Przejdź do treści

HELLO PIONIERKI: Jak Zofia Steinberg udowodniła swoim życiem i działalnością, że medycyna była dla niej „za ciasna”

Jak Zofia Steinberg udowodniła swoim życiem i działalnością, że medycyna była dla niej za ciasna / grafika: Joanna Zduniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Nie znam się na buchalterii i na procentach – widzę raczej zawsze potrzeby człowieka jako całość” – mówiła Zofia Steinberg znana jako siostra Katarzyna z podwarszawskich Lasek. Nazywano ją „doktorem dusz”, a wiele jej osiągnięć uważano za cuda. Znała ją cała Warszawa, bo nie było sprawy, której nie była w stanie załatwić. Dziś przedstawiamy historię życia jednej z założycielek i organizatorek Zakładu dla Ociemniałych.

 

Urodziła się 31 stycznia 1898 roku w rodzinie warszawskiego przedsiębiorcy o żydowskich korzeniach Abrama (Alfreda) Steinberga. Był on jednym z właścicieli Warszawskiej Fabryki Wstążek Jedwabnych mieszczącej się przy ul. Mokotowskiej 22. Matka, Elka (Olga) z Rabinowiczów, opiekowała się czwórką dzieci, Zofia była najmłodsza z rodzeństwa. Dzieci Steinbergów odbierały edukację w domu.

W 1912 roku Zofia została wysłana do szkoły „Panien Jadwig” (Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny), gdzie przez dwa lata szlifowała zdobytą w domu wiedzę. Szkoła miała w Warszawie wyjątkową renomę – uczęszczały do niej dziewczęta o różnorodnych poglądach i wyznaniach, uczono szacunku dla religii, ale nikomu nie narzucano wiary.

Choć Zofia spędziła na pensji tylko dwa lata, pobyt ten miał decydujący wpływ na jej późniejsze życie. To tam poznała Zofię Sokołowską i Zofię Landy, które były inspiracją dla jej przejścia na katolicyzm i wstąpienia do klasztoru. Po ukończeniu szkoły i rocznym kursie zdała egzamin maturalny, który otworzył jej drzwi na studia medyczne. Rozpoczęła je na Uniwersytecie Warszawskim w 1915 roku, a dyplom uzyskała 10 lat później.

Lata studiów były czasem aktywności społecznej i politycznej. Z dużym oddaniem angażowała się w działania pomocowe dla biednych, kierowała nią „niezwykła otwartość na innych, zwłaszcza potrzebujących jakiejkolwiek pomocy”. „Wychowałam się na Ewangelii o Dobrym Samarytaninie. Całe życie bałam się, by nie przejść obok cierpiących” – mówiła o sobie.

Pierwszą pracę jako lekarka podjęła na oddziale chorób wewnętrznych szpitala św. Łazarza w Warszawie i w poradni dziecięcej przy ul. Spokojnej. Już jako młoda lekarka dała się poznać, jako osoba o dużej empatii na ludzką krzywdę. Nie ułatwiało jej to współpracy z przełożonymi:

„Zarówno w klinice, jak i w poradni interesował ją nie przypadek chorobowy, ale chory człowiek ze wszystkimi jego potrzebami. ‘Przecież to jest chory człowiek’ – oponowała twardo w swoich częstych sporach z profesorem, któremu miała odwagę, ledwie początkująca lekarka, wygarnąć prawdę o tym, co w postępowaniu z chorymi wywoływało jej oburzenie i święty gniew” – pisał katolicki publicysta Stefan Frankiewicz w jednym z nielicznych artykułów poświęconych s. Katarzynie.

We wspomnieniach o Zofii powtarzającym się motywem jest chęć i potrzeba niesienia pomocy potrzebującym. „Medycyna była dla niej za ciasna” – pisała o niej koleżanka, także lekarka. Zofia nie raz i nie dwa wracała z pracy do domu bez płaszcza, bo, jak mówiła, zawsze komuś mógł bardziej się przydać.

W poradni na Spokojnej zupełnie nie liczyła się z godzinami pracy, przyjmowała wszystkich zgłaszających się pacjentów. Tutaj też, na terenie ubogich i zaniedbanych Powązek, rozwinęła, zwłaszcza wśród dzieci, szeroką działalność charytatywną, która spotykała się z uznaniem władz ówczesnego wydziału zdrowia” – wspominano.

Pod wpływem koleżanek z pensji „Panien Jadwig” – Zofii Sokołowskiej i Zofii Landy włączyła się w działania nieformalnej organizacji samokształceniowej prowadzonej przez ks. Władysława Korniłowicza. W grupie tej wielu ateistów i wyznawców innych religii przyjmowało katolicyzm, a jej koleżanki wstąpiły do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Siostry te prowadziły Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi.

Zofia przyjeżdżała do budującego się wówczas ośrodka w Laskach przede wszystkim jako lekarz, by opiekować się umierającą Zofią Sokołowską, która przyjęła zakonne imię Katarzyna. Jak wspominała, towarzyszenie umierającej przyjaciółce stało się dla niej drogą do nawrócenia:

Obcowanie z Zosią podczas choroby coraz bardziej utwierdziło we mnie poczucie, że to, w co Zosia wierzy, musi być Prawdą, choć nie wiedziałam właściwie w co wierzy. Miłość, która w Zosi była, to jaka była, świadczyło, że źródło, z którego ta przemiana wypłynęła, wiara, jest czymś obiektywnie prawdziwym. Mój stosunek do wiary dałby się sformułować tak: wierzę w to, w co Zosia wierzy, choć nie wiem, co to jest” – czytamy w pozostawionych przez nią wspomnieniach.

Zofia Steinberg przyjęła chrzest 23 marca 1926 roku w warszawskim kościele Najświętszego Zbawiciela: „Zosia była bardzo wzruszona, ale spokojna. Miała jakąś piękną pewność siebie. Chrzcił ją ojciec Korniłowicz” – w jednym z listów pozostał opis tej ceremonii. Dwa lata później Zofia wstąpiła do tego samego Zgromadzenia zakonnego, co jej zmarła przyjaciółka, ale nie od razu mogła rozpocząć postulat, ponieważ opieki wymagał chory na gruźlicę brat, a następnie umierający ojciec. Zamiast w habicie franciszkańskim, chodziła w czarnej sukni przez wzgląd na swojego ojca, który nie godził się z wstąpieniem do Zgromadzenia. W pełni poświęciła się zakonowi już po śmierci taty w 1933 roku.

Jako zakonnica nie porzuciła praktyki lekarskiej. „S. Katarzyna nigdy nie odmawiała pomocy lekarskiej i zawsze była gotowa [pójść] w dzień czy w nocy, pieszo lub jednym koniem, po ciężkim piachu. Wołała tylko: 'prędzej, prędzej’. Gdy [człowiek] był lekko ranny, opatrywała i zostawiała na miejscu, gdy wypadek był ciężki, sprowadzała księdza i pogotowie, narażając się nieraz na wielkie nieprzyjemności z różnych powodów, tak ze strony Zakładu, jak i ze strony rodziny poszkodowanego” – napisała we wspomnieniach s. Wawrzyna Kiełczewska.

W kolejnych latach „Siostra Doktor”, jak ją nazywano, prowadziła ośrodek zdrowia dla Zakładu dla Ociemniałych i dla mieszkańców Lasek. Kiedy wybuchła II wojna światowa, chorych z Lasek przewieziono do Żułowa na Lubelszczyznę, a s. Katarzyna pozostała z kilkoma siostrami na miejscu kierując gospodarstwem i dalej lecząc chorych. Już we wrześniu 1939 r. otworzyły w pomieszczeniach zakładu szpital wojenny, gdzie trafiali wszyscy ranni – i Polacy, i Niemcy.

Zofia Steinberg opuściła Laski w 1942 roku, kiedy rozpoczęły się aresztowania osób pochodzenia żydowskiego. Nie chciała narażać sióstr. Ukrywała się w Kraszewie niedaleko Miechowa, gdzie stworzono jej miejsce za przepierzeniem z książek w bibliotece właściciela. Przez resztę wojny s. Katarzyna nie zdjęła habitu i nie zmieniła dokumentów. Nie przestała też udzielać pomocy lekarskiej, choć robiła to w wielkiej konspiracji.

Po pacyfikacji domu Kraszewskich, którzy przechowywali ją u siebie, trafiła do Falniowa pod Miechowem, a następnie do Krakowa, gdzie opiekowała się rodziną swojej koleżanki z czasów studenckich – Salomei Kozłowskiej, również zakonnicy. Na szlaku jej wojennej tułaczki był także klasztor ss. Karmelitanek od Dzieciątka Jezus w Czernej i we Lwowie.

15 sierpnia 1944 roku dotarła na Lubelszczyznę, gdzie od początku wojny przebywali podopieczni z Lasek. Zajęła się leczeniem chorych, a później, już po zakończeniu wojny, obroną prześladowanych – bardzo szybko nadeszły czasy walki władz PRL z Kościołem.

Kiedy internowany został prymas Stefan Wyszyński, wykorzystała swoje przedwojenne znajomości w środowiskach lewicowych, by dotrzeć do wicepremiera Jakuba Bermana i zdobyć zgodę na widzenie się z zatrzymanym. Interweniowała w tej sprawie także u Bolesława Bieruta.

Gotowa jestem dzielić izolację Księdza Prymasa tak długo, jak będzie trwała, służąc mu skromną pomocą lekarsko—pielęgniarską” – pisała w podaniu, które, jak wiele innych, zostało załatwione odmownie. W 1956 r. o spotkanie z nią poprosił w liście sam prymas. „Jeśli siostrze odmówią pozwolenia, proszę się wyrozumiale uśmiechnąć do naszych uprzykrzonych Braci i pomodlić się dla nich o Miłość” – napisał obecny błogosławiony.

Równocześnie, s. Katarzyna funkcjonowała w Warszawie jako osoba, która może załatwić wszystko – pracę, mieszkanie czy miejsce w szpitalu. Znali ją wszyscy dyrektorzy szpitali, bo nieustannie szturmowała ich gabinety w imieniu osób potrzebujących pomocy, docierała do lekarzy, sama udzielała doraźnej pomocy medycznej. „[…] Siostrę Katarzynę znała 'połowa Warszawy’, przede wszystkim jako swoiste pogotowie ratunkowe. Zajęła się każdym, ktokolwiek się do niej zwrócił o radę, o pomoc, o kim się dowiedziała, że jakiejś pomocy potrzebuje” – wspominał Zdzisław Jaroszewski w opracowaniu „Siostra Katarzyna z Lasek. Garść wspomnień”, który z dużym wsparciem s. Katarzyny organizował w Laskach rekolekcje dla lekarzy-psychiatrów.

S. Katarzyna organizowała akcje pomocowe dla osób poszkodowanych przez kataklizmy na świecie. Kiedy usłyszała w radiu informację o powodzi w Bangladeszu, jeszcze tej samej nocy potrafiła zorganizować wysłanie tam specjalnego samolotu z lekami. Wspierała także organizację pomocy dla trędowatych w Indiach i koordynujący ją z Polski ośrodek Jeevodaya. Zajmowała się także tłumaczeniem i wydawaniem książek.

Anna Tomaszewicz-Dobrska/grafika: Joanna Zduniak

Z czasem, kiedy z powodu choroby nie mogła już chodzić, jej centrum dowodzenia stał się fotel w celi w Laskach. Przez telefon była w stanie załatwić każdą sprawę, a kiedy jej wielogodzinne rozmowy zakłócały pracę ośrodka, specjalnie dla niej założono specjalną linię.

W klasztorze przy Piwnej prowadzony był specjalny zeszyt, w którym furtianka zapisywała dla niej informacje. Ten zielony zeszyt w kratkę, z pieczęcią sióstr franciszkanek, którego prowadzenie rozpoczęto w lipcu 1960 roku, przechowywany jest w Archiwum Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Niektóre wpisy wydają się dość zaskakujące: Gdy będzie s. Katarzyna proszę powiedzieć, że dzwonił pan Sz. i prosi s. Katarzynę o pomoc, bo w czwartek wyjeżdża dozorca i nie ma nikogo, żeby mógł mu podać herbatę. […] dzwoniła pani Z., że Pan Sz. koniecznie chce, żeby pomogła mu przeprowadzić się do nowego mieszkania […], dzwoniła Pani G., że prośby Siostry spełniają się…” – tego rodzaju wpisów są dziesiątki. „Tam, w niebie, żaden z nas Katarzynie do pięt nie dorośnie, ale tutaj lepiej się od niej trzymać z daleka” – wspominał żartobliwie Zygmunt Serafinowicz, jeden ze współpracowników niezmordowanej lekarki w habicie. Także inne siostry ze zgromadzenia miały „problem” z żywiołową osobowością s. Katarzyny. Ona sama mówiła o sobie: „Nigdy nie wiem co wybrać – czy szczerość, czy milczenie, wtedy gdy taka alternatywa staje przede mną”.

S. Katarzyna zmarła w Laskach 14 listopada 1977 roku. We wrześniu 2021 r. jej przełożona z Lasek s. Róża Czacka została beatyfikowana razem z Prymasem Stefanem Wyszyńskim.

Korzystałam z opracowania Elżbiety Przybył-Sadowskiej pt. Siostra Katarzyna Steinberg z Lasek (1898-1977) wydanego w Zeszytach Naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2010 roku.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: