Przejdź do treści

„Adopcja to nie jest sklep, że dziecko dostaje ten, kto dłużej czeka”. O mitach na temat prawa adopcyjnego i polskich realiach mówi Izabela Rutkowska

"Nikt nie urodził się z gotowością do bycia rodzicem adopcyjnym" / fot. iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Adopcja w Polsce jest niemal niemożliwa. Tylu rodziców chce dać dzieciom nowy dom, ale bezduszni urzędnicy tylko to utrudniają. Czy rzeczywiście? Zapytałam psycholog Izabelę Rutkowską z Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, czym jest proces adopcyjny, jakie dzieci kierowane są do przysposobienia, dlaczego niektórzy latami „czekają w kolejce”, a inni ledwo kończą szkolenie, dostają telefon, że mogą jechać na spotkanie z maluchem i czy w XXI wieku potrzebne nam są Okna Życia.

 

Alicja Cembrowska: Jakie usłyszałabym pierwsze pytanie, gdybym zadzwoniła do państwa ośrodka, że chcę adoptować dziecko?

Izabela Rutkowska: Czy jest pani w związku małżeńskim, czy zgłasza się pani jako osoba samotna. Następnie, dlaczego chce pani zostać rodziną adopcyjną, czy badała pani swoją płodność, czy może pani urodzić dziecko.

To muszę najpierw starać się o swoje dziecko?

Tak. Pierwszeństwo mają rodziny, które mają problem z poczęciem. Chodzi nie tylko o pragnienie, żeby mieć dziecko. Oczywiście to, że już się je ma, nie wyklucza takich kandydatów. Z naszego punktu widzenia, jeśli można urodzić własne dziecko, to trzeba najpierw to zrobić, a dopiero potem myśleć o adopcji.

Obserwuję na Facebooku profil o adopcjach. Co kilka dni pojawiają się tam zdjęcia i historie dzieci, dla których szukani są rodzice adopcyjni. Pod tymi wpisami pojawiają się setki zarzutów. Wielu komentujących krytykuje „trudny proces”, jaki trzeba przejść, by adoptować dziecko. Skąd wzięło się to przeświadczenie, że dzieci do adopcji jest tak dużo, że wystarczyłoby sprawniejsze działanie ośrodków, sądów i urzędów, żeby każde trafiło do nowych rodziców?

Wiele osób myśli, że każde dziecko, które jest w pieczy zastępczej czy w domu dziecka, jest dzieckiem do adopcji. To tak nie działa. Wbrew pozorom nie ma w Polsce zbyt wielu dzieci do adopcji. Dzieci, które nie przebywają w rodzinach własnych, decyzją sądu umieszczane są w różnych miejscach na czas regulacji i rozpoznania sytuacji rodzinnej. To nie znaczy, że te dzieci mogą być adoptowane.

Dzieci, które trafiają do adopcji, jest garstka i są to te, które mają uregulowaną sytuację prawną. Jeżeli rodzice zostaną pozbawieni władzy rodzicielskiej, a opiekunem prawnym dziecka zostałaby babcia, to ono nie będzie zakwalifikowane do przysposobienia, ponieważ ma ciągłą relację ze swoją rodziną. Sytuacja emocjonalno-społeczna nie pozwala na zakwalifikowanie takiego dziecka do adopcji.

Do przysposobienia są kwalifikowane również dzieci w stanie umiarkowanego lub głębokiego upośledzenia. Nie kwalifikują się te, których stan nie pozwala na nawiązanie więzi z nową rodziną. Takie dzieci zostają w zakładach opiekuńczo-leczniczych albo domach pomocy społecznej, ponieważ wymagają specjalistycznej pomocy.

Dużo się mówi w przestrzeni publicznej o dzieciach, które trafiają do placówek i z reguły od razu kojarzy nam się, że te 72 300 dzieci, których jest łącznie w pieczy rodzinnej i instytucjonalnej, to są dzieci, które czekają na nowe rodziny. A rocznie orzekanych jest około 2700 adopcji w całej Polsce i często nie są to nawet dzieci, które zdążyły „zasilić” statystyki instytucji, a maleńkie niemowlęta pozostawione w szpitalu. Dlatego myślenie o adopcji jako o czymś łatwo dostępnym już właśnie z tego tytułu jest stereotypowe i nieprawdziwe.

Izabela Rutkowska / fot. arch. prywatne

Czyli to nie jest tak, że wszystkie dzieci w domu dziecka czekają na nową rodzinę?

Większość dzieci z domów dziecka i rodzin zastępczych ma kontakt z rodzicami biologicznymi, więc wyklucza to skierowanie do przysposobienia. I podkreślę – nawet jeżeli sąd pozytywnie rozpatrzy wniosek o pozbawienie władzy rodzicielskiej, to nie wyklucza to kontaktu z dzieckiem. Rodzice pozbawieni władzy dalej mogą rozmawiać z potomkiem, odwiedzać go i spędzać razem czas. Chyba że zrobili mu krzywdę i sąd orzeka zakaz kontaktów.

Jeżeli sąd podejmuje decyzję, żeby zabrać dziecko z rodziny biologicznej i umieścić je w instytucji, w rodzinie zastępczej, pogotowiu rodzinnym lub w rodzinnym domu dziecka, to zawsze ma ku temu jakieś powody. To jest pierwsza przesłanka do tego, żeby dzieckiem w ogóle zainteresowały się jakieś instytucje. Rozpoczyna się praca z dzieckiem i rodziną, a nie proces adopcyjny.

Jeżeli dziecko jest małe, nie ma jeszcze 3 lat, to raz na 3 miesiące spotykamy się z rodziną i analizujemy, co się w sytuacji dziecka zmieniło. Co należy zrobić? Czy praca powinna pójść w kierunku powrotu dziecka do rodziny, bo rodzice otrząsnęli się, wytrzeźwieli, poszli na terapię, znaleźli pracę, spłacili kredyty i długi, wyremontowali mieszkanie i nadają się do tego, żeby przejąć odpowiedzialność, czy może lepiej, żeby zostało w pieczy zastępczej.

Czyli rodzice dostają czas na zmianę sytuacji?

Oczywiście. Wspólnie opracowujemy plan, jest zespół do spraw okresowej oceny sytuacji dziecka. Jeżeli rodzice się starają i chcą zmiany, żeby dziecko do nich wróciło, to robimy wszystko, żeby ich w tym wesprzeć. Jednak w tym czasie dziecko zasila statystyki – stąd może rodzić się poczucie, że dzieci do adopcji jest bardzo dużo. Natomiast my wykonujemy pracę, żeby podopieczny wrócił do rodziców.

Podstawowe założenie jest takie, że dziecko powinno być ze swoimi rodzicami. Jeżeli rodzice są zagrożeniem dla swojego dziecka i nie stwarzają warunków, żeby ono się mogło dobrze i bezpiecznie rozwijać, to zachodzi konieczność, żeby zaingerować. Natomiast odebranie dzieci to jest zawsze ostateczna forma ingerencji.

Co się dzieje przed tą ostateczną ingerencją?

Sąd nakłada na rodzinę zadania. Może to być zalecenie terapii, nadzoru kuratora, ale też znalezienie pracy. Jeżeli rodzina nie podejmuje współpracy z asystentem rodziny, nic w swoim życiu nie chce zmienić, a pracownik socjalny podczas kolejnej wizyty w miejscu zamieszkania rodziny zastaje na przykład alkohol, to sąd interwencyjnie zleca zabranie dziecka, jeżeli nie ma najbliższej osoby, która mogłaby przejąć opiekę. Taką osobą może być ciocia, wujek, babcia, dziadek.

Jeżeli nie ma nikogo takiego, to sąd podejmuje decyzję o umieszczeniu dziecka poza rodziną pochodzenia i umieszcza je w pieczy zastępczej, najlepiej, żeby była to rodzina zastępcza. Tych niestety nadal jest za mało, biorąc pod uwagę potrzeby naszych polskich dzieci. Zabezpieczenie dziecka w pieczy zastępczej nie zwalnia jednak rodziny biologicznej z obowiązków. Co więcej, rodzina biologiczna ma prawo odwiedzać dziecko, być z nim w kontakcie.

To jest kolejny powód, dlaczego nie powierzamy do adopcji wszystkich dzieci z domów dziecka. Są rodzice, którzy codziennie odbierają dzieci ze szkoły, odprowadzają do domu dziecka, odrabiają z nimi lekcje, spędzają weekendy, urlopy, biorą je na święta.

Są to sytuacje rzadkie, jednak sąd różnie ustala te kontakty i rodzice różnie je realizują. Chcę jednak powiedzieć, że nie powierzamy dziecka rodzinie adopcyjnej, jeżeli ono jest w relacji ze swoimi rodzicami.

Każde dziecko, które trafia do adopcji, ma bagaż, bo przeżyło traumę rozstania z rodzicem biologicznym. Nawet niemowlę, które jest urodzone w szpitalu i mama wypisuje się na trzeci dzień ze szpitala i po 6. tygodniach wyraża przed sądem decyzję, że prawnie przekazuje dziecko do adopcji

Rodzice mają określony czas na poprawę swojej sytuacji?

Naszym celem nie jest rzucanie rodzicom kłód pod nogi i odliczanie, żeby tylko przekazać dziecko do adopcji. Rodzice mogą zgłosić nam, że potrzebują więcej czasu. Wiemy, że miesiąc to za mało, żeby ocenić, czy sytuacja jest stabilna i stała. To nie jest tak, że, jak ktoś przez miesiąc jest trzeźwy i od miesiąca ma pracę, to tak już będzie na zawsze. Jesteśmy z tą rodziną i obserwujemy ich starania. Żaden odpowiedzialny sędzia nie podejmie decyzji o powrocie dziecka po tak krótkim czasie. Jeżeli alkohol był w jakimś domu od 20 lat, to jest to poważny problem i miesiąc abstynencji niestety nie jest wyznacznikiem, na podstawie którego możemy określić, że tak już zostanie.

Mamy zespoły, które oceniają sytuację dziecka. Spotkania odbywają się raz na 3 miesiące, jeżeli dziecko jest małe, a później raz na pół roku. Dużym aktem prawnym, który określa funkcjonowanie systemu pieczy zastępczej, jest ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej z 2012 roku. W ustawie jest zapis, który mówi, że najpóźniej po 18 miesiącach, czyli po 1,5 roku, kiedy dziecko trafia do pieczy zastępczej, musi być podjęta decyzja, czy dziecko wraca do domu, czy składamy jednak wniosek do sądu o pozbawienie rodziców władzy rodzicielskiej, ponieważ te 1,5 roku zostało przez nich niewykorzystane.

Może być też tak, że rodzice nie podejmują tej próby?

Oczywiście, rodzice mogą wcześniej zadeklarować, że wcale nie chcą dziecka i zaprzestają odwiedzin. Jeżeli po pół roku rodzice ograniczają kontakt z dzieckiem, nie dzwonią, nie stawiają się na odwiedziny i nie płacą na dziecko, bo podkreślę, że w tym czasie ciągle mają obowiązek odpłatności, to możemy wniosek do sądu o pozbawienie ich władzy rodzicielskiej złożyć wcześniej. Natomiast ustawowo 18 miesięcy to jest czas dla rodziny, żeby stanąć na nogi.

Po tych 18. miesiącach i postanowieniu sądu o odebraniu praw może zacząć się proces adopcyjny?

Jeszcze nie. Pozbawienie władzy rodzicielskiej to pierwszy krok, żeby uregulować sytuację prawną dziecka i móc powierzyć je rodzinie adopcyjnej. Oznacza, że tu i teraz sąd odebrał tym rodzicom możliwość decydowania o dziecku. Jeżeli rodzice się z tym nie zgadzają, mogą się odwołać od postanowienia i próbować udowodnić przed sądem wyższej instancji, czyli sądem okręgowym, że będą umieli zająć się swoim dzieckiem.

W większości przypadków apelacja jest odrzucana, bo sąd rejonowy dobrze zna sytuację dziecka, ale oczywiście za każdym razem jest to wnikliwie badane. Nigdy nie jest intencją sądu, żeby dziecko z rodziny zabrać, tylko raczej dać rodzinie czas, żeby stanęła na nogi. Mamy jednak naczelną zasadę: dobro dziecka jest najważniejsze.

Jeżeli pozbawienie władzy zostanie podtrzymane i postanowienie jest prawomocne, to kolejnym krokiem jest ustanowienie opiekuna prawnego.

Jak się wybiera takiego opiekuna?

To jest funkcja, którą pełni się społecznie. Najlepiej by był to ktoś, kto jest blisko dziecka, opiekuje się nim na co dzień, na przykład opiekun z rodziny zastępczej. My z ośrodka adopcyjnego też czasami stajemy się opiekunami prawnymi wychowanków, których nie mamy pod bezpośrednią opieką. Wiemy jednak, że za chwilę te dzieci będą powierzone rodzinie adopcyjnej, bo do przysposobienia niezbędna jest też zgoda wyrażona przez prawnego opiekuna – to ta osoba wyraża zgodę, żeby poszukiwać rodziny adopcyjnej. Rodzice biologiczni w każdym momencie mogą złożyć wniosek o przywrócenie władzy rodzicielskiej.

Trochę nie rozumiem. Taki wniosek może wstrzymać proces adopcyjny?

To trudna kwestia. Gdy połączymy dziecko z rodzicami adopcyjnymi, to oni składają wniosek do sądu o przysposobienie. Mija czas, dopóki dojdzie do przysposobienia. Najpierw sąd wyznacza okres – tak zwany okres osobistej styczności. Oznacza on wspólne zamieszkanie rodziców z dzieckiem, stają się rodziną preadopcyjną. Są przed ostatecznymi orzeczeniami, przed adopcją, ale już uczą się siebie, poznają się. Wszystko jest jak w normalnej rodzinie, ale nie ma zmiany nazwiska i zmiany aktu urodzenia.

Z naszego doświadczenia wynika, że jeżeli rodzice biologiczni złożą wniosek o przywrócenie władzy rodzicielskiej, wtedy sąd najczęściej to postępowanie adopcyjne niejako zawiesza i rozpoznaje wniosek rodziców. Ale skoro rodzice już wtedy nie mają kontaktu z dzieckiem i nie mogą wykazać, że zapewnią dziecku bezpieczeństwo, to najczęściej ten wniosek jest odrzucany. Dla rodziny adopcyjnej jest to duży stres, ale jeszcze nam się nie zdarzyło, żeby rodzice biologiczni na tym etapie odzyskali władzę rodzicielską nad dzieckiem, z którym nie są w kontakcie i nie utrzymują relacji.

Gdy zostaje orzeczona adopcja, to zmieniane są dane dziecka – dostaje nowe nazwisko i PESEL, więc to jest trochę tak, że w świetle prawa nie ma już dziecka, o które mogliby walczyć rodzice biologiczni, wobec którego mogą wnosić o przywrócenie władzy rodzicielskiej. Adopcja zamyka drogę do powrotu dziecka do rodziny biologicznej

Wrócę jeszcze do profilu na Facebooku, o którym wspominałam. Pod każdym postem są setki komentarzy, wiele osób deklaruje chęć adopcji, inni narzekają, że jest to proces długi i trudny, sugerując, że w Polsce właściwie nie da się adoptować dziecka. Jednocześnie powiedziała pani, że dzieci do adopcji wcale nie ma tak dużo. A potencjalnych rodziców adopcyjnych? Dużo rodzin się zgłasza czy jednak wiele ogranicza się do pisania komentarzy pod postami na Facebooku?

Nie wszyscy kandydaci, którzy się zgłaszają, dochodzą do etapu, w którym dostają kwalifikację do adopcji. Proces adopcyjny to tak naprawdę proces diagnostyczno-szkoleniowy i rozpoczyna się w momencie, kiedy osoba wybiera numer i dzwoni do ośrodka, żeby umówić się na spotkanie informacyjne. Czasami rozmowa przez telefon jest pierwszym i ostatnim etapem tego procesu.

Jak to? Już przez telefon określacie, czy ktoś może, czy nie może być rodzicem adopcyjnym?

Przez telefon zadajemy kilka kluczowych pytań, żeby oszczędzić czasu rodzicom i sobie. Wystarczy kilka informacji, żebyśmy sprawdzić, czy możemy umówić się na rozmowę informacyjną.

Jakie to pytania?

Czy jest pani osobą samotną, czy jesteście państwo w związku małżeńskim? Pani mówi, że jest osobą samotną. Pytam o wiek. 49 lat. Skąd pojawił się u pani pomysł o adopcji? Pani odpowiada, ma swoje powody. Muszę również podpytać o formalności. Czy jest pani osobą zdrową? Nie, pani leczy się specjalistycznie. Gdzie? U psychiatry. Z jakiego powodu? Choroba afektywna dwubiegunowa. Niestety w takim przypadku nie możemy umówić się na rozmowę, ponieważ kodeks rodzinny i opiekuńczy mówi, że kandydaci do przysposobienia powinni cieszyć się dobrym zdrowiem. Przykro mi, ale w takiej sytuacji nie możemy umówić się na rozmowę.

Dlaczego będąc w związku nieformalnym, nie można adoptować dziecka?

Kodeks wskazuje, że przysposobić dziecko mogą tylko małżonkowie. W Polsce nie ma prawnej możliwości adopcji przez dwie osoby, których nie łączy formalny związek małżeński. A my nie możemy działać wbrew prawu.

Ale chyba można być równie silnym związkiem, być ze sobą 10 lat, ale nie mieć ślubu…

Nie powiedziałam, że nie można, ale pojawia się pytanie, dlaczego para, która jest ze sobą już 10 lat, nie sformalizowała związku.

Bo może dobrze im tak, jak jest i nie chcą tego zmieniać?

Są oczywiście różne historie, ale czasami jak w tym pogrzebiemy, to dokopiemy się do lęku przed zobowiązaniem. Formalizując związek, mamy inne prawa i obowiązki wobec siebie. To jest każdego prywatna sprawa, ale w ośrodku wymagamy stażu małżeńskiego, bo trochę inaczej jest w związku partnerskim, a inaczej w małżeństwie.

W jakim sensie?

Weźmy chociażby pod uwagę zobowiązania: majątek, alimenty.

A z psychologicznego punktu widzenia, co daje formalizacja związku?

Myślę, że ludzie, którzy zawierają związki małżeńskie, chcą w ten sposób wyrazić, że są gotowi spędzić z drugą osobą następne 50 lat, zaangażować się, być na dobre i na złe, wspierać się w trudnych sytuacjach i niejako „włożyć” siebie do tego związku. Małżeństwo to przekazanie informacji, że niezależnie od tego, jak będzie wyglądał świat, będziemy razem. Z punktu widzenia dziecka to jest najważniejsze. Stabilność, przewidywalność i zaangażowanie w relację.

Dlatego my od małżonków wymagamy przynajmniej czteroletniego stażu. Z naszego doświadczenia, ale też ze statystyk wynika, że małżeństwa najczęściej rozpadają się w ciągu pierwszych pięciu lat. Ważne jest, żeby dziecko trafiło do pary, która już coś razem przeżyła, doznała porażek i niepowodzeń, zmierzyła się z trudnością, z dużym kredytem, z czyjąś chorobą, ze śmiercią rodziców. Statystycznie jest większa szansa, że taki związek przetrwa kolejne 10, 15, 20 lat. My o adopcji nie myślimy na zasadzie: „oddajemy dziecko i niech sobie radzą”. Chcemy zbudować coś trwałego, na co oczywiście nigdy nie mamy gwarancji, ale możemy minimalizować ryzyko.

To dosyć mocno tłumaczy duży zarzut, że adopcje w Polsce to trudny proces. Musicie wziąć pod uwagę szalenie dużo czynników.

Tak, jednym z takich czynników, który może być kontrowersyjny, jest to, czy para starała się o dziecko. Podczas rozmowy informacyjnej pytam, czy małżeństwo wie, dlaczego nie ma dzieci i czy w ich ocenie zrobili wszystko, żeby doszło do poczęcia, czy zostały wykonane wnikliwe badania, czy w ich sytuacji medycyna może pomóc. Odpowiadają, że nie, nie zrobili wszystkiego, ale przyznają, że pogodzili się z tym, że dotychczasowe działania nie przyniosły skutku, przepłakali sprawę i uznali, że ich drogą jest adopcja.

Zapraszam wtedy na rozmowę informacyjną, natomiast jeżeli małżonkowie ciągle jeszcze są jedną nogą w procedurze in vitro, mówią, że czekają ich zabiegi medyczne lub próbują począć dziecko, to polecam im poczekać z wizytą w ośrodku, życzę powodzenia, trzymam kciuki, żeby się udało, a jeżeli jednak się nie uda, to wtedy możemy ponownie porozmawiać. Nie można być jednocześnie jedną nogą tu, a drugą tam.

Nie będziemy otwarci na obce dziecko, jeżeli wcześniej nie zamkniemy okresu starania o własne i nie przeżyjemy żałoby po stracie.

Ważne w rodzicielstwie adopcyjnym jest, by rodzice mieli takie zasoby emocjonalne, osobowościowe, by poradzić sobie z niełatwą historią życia dziecka, być dla niego wsparciem i kochać je bezwarunkowo. W związku z tym rodziny, które chcą przysposobić dziecko, w żaden sposób nie mogą powielać modelu funkcjonowania rodziny, z której to dziecko zostało zabrane. W domach dzieją się różne rzeczy i rolą ośrodka jest rozpoznanie czy kandydaci, którzy starają się stworzyć rodzinę adopcyjną, nie powtórzą schematu i czy mają własne zasoby, żeby udźwignąć nową rolę.

A co z ludźmi, którzy mówią, że nie chcą mieć biologicznego dziecka, tylko od razu uznają, że ich drogą jest adopcja?

W takim przypadku musimy szczególnie zbadać motywację, bo nie jest naturalne, że nie chce się mieć własnego dziecka, a chce się dziecko obce. Ludzie mają bardzo różne lęki, przed ciążą, przed porodem, przed zmianą swojego wyglądu wskutek ciąży. A osoba, która ma takie lęki, nie jest dobrym kandydatem do adopcji. Osoby lękowe w ogóle nie są dobrymi kandydatami do adopcji.

Rodzice adopcyjni powinni powstrzymać się od oceny rodziców biologicznych. Dziecko jest częścią tych rodziców i jeżeli rodzice adopcyjni mówią źle o rodzicach biologicznych, to tak jakby mówili źle o własnym dziecku

Coraz więcej osób mówi, że nie chcą sprowadzać na świat małego człowieka w czasach kryzysu klimatycznego, ale mają warunki, żeby zapewnić dobry byt dziecku, które już na tym świecie jest.

Takie tłumaczenie jest „zgrabne”, bo ekologiczne, wpisujące się w trendy, pokazujące otwartość na świat i wrażliwość na to, co się dzieje. Jednak rozmnażanie się, przekazywanie życia jest naturalną potrzebą człowieka. Jeżeli ktoś świadomie decyduje się na brak rodzicielstwa, to coś za tym musi stać. I raczej nie jest to chęć pomocy biednym dzieciom, które nie mają rodziny.

Bardzo mało mamy rodzin, które się z taką motywacją prospołeczną do nas zgłaszają. Z naszego doświadczenia wynika też, że takie najtrudniejsze dzieci przyjmują rodziny, które mają już swoje dzieci i potrzebę rodzicielstwa mają zaspokojoną, więc włącza im się dodatkowa motywacja. Ich geny idą w świat, są szczęśliwymi rodzicami i pojawia się w nich przestrzeń, czas, pieniądze, miłość, które mogą dać obcemu dziecku. Takiemu, którego nikt nie chce przyjąć.

Jakie etapy następują po rozmowie informacyjnej? W jaki sposób sprawdzane jest, czy rodzice podołają?

Gdy już dowiemy się, czy kandydaci mają prace, czy są od czegoś uzależnieni, czy ktoś wie, że są w ośrodku, czy jest to dla nich „tajne przez poufne”, jakie mają warunki mieszkaniowe, jaką mają historię chorób i leczenia, zaczynamy całą serię spotkań indywidualnych. Rozmawiamy o ich gotowości do przyjęcia dziecka, o ich otwartości, o tym, jakie dziecko mogliby przyjąć, czego się boją. Opowiadamy historie dzieci, czytamy ich karty. To jest ten moment, kiedy kandydaci mogą powiedzieć, że nie mają nic przeciwko dziecku z autyzmem, ale na przykład nie poradzą sobie z dzieckiem z ciężkim FAS.

Oczekiwania i możliwości określamy na trzech etapach. Na początku i na końcu spotkań indywidualnych i po szkoleniu grupowym. Niektórzy przychodzą z wielką otwartością, deklarują, że przyjmą każde dziecko, bo każde potrzebuje rodziców, ale nie zdają sobie sprawy, że rzeczywistość jest trudniejsza. Na różnych etapach dowiadujemy się na przykład, że rodzina nie miałaby możliwości regularnie jeździć do terapeuty, bo mieszka daleko od miasta. Albo nie chce dziecka o innym kolorze skóry. Lub boi się upośledzenia, bo w rodzinie jest podobna osoba i oni widzą, jakie to jest trudne. Kolejni nie chcą dziecka od matki uzależnionej od alkoholu. Zdarzają się kandydaci, którzy boją się wszystkiego. Bo poczytali, bo ktoś im coś opowiedział.

Takich spotkań jest 10, jedno w miesiącu.

I one są po to, żeby się zmierzyć z tymi lękami, oswoić z nimi, poczytać, dowiedzieć się i świadomie ocenić sytuację. Są tacy kandydaci, którzy z początku bardzo się boją, ale chcą się uczyć, chcą się wszystkiego dowiedzieć. Nagle zauważają, że tu w sąsiedztwie mieszka takie dziecko, a w przedszkolu jest maluch z deficytem czy dysfunkcją. Później się okazuje, że kuzynka urodziła dziecko z zespołem Downa, a w sklepie spotkali 5-latka ze spektrum autyzmu, z którym porozmawiali i ich lęk się zmniejszył. Zaczyna się poszerzać perspektywa, pojawia się pytanie: „czego właściwie się boimy?”. Ale to nigdy nie jest prosta droga. To musi trwać. Naprawdę nie da się w kilka dni przejść tego procesu.

Dużo osób rezygnuje ze spotkań i uznaje, że to jednak nie dla nich?

Albo kandydaci rezygnują z nas, albo my z nich. Zawsze powtarzam, że możemy rozstać się na każdym etapie. Jeżeli rodzice poczują, że to nie jest ich droga, zawsze mogą nam o tym powiedzieć.

A w jakich przypadkach ośrodek rezygnuje?

My najczęściej rozstajemy się około szóstego spotkania, po testach psychologicznych, w których badamy, jakie są zasoby kandydatów w zakresie budowania relacji, nawiązywania więzi, kompetencji społecznych, emocjonalnych. Jeżeli widzimy, że tych zasobów jest bardzo mało, że tak naprawdę, że nie ma na czym budować, to informujemy, że niestety, nie pozwala to na przyjęcie dziecka. Nie jest jednak tak, że to testy dyskwalifikują, one najczęściej potwierdzają wcześniejsze obserwacje.

Natomiast jeżeli ujawniają się deficyty w kilku obszarach, to proponujemy podjęcie psychoterapii. Para szuka terapeuty, ponieważ ośrodek tego nie zapewnia. My jesteśmy od wyłapywania tego, co istotne: empatii, stabilności emocjonalnej, umiejętności radzenia sobie ze stresem, asertywności, a przede wszystkim zdolności do budowania relacji. Sprawdzamy również styl przywiązania.

Po odbytej psychoterapii zapraszamy ponownie do nas, z zaświadczeniem i rozmawiamy o tym, czy udało się zrealizować zakładane cele. Nie zdarzyło nam się, żeby ktoś po terapii powiedział, że to była strata czasu. Ludzie wracają odmienieni, pewniejsi, czują, że lepiej rozumieją siebie i innych, dziękują, że skierowałam ich do gabinetu specjalisty. Przyznają, że byli na mnie źli, gdy im powiedziałam, że są obszary do podjęcia pracy, ale właśnie na terapii zrozumieli, że mają nad czym pracować. Wracają w pełnej gotowości, wiedzą, co się w nich dzieje i jak tym zarządzać.

Na terapię zawsze kierowane są dwie osoby?

Nie, może to być zalecenie terapii indywidualnej lub małżeńskiej.

A co z tym stylem przywiązania, bo czytałam, że nie da się go zmienić?

Określenie pozabezpiecznego stylu przywiązania wymaga, by na terapii odkryć, co się wydarzyło z rodzicami. Czasami jest tak, że trzeba z mamą i tatą porozmawiać, wrócić do nich, wykrzyczeć, przeprosić, wybaczyć. Chodzi o pozałatwianie spraw rodzinnych.

Jest szansa, pod warunkiem, że terapia jest rzetelnie zrobiona, a kandydaci weszli w nią głęboko, a nie tylko się prześlizgnęli po powierzchni, że są w stanie stworzyć wspaniałą rodzinę. Są jednak tacy, co wracają z zaświadczeniem, ale my nie widzimy zmian. Wtedy się rozstajemy.

To jesteśmy po sześciu spotkaniach, testach, ewentualnej psychoterapii. Zostają cztery spotkania do zakończenia szkolenia.

To są spotkania podsumowujące, rozmowy o oczekiwaniach. Kolejnym etapem jest wywiad w domu. Do pary jedzie osoba, która nie prowadzi ich w ośrodku. I to nie jest tak, że patrzy, czy ktoś ma telewizor, czy półki z książkami. Patrzy oczami dziecka, które ma być przysposobione. Zastanawia się, jak to dziecko się tam poczuje. To są różne momenty, ale najczęściej jest miło i bardzo fajnie. Po takim wywiadzie zbiera się komisja, to również jest ustawowy wymóg, i dokonuje oceny wstępnej.

Dr Paulina Pustułka / WPS

Ale to jeszcze nie koniec?

Nie, jeżeli ocena jest pozytywna, kandydaci kwalifikowani są na szkolenie grupowe. W naszym Ośrodku jest to 13 spotkań raz w tygodniu, każde trwa około 3,5 godziny. Szkolenie trwa zatem około 3,5 miesiąca, a sesje podzielone są na moduły tematyczne. W grupach najczęściej jest około 7-8 małżeństw i dwie osoby samotne. Lub 6 małżeństw i trzy osoby samotne. Po szkoleniu raz jeszcze zapraszamy na spotkanie indywidualne i pytamy, co z tego szkolenia wynieśli, co się zmieniło, czy było im trudno, co ich zaskoczyło.

Na przykład jedna para powiedziała mi po szkoleniu, że jak posłuchali historii innych osób, to uznali, że oni nie zrobili jeszcze wszystkiego, żeby mieć własne dzieci, więc jednak pójdą spróbować in vitro. Do tej pory tego nie dopuszczali, ale zauważyli, że wszystkie inne pary na szkoleniu tę próbę podjęły.

Po szkoleniu komisja zbiera się po raz trzeci i kwalifikuje rodziców do przysposobienia i wtedy zaczyna się najtrudniejszy czas dla kandydatów, bo czekają na telefon z ośrodka.

Długa droga prowadzi do tej chwili…

Wcale nie! Wszystkie szkolenia, spotkania i kursy jesteśmy w stanie przejść w 12-14 miesięcy. Więc trochę dłużej niż ciąża. Ten czas wydłuża się oczywiście, jeżeli musimy przejść psychoterapię, a także, gdy w życiu kandydatów wydarza się nieoczekiwana zmiana. Nieraz pary dzwonią i mówią, że przechodzą ciężkie chwile z powodu choroby lub śmierci bliskiej osoby i proszą o zawieszenie ich procesu. Nieraz po kilku miesiącach dzwonią, że są gotowi, nieraz nie dzwonią już nigdy.

To mamy teraz dwie grupy: dzieci, które szukają mamy i taty; i rodziców, którzy chcą mieć dziecko. Jak wygląda ich łączenie?

Naszym klientem jest zawsze dziecko, nie rodzic. I to jest często trudne dla kandydatów, ale muszę być z nimi szczera. Zawsze informuję, że moim obowiązkiem jest znaleźć najlepszą rodzinę dla dziecka, więc to nie jest tak, że bierzemy dokumenty Kowalskich z półki i oceniamy, że tak, to dziecko pójdzie do nich.

My bierzemy dokumenty Kacpra i analizujemy, czego on potrzebuje, jacy rodzice będą dla niego najlepsi. Tworzymy taki wirtualny model kandydata i krążymy wokół pytania, jacy ludzie zapewnią mu to, czego on potrzebuje. Sięgamy po listę kandydatów i szukamy tych, którzy najbardziej pasują do Kacpra.

Czyli nie chodzi o kolejność i nie ma znaczenia, że rodzina X czeka już rok, a rodzina Y dopiero co skończyła szkolenie, więc leci na koniec kolejki?

Niektórym się wydaje, że tak to działa, ale to nie jest sklep. Patrzymy na listę, która faktycznie ustalona jest według czasu oczekiwania, ale widzimy, że rodzina nr 1, owszem, czeka najdłużej, ale nie jest rodziną dla Kacpra. Wiemy, że rodzice nr 90, którzy właśnie skończyli lub dopiero kończą szkolenie, są tymi, których szukamy.

Pytamy, czy chcieliby wysłuchać historii Kacpra i zapoznać się z jego dokumentacją. Słuchają. Dowiadują się, jaka jest historia Kacpra, jego rodziców, jak on lubi spędzać czas, co go złości, jak się bawi, co daje mu radość. Chcą się z nim spotkać. Spotykamy się w miejscu, w którym przebywa dziecko – to ważne, żeby do poznania doszło tam, gdzie dziecko czuje się bezpiecznie i „u siebie”, dlatego odbywa się to w rodzinie zastępczej lub domu dziecka.

Po spotkaniu rodzice nieraz mówią, że już najchętniej od razu by zabrali dziecko, że to ich syn czy córka. Nieraz potrzebują kilku dni, żeby przespać się z decyzją i przepracować emocje.

A Kacper może na tym etapie powiedzieć, że on nie chce tych rodziców?

Może tak być, dlatego rozmawiamy ze starszymi dziećmi przed wizytą kandydatów. Miałam tak w przypadku 9-letniego Mateusza. Pojechałam do niego i zapytałam, jakich rodziców mam mu znaleźć. Powiedział, że chce, żeby spędzali z nim czas, dużo się z nim bawili i żeby dawali mu 10 zł kieszonkowego. W papierku.

Konkrety!

Od razu wiedziałam, kto przyjedzie po Mateusza. Ze starszymi dziećmi warto zatem po prostu porozmawiać, zapytać. Z młodszymi musimy opierać się na wywiadzie, potrzebach, wymaganiach. Dużym wyznacznikiem jest również możliwość odbywania regularnych rehabilitacji, terapii, wizyt u logopedy czy neurologa, ale też bliskość szkoły czy konkretne doświadczenia z przeszłości, bo na przykład dziecko, które było ofiarą nadużyć seksualnych, potrzebuje szczególnej pomocy.

Wróćmy do Kacpra. Rodzice po spotkaniu z nim dzwonią, że to ich syn. Jak wygląda przeprowadzka Kacpra? Ile to trwa?

Rodzice zaczynają Kacpra odwiedzać. Jeżeli po kilku dniach spędzania z nim kilku godzin dziennie utwierdzają się w przekonaniu, że chcą go zabrać, to najpierw przychodzą do ośrodka i podpisują wniosek o przysposobienie. Wniosek składają do sądu. Po otrzymaniu jego zgody oraz ocenie gotowości dziecka do przeprowadzenia się do nowej rodziny zabierają Kacpra do siebie. Ten czas wspólnego mieszkania nazywamy okresem preadopcji.

Ile trwa ten okres?

Różnie, ale najkrócej 1,5 miesiąca. O długości okresu preadopcyjnego decyduje sąd. W tym czasie rodzina objęta jest nadzorem ośrodka adopcyjnego, nieraz także kuratora. Oznacza to, że na przykład sąd wydaje postanowienie, żeby Kacper był u państwa Kowalskich, ale zobowiązuje ośrodek adopcyjny do nadsyłania raz w miesiącu pisemnych sprawozdań na temat sytuacji małoletniego. Więc my raz w miesiącu odwiedzamy Kacpra i jego rodziców, a nasze relacje są dowodem, czy nawiązują się tam więzi.

To jest niełatwy okres, bo po fazie miodowego miesiąca, kiedy wszyscy są zachwyceni nową sytuacją, zaczyna się proza życia. Pojawiają się wybuchy złości, agresja, uszkodzenia ciała, masturbacja, kradzieże. Tak wyglądają zaburzenia przywiązania. Dziecko nie umie być w relacji z dorosłym, ponieważ już tyle razy wcześniej było odrzucane, że jak zaczyna czuć się bezpiecznie, to jest to dla niego niekomfortowe. Będzie robiło wszystko, żeby ci rodzice, mówiąc brzydko, oddali je z powrotem. I właśnie dlatego te szkolenia i spotkania, o których mówiłam wcześniej, są tak ważne. Rodzice muszą być na to gotowi, muszą rozumieć, co się dzieje, z czego to wynika. To naprawdę bardzo trudny moment dla dziecka i rodziców, bo przecież chcieli, żeby wszystko było super, tak marzyli o rodzinie.

Nie jest naturalne, że nie chce się mieć własnego dziecka, a chce się dziecko obce. Ludzie mają bardzo różne lęki, przed ciążą, przed porodem, przed zmianą swojego wyglądu wskutek ciąży. A osoba, która ma takie lęki, nie jest dobrym kandydatem do adopcji

Ośrodek pomaga w takich sytuacjach?

Pracownicy Ośrodka słuchają, wspierają, doradzają, czasami zachęcają do poszukania wsparcia terapeutycznego. Zawsze zachęcam, żeby zgłaszać się do nas, gdy zaczyna źle się dziać, bo nikt nie urodził się z gotowością do bycia rodzicem adopcyjnym. Tego trzeba się nauczyć, ale też nie na wszystko da się przygotować. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć każdego scenariusza.

U porzuconego dziecka problemy z więzią są powszechne, dlatego potrzeba mu stabilnych, bezpiecznych dorosłych. To oni muszą to wytrzymać, zrozumieć je i nauczyć dziecko, że pomimo złego zachowania, jest godne miłości.

Co, jeżeli para nie wytrzyma tej próby i decyduje się na rozwód?

W przypadku rozwodu nie ma znaczenia, czy dzieci są biologiczne, czy adoptowane. Ale właśnie dlatego wymagamy tego stażu małżeńskiego, bo adopcja to duży tester dla związku i oczywiście nigdy nie mamy gwarancji, że akurat ta relacja przetrwa, ale zależy nam, żeby zminimalizować ryzyko, że dziecko trafi do pary, która tej próby nie dźwignie.

Zdarzają się sytuacje, że dziecko wraca z rodziny adopcyjnej do ośrodka?

Tak, rozwiązane adopcje się zdarzają, bo rodziny adopcyjne nie biorą się z laboratorium robienia cudownych rodzin. To są ludzie, którzy mają swoje dramaty i historie, mogą nie dać rady i czasami sąd podejmuje decyzje, żeby adopcję rozwiązać.

Jeżeli rodzice przyjmą 6-tygodniowego niemowlaka, którego rodzice biologiczni wyrazili zgodę na przysposobienie przez osoby obce, to taka adopcja jest nazywana całkowitą i ona jest nierozwiązywalna. To nie znaczy, że ci rodzice już na zawsze muszą być z tym dzieckiem, w tej sytuacji, jeśli sąd uzna, że dla dobra dziecka lepiej byłoby mu poza tą rodziną, może podjąć decyzję o pozbawieniu rodziców adopcyjnych władzy rodzicielskiej i umieszczeniu dziecka w pieczy zastępczej. To trudna sytuacja emocjonalnie dla dziecka, bo ono już kiedyś doświadczyło zerwania więzi. Teraz znów dzieje się to samo.

A co jeżeli samotna kobieta chce adoptować dziecko? Jest jakiś limit wiekowy?

Nie ma konkretnych zapisów, ale prawo określa, że różnica wieku między dzieckiem a rodzicem powinna być odpowiednia, tj. zbliżona do naturalnych relacji, więc 70-latka raczej nie mogłaby się starać o 2-letnie dziecko. Najczęściej zgłaszają się panie w okolicach 40., które trafiały na mężczyzn, którzy nie chcieli mieć dzieci. Po kilku nieudanych relacjach doszły do wniosku, że ich drogą jest adopcja. Wtedy nie dopytujemy o kwestie płodności, bo rozumiemy, że powody bezdzietności są inne.

Większe szanse na adopcję ma małżeństwo czy samotna kobieta?

Zawsze informujemy takie panie, że w pierwszej kolejności będziemy szukały dla dziecka rodziny z mamą i tatą, więc muszą się liczyć z tym, że będą czekały dłużej niż małżeństwa. Taka decyzja wynika głównie z tego, że wiemy, ile pracy wymaga wychowanie dziecka przysposobionego i po prostu we dwoje jest łatwiej niż w pojedynkę.

A jeżeli kandydatka w czasie oczekiwania spotka wymarzonego partnera? Musi zgłosić, że jej sytuacja się zmieniła?

Nie ma takiego obowiązku, ale trochę nie wyobrażam sobie sytuacji, że nie będziemy nic o tych zmianach wiedzieć. Uczciwa i szczera osoba po prostu o tym poinformuje. Jeżeli związek będzie na tyle poważny, że zaczną się wspólne plany, to jednak trzeba podjąć decyzję. Taka para nie może wspólnie przysposobić dziecka.

A jakby wzięli ślub?

Najważniejsza jest rozmowa i wspólne szukanie rozwiązań. Gdyby taka pani zdecydowała się na ślub i już jako para chcieliby starać się o adopcję, to widzę szansę, by najpierw razem starali się o dziecko, a jeśli z różnych względów się to nie uda – przystąpili do procesu adopcyjnego wspólnie jako małżeństwo.

Mówimy o samotnych kobietach, które chcą adoptować dziecko. A mężczyźni? Umawiają się na konsultacje?

W ośrodku pracuję pięć lat i zdarzyło się to dwukrotnie. Nie mogliśmy ich przyjąć do procesu, ponieważ mieli poważne zaburzenia psychiczne.

Kiedy proces adopcyjny ostatecznie się zamyka?

Gdy zostaje orzeczona adopcja, to zmieniane są dane dziecka – dostaje nowe nazwisko i PESEL, więc to jest trochę tak, że w świetle prawa nie ma już dziecka, o które mogliby walczyć rodzice biologiczni, wobec którego mogą wnosić o przywrócenie władzy rodzicielskiej. Adopcja zamyka drogę do powrotu dziecka do rodziny biologicznej.

Ale dziecko ma prawo wiedzieć i nawiązać kontakt, jeżeli wyrazi taką chęć?

W naszym ośrodku uczymy kandydatów, że jawność adopcji jest oczywistością. Nie należy czekać, aż dziecko będzie miało 10, 15 czy 18 lat i dopiero wtedy mu powiedzieć, że jest przysposobione. Zalecamy, żeby rozmawiać o tym szczerze i z dużą wrażliwością, żeby informować, że urodziło się innej mamie i innemu tacie, którzy z różnych względów nie mogli się nim zająć, a my jako nowi rodzice czekaliśmy na niego i bardzo go kochamy. Dziecko potrzebuje wiedzieć, że jest dla swoich rodziców ważne.

Jeżeli dziecko będzie kiedyś chciało odnaleźć swoich rodziców biologicznych, to zawsze ma do tego pełne prawo i dobrze byłoby, by mogło liczyć na wsparcie rodziny adopcyjnej.

Zapytałam o to, bo mam wrażenie, że kiedyś adopcja była trochę tajemniczym procesem i tak była przedstawiana w tekstach kultury – dziecko nie wie, że jest adoptowane i nagle przypadkowo odkrywa prawdę.

Nie mamy żadnych wątpliwości, że dziecko zasługuje na taką informację. Trzeba mu ją przekazać. I to nie jest nic złego. Adopcja jest po prostu inną formą bycia w rodzinie. Nie ma w tym nic filmowego, nie ma tu absolutnie żadnej tajemniczości. Nie widzę powodów, by z adopcji robić jakiś sekret, ale też nie uważam, że jest to informacja, z której powinniśmy zrobić fundament naszego domu. Tak to robią Amerykanie, my do takiej otwartości jeszcze nie dojrzeliśmy jako społeczeństwo. I też pojawia się pytanie: po co potrzebna jest taka informacja całemu światu?

Myślę, że najważniejsze jest, żeby wiedziało dziecko, żeby wiedzieli najbliżsi, a jeżeli dziecko będzie chciało taką informacją się podzielić, to samo podejmie decyzję.

Mamy taką rodzinę adopcyjną, która ma swoje dzieci i dzieci przysposobione i tam nie ma absolutnie żadnego tematu tabu. Przysposobiony chłopiec kiedyś poszedł z mamą i rodzeństwem do warzywniaka i powiedział: „Dzień dobry, ja jestem Adaś. Jestem z adopcji, on jest adopcji, ale ona nie jest adoptowana”. Widać zatem, że w tym chłopcu była pewna potrzeba, ale też otwartość i gotowość rodziców, którzy mu taką informację przekazali wcześniej.

Po fazie miodowego miesiąca, kiedy wszyscy są zachwyceni nową sytuacją, zaczyna się proza życia. (...) Dziecko nie umie być w relacji z dorosłym, ponieważ już tyle razy wcześniej było odrzucane, że jak zaczyna czuć się bezpiecznie, to jest to dla niego niekomfortowe. Będzie robiło wszystko, żeby ci rodzice, mówiąc brzydko, oddali je z powrotem

Adaś dostał od rodziców komunikat, że w adopcji nie ma nic złego, więc dlaczego o tym nie mówić…

Dlatego mówimy, że adopcja jest ok. Jeżeli dla rodziców to jest wstydliwe czy trudne, że adoptowali dziecko, bo swojego nie mogli urodzić, to na pewno nigdy nie wychowają otwartego dziecka, które będzie dumne z adopcji, ponieważ oni sami nie są z tego dumni. Po to jest szkolenie adopcyjne i ten cały proces, żeby przepracować lęki, nie mieć kłopotu z jawnością, żeby uchronić siebie i dziecko przed myśleniem, że coś tu jest nie w porządku.

Dochodzimy do przykrego wątku, bo do adopcji kierowane są dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, często z chorobami i bagażem okropnych doświadczeń.

Każde dziecko, które trafia do adopcji, ma bagaż, bo przeżyło traumę rozstania z rodzicem biologicznym. Nawet niemowlę, które jest urodzone w szpitalu i mama wypisuje się na trzeci dzień ze szpitala i po 6. tygodniach wyraża przed sądem decyzję, że prawnie przekazuje dziecko do adopcji. Czasem używamy słów „zrzeka się”. To krzywdzący dla dziecka skrót. W kodeksie jest napisane, że mama wyraża zgodę na przysposobienie przez osoby obce. Więc to nie jest tak, że ona komunikuje „ja ciebie nie chcę”, tylko „ja chcę dla ciebie dobrze, zgadzam się, żebyś poszedł do adopcji”.

Jednak nawet takie dziecko, którego mama zgodziła się, żeby trafiło do rodziny adopcyjnej, ma zerwaną więź. I to jest coś, co w tym dziecku będzie na zawsze i będzie najpewniej wymagało wsparcia psychoterapeutycznego. To zrozumiałe, że dziecko może pomyśleć, że ktoś go nie chciał.

Jak rodzice adopcyjni mogą pomóc dziecku z tą traumą?

Rodzice adopcyjni powinni powstrzymać się od oceny rodziców biologicznych. Dziecko jest częścią tych rodziców i jeżeli rodzice adopcyjni mówią źle o rodzicach biologicznych, to tak jakby mówili źle o własnym dziecku. W ośrodku bardzo staramy się nie oceniać rodzin biologicznych, ponieważ wiemy, że często ich sytuacje życiowe są wynikiem tego, czego oni sami nie dostali jako dzieci. I dlatego nie potrafili zapewnić tego swojemu potomstwu. Robią swoim dzieciom dokładnie to, co robili im ich rodzice. To są problemy pokoleniowe, dlatego nauczyliśmy się, żeby nie oceniać. I uczymy tego naszych kandydatów, ale to jest też bardzo trudne, bo zauważmy, że to czyjeś nieszczęście może sprawić, że my zostaniemy rodzicami.

Staramy się zawsze coś dobrego w tych rodzicach biologicznych znaleźć. Jakąś cechę, hobby, historię, którą opowiemy dziecku. Może mama dobrze gotowała, a tata jeździł fajnym samochodem? Może lubili spędzać czas na świeżym powietrzu, dlatego teraz tak lubisz spacery? Dzieci chcą być do kogoś podobne i szukają tych informacji. W ośrodku adopcyjnym dopytują, jak wyglądali rodzice, czym się zajmowali, jakie mieli wykształcenie, czy mieli też inne dzieci.

Ale chyba nie zawsze macie takie informacje. Wspomniała pani o sytuacji, że mama decyduje się zostawić dziecko w szpitalu.

W takiej sytuacji w szpitalu pojawia się pracownik socjalny, który taką decyzję przyjmuje i wyjaśnia wszystkie konsekwencje – najpoważniejszą jest wyrażenie zgody na przysposobienie, co oznacza brak kontaktu z dzieckiem. Mama nie może decyzji o losie dziecka podjąć wcześniej, niż przed upływem 6. tygodni. To bardzo ważne, ponieważ po porodzie musi uregulować się gospodarka hormonalna, kobieta potrzebuje czasu, żeby świadomie, bez nacisków i będąc stabilną psychicznie, podjąć ostateczną decyzję.

Jeżeli mama nie ma gotowości, by zaopiekować się dzieckiem, to taka informacja trafia do nas. Dostajemy podpisane dokumenty, że mama wyraża wolę współpracy z naszym ośrodkiem w celu ustalenia sytuacji opiekuńczej swojego dziecka. Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie, które odpowiada za pieczę zastępczą w Warszawie, szuka temu dziecku miejsca w rodzinie zastępczej albo w Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym w Otwocku.

Do Otwocka trafiają najczęściej dzieci, które wymagają medycznego zaopiekowania, opieki specjalistycznej czy dodatkowych badań. Dzieci zdrowe trafiają do rodzin zastępczych, a my zapraszamy mamę do ośrodka, rozmawiamy z nią w pokoju, w którym teraz jest pani – nazywamy go Pokojem Matek. Staramy się poznać jej sytuację, pytamy, czy ma wsparcie, czy może liczyć na pomoc, jak przebiegała ciąża, kim jest ojciec, co się wydarzyło w jej życiu. Notujemy wszystkie informacje, które będą kiedyś dla dziecka i dla potencjalnych rodziców adopcyjnych ważne – czy mama brała leki w ciąży, czy piła alkohol lub paliła papierosy, czy się dobrze odżywiała, czy ciąża była pod opieką lekarską, czy ktoś ją wspierał, czy była sama, gdzie urodziła. Pewne rzeczy wie tylko mama, ale dla dobra dziecka musimy zgromadzić jak najwięcej informacji.

Najważniejsze pytanie brzmi: czy podtrzymuje pani swoją decyzję? Powtarzamy, że do niczego nie namawiamy. Około 30 procent mam ostatecznie odbiera dziecko ze szpitala. 70 procent podtrzymuje swoją decyzję. Wtedy kobieta, sama lub z nami, udaje się do sądu i składa oświadczenie woli. To nie jest przesłuchanie, spotkanie odbywa się najczęściej w pokoju sędziowskim, a nie na sali rozpraw, żeby zapewnić komfort mamie.

Dzieje się tak tylko w przypadku niemowląt?

Najczęściej tak, natomiast zdarzało nam się, że rodzice deklarowali wolę rozstania się również ze starszym dzieckiem. Sąd ma prawo od nich takie oświadczenie woli przyjąć. Natomiast z naszego doświadczenia wynika, że jeżeli są jakieś kłopoty w rodzinie i istnieje zagrożenie, że dziecko będzie odebrane, to i tak najczęściej w tle toczy się postępowanie o ograniczenie bądź też odebranie władzy i czasami na rozprawie o pozbawienie władzy rodzice wyrażają wolę rozstania z dzieckiem. W protokole jest wtedy zapisane, że rodzice wyrazili zgodę na rozstanie.

Z emocjonalnego punktu widzenia dla dziecka informacja, że rodzice zgodzili się na adopcję, bo chcieli dla niego lepiej, jest dużo korzystniejsza niż „rodzicom nie zależało i nie przyszli na rozprawę”.

Ile kobiet rocznie decyduje się nie wypisać dziecka ze szpitala?

W jednym roku pięć, w innym 10 lub 15. Różnie, ale nie są to aż tak częste sytuacje.

Dopytuję, ponieważ słyszałam opinie, że najwięcej osób chce adoptować niemowlę, jak najmłodsze dziecko i ludzie latami czekają w kolejce – mówiąc kolokwialnie.

Wracamy do tego, od czego zaczęłyśmy – w Polsce wcale nie ma wielu dzieci do adopcji. Większość rodzin, które do nas przychodzą, to są młodzi ludzie. Mają 30-35 lat i faktycznie chcą jak najmłodsze dziecko. I to jest najnormalniej w świecie zrozumiałe i naturalne, że chciałoby się z tym dzieckiem przejść wszystkie etapy jego rozwoju. Natomiast rzeczywistość jest taka, że takich małych dzieci po pierwsze jest mało, a po drugie – nawet jeżeli są, to bardzo często z różnymi obciążeniami. I nie chodzi już tylko o traumę porzucenia, ale o zespół FAS, choroby psychiczne w historii rodziny, upośledzenia rodziców czy ich uzależnienia, przemoc w rodzinie. Czasami pojawiają się zespoły genetyczne, wady rozwojowe. Tego często nawet nie widać na pierwszy rzut oka.

Mówimy naszym kandydatom, że bardzo trudno jest przewidzieć rozwój takiego dziecka, bo jeszcze nic się nie zdążyło wydarzyć. Dlatego powiem o sobie: jakbym miała adoptować dziecko i miałabym niemowlę, o którym wiem niewiele i trzylatka, o którym wiem już bardzo dużo, bo tam już się dużo zadziało i jako psycholog mogę postawić diagnozę, która się sprawdzi za pół roku czy za dwa lata, to dla mnie wybór jest prostszy.

Jednocześnie rozumiem, że rodzice bardzo pragną mieć małe dziecko, ale wtedy wyjaśniamy im, z czym to się wiąże. To naprawdę jest jedna wielka niewiadoma.

Czasem używamy słów, że matka „zrzeka się” dziecka. To krzywdzący dla dziecka skrót. W kodeksie jest napisane, że mama wyraża zgodę na przysposobienie przez osoby obce. Więc to nie jest tak, że ona komunikuje „ja ciebie nie chcę”, tylko „ja chcę dla ciebie dobrze, zgadzam się, żebyś poszedł do adopcji”

Mówiła pani wcześniej, że istotne jest, żeby od rodziców biologicznych zdobyć jak najwięcej informacji – wtedy faktycznie łatwiej przewidzieć, czy dziecko może być obciążone chorobami. Jak ma się to do Okien Życia, które często są przedstawiane jako bardzo dobre rozwiązanie, ale teraz pomyślałam, że jednak ograniczają kontakt z mamą. Nie są to bardzo częste historie, ale jednak, co jakiś czas czytamy, że do Okna Życia trafiło dziecko, o którym nie wiadomo nic.

Dla dziecka pozostawienie w Oknie Życia jest najtrudniejszą sytuacją, jaka jest tylko możliwa, ponieważ nic o nim nie wiemy. Czasami dołączona jest karteczka z imieniem czy datą urodzenia i to już jest coś, czego się można chwycić. Natomiast jeżeli tego nie ma, to dziecko ma wtedy sporządzony akt urodzenia z urzędu. Imię z urzędu, nazwisko z urzędu. Więc tak naprawdę nic nie można powiedzieć o tym dziecku i dla niego tożsamościowo to jest najtrudniejsza sytuacja. Dziecko nigdy nie znajdzie odpowiedzi na wiele pytań: np. jak wyglądali moi rodzice? Do kogo jestem podobny? Dlaczego nie mogłem zostać z nimi?

Osobiście istnienie Okien Życia wywołuje mój sprzeciw. Myślę, że lepiej, żeby nie istniały, ponieważ jest inna możliwość rozstania się z dzieckiem, są ośrodki adopcyjne, gdzie można przyjść i powiedzieć to samo: jestem gotowa rozstać się z dzieckiem, ale chcę, żeby moje dziecko wiedziało coś o mnie, bo może jemu to będzie potrzebne. Moim klientem jest zawsze dziecko, więc z punktu widzenia dziecka Okna Życia są absolutnie nie do przyjęcia.

Myślę, że wynika to ze strachu i dużego społecznego potępienia dla osób, które oddają dziecko. Brakuje nam zrozumienia dla rodziców, którzy z różnych powodów podejmują taką decyzję. Wydaje mi się jednak, że dla większości to mimo wszystko jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu. Nieraz konieczna.

Czasem ciąża jest wynikiem czynu zabronionego. Rozumiem, że kobieta może mieć trudność w pokochaniu dziecka, które poczęło się w wyniku gwałtu. Są mamy, które przyjeżdżają urodzić do Warszawy, ponieważ nie chcą, żeby rozniosło się, że urodziły dziecko i go nie wychowują. Ukrywają ciążę, rodzą w Warszawie i wracają do siebie. Oczywiście nadal jest to związane z sytuacją prawną, którą trzeba uregulować, ale powtarzamy, że ośrodki adopcyjne to takie miejsca, gdzie można się bezpiecznie rozstać z dzieckiem. Z szacunkiem dla mamy i dla dziecka.

Dlatego powtórzę, że Okna Życia to nie jest dobre rozwiązanie. Właściwie jest to idea z XIX wieku, która narodziła się, gdy wojska Napoleona wracały z Rosji. Wtedy nazywało się to „kołami” lub „gniazdami życia”. Żołnierze po prostu zostawiali tam dzieci, żeby ktoś się nimi zaopiekował. Nikt nie martwił się o tożsamość dziecka, bardziej chodziło o to, żeby dorośli mieli problem z głowy. Dlatego jest to rozwiązanie anachroniczne, w którego założeniu historycznym nie ma komponentu szacunku do historii małego człowieka.

„Adopcja” to często przewijające się w społecznych dyskursach słowo i miałam wrażenie, że faktycznie dotyczy dużej grupy dzieci i potencjalnych rodziców. Dane pokazują inaczej. To piecza zastępcza lepiej obrazuje sytuację polskich dzieci. Na koniec 2021 r. w pieczy zastępczej przebywało 72,3 tys. dzieci pozbawionych całkowicie lub częściowo opieki rodziny naturalnej…

Tak, i powiem coś więcej. To są tysiące dzieci, które trafiły do instytucji lub rodzin zastępczych wskutek niewydolności opiekuńczo-wychowawczej rodziców i teoretycznie dla tych rodziców powinien to być sygnał, że trzeba coś zmienić, poprawić swoją sytuację, żeby te dzieci wróciły do domu. Pracuję w ośrodku piąty rok i tylko dwukrotnie spotkałam się z sytuacją, iż rodzina biologiczna zmieniła swoje życie na tyle, by dzieci mogły do niej wrócić. Trzymam kciuki, by mogły tam pozostać…

Sąd czasami podejmuje decyzję, żeby pozwolić rodzicom zabrać z powrotem dzieci, ale nieustannie pojawia się pytanie, czy te dzieci za chwilę znowu nie wrócą do pieczy zastępczej. Bywa, że dziecko trafia do babci, potem do cioci, sąd po czasie ocenia, że dziecku nie jest tam dobrze i ponownie je zabiera. W międzyczasie rodzice biologiczni trochę się „ogarnęli”, zaczęli odwiedzać dziecko, ono chce wracać do domu, a rodzice pocieszeni sytuacją, znowu wracają do starego trybu życia.

Mamy teraz takiego chłopca, dla którego szukamy rodziców. Ma 4 lata. Po urodzeniu był przez chwilę z mamą, później został zebrany, trafił do Otwocka. Następnie sąd wypisał go do babci, bo złożyła wniosek o zostanie rodziną zastępczą, tam odwiedzała go mama, która po czasie przejęła opiekę. Potem była rodzina zastępcza, pogotowie rodzinne, gdzie dzieci mogą być krótko, i z tego pogotowia, to dziecko zostało przekazane do rodzinnego domu dziecka. Ile było tych zmian? Chłopiec ma dopiero 4 lata.

Ogromna trauma. Mam taką brutalną refleksję, że może nieraz, gdy rodzina jest tak bardzo niewydolna, to lepiej, żeby nie blokowała możliwości, jakie mimo wszystko dają instytucje, ale to chyba znowu to, o czym rozmawiałyśmy – przekonanie, że rodzic, który porzuca dziecko, to potwór. Może większym potworem jest ten, który krzywdzi je nieustanną tułaczką, brakiem bezpieczeństwa i stabilności, przemocą i strumieniem alkoholu…

Jest jeszcze sytuacja, gdy rodzice są w zakładach karnych. Wtedy sąd najczęściej nie pozbawia ich władzy rodzicielskiej, ale ją zawiesza. A jak pozbawia, to oni i tak w nieskończoność piszą z aresztu czy więzienia, że chcą przywrócenia władzy. Dlaczego piszą? Bo chcą dobrze wypaść w oczach współwięźniów, którzy często ich do tego namawiają. Jak to? Nie napiszesz? Musisz pokazać, kto tu jest ojcem. Chcesz wyjść przed terminem? To musisz się starać o dziecko.

Dorośli robią sobie z dzieci narzędzia, żeby coś osiągnąć, używają ich w rozgrywkach małżeńskich. To wszystko odbywa się kosztem dziecka. Celem ośrodka zawsze, ale to zawsze, jest działanie na korzyść dziecka.

Mam list od pewnego ojca, który napisał, będąc w zakładzie karnym, że wie, że jego dziecko jest w rodzinie zastępczej u tych konkretnych ludzi i on całym sercem popiera, żeby ta rodzina adoptowała jego syna. Napisał: „Muszę teraz się zmienić. Muszę wszystko naprawić. Wiem, że nie będę mógł być teraz tatą dla mojego syna, ale wiem, że tata zastępczy bardzo go kocha. Muszę pracować nad sobą, ale niech mój syn ma dobre życie”. Trudno nam zrozumieć, że nieraz tak wygląda największa miłość.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: