Przejdź do treści

W dniu narodzin dziecka rodzi się również matka. Każda jest bohaterką, bez względu na oczekiwania

fot. grafika HelloZdrowie
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Dzień Mamy to święto, które można obchodzić podwójnie – wszyscy wspominamy wówczas nasze mamy, jakkolwiek układały się nasze relacje, a wiele z nas w tym dniu celebruje również własne doświadczenie macierzyństwa z całym dobrodziejstwem inwentarza – jego trudem i pięknem. Chwila porodu to moment, w którym kobieta staje się mamą – nieważne, czy po raz pierwszy, czy kolejny. To moment, który w pamięci pozostaje na zawsze. O wspomnienia z porodów zapytałyśmy nasze czytelniczki, dzielimy się również naszymi. Wszystkiego najlepszego, wspaniałe kobiety!

 

O tym, że zostanę mamą, dowiedziałam się w Dniu Matki. Serio. Zrobiłam test, ponieważ godzinę wcześniej dentystka zapytała mnie, czy nie jestem czasem w ciąży, bo nie wie, jakie mi dać znieczulenie. Pierwszy raz w życiu naprawdę nie znałam odpowiedzi, postanowiłam to sprawdzić.

Rodziłam w zimowy niedzielny poranek. Padał śnieg tak gęsty, czysty i puchaty, że nie mogłam oderwać od niego wzroku między jednym a drugim skurczem, patrząc przez okno, które było dokładnie na wprost łóżka. Niewiele więcej pamiętam – z bólu. Nie bałam się, walczyłam i bez cienia zastanowienia prosiłam o pomoc, wyznaczałam granice, które momentami były przekraczane przez personel medyczny. Byłam niepokorna, więc w końcu machnęli na mnie ręką.

Rodziłam z mężem przez 12 godzin, bez znieczulenia, podpięta to dziwnych sprzętów, których nazw nie pamiętam. Pamiętam za to, że myślałam, że gdyby nie mój mąż, nie wytrzymałabym tego. I że moment, w którym mój syn pierwszy raz sztachnął się ziemskim powietrzem i zapłakał, był momentem gigantycznej ulgi. Pierwsze, co do niego powiedziałam między jednym szlochem a drugim to: „czekałam na ciebie całe życie”.

To wspomnienie ładnie brzmi, ale długo nie byłam pogodzona z tym, jak wyglądają szpitalne realia. Jak bardzo boli. Mój poród był słodko-gorzki, był doświadczeniem granicznym i na tym polega jego moc i magia.

Historie kobiet, które napisały do redakcji HelloZdrowie, jak i nasze – kobiet z redakcji, są bardzo różne. Niemniej wszystkie pokazują jedno: jesteśmy heroskami!

Piękno i trud

W redakcyjnej ankiecie wzięło udział 75 kobiet, które podzieliły się swoimi wspomnieniami i oceniły swoje porody w kilku pytaniach. Skala ocen doświadczenia, jakim jest poród, w naszej ankiecie rozpina się między łatwym a trudnym, choć tych trudnych jest znacznie więcej. Niemal połowa mam określiła swój poród mianem trudnego. 29 proc. ma mieszane uczucia, a 23 proc. wspomina to doświadczenie jako pozytywne. Na szczęście „trudny” nie wyklucza „piękny”.

Co ciekawe, ponad 40 proc. kobiet rodziło same, bez wsparcia partnera czy bliskiej osoby. Być może na ten wynik miała wpływ pandemia, wszak porody rodzinne są w Polsce standardem (48 proc. ankietowanych rodziło z mężem lub osobą partnerską).

„Poród mojej córeczki wspominam bardzo pozytywnie. Mimo iż odbył się on w pandemii, to mogłam mieć przy sobie najcudowniejszego męża. Córeczka cudownie współpracowała, chociaż poród był indukowany” – czytelniczka HelloZdrowie.

Na pytanie „Czy decyzja o tym, czy urodzisz siłami natury, czy przez cesarskie cięcie, należała do Ciebie?” większość odpowiedzi brzmi „tak”. Jedna trzecia kobiet z przyczyn medycznych musiała urodzić przez cesarskie cięcie. Aż 21 proc. mam zostało nakłonionych do cesarki przez personel medyczny. Co ważne, jest nieduża różnica między liczbą kobiet, które były informowane, co się dzieje w danej fazie porodu, a tymi, które trzymane były w niewiedzy – pierwsza grupa liczy 59 proc., druga 41.

Z ankiety przeprowadzonej przez naszą redakcję wynika, że kluczową rolę dla jakości porodu odgrywa personel medyczny. Wspomnienie cudownych lub bezlitosnych położnych i lekarzy pojawia się w każdej odpowiedzi. To oni, świadkowie narodzin naszych dzieci, tworzą atmosferę, wspierają lub podcinają skrzydła. Pocieszającym wynikiem ankiety jest odpowiedź „wspierająca i przyjazna” na pytanie o nastawienie personelu medycznego. Jedna czwarta kobiet oceniła postawę personelu jako neutralną i chłodną, zaś 22 proc. jako nieprzyjemną. Podobnie klarują się wyniki odpowiedzi na pytanie o wybór szpitala – czy byłby taki sam przy kolejnym porodzie: pół na pół.

„Porody dwa, pierwszy przepiękny, intymny. Drugi bardziej świadomy, mniej intymny, ale pod opieką przewspaniałej położnej!” – czytelniczka HelloZdrowie

Nastawienie lekarzy i położnych jest o wiele ważniejsze niż warunki szpitalne – dobro człowieka potrafi wynagrodzić nawet zimne wieloosobowe sale i brak znieczulenia. Choć to ostatnie ma ogromne znaczenie. O bólu również pisze każda z mam. Dla niektórych był to ból, który stał się traumą. Innym udało się o tym zapomnieć lub otrzymały na czas odpowiednie wsparcie. Jak się okazuje, znieczulenie podczas porodu nie jest standardem. 56 proc. kobiet urodziła bez tego udogodnienia, kolejne 7 proc. prosiło o znieczulenie i go nie otrzymało, zaś skorzystało z niego 37 proc. ankietowanych.

Różne odczucia kobiety mają również wobec medykalizacji porodu: nacinania krocza, czy podawania oksytocyny. Dla niektórych rozwiązania te były wybawieniem, dla innych przykrą koniecznością, na którą nawet nie wyraziły zgody lub zostały do nich zmuszone. Jedna piąta kobiet miała nacinane krocze i nie została o tym poinformowana przed. Nieco więcej, bo 27 proc. również miała wykonany ten zabieg, jednak zapytano je o zdanie. Połowa respondentek urodziła bez tej interwencji medycznej.

„Po czasie wspominam dobrze mój poród, chociaż był trudny – trwał 42 godziny! I dopiero po 38 podano mi oksytocynę. Bardzo długo się męczyłam, ból był straszny. Pamiętam to, jak przez mgłę, byłam wykończona, cieszyłam się już tylko, że mam to za sobą i córeczka jest ze mną. Długo doskwierał mi ból po szyciu krocza, rany ciężko się goiły. Po porodzie miałam silną anemię i jeszcze przez kilkanaście tygodni byłam bardzo osłabiona” – czytelniczka HelloZdrowie

Jola, dziennikarka HelloZdrowie

Moja pierwsza córka przyszła na świat prawie równo z upadkiem komuny. Choć rodziła się w najlepszym krakowskim szpitalu (trzeba było dać w kieszeń pani doktor), była oczywiście lewatywa, obowiązkowe golenie i rozerwana, poplamiona szpitalna koszula – o własnej nie było mowy! W czasie kilkunastu godzin porodu, na dodatek w asyście przyszłych położnych ze szkoły pielęgniarek, będących akurat na praktyce (bez porównania bardziej przerażonych ode mnie), usłyszałam wiele nieprzyjemnych słów. Padła nawet całkiem poważna groźba, że za chwilę uduszę swoje dziecko i będę je mieć na sumieniu do końca życia.

Nie było mowy o staniu, chodzeniu, położeniu mi małej na brzuchu. Swoją drogą, dopiero po porodzie dowiedziałam się, że mam córkę, wtedy nie było jeszcze aparatów USG. A ponieważ nie było też komórek, mój mąż o narodzinach córki dowiedział się… następnego dnia, kiedy salowa (także za łapówkę) odnalazła mnie i dowiedziała się wszystkiego. Podczas obchodu usłyszałam pod adresem córki: „ma końsko-szpotawość, lekarz w przychodni pani powie”. Wyobraźcie sobie, jakie wrażenie robi taka wiadomość bez uspokajającego komentarza (i bez internetu w telefonie). Minęło kilka godzin, zanim jakaś położna uspokoiła mnie, że miała po prostu nóżkę okręconą pępowiną i wszystko wróci do normy w ciągu kilku tygodni.

Druga córka przyszła na świat cztery lata później w dużym rejonowym szpitalu. Zainicjowana nieco wcześniej akcja „Rodzić po ludzku” już przyniosła owoce – podczas porodu mogłam chodzić, dostałam nawet parę łyków wody (cztery lata wcześniej uważano, że to zbrodnia). Tego dnia całe show skradł pewien rodzący z żoną biedak, jeden z pierwszych tatusiów na oddziale, który pokazowo zwymiotował i zemdlał, dając doskonały pretekst do wrzasków, ale też śmiechów i żartów. Do dziś jego zielonkawą twarz i przerażenie pamiętam lepiej niż swój poród.

Pamiętam, że ogólnie było milej – to był wieczór, na porodówce nie było specjalnego tłoku, położne były uśmiechnięte. Kiedy mała przyszła na świat, położono mi ją na brzuchu, a do łóżka przyniesiono przenośny telefon, bym mogła porozmawiać z mężem. Przed przyjęciem na oddział po raz pierwszy zobaczyłam aparat USG i przeszłam pierwsze w życiu badanie. „To chyba dziewczynka” – powiedziała mi lekarka. Także na oddziale poporodowym było inaczej. Nikt już nie pokrzykiwał, dzieci leżały w metalowych rynienkach obok łóżek, sale były dwuosobowe. W porównaniu z oddziałem sprzed czterech lat – kosmos. Wystarczyło, że wreszcie zaczęto o tym pisać i głośno mówić.

Czytelniczka HelloZdrowie

Poród oceniam negatywnie. Zostałam potraktowana przedmiotowo. Leżałam podpięta pod KTG przez dwie godziny, mając skurcze krzyżowe, nie miałam jak uciec przed tym rozdzierającym bólem. Położna co chwilę mierzyła mi rozwarcie. Przy 10 cm kazała mi przeć. Parłam w sumie ponad 2 godziny, dziecko nie chciało wyjść. Dzisiaj, po doświadczeniu drugiego porodu wiem, że parłam w I fazie porodu, nie mając jeszcze skurczy partych. Kosztowało mnie to ogromny wysiłek. Córka urodziła się wymęczona, sina, zniekształcona. Ja miałam popękane naczynka w oczach. Przy szyciu (nacięcie i pękniecie) lekarz tylko na mnie warczał, żebym nie przeszkadzała.

Marta, dziennikarka HelloZdrowie

Mimo bólu, który jest nieodłączną częścią porodu, mam z tego doświadczenia, które przeżyłam dwukrotnie, bardzo pozytywne wspomnienia. Na pierwszy poród jechałam z regularnymi skurczami, w deszczu, w godzinach szczytu. W gabinecie lekarskim usłyszałam, że dziecko jest ciekawe świata i tylko godziny nas dzielą od spotkania. Że przyjechałam w idealnym momencie.

Od razu trafiłam na salę porodową, a tam pod opiekę przefantastycznej położnej, dzięki której czułam, że mózgiem „operacji” będzie ona, a ja mam się skupić na swoim dobrostanie. Była bardzo wspierająca, empatyczna i ze spokojem tłumaczyła mi, co po kolei mam robić. Nawet w momentach, kiedy lekarka straszyła mnie cesarskim cięciem, bo przez podanie znieczulenia akcja porodowa się wydłużała, ona do końca wierzyła w to, że urodzę naturalnie i tak też się stało. Motywowała mnie, rozśmieszała, a kiedy widziała mój strach, uspokajała.

Drugi poród miałam ekspresowy – dwie godziny od podania oksytocyny tuliłam już dziecko. Trafiłam na równie kompetentną i życzliwą położną, która żartowała, że jak będzie bardzo bolało, to żeby krzyczeć i słać wiązanki do wszystkich świętych. Pomagało. Mąż z kolei śmiał się, że mogę być przykładem, że da się (niczym księżna Kate) urodzić i tego samego dnia wyjść w pełnym anturażu przed szpital do zdjęć. Bo nie zdążył mi zmyć nawet makijaż.

Wiem, że obecność męża i wsparcie przekochanych położnych dziś owocują tym, że nie mam traum poporodowych i mam nadzieję, że moje dobre historie dodadzą otuchy przyszłym mamom, które właśnie są na etapie oczekiwania. Mnie pomagało na pewno zadaniowe podejście do tematu i ufność w to, że ze wsparciem personelu dam radę.

Monika, czytelniczka HelloZdrowie

Mój poród był wyczerpujący, ale teraz myślę, że najpiękniejszy, jaki mogłam sobie wymarzyć. Zaczęło się w poniedziałek o 20, książkowo, skurczami regularnymi. Do szpitala dotarłam z 3-centymetrowym rozwarciem. W momentach największego kryzysu mogłam się zrelaksować: kąpiele, masaże, spacery. Kiedy rano nadeszła zmiana położnych, spadł mi z nieba anioł! Starsza doświadczona położna, czułam się jakbym rodziła z mentalną matką. Wzięła mnie od razu w obroty, dała wyciszające kroplówki. Jej podejście i metody zdziałały cuda.

Było bardzo trudno – czasem miałam wrażenie, że lewituję albo jestem w jakimś transie. W końcowej fazie dostałam znieczulenie. W pewnym momencie krzyczałam, że dłużej nie wytrzymam, mój mąż płakał z bezsilności. Cały personel dał nam ogromne wsparcie. Podczas parcia, położne kazały mi dotykać główki dziecka między moimi nogami. To mi dało ogromną moc! Mogłam sama położyć sobie małego na piersiach, to była magia. Wszystko działo się kilka dni temu. Może dziś wyjdziemy do domu!

Wera, czytelniczka HelloZdrowie

Jedynym pozytywnym uczuciem była chwila, kiedy dostałam dziecko na brzuch. Cała reszta to porażka. Wszystkiemu towarzyszył stres o przedwcześnie rodzące się dziecko, obecność nieprzyjemnej położnej, która nie dawała wiary temu, że mam skurcze i zaraz urodzę. Niecałą godzinę przed końcem porodu wezwała lekarza, aby potwierdził „rozpoczęcie” akcji porodowej. Cały poród musiałam leżeć podpięta pod KTG, w II fazie nie mogłam zmieniać pozycji, mimo że o to prosiłam. Wisienką na torcie było łyżeczkowanie po porodzie bez znieczulenia. Mam nadzieję, że darłam się tak, że wypłoszyłam wszystkie kobiety, które miały w planach tam urodzić.

Ola, dziennikarka HelloZdrowie

Mój poród? Ja przecież nie rodziłam! Planowe cesarskie cięcie ze względu na ryzyko utraty wzroku. Phi. Jak wizyta u kosmetyczki. Podajesz datę, znieczulenie w kręgosłup i wyjmują z ciebie dziecko. Cesarka przecież się „nie liczy”. „Ja to dopiero rodziłam, szesnaście godzin rodziłam! Moja matka dwadzieścia! Moja prababka na polu. TO JEST PORÓD”.

Więc najpierw dowiadujesz się, że tak naprawdę nie rodzisz. Masz „wydobyciny”. Wielka mi cesarzowa. Potem nikogo nie interesuje twój próg bólu. „O, tamta to rodziła, ona ma prawo jęczeć”. Ty pięć godzin, później jesteś pionizowana, masz przymusowy prysznic. Płaczesz tak, że przygryzasz sobie język. „Nie wyj tak”, syczy położna. Stolica pewnego uroczego województwa. XXI wiek. „Nie rozczulaj się”, „Nie histeryzuj”, „Kurwa, no nie rycz”. Człapiesz zgarbiona, przez majtki siateczkowe i podkład przeciekają ci odchody połogowe. Ślina, krew, łzy mieszają się w jedno. Księżniczka. Jak ona mężowi obiad zrobi, skoro taka delikatna?. Jeszcze tylko dwa, trzy kroki. Żywa, świeża, krwista rana w podbrzuszu ciągnie tak, że chcesz umrzeć, teraz, już natychmiast. „Wyprostuj się. Ile będziesz się pieścić nad sobą?”.

Zaciskasz wargi. Nie może cię boleć – przecież nie rodziłaś.

Historia Oli pokazuje, że każdy poród jest pełnoprawnym porodem, każda matka jest matką, czy rodziła naturalnie, czy przez cesarskie cięcie. Każda z mam nosiła swoje dziecko pod sercem przez wiele miesięcy. Każda robiła, co w jej mocy, by urodziło się zdrowe i dorastało w miłości i szczęściu. Droga, jaką dziecko przyszło na świat, nie ma najmniejszego znaczenia.

Poród to symboliczny moment stawania się mamą. Sercem i duchem jesteśmy też dziś z kobietami, które pragnęły macierzyństwa, jednak mamami nie zostały. Także z tymi, które mamami są, chociaż nie rodziły.

Kiedy po porodzie na korytarzu zobaczyłam moją mamę, rozpadłam się na kawałki. Z wielkiej wdzięczności. „Będziesz miała własne, to zrozumiesz” mnie dopadło. Od tamtego momentu w dniu swoich urodzin, składam jej życzenia. Jej należą się bardziej niż mnie.

Świętujcie, to wielki dzień, bo Wy jesteście wielkie!

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: