zmiana, bo długie włosy od zawsze są dla mnie synonimem kobiecości. Trudno mi się było z nimi oswoić, a wiadomości, że w długich było mi lepiej doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Dziś już się nie wkurzam, że komuś coś się nie podoba, tylko że ktoś ma czelność coś takiego powiedzieć. Słowa innych są jak prezent, można je przyjąć lub nie. Ja staram się takich słów nie przyjmować, tłumaczę sobie, że nie powinny one mnie dotykać. Ale nie zawsze sobie z tym radzę.

Wspomniałaś o wsparciu swoich bliskich, m.in. partnera. Na ile udany, dojrzały związek może twoim zdaniem umocnić poczucie własnej wartości?

W moim odczuciu najważniejszy jest udany związek z samą sobą. Są kobiety, które uważają, że gdy znajdą faceta, pogodzą się ze sobą, zaczną się akceptować. Ja w to nie wierzę. Jeśli nie pokochasz siebie, to nie dasz się pokochać komuś innemu. Oczywiście rozumiejący, empatyczny partner to cudowna sprawa, bo dzięki niemu łatwiej przewartościować pewne rzeczy, zyskać inną perspektywę: skoro w jego oczach jestem cudowna, to czemu w swoich nie jestem. I niestety w drugą stronę – zły, toksyczny związek może z kolei w ułamku sekundy zniszczyć to, co budujemy latami.

Joanna Cesarz

Joanna Cesarz / Archiwum prywatne

Co jeszcze, poza hejtem i toksycznymi relacjami, szkodzi samoakceptacji?

Nierealne wzorce. Dlaczego mam się porównywać do Anji Rubik, jeśli nigdy nie będę wyglądać jak ona? Ja nigdy drobną, małą kobietka nie będę, nawet jakbym bardzo schudła. Oglądam więc sobie piękne dziewczyny w moim rozmiarze, robię to samo, co moje obserwatorki, które mnie followują. Moja mama też obserwuje kobiety w swoim wieku. Ale gdy pokazałam jej ciałopozytywne profile, „odfollowała” te piękne, idealnie „zrobione” hollywoodzkie gwiazdy i zaczęła obserwować normalne kobiety, które normalnie wyglądają. To kwestia zmiany autorytetów na takie, do jakich możemy dążyć.

Dlatego też nie retuszujesz swoich zdjęć. Ale jednocześnie Instagram to świat pięknych obrazków, targowisko próżności, a w twojej pracy modelki wygląd i wizerunek są kluczowe. Jak tu zachować balans i zdrowy rozsądek?

Na Instagramie rządzą dziś skrajności – albo totalny Photoshop albo radykalny naturalizm, cellulit, włosy pod pachami. Szanuję to, ale osobiście wolę normalizować to, co jest pośrodku. Uwielbiam ruch bodypositive, ale pokazywanie ciał, które ważą po 170 kg, budzi moje wątpliwości. Ja będę plus size do momentu, gdy będę zdrowa. Teraz mam problemy z kręgosłupem i usłyszałam od fizjoterapeuty, że muszę schudnąć, dla zdrowia. Nie zapuszczę też włosów pod pachami, ale to nie znaczy, że będę źle to oceniać czy krytykować. Dajmy żyć sobie i innym, zostawmy ich w spokoju i nie leczmy swoich kompleksów ich kosztem. Nauczmy się dbać o siebie, dawać sobie miłość, zrozumienie wszystko, co najlepsze.

Nie zapuszczę włosów pod pachami, ale to nie znaczy, że będę źle to oceniać czy krytykować. Dajmy żyć sobie i innym, zostawmy ich w spokoju i nie leczmy swoich kompleksów ich kosztem. Nauczmy się dbać o siebie, dawać sobie miłość, zrozumienie wszystko, co najlepsze

A jak ty sama dbasz o siebie? 

Ostatnio przyzwyczajam się do pandemicznej wersji siebie, w dresie, bez makijażu, do tego jeszcze z krótkimi włosami. Ale lubię dbać o siebie w takim kobiecym stylu, nauczyłam się tego od mamy i sprawia mi to ogromną przyjemność. Uwielbiam sukienki, jak mam zły dzień lubię się pomalować, ładnie ubrać, wtedy czuję się jeszcze lepiej. Jeśli chodzi o psychiczny self care, wróciłam po trzech latach na terapię. Dowiaduję się nowych rzeczy o sobie i dlatego mam teraz obniżony nastrój, bo jak się zaczyna dokopywać do emocji i pozwala im płynąć przez ciało, to już nie jest tak przyjemnie. Mój terapeuta jest też trenerem TRE (metoda pracy z ciałem, która polega na wprowadzaniu go w stan drżenia, w celu uwolnienia traum i napięć).

Lubię takie rytuały, gdy mogę pobyć sama ze sobą. Puszczam mantrę, odpalam palo santo i sobie drżę, żeby przepływ emocji był dobry. Gdy czuję, że potrzebuję popłakać, to płaczę. Nie ma co się wstydzić płaczu, to świetne rozładowanie napięcia. Jestem w momencie przejściowym, szukam, pozwalam sobie na rozterki. Uczę się nie wymagać od siebie wszystkiego naraz.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: