Przejdź do treści

Ciąża, narodziny, a nawet przedszkole za murami więzienia. Katarzyna Borowska weszła do świata matek odsiadujących wyroki

Katarzyna Borowska, autorka książki „Nadzieja Skazanych” - Hello Zdrowie
Katarzyna Borowska / fot. Magdalena Piechota
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Uważam, że wzięcie ze sobą dziecka do więzienia, by możliwie zminimalizować szkody wynikające z odsiadki, to bardzo trudna i zawsze indywidualna decyzja. Zwłaszcza jeśli kobieta domyśla się, jakim bólem to okupi, bo dziecko wyjdzie, a ona będzie musiała zostać – mówi Katarzyna Borowska, pisarka, nauczycielka, pedagożka, autorka książki „Nadzieja Skazanych”.

 

Marianna Fijewska- Kalinowska: W swojej książce „Nadzieja skazanych” opisałaś kawałek niezwykłej rzeczywistości, której istnienia większość z nas nie jest w ogóle świadoma. To rzeczywistość osadzonych matek i ich malutkich dzieci.

Katarzyna Borowska: Rzeczywistość, którą na szczęście mogą ze sobą dzielić. W Polsce Domy Matki i Dziecka funkcjonują w Zakładzie Karnym w Grudziądzu i Krzywańcu. To dwa ośrodki, w których matki mogą przebywać ze swoimi dziećmi od momentu narodzin do trzeciego, a jeśli matka dobrze się sprawuje i służby oraz sąd ocenią, że dziecko będzie tego potrzebowało – nawet do czwartego roku życia.

Domyślam się, że nie wszystkie świeżo upieczone matki mogą skorzystać z tego przywileju.

Jeśli matka została skazana np. za znęcanie się nad dziećmi albo brutalne morderstwo, to maluch prawdopodobnie zostanie jej odebrany. Podobnie, gdy matka z jakichś względów jest niewydolna. Rozmawiałam z dziewczyną odsiadującą wyrok za działalność w zorganizowanej grupie przestępczej, która urodziła dziecko w Grudziądzu i noworodek został jej odebrany. Sąd rodzinny podjął taką decyzję, ponieważ matka była uzależniona od narkotyków i choć w więzieniu oczywiście narkotyków nie przyjmowała, to uznano, że to uzależnienie ogranicza jej wydolność jako matki.

A zabójstwo? Czy zabójstwo wyklucza opiekę matki nad dzieckiem?

Jedna z moich rozmówczyń – 32-letnia Renata – odsiadywała karę za zabójstwo, konkretnie za to, że nie udzieliła pomocy poszkodowanemu podczas libacji alkoholowej. Twierdzi, że była tak pijana, że nie pamięta nawet, co się wydarzyło. Jej narzeczony też uczestniczył w tej libacji i też trafił do więzienia. Ona powiedziała mi, że więzienie uratowało jej życie, bo dopiero wtedy poszła na terapię. Wzięła ślub ze swoim narzeczonym, także osadzonym, i w więzieniu, podczas widzenia bezdozorowego poczęła się ich córeczka. Ponadto sąd przychylił się do próśb jej męża i został on przeniesiony do Krzywańca na oddział męski, żeby być bliżej rodziny.

Renata urodziła córkę, którą pięknie się opiekuje. Ma w sobie ogromnie dużo pokory. Podczas wywiadu mówiła mi, że mogłaby już teraz starać się o przedterminowe zwolnienie, ale dopóki może mieć dziecko przy sobie, nie chce tego robić, ponieważ tutaj uczy się odpowiedzialności. Udało jej się nawet naprawić relację z własnymi rodzicami, a matka przez telefon powiedziała jej: „Wolę cię widzieć tutaj, niż na cmentarzu”. Bo moja rozmówczyni, mówiąc delikatnie, już od nastoletnich lat „rozrabiała”.

W tym przypadku matka może wyjść na wolność razem z dzieckiem, ale na pewno są sytuacje, w których wyrok trwa zdecydowanie dłużej niż cztery lata. Jak wtedy wyglądają rozstania matek z dziećmi?

Czasem bywa rozpacz, czasem bywa spokojnie… Nie rozmawiałam z kobietą, która musiała rozstać się z dzieckiem, ale rozmawiałam z wieloma obserwatorkami tych aktów – ze skazanymi czy służbą więzienną, która przecież także bardzo zżywa się z maluchami. Technicznie wygląda to tak, że dziecko jest przygotowywane do wyjścia przez psychologa. Najczęściej trafia do rodziny, choć niestety zdarza się też, że jest zabierane do placówki. W momencie rozstania matka żegna się z dzieckiem w Domu Matki i Dziecka, a strażniczka zabiera dziecko do więziennej bramy. Strażniczki, psycholożki, pielęgniarki… wszystkie mówiły mi, że po tych rozstaniach wracają do swoich gabinetów, zamykają drzwi i płaczą. Skoro im pęka serce, to co muszą czuć matki?

Czy w takim razie nie lepiej uniknąć tego bólu? Czy nie lepiej, by dziecko od razu trafiało do swojej rodziny, jeśli taką ma, i żyło na wolności?

Biologiczna matka jest postacią niezastąpioną, o ile oczywiście może spełnić swoje matczyne zadania. Więź matki i dziecka w pierwszym okresie życia rzutuje na to, jak malec zbuduje swoją tożsamość i jak dziecko będzie budowało więzi z innymi ludźmi.

Większość z nas ma w głowie stereotyp dotyczący osadzonych, zgodnie z którym są to po prostu bandziory. Tymczasem osadzone, które poznałam, to zwykłe kobiety, choć niejednokrotnie bardzo poranione przez życie i jednak mające na swoim koncie przestępstwo

Po prostu, gdy myślę o tych rozstaniach, to pękam…

Dlatego uważam, że wzięcie ze sobą dziecka do więzienia, by możliwie zminimalizować szkody wynikające z odsiadki, to bardzo trudna i zawsze indywidualna decyzja. Zwłaszcza jeśli kobieta domyśla się, jakim bólem to okupi, bo dziecko wyjdzie, a ona będzie musiała zostać.

W istocie jest to heroizm, ale jak rzadko mówiąc o skazanych, myślimy w kategoriach czynów heroicznych.

Większość z nas ma w głowie stereotyp dotyczący osadzonych, zgodnie z którym są to po prostu bandziory. Tymczasem osadzone, które poznałam, to zwykłe kobiety, choć niejednokrotnie bardzo poranione przez życie i jednak mające na swoim koncie przestępstwo. W swoich wywiadach chciałam pokazać, że nikt nie rodzi się zły, że przestępstwa, które popełniły te kobiety, często były wynikiem różnych krzywd doznanych w dzieciństwie. Dlatego są to rozmowy nie tylko o ich dzieciach, ale również o ich matkach.

Jedna z osadzonych o imieniu Klaudia opowiada o tym, że dopiero mając kilka lat, dowiedziała się, że kobieta, z którą żyła pod jednym dachem, i z którą rozstał się jej ojciec, to nie jej matka. Jako nastolatka dowiedziała się z kolei, że kobieta, którą znała z podwórka i która przychodziła ze swoimi dziećmi na ten sam plac zabaw co ona jako dziewczynka, jest jej matką, a te dzieci są jej rodzeństwem. Okazało się, że matka nie dała rady i zostawiła ją z ojcem. W Klaudii było dużo żalu i tęsknoty – nie dość, że została dwukrotnie porzucona, to jeszcze nie rozumiała, dlaczego jej rodzeństwo miało mamę, a ona nie…

Czy Klaudia też wychowywała swoje dziecko w zakładzie?

Nie, ona podjęła inną decyzję. Na szczęście dostała krótki wyrok za przestępstwo popełnione przed wieloma laty, zanim jeszcze stała się matką. Uznała, że to nie miejsce dla dziecka, i woli, by ten czas jej córeczka spędziła ze swoimi dziadkami. Mówiła, że boi się, że mała będzie pamiętała ten czas.

Trzeci i czwarty rok życia to okres, w którym dziecko zaczyna być naprawdę świadome, ale czy mimo to spotkałaś się z matkami, które chcą w przyszłości ukrywać przed swoimi maluchami ten okres ich życia, licząc, że nie będą pamiętały?

Tak, niejednokrotnie moje rozmówczynie mówiły, że właśnie na to liczą. Ale to nie jest takie proste. Pracując nad książką, trafiłam na osobę, która urodziła się w więzieniu, gdy jej matka odsiadywała wyrok. Ten system funkcjonuje w Polsce od lat 70., więc osoba, o której mówię, jest dziś dorosła i ma własną rodzinę. W wywiadzie powiedziała mi, że z niewiadomych względów bardzo ciągnęło ją zawsze do więzienia – chciała o nim słuchać, zwiedzać i dopiero po latach, gdy zaczęła dociekać, o co chodzi, dowiedziała się o swoim wczesnym dzieciństwie. Nie mogę zdradzić nic więcej, bo osoba finalnie wycofała się z udziału w książce, chcę tylko powiedzieć, że nasza tożsamość buduje się już od urodzenia i zastanawiam się, czy nie lepiej wychowywać dziecko w jawności.

Biologiczna matka jest postacią niezastąpioną, o ile oczywiście może spełnić swoje matczyne zadania. Więź matki i dziecka w pierwszym okresie życia, rzutuje na to, jak malec zbuduje swoją tożsamość i jak będzie budowało więzi z innymi ludźmi

Historie, które opowiadasz, z jednej strony wciskają w kanapę, z drugiej wyciskają łzy. Ale większość jest zdecydowanie pozytywna – czy faktycznie Domy Matki i Dziecka to rzeczywistość tak kolorowa?

Domy Matki i Dziecka są tak zorganizowane, by jak najbardziej przypominać zwykły świat, a nie zakład. W Krzywańcu, gdzie byłam, służba więzienna chodzi bez mundurów, matki mieszkają z maluchami w oddzielnym od więzienia budynku, w którym znajdują się 2-, 3-osobowe pokoje, a na tym samym podwórku jest coś na kształt przedszkola. Matki mają obowiązek pracy – oczywiście na terenie zakładu – więc rano szykują dzieci i odprowadzają do „przedszkola”, gdzie zajmują się nimi piastunki wybrane spośród osadzonych.

Czy piastunki też mają dzieci w zakładzie?

Nie wszystkie. W książce pojawia się piastunka, która ma dziecko, ale w innej grupie, oraz piastunka, która ma dwóch synów, ale poza zakładem. Akurat ta kobieta trafiła do więzienia za przestępstwo podatkowe razem ze swoim mężem. Gdy oboje wiedzieli, że czeka ich nieuchronna odsiadka, zorganizowali swoim synom domy zastępcze i poszli odbywać karę. Ta kobieta jest nauczycielką języka polskiego i bardzo tęskni za dziećmi.

Osoby, z którymi rozmawiałam, zostały wybrane przez pracowników więzienia i bardzo się starały być jak najlepszymi mamami dla swoich dzieci. Jednak pamiętam sytuację, gdy przebywałam z jedną z mam z Krzywańca w świetlicy dla dzieci – bardzo ładne pomieszczenie, gdzie było pełno zabawek. Po rozmowie z osadzoną poszłam do drugiego budynku, gdzie kierowniczka Domu Matki i Dziecka zapytała, czy zamknęłam świetlicę na klucz. Odpowiedziałam, że nie, a ona natychmiast się zerwała, żeby zamknąć pomieszczenie. „Przecież matki mogą rozkraść zabawki!” – powiedziała. Także są i takie matki…

Jednak każda z nich jest obserwowana i jeśli źle zajmuje się dzieckiem, prawdopodobnie zostanie jej ono odebrane. Cała organizacja Domów Matki i Dziecka powstała dla dobra dziecka, jeśli matka nie sprawdza się w swojej roli, sąd rodzinny i służba więzienna szukają rozwiązania najlepszego dla maleństwa.

Sama jesteś matką trójki dzieci. Jak osobiście znosiłaś te rozmowy?

Ciężko. Byłam bardzo zmęczona, bo w ciągu trzech dni w Krzywańcu przeprowadziłam kilkanaście wywiadów. Później przeszłam do rozmów online z pracownikami i osadzonymi z Grudziądza, gdzie wówczas ze względu na pandemię obowiązywał zakaz odwiedzin. Każda z tych rozmów była pełna emocji i było mi trudno całkowicie się od nich zdystansować. Czasem płakałam razem z osadzonymi. Ale to nie był płacz smutku, tylko wzruszenia. Moja książka nie jest smutną lekturą, o szarej więziennej rzeczywistości. To książka, która daje nadzieję i uczy patrzeć na skazanych jak na ludzi.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: