Przejdź do treści

Tomasz Sobierajski: „Nieświadomie godząc się na nierówności, podtrzymujemy życie patriarchatu pod respiratorem”

Tommy Sobierajski / fot. Niki Kinsky
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Ona samodzielna, piękna, z własnym mieszkaniem, pracą, której oddaje się z pasją, ale niepełna, bo nie budzi się obok mężczyzny. To jest historia z XIX wieku w nowoczesnym przebraniu, czyli coś, co z definicji nie ma prawa współcześnie zadziałać – mówi Tomasz Sobierajski, socjolog, badacz społecznych trendów.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Wyobraźmy sobie taką parę: ona mocno odbiega od aktualnego kanonu. Ma otyłość, siwe włosy, zupełnie niemodne ubrania, krzywy zgryz. On za to wygląda jak młody bóg. Dobrze zbudowany, regularne rysy twarzy, szczupły, z fajnym zarostem. Klasycznie przystojny facet. Można byłoby zapytać: jak do tego doszło?

Tomasz Sobierajski: Możliwe, że łączy ich miłość, która zasadza się na czymś, co trudno pojąć, ustalić i nazwać.

Bardzo romantycznie. Jednak większość ludzi w obecności takiej pary czułaby konsternację.

A gdyby było odwrotnie? Znalazłaby pani wytłumaczenie? Co robi piękna kobieta z zaniedbanym facetem?

Myśląc stereotypowo: pieniądze, układ. Może też być to człowiek wybitny intelektualnie.

Mężczyzna, który wybrał kobietę o wyglądzie odbiegającym od standardów piękna, mógł mieć dokładnie te same powody, choć trudniej jest nam to sobie wyobrazić. Młoda kobieta ze starszym facetem to nie jest nowoczesny model życia. To XIX wiek. Sto i dwieście lat temu młode kobiety wychodziły za mąż za 60-latków i nikogo to nie dziwiło. Przez wieki oswoiliśmy ten wariant, ale to jeden z dwóch równoległych wariantów.

Są kultury, w których to piękna i młoda kobieta u boku starszego i „brzydszego” wywołuje szok. W krajach, w których panuje matriarchat, w Afryce czy Oceanii, młodzi i silni mężczyźni mają przywilej żenienia się z dojrzałymi matronami, które sprawują władzę. Władza to słowo-klucz. U nas od wieków mają ją starsi mężczyźni – chodzi również o władzę ekonomiczną i intelektualną. Jeszcze długo wybór kobiety, którą oceniamy jako zaniedbaną, będzie dla nas bardziej zaskakujący i niezrozumiały niż wybór starszego, mało atrakcyjnego faceta.

Powszechny jest pogląd, że piękne, samodzielne, wykształcone kobiety otaczają nas z wszech stron, jest ich dużo, wszędzie je widać, a ciekawych, zadbanych facetów jest po prostu mniej. Gdy znajduje się taki, który robi wrażenie, natychmiast pada pytanie: zajęty czy gej? Narzekanie kobiet-singielek, że fajni faceci wyginęli, jest już zjawiskiem.

Zdanie: „trudno znaleźć fajnego faceta” staje się mantrą, a słowa kształtują rzeczywistość. Kobiety, które nie widzą wokół siebie godnych uwagi mężczyzn, mogą mieć ku temu wiele różnych powodów. Chodzi przede wszystkim o kosmicznie wysokie oczekiwania wobec mężczyzn. Być może jest tak, że ten wspomniany przez panią na początku atrakcyjny chłopak umawiał się z dziewczynami na podobnym poziomie atrakcyjności, ale nie spotkał wśród nich żadnej, która zgodziłaby się na jego „warunki”. Np. mieszkaniowe. A może od obecnej, mniej atrakcyjnej kobiety, dostał coś, czego inne nie potrafiły dać? Nie chcę sugerować, że współczesne piękne kobiety to skupione na sobie materialistki. Chodzi o nieświadome powtarzanie doświadczeń poprzednich pokoleń.

W wielu kobietach wciąż wybrzmiewa XIX-wieczna historia o mężczyźnie, który ma zapewnić poczucie bezpieczeństwa finansowego. Nieważne, że ona zarabia wystarczająco dużo, on musi zarobić więcej, by ona poczuła się zabezpieczona, choć obiektywnie jest to zupełnie niepotrzebne. I ta historia ma swoją równie absurdalną kontynuację. Kiedy znajdzie już mężczyznę, który odpowiada jej wymaganiom, mimo że sama jest dyrektorką, managerką, szefową w pracy, on wymaga od niej, by w domu po godzinie 16:00 była gosposią. Mężczyźni nie chcą rezygnować ze swojego statusu pana i władcy, który dostaje na stół ciepły obiad i zasiada w fotelu w posprzątanym przez żonę salonie. Dawne wzorce męskości i kobiecości bronią się właśnie w takich karykaturalnych układach.

Czujemy się bezpieczni w tym, co nam znane, a gdy zaczynamy analizować, wybucha dyskusja o równości i partnerstwie na zasadzie przepychanki, co się komu należy, zamiast poszukania odpowiedzi na pytanie, na co tak naprawdę się zgodziliśmy i czego chcemy.

Jesteśmy w bardzo trudnym momencie przejściowym, w którym doszło już do przesilenia, wyczerpania patriarchatu, niemniej jest on nadal bardzo silny. Duża część kobiet, aby móc być w związku, godzi się na bycie gospodynią, pracującą matką, organizatorką, piastunką, kucharką, podczas gdy facet po prostu… jest. To wszystko dzieje się często poza wolnym wyborem. Nieświadomie godząc się na nierówności, podtrzymujemy życie patriarchatu pod respiratorem.

Podobnie jest też w innych dziedzinach życia. Kobiety wkurzają się, że facet nie potrafi używać wiertarki. A gdy były same, jak sobie radziły w przypadku remontów? Dlaczego nie mogą z tych rozwiązań korzystać również wtedy, gdy już są w związku i mają mężczyznę w domu? Bezmyślne uleganie przestarzałym wzorcom sprawia, że zachowujemy się irracjonalnie.

W wielu kobietach wciąż wybrzmiewa XIX-wieczna historia o mężczyźnie, który ma zapewnić poczucie bezpieczeństwa finansowego. Nieważne, że ona zarabia wystarczająco dużo, on musi zarobić więcej, by ona poczuła się zabezpieczona, choć obiektywnie jest to zupełnie niepotrzebne

Czyli patriarchat ukształtował nasze myślenie, czy tego chcemy czy nie. Agnieszka Graff w rozmowie z Karolem Paciorkiem powiedziała, że jej zdaniem nie jest feministą ten, kto twierdzi, że patriarchatu nie ma. Bo to oznacza, że patriarchat bezrefleksyjnie przyjął za normę.

W tej samej rozmowie prof. Graff powiedziała też, że mężczyźni muszą zrobić trochę miejsca kobietom na ławeczce. Ustąpić znaczy stracić – nie ma co do tego złudzeń. Oczywiście patriarchat krzywdzi nie tylko kobiety, ale i mężczyzn, zatem w dalszej perspektywie podejście do tego ustąpienia prawdopodobnie się zmieni, jednak w pierwszym odruchu to zawsze jest poczucie straty, osłabienia. Niemniej uświadomienie sobie tego, ile jest w naszym myśleniu tych nierówności, jak daleko sięgają korzenie patriarchatu, działa wyzwalająco.

Doskakiwanie do współczesnego ideału męskości i kobiecości wszystkich nas zniewala, zwłaszcza, że obecnie mamy do czynienia z nawarstwianiem się oczekiwań. Poza tym, że kulturowo dźwigamy wciąż historię sprzed wieków, to jeszcze pokolenia naszych przodków dokładały nam kolejne i kolejne wartości i cechy, które teraz uznajemy za cenne. Do tego dochodzi przekaz kulturowy, który również ewoluuje. Jednak żadna z tych „warstw” nie znika. Kobiece wyobrażenia o dobrym związku i „fajnym facecie” powstają poprzez dodawanie kolejnych czynników, które dostajemy zewsząd, a kobiecy ideał to już nie żona ze Stepford, lecz jej hybryda z Carrie Bradshaw.

Czyli jeśli moja babcia uznawała, że chłop ma być zaradny i pracowity, moja mama, że ma być wykształcony i kulturalny, a ja oczekuję, że będzie zabawny, inteligentny, czuły i chętnie wyrażający uczucia, będziemy mieć wspólne zainteresowania i najlepiej podobne poglądy, to jest to mój wzorzec? Faktycznie, dużo tego.

Tak to właśnie działa. Podświadomie działa jeszcze potrzeba poczucia bezpieczeństwa zapewnionego z zewnątrz, czyli zależna od kogoś i mamy wyjaśnienie, dlaczego „trudno znaleźć fajnego faceta”. Wiele kobiet naprawdę szuka dziś ideałów.

Joanna Jędrusik, fot: Jakub Szafrański

Hybryda Carrie i żony ze Stepford pasuje mi do wizerunku Magdy M., a ten ideał faceta to wypisz wymaluj Piotr Korzecki. O tym serialu mówi się o jako najbardziej wpływowym, jeśli chodzi o kształtowanie świadomości i mentalności Polek.

O tak, miał on ogromny wpływ. Joanna Brodzik po latach od emisji serialu „Magda M.” powiedziała w wywiadzie, że swojej bohaterce oddała beret – prywatnie swoje ulubione nakrycie głowy i ubrania w groszki, ponieważ stały się one hitem wśród tysięcy Polek. To pokazuje, jak wiele osób nie miało dystansu do tego, że to był tylko serial, fikcyjny świat. Ona samodzielna, piękna, z własnym mieszkaniem, pracą, której oddaje się z pasją, ale niepełna, bo nie budzi się obok mężczyzny. To jest historia z XIX wieku w nowoczesnym przebraniu, czyli coś, co z definicji nie ma prawa współcześnie zadziałać.

„Magda M.” to nie wyjątek. Cały czas emitowany jest serial „Klan”, w którym całkiem niedawno był wątek zmiany głowy rodziny, ponieważ zmarł senior rodu. Seniorka żyje, ale zapewne uznano, że kobieta nie może być głową rodziny. Kulturowe klisze, na których kobieta zawsze podaje do stołu, przy którym siedzą mężczyźni, cały czas przesączają się z ekranów telewizorów do naszych domów. Podtrzymują patriarchalne „normy”. Nie potrafimy się od tego opędzić. Nawet, gdy powstają nowe produkcje o niezależnych i silnych kobietach, takie jak „Chyłka”, to i tak suma sumarum jest to kobieta nieszczęśliwa, wybrakowana, bo… samotna, bez mężczyzny.

„Lejdis” też ma taki przekaz. Mamy tam wyzwolone, szalone dziewczyny, które się przyjaźnią, girl power i tak dalej, a tak naprawdę każda z nich ma jakąś swoją historię z facetem lub jego brakiem, która pozostaje w jej życiu wątkiem wiodącym. I o tym jest ten film – przyjaźń przyjaźnią, kobiecość kobiecością, ale z facetem musisz się jakoś poukładać.

Ten XIX-wieczny model relacji damsko-męskiej widoczny jest też w nowych produkcjach. „Love Island”, „Damy i wieśniaczki”, czy „40 kontra 20” – nieważne, że w tle są palmy, drogie restauracje, wielkomiejskie życie. To są produkcje hołdujące mentalności sprzed 200 lat.

W takim razie jak to jest, że wciąż świadomie lub nie realizujemy poddańcze wobec mężczyzn scenariusze, wybaczamy facetom więcej, wciąż mężczyźni mają więcej przywilejów, a jednak w debacie publicznej mówi się o „kryzysie męskości” i wielkim odrodzeniu kobiecości?

Wyznawcy kryzysu męskości posługują się argumentami o zagubieniu i przewrażliwieniu młodych mężczyzn i chłopaków urodzonych niedawno. Że nie potrafią wbić gwoździa, że kobiety zarabiają coraz lepiej, więc oni stają się mniej potrzebni. To jest kryzys w odniesieniu do wzorca, który jest nieaktualny. Kształtowanie mężczyzn na nieustraszonych wojowników jest niepotrzebne. Gdybyśmy odpuścili wymagania sprzed wieków, okazałoby się, że żadnego kryzysu nie ma. Z kolei „odrodzenie kobiecości” to wynik wzrostu popularności feminizmu, co niezwykle nasiliło się od pierwszego Czarnego Protestu i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Kobiety walczą o swoje prawa, wyzwalają się, mężczyźni muszą ustąpić miejsca i ten proces w odniesieniu do tego, co było, wyznawcy i wyznawczynie patriarchatu (świadomi lub nie) nazywają kryzysem męskości.

Są kultury, w których to piękna i młoda kobieta u boku starszego i „brzydszego” wywołuje szok. W krajach, w których panuje matriarchat, w Afryce czy Oceanii, młodzi i silni mężczyźni mają przywilej żenienia się z dojrzałymi matronami, które sprawują władzę. Władza to słowo-klucz

W filmie „Droga do szczęścia” grana przez Kate Winslet bohaterka zarzuca mężowi, że gdyby był mężczyzną i miał charakter, to żyłby po swojemu, nie dbałby o pozory, nie godziłby się na bylejakość. On natomiast nazwał ją „pustą muszlą po kobiecie”, bo nie potrafiła docenić rodziny i domowego życia, które on jej ciężką pracą zorganizował. On dał się zniewolić konwenansom, wybrał życiowy kompromis, a ona marzyła, by spełnić się inaczej niż w kuchni i przy dzieciach. On uznał, że jego rolą jest zapewnienie rodzinie spokoju i „normalności”, ona od mężczyzny oczekiwała, że będzie stanowczy, pewny siebie i nieustraszony w walce o swoje marzenia. Tak naprawdę oboje ulegali XIX-wiecznemu wzorcowi, choć mogłoby się wydawać, że to ona myśli bardziej nowocześnie.

Wyłamywanie się z przestarzałych schematów w zakresie stylu życia zawsze będzie bardziej nowoczesne niż bezmyślne w nich tkwienie. Jednak pójście pod prąd, sprzeciwienie się konwenansom jest bardzo trudne i nie zawsze wyjdzie nam na dobre. To nie jest przepis na udane życie, częściowo o tym jest ten film. Nikt nie żyje w izolacji, cały czas otaczają nas ludzie, którzy w jakiś sposób – celowo lub nie – oceniają nas, porównują, próbują zrozumieć. Nawet jeśli zdobędziemy się na odwagę i zrobimy inaczej niż inni, bo tak chcemy, to narazimy się na serie ataków z zewnątrz, które mogą się odbić na naszej relacji, na jakości życia, na samopoczuciu. W wychodzeniu z myślenia patriarchalnego nie chodzi o przełamywanie schematów na siłę. Chodzi o faktyczne rozumienie, czym objawia się przewaga/przemoc mężczyzn i w jaki sposób kobiety nieświadomie ją wspierają.

Obserwuję wokół siebie wiele takich par. On wymaga, by podział obowiązków domowych był staromodny, ona się na to nie zgadza, ale żeby np. coś z nim wynegocjować, używa „babskich sposobów”. Celowo użyłam tego steretypowego określenia. Tu go połechce, tam wzbudzi zazdrość albo dokarmi ego. To jest akceptowanie zasad tej gry, wspieranie mechanizmu, który nas niszczy.

Stąd między innymi bierze się tak zwana „wojna płci”. To, co nas gubi to rozumienie ról płci jako naturalnego przeznaczenia mężczyzny czy kobiety. Sądzimy, że tak było zawsze: on polował, ona czekała w jaskini. To jest nieprawda. Role płci zmieniają się w czasie i ten model nie jest sytuacją jaskiniową, lecz wynalazkiem XIX wieku. Wcześniej kobiety pracowały tak samo ciężko na równi z mężczyznami. Jesteśmy w trakcie kolejnego przetasowania i jestem pewien, że ono nastąpi, natomiast dobrze byłoby, gdybyśmy go nie utrudniali, stawiając kobietę w opozycji do mężczyzny.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: