Przejdź do treści

Marika: „Odkrycie kobiecej cykliczności było jak olśnienie. Zobaczyłam w niej porządek i prawidłowość, szansę i nadzieję”

Marika fot. Łukasz Pęcak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Uznawałam nierzadko, że jestem szalona, bo ciągle inna, nie lubiłam tej zmienności, wiecznie za czymś goniłam, wiecznie byłam na diecie. Aż do momentu, w którym nie mogłam zrealizować swojego marzenia o byciu mamą, właśnie przez ten brak uważności na siebie i poszanowania swojej natury. Wtedy moja planeta zaczęła kręcić się wokół mnie – o kobiecej naturze, cykliczności życia i wpływie cykli na twórczość artystyczną mówi Marta Kosakowska, polska wokalistka i autorka tekstów, która właśnie wydała swój najnowszy album „Cykl”.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Zacznijmy od grzyba – pięknego różowego boczniaka, który autentycznie wyrasta z okładki twojego nowego albumu „Cykl”. To pierwszy taki album na świecie. To metafora?

Marika: Tak, to metafora na wielu płaszczyznach. Grzyby to osobne królestwo – ani rośliny, ani zwierzęta. To istoty bardzo relacyjne – wchodzą w symbiozę z drzewami, wspierając je. Za pośrednictwem grzybni drzewa mogą się komunikować. To leśny internet. W centrum mojego zainteresowania, w tekstach, jest relacja, w której funkcjonuję z własnym ciałem, psychiką, duchowością i dalej – relacje ze światem i ludźmi. Pisząc piosenki i wydając ten album, bezpośrednio wchodzę w relację z odbiorcami, robimy coś razem. Posiadacze płyty w wersji kolekcjonerskiej doświadczają cyklu życia na własne oczy. To również metafora życia, które powraca. Doświadczamy wzrostów, obumierania i kolejnego owocowania.

Dawniej postrzegałam cykliczność życia jako pętlę, w której jesteśmy uwięzieni. Teraz widzę w tym potencjał. Codziennie rano, gdy się budzę, zaczynam od nowa, podejmuję nowe decyzje, mogę coś zrobić inaczej niż wczoraj. Wieczorem zamykam jakiś cykl. Każdy poranek to nowe rozdanie. Każda pora roku jest inna i coś innego nam daje. Zachwyca mnie to. Widzę w tym szansę i nadzieję.

Przyszło mi do głowy, że żywa okładka może być też metaforą sztuki w ogóle. Bo przecież do sztuki się wraca. Kiedy za pierwszym razem poznajemy np. jakiś utwór, on nam coś daje, coś w nas zmienia, zostawia ślad. Potem odchodzimy, zapominamy i znów wracamy i dostajemy coś nowego. Cykl zaczyna się od nowa.

Tak, to kolejny poziom tej metafory. Oddając pudełko ze swoją płytą, ja pozornie kończę swój cykl, ale moja twórczość żyje dalej i wchodzi w nowy etap. Dzieło oddane w ręce odbiorców jest przez nich „przetwarzane”, przechodzi przez mózgi i serca, nabiera nowych znaczeń. Do relacji trzeba obu stron. Jeśli odbiorca nie podleje żywej płyty, ona się nie rozwinie. Do owocowania moja sztuka potrzebuje słuchaczy. Ofiarowując swoje myśli i emocje ujęte w utworach i dodatkowo żywy organizm, przerzucam most między mną a odbiorczynią, odbiorcą. Potrzebujemy siebie wzajemnie, łączy nas symbioza.

Jak wyglądało przygotowanie płyty z boczniakami od strony technicznej?

Zaczęło się od pomysłu Pawła Jana Nowaka i Krzysztofa Nienałtowskiego, żeby płyta była dosłownie żywa, żeby coś z niej wyrastało. Na rośliny trzeba by zbyt długo czekać. Ale królestwo grzybów działa szybko! Formę opakowania, które zostało wydrukowane na drukarce 3D, zaprojektował przyjaciel — Marcin Kruczewski. Chcieliśmy, by nawiązywało do struktury grzybni. Żeby wszystko było spójne i wszystkie elementy wzajemnie się tłumaczyły.

Okazało się, że Krzysztof ma przyjaciół, którzy zajmują się hodowlą boczniaka. To zachwycające grzyby, świetnie zastępują mięso, a zmniejszenie produkcji mięsa jest bardzo ważne dla naszej planety, a co za tym idzie i dla nas. Wiadomo, że planeta poradzi sobie bez nas, ale my bez niej raczej kiepsko. To również jest moje przesłanie.

fot. mat. prasowe Marika

Dlaczego akurat boczniak różowy?

Ten róż wydał mi się najpiękniejszy. W piosence „Brokat” śpiewam, że chciałabym ocalić w nas to, co różowe i miękkie. „Przyjmij mnie, moją słabość i siłę, ja cię kocham z brzydotą i pięknem, może ocalimy tylko i aż tyle, to, co w nas delikatne i miękkie”. Różowe i miękkie, czyli to, co w nas nieuzbrojone, coś, co sprawia, że możemy się w pełni skontaktować i połączyć z drugim człowiekiem. To część nas, która wymaga czułości, uważności i miłości. To miękkość schowana, a jak pisał autor „Małego księcia”, to, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu. Pragnę to wydobyć i uczcić. Błękit opakowania jest po drugiej stronie koła kolorystycznego. Dzięki temu moja płyta jest też wizualnym dziełem sztuki.

Co było dalej? Jak weszliście w hodowlę boczniaka?

Dostaliśmy od hodowców takie spore kostki z grzybnią – sześciany zrobione z trocin drzewnych. Sprawdziliśmy najpierw, jak się hoduje boczniaki w dużych porcjach. Potem dzieliliśmy grzybnię na mniejsze porcje, aż doszliśmy do porcji wielkości puderniczki – bo tyle mieści się w kielichu na okładce płyty. Eksperyment zakończył się sukcesem – ustawiliśmy aparat fotograficzny na czas wzrostu owocnika i nagraliśmy timelapsa, na którym widać, jak nasza płyta staje się żywa.

W tym doświadczeniu niesamowitą, bardzo inspirującą sprawą stał się dla mnie fakt, że grzyby żywią się odpadami. Z tego, co niepotrzebne, potrafią wznowić życie, zrobić korzyść, niewiele przy tym potrzebując. Ten przekaz jest również w moich strojach – obecnie mam 3 topy i jedną kurtkę. To jest mój strój bohaterki. W ciuchach używanych, różnie łączonych i przerobionych przez stylistkę, występuję na wszystkich koncertach i we wszystkich klipach. To są moje ekskluzywne łachmany, którymi chcę pokazać, że to my – bogaty Zachód – jesteśmy odpowiedzialni za wyzysk na Wschodzie i kondycję planety. Może nam się wydawać, że wciąż nam brakuje, ale tak naprawdę odcinamy kupony od kapitalizmu.

Wydawało mi się, że to, co chłopięce, jest fajniejsze niż to, co dziewczyńskie. Że chłopakom jest łatwiej. Kopałam się z moją kobiecością, odrzucałam ją. To się zmieniło dopiero, gdy zaczęłam słuchać głosu innych kobiet

Można jeszcze zdobyć album w wersji z grzybnią?

Obecnie nie, ale już produkujemy kolejne egzemplarze. To czasochłonny i pracochłonny proces. Jesteśmy bardzo zajęci, ale cały czas odzywają się osoby, które pragną mieć żywą płytę, więc na pewno ogłoszę w swoich social mediach, gdy znów będzie można ją dostać.

Wróćmy do cyklu. Co się wydarzyło, że zaczęłaś inaczej patrzeć na cykliczność w twoim życiu?

Dawniej sądziłam, że cykliczność odbiera mi sprawczość, decyzyjność. Czułam się skazana, jakby zapadł wyrok, że kiedyś nadejdzie „jesień życia”, że codziennie stajemy się starsi, że możemy coś budować latami, a potem koniec naszego cyklu nam to, co zdobyliśmy, odbiera. Wydawało mi się, że to nasza biologia wybiera nam partnera czy partnerkę poniekąd za nas. Że chodzi o hormony, geny, procesy od nas niezależne, nieuświadomione. Zastanawiałam się, gdzie tu jest miejsce na romantyczną miłość, duchowość, moją wolną wolę, po prostu na mnie. Potem dostrzegłam, że cykl tak naprawdę daje szansę, by rozwinąć skrzydła.

Zaczęło się od obserwacji mojego cyklu menstruacyjnego. Do tej pory patrzyłam na miesiączkowanie z perspektywy tej, którą większość z nas słyszała, kiedy byłyśmy małe: że to ból, utrudnienie w życiu, „od teraz będzie ci ciężko”. Takie słowa usłyszałam od swojej babci, że to koniec swobody i beztroski. Miesiączka była dla mnie smutną koniecznością. Zresztą, tak od zawsze była pokazywana w mediach. Reklamy, które posługiwały się eufemizmem: „te dni”, niebieska krew na podpasce, sugerująca, że ten naturalny proces, który zachodzi w naszym ciele, jest obrzydliwy i nie można pokazać prawdy. I te określenia: „ciotka”, „ciota” w ustach chłopców i rówieśników. Coś potwornego…

Teraz patrzę na krew miesięczną jak na krew z mojego ciała, tę samą, która płynie w moich żyłach. Tę, która oczyszcza mój organizm, a proces ten daje potencjał stworzenia nowego życia. Moi synkowie widzieli moją miesięczną krew. Wyjaśniłam im co i dlaczego się we mnie wtedy dzieje. Kiedy boli mnie brzuch, z czułością pytają „mamusiu, masz okres?”. Taka postawa jest dla nich naturalna.

Natomiast ja jako dziecko marzyłam, by być chłopcem. Chciałam wszystko robić jak moi starsi bracia, nawet sikać do przodu. Wydawało mi się, że to, co chłopięce, jest fajniejsze niż to, co dziewczyńskie. Że chłopakom jest łatwiej. Wychowałam się w patriarchalnym świecie. Kopałam się z moją kobiecością, odrzucałam ją. To się zmieniło dopiero, gdy zaczęłam słuchać głosu innych kobiet.

Masz na myśli kogoś konkretnego?

Tak, np. Natalię de Barbaro i jej „Czułą przewodniczkę”, Erikę Irustę i jej słowa „jesteśmy cykliczne, nie szalone”, Paulinę Młynarską, Martę Niedźwiecką, Samię Mandragorę, Chujową Panią Domu. I wiele innych wspaniałych autorek. One wszystkie odkłamują kobiecość.

Czym jest dla ciebie kobiecość?

Nie mam jednej odpowiedzi. Mentalnie czuję się po prostu istotą ludzką, chcę żyć uważnie, doświadczać… bez szufladkowania i definicji. Dziś wiem, że kobiecość to wielka siła, nie słabość, nie uległość, ale właśnie siła. Czuję się boginią, demiurżką, kreatorką, przecież moje ciało potrafi utkać, wyżywić i wydać na świat inne ludzkie istoty. Dla mnie to jest cud i zachwycam się tym bezustannie, mimo że moje dzieci mają już 5 lat. Wciąż mnie to zdumiewa! A kiedy nie wykorzystuje tego potencjału, żeby tworzyć ludzi, tworzę kulturę. Tworzę relacje, jestem wnikliwą obserwatorką i analityczką.

Kilka lat próbowałam zajść w ciążę, ale to się nie działo. Dziś wiem, że przyczyny były dwie. O atencję wołały i soma, i psyche. Ja wtedy nie umiałam się jeszcze opiekować sobą, tkwiłam głęboko w moich strategiach przetrwania, których nie umiałam rozpoznać. W momencie, kiedy podjęłam decyzję, że dowiem się prawdy o sobie, zapisałam na terapię. W dosłownie kilka dni nastąpiło zagnieżdżenie. Oczywiście ta konstatacja przyszła dużo później. Uśmiechnęłam się wtedy do swojej historii. Dostałam jasny komunikat: wzięłaś za siebie odpowiedzialność, więc można ci powierzyć odpowiedzialność za nowe życie.

Dzięki obserwacji mojej cykliczności mogę korzystać z premedytacją i rozmysłem ze wszystkiego, co w sobie mam. Mogę być królową własnego królestwa. Już nie „wyrabiają się ze mną rzeczy”, tylko to ja wyrabiam te rzeczy

Druga przyczyna była fizyczna, medyczna. Swoje cykle zaczęłam obserwować dopiero, próbując zajść w ciążę, kiedy okazało się, że mam radykalnie zbyt wysoką prolaktynę i kortyzol. Zaczęłam się sobie przyglądać. Notowałam, co się ze mną dzieje w kolejnych fazach cyklu, jak się miewa moje ciało, jak to przeżywam, jaka jestem dla siebie, a jaka dla innych, jak interpretuję komunikaty z zewnątrz, co mi się śni. Wszystko lokalizowałam w czasie, w fazach cyklu i odkryłam, że to zamknięte koło, że to się powtarza. Wcześniej w ogóle tego nie zauważałam. Odkrycie tej kobiecej cykliczności było jak olśnienie. Dzięki temu, że zobaczyłam w niej porządek i prawidłowość. Mogłam dopasować swoje plany, aktywności, decyzje do tego, na co aktualnie jestem gotowa, co mi dziś wyjdzie naturalnie.

Od mądrych kobiet dostałam lampę, wchodząc na swój szlak, i wiem, że ta droga się nigdy nie skończy. Wciąż będziemy kręcić cykle z tą różnicą, że będąc świadome siebie, mamy wybór. Nawet jeśli czasem robimy krok w tył, nadal płyniemy do przodu na własnych zasadach.

Ta obserwacja pozwala ci czerpać z tego, co daje ci twoja natura.

Dokładnie. Jeśli wiem, bo mam zanotowane, że nadchodzi faza, w której idę przez codzienność jak taran, wykorzystuję to, planuję sprawy do załatwienia. Jeśli wchodzę w czas „misia o mokrym nosku”, wiem, że warto się wycofać i dać sobie dużo wsparcia. W czasie, kiedy czuję się najbardziej atrakcyjna, najlepiej jest planować sesję fotograficzną. Czuję się piękna, więc pięknie wyglądam. Pewność siebie i poczucie własnej wartości to są najmocniejsze wabiki, znacznie ważniejsze niż rysy twarzy. W swoim planie jestem w stanie zaznaczyć, kiedy będzie dobry dzień na decyzje biznesowe, kiedy jestem najbardziej logiczna i rzeczowa, kiedy najlepiej zabrać się za pisanie piosenek – to drugie planuję na dni, kiedy jestem mięciutka i różowa, najbardziej wrażliwa i uważna. To mi pokazuje na linii czasu pełnię moich kompetencji w różnych obszarach.

Bardzo praktyczne!

Tak, i na każdej płaszczyźnie mam z tego korzyści, także w relacjach. Widzę, kiedy nadchodzą dni, że mam krótki lont, więc lepiej nie wdawać się w dyskusje, bo będzie z tego kosmiczna awantura, i wiem też, kiedy pojawi się we mnie przestrzeń tak wielka, że pomieszczę w sobie cały świat.

Dzięki tej obserwacji mogę korzystać z premedytacją i rozmysłem ze wszystkiego, co w sobie mam. Mogę być królową własnego królestwa. Już nie „wyrabiają się ze mną rzeczy”, tylko to ja wyrabiam te rzeczy. Jasne, wszechświat mnie zawsze może zaskoczyć, moje dzieci mnie zaskakują, ale dzięki całej wiedzy o sobie jestem w stanie się na to jako tako przygotować.

Jako dorośli jesteśmy odpowiedzialni za swoje emocje, za swoje stany i zachowania. Nie chcę, by mną targały nieznane siły, chcę rozumieć, co się ze mną dzieje. Obserwacja cyklu sprawia, że wiesz, co masz danego dnia w swoim arsenale, choć może lepiej powiedzieć „potencjale”, bo to pierwsze słowo jest z wojennej narracji wzięte, a ja nie chcę tak postrzegać życia.

Zanim powstał album „Cykl”, podejmowałaś próby powrotu do muzyki?

Tak, i ponieważ to były „próby powrotu”, to się nie udawały. Moim zdaniem to, co się wydarza, nas kształtuje, zmienia nasz świat i kiedy dzieje się coś tak kluczowego, jak w moim życiu w tamtym okresie: bliźniacza ciąża i pojawienie się dwóch nowych ludzi, nie ma powrotu – jest zupełnie nowy cykl. Miałam kilka zrywów, wydałam kilka utworów. A niektóre poszły do kosza. M.in. również przez pandemię wiele się we mnie przewartościowało, wiele tematów, które kiedyś mnie zajmowały, po czasie uznałam za nieważne. Między 2018 a 2023 rokiem byłam w macierzyńskim sosie. Muzycznie znacznie bliżej Śpiewających Brzdąców, niż czegokolwiek innego (śmiech). Napisałam w tym czasie małą książeczkę dla dzieci – ta narracja i estetyka były mi o wiele bliższe. Trudno było mi wtedy pisać dla dorosłych.

Poza tym urlop macierzyński to nie urlop, to ciężka praca. Ja z moimi bliźniętami miałam nieustanny rollercoaster wrażeń. Najpierw latanie po przychodniach, bo inkubatory i wcześniaki, potem parada ząbków, bostonek, trzydniówek, zapaleń oskrzeli. Umawiałam się na studio i nagrania. Odwoływałam, bo ktoś miał gorączkę. Albo miałam pisać i komponować, ale byłam niewyspana, przeciążona. Marzyłam tylko o tym, żeby spać 7 godzin bez przerw. Nowa przestrzeń i możliwości pracy otworzyły się przede mną dopiero wtedy, gdy odchorowałam fakt, że moje dzieci pozostają pod opieką innych, cudownych, opiekuńczych kobiet. Oddałam dzieciaki do placówki na 3 godziny dziennie!

Wciąż będziemy kręcić cykle z tą różnicą, że będąc świadome siebie, mamy wybór. Nawet jeśli czasem robimy krok w tył, nadal płyniemy do przodu na własnych zasadach

Pamiętam, że kiedy zaczęłam wychodzić z domu, żeby pisać, okazało się, że nie jestem w stanie. Byłam oszołomiona! Na początku potrafiłam te 3 godziny siedzieć w kawiarni i patrzeć na ludzi – jak rozmawiają, jak chodzą, jak są ubrani. To, co się wydarzyło we mnie, to co się działo w moim domu, wystrzeliło mnie na inną orbitę. Musiałam powoli wylądować na planecie „Marika, która jest też Matką”. Wtedy zaczęłam wygospodarowywać w sobie przestrzeń na nową opowieść – opowieść o cyklu.

A jak było przed ciążą i wejściem na ścieżkę ku sobie?

Mój mąż, kiedy mnie poznał, powiedział mi przepiękny komplement – że jestem jak planeta z własną grawitacją. Widział, jaka jestem i jak działam, dostrzegł, że jeśli jestem w jakimś działaniu, to oddaję się temu. Wtedy moja planeta krążyła wokół muzyki i sceny. Moim życiem była publiczność, relacja z nią, moja twórczość. Ale byłam wtedy nieco zagubiona, nie rozumiałam siebie. Uznawałam nierzadko, że jestem szalona, bo ciągle inna, nie lubiłam tej zmienności, wiecznie za czymś goniłam, wiecznie byłam na diecie. Aż do momentu, w którym nie mogłam zrealizować swojego marzenia o byciu mamą, właśnie przez ten brak uważności na siebie i poszanowania swojej natury. Wtedy moja planeta zaczęła kręcić się wokół mnie, mojej „biologiczności”, a potem wokół macierzyństwa i moich dzieci.

A teraz znów jestem bliżej sceny, znowu inna, bardziej dojrzała, świadoma i zintegrowana. W nowym cyklu, który zaczął się od tego, że zobaczyłam i przyjęłam w sobie obszary, których nie lubiłam i nie akceptowałam. W cyklu, w którym postanowiłam, że nie chcę tak żyć i wybieram się na największą przygodę życia – żeby poznać siebie. A że każda przygoda oznacza niespodzianki, na szlaku poznaję też moje dzieci i męża, którego rodzicielstwo, podobnie jak mnie, transformuje.

Masz ulubioną piosenkę na tej płycie?

W tej chwili „Jesteś”. To chyba jedyna piosenka, w której nawiązuję do macierzyństwa i życia w rodzinie. „Zmęczeni, głodni, niewyspani, dzieci czegoś chciały, wystrzeliliśmy kilka flar, nim walnęliśmy w skały. Teraz kiedy śpisz, dziękuję światu za to, że istniejesz. Jutro nam lepiej pójdzie to gadanie, mam nadzieję. Bo chcę ci zdążyć powiedzieć, jak to dobrze, że jesteś, że nie minęliśmy się w tym tłumie”. Myślę, że to historia większości rodziców.

Możliwość spotkania drugiego człowieka, takiego prawdziwego, jest wielkim przywilejem, bogactwem i darem. I to w relacji miłosnej, i w relacji przyjacielskiej. Jestem za to bardzo wdzięczna i to pragnę w tej piosence wyrazić. Że choć bywam szorstka, na koniec dnia chcę, żeby ta druga osoba wiedziała i czuła, że nie spotkaliśmy się w życiu przypadkiem. W tej chwili dla mnie to najważniejsza piosenka, w niej jest też dużo wiary w cuda, które się mogą między nami ludźmi dokonać.

 

Album Mariki „Cykl” miał swoją premierę 13 kwietnia 2023 r. To szósty długogrający album artystki

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: