Przejdź do treści

Barbara Górska zbiera na leczenie za granicą: „Każdy grosz ma znaczenie. Chcę żyć dla mojej córki i męża. Mam jeszcze mnóstwo marzeń i rzeczy do zrobienia”

Barbara Górska
Barbara Górska, materiały prasowe
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Progresja choroby spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, przyciskając do przysłowiowej podłogi. Próby podjęcia operacji między październikiem a grudniem ubiegłego roku spełzły na niczym – mówi Barbara Górska. W rozmowie z Hello Zdrowie przyznaje, że choć na co dzień wspiera innych, teraz sama potrzebuje pomocy. Musi uzbierać ogromną sumę, która jest jej potrzebna na leczenie onkologiczne w Izraelu.

„Mam nawrót choroby”

„Niedługo minie 12 lat funkcjonowania z niechcianym lokatorem – rakiem jajnika. Funkcjonowania, bo ciężko jest nazwać to życiem. To jak siedzenie na tykającej bombie lub jazda na rollercoasterze tylko w uszkodzonym wagoniku” – czytamy w opisie zbiórki charytatywnej na zagraniczne leczenie onkologiczne Barbary Górskiej. Wielu z was na pewno pamięta jej historię, którą opisywałyśmy na łamach naszego serwisu. „Ten dziad nie chce mi odpuścić” – mówiła dwa lata temu w rozmowie z Hello Zdrowie. Mimo to nie traciła nadziei i ucierała nosa lekarzom, którzy twierdzili, że jej szanse na przeżycie są niewielkie. Po ponad dekadzie od diagnozy rak jednak wciąż nie daje jej spokoju. – Mam nawrót choroby – przyznaje dzisiaj. I dodaje, że przez ostatnie lata zażywała nierefundowany lek, który miał wyhamować rozwój choroby przynajmniej przez jakiś czas.

Niestety dotychczasowy lek przestał działać. Miałam ogromną nadzieję, że znalazł się lek, który będzie trzymał raka w ryzach i da nadzieję na choć odrobinę odpoczynku i liźnięcie „normalności”. Normalności bez kroplówek, panicznego strachu i bólu. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Progresja choroby spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, przyciskając do przysłowiowej podłogi.

Próby podjęcia operacji między październikiem a grudniem ubiegłego roku spełzły na niczym. W trakcie zaplanowanej operacji lekarze mieli częściowo usunąć rękojeść mostka i w to miejsce wstawić element zastępczy oraz oczyścić organizm z nowotworu na tyle, na ile jest to możliwe, jeśli nie całkowicie. Natomiast podczas pogłębiania badań obrazowych przed operacją okazało się, że nowotwór urósł bardzo mocno, szczególnie zmiana w śródpiersiu, która objęła główne naczynia szyjne (w tym tętnicę podobojczykową). Wiedzieliśmy, że trzeba zadziałać, lecz nie spodziewałam się, że choroba rozwinie się do takiego stopnia. W konsekwencji operacja okazała się niemożliwa. Lekarze poinformowali mnie, że nie wrócę ze stołu, jeśli się na nią zdecyduję. Poza tym i tak nikt by się jej nie podjął ze względu właśnie na to ryzyko – wyjaśnia Górska.

Jak zaznacza, zmiana w śródpiersiu górnym rozwinęła się na tyle, że lekarze w Polsce nie widzą możliwości na dalsze leczenie.

– Przeszłam już niemal wszystkie możliwe terapie cytostatykami. Mam taki typ raka, który słabo odpowiada na leczenie. Od dwunastu lat przechodzę chemię, radioterapię, operację, potem znów chemię, operację i tak cały czas. Mój organizm też coraz gorzej sobie z tym radzi – mówi.

Basia nie korzysta jednak ze zwolnienia lekarskiego, tylko cały czas pracuje. Zdalnie, bo na codzienne dojazdy do biura nie miałaby sił. Opowiada, że od trzech lat funkcjonuje dzięki lekom przeciwbólowym. Bez nich nie wie, czy wstałaby z łóżka o własnych siłach.

 – To mnie jednak niespecjalnie hamuje, jeśli chodzi o działania, które prowadzę. Przyjmuję codziennie niezliczoną ilość leków przeciwbólowych i staram się żyć, „oszukać rzeczywistość” i działać najlepiej jak się da, na tyle, na ile pozwala mój wyniszczony organizm. Skupienie się na tym, że jestem odpowiedzialna za kogoś i komuś mogę pomóc, jest moim motorem napędowym. Czerpię wielką siłę z tego, że mogę pomagać i wspierać inne kobiety, pacjentki, które tak jak ja mierzą się z rakiem. Dodatkowo są moi najbliżsi dla których po prostu chciałabym mieć szansę jeszcze być. Ból wytrzymam, to już moja codzienność – dodaje.

Górska na co dzień działa w Stowarzyszeniu Niebieski Motyl, które służy wsparciem onkologicznym pacjentkom i ich bliskim. W środę, 17 kwietnia, reprezentując Stowarzyszenie Niebieski Motyl w ramach Ogólnopolskiej Federacji Onkologicznej, uczestniczyła m.in. na spotkaniu z ministrą Izabelą Leszczyną, żeby powalczyć o polepszenie sytuacji pacjentów onkologicznych oraz podejmowanie szerokich działań z zakresu profilaktyki.

– Myślę, że w tym szaleństwie jest metoda. I będę się tego kurczowo trzymać do kiedy tylko pozwoli mi życie. Robię, co mogę, by cieszyć się z każdego dnia i wyciągać z niego to, co dobre. To drobne-wielkie rzeczy. Nie chcę skupiać się na tym, co złe i jak bardzo boli. Staram się ten ból zakryć. Nie udaję, że go nie ma, ale są rzeczy, które pozwalają mi się na nim nie skupiać. Siedzenie w domu i zastanawianie się, co mnie boli, byłoby dla mnie jeszcze gorsze niż wzięcie leków i obolałe wyjście z domu – podkreśla.

Kosztowne leczenie w Izraelu

– Pojawiła się możliwość leczenia w Izraelu – wykonania badań genetycznych i poszukania leku, który w Polsce jest jeszcze niezarejestrowany lub niedostępny – wyjaśnia Barbara Górska.

Tłumaczy, że wykonała już badania genetyczne, które wykażą, jakie leczenie izraelscy specjaliści mogą jej zaproponować. Wiąże się to jednak z dużymi kosztami, które są poza jej możliwościami.

– Badanie polegało na pobraniu krwi i śliny, a lekarze zdecydowali się w moim przypadku na zbadanie 22,5 tysiąca genów. Koszt takiego wyjazdu to prawie 50 tys. zł – wyznaje.

I dodaje, że to dopiero początek. Jeden wlew leku u pacjentów z podobnym typem nowotworu kosztuje ok. 140 tys. zł.

– Potrzebne jest minimum sześć takich wlewów. Doliczając przeloty, pobyt itp. łączny koszt to ok. 1,5 mln zł. Nie wiem, czy otrzymam ten sam lek, ale kwoty leczenia mieszczą się w podobnych przedziałach. Pod koniec tygodnia powinnam dostać wyniki badań i wtedy będę wiedziała dokładnie, ile potrzebuję leczenia i czy w ogóle jest na nie pomysł, czy może problem jest jeszcze większy i muszę szukać dalej. Do tego czasu staram się postawić swój organizm trochę na nogi, żeby w ogóle dźwignął to leczenie. To również wiąże się z ogromnymi kosztami – opowiada.

Przyznaje, że ostatnie dwa lata wiele ją nauczyły. Zaczęła jeszcze bardziej doceniać każdy dzień i chwilę z najbliższymi.

– Czasem zatracam się w tym, że biorę na siebie jeszcze więcej. Wiem, że powinnam zwolnić, ale trudniej mi tę teorię zastosować w praktyce. Dotarło do mnie jednak, że jeżeli nie pomogę sobie, to nie pomogę też innym. Sama też muszę czasem poprosić o wsparcie, pozwolić sobie na odpoczynek i zaopiekowanie się sobą. Nie przychodzi mi to łatwo, ale przyznaję, że teraz to ja potrzebuję pomocy – mówi.

Zbiórkę na zagraniczne leczenie Basi można wesprzeć na stronie Się Pomaga oraz biorąc udział w licytacjach na grupie na Facebooku „Awantura o Basię”.

 – Każdy grosz ma znaczenie. Chcę żyć dla mojej córki i męża. Mam jeszcze mnóstwo marzeń i rzeczy do zrobienia – podsumowuje.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: