Przejdź do treści

„Robią to często normalni ludzie, których nikt by o to nie podejrzewał, bo starannie się z tym ukrywają”. Dlaczego dorośli i nastolatki się samookaleczają?

Zdjęcie: Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Mogą się okaleczać, oblewać kwasem, prowokować bójki i wypadki drogowe. Pomocy udzielają sobie nawzajem, bo tylko oni rozumieją swój problem: autoagresję. –  Ból fizyczny daje mi cudowne otrzeźwienie i powrót do rzeczywistości. Dopóki widzę rany czuję spokój. Potem wszystko zaczyna się od nowa – mówi Anna, uzależniona od samookaleczania.

Wystarczy drobny impuls, na przykład czyjś głupi docinek. Napięcie rośnie, trzeba znaleźć ustronne miejsce. Niektórzy cięcia robią powoli patrząc jak równo wypływa krew. Inni impulsywne: jesteś głupia! Ciach. Zła! Ciach. Obrzydliwa! Ciach, ciach.

Przeciętnym ludziom trudno zrozumieć dlaczego niektórzy się tną. Ciężko pojąć, że ból fizyczny może przynieść ulgę od cierpienia psychicznego.

Uspokajający widok ran

40-letnia Anna ma dziecko, pracę. Jej nadgarstki, uda i brzuch szpecą blizny: sznyty po żyletce, ślady po przypalaniu zapalniczką i papierosem.

Anna opisuje swój nałóg: – Kiedy pojawia się stres czuję się jak w amoku. Chciałabym bić, ale agresję kieruję nie na innych, tylko na siebie. Ból fizyczny daje mi cudowne otrzeźwienie i powrót do rzeczywistości. Dopóki widzę rany, czuję spokój. Potem wszystko zaczyna się od nowa.

Anna dodaje: – Nie wiem czemu to robię. Jedni w stresie piją alkohol i to na chwilę im pomaga. Inni medytują, chodzą na siłownię, albo rzucają się w pracę. A ja się tnę lub biję.

Zaczęła się ciąć jeszcze pod koniec szkoły podstawowej. Po pierwszym razie poczuła ulgę. Potem nosiła już zestaw – żyletka, waciki i bandaż. Okaleczała się na coraz różniejsze sposoby: wycinała fragmenty ciała, wyskrobywała imiona chłopaków.

Z czasem potrzebowała silniejszych bodźców, tak jak narkoman domaga się coraz większej działki. Rzucała się niby przypadkiem pod przejeżdżające samochody, albo łykała tabletki. Z wypadków jednak wychodziła cało, po lekach rano budziła się normalnie.  – Nie bałam się. Ze śmiercią jest tak, że kiedy jej szukasz, to ona ucieka – mówi Anna.

Kiedy pojawia się stres czuję się jak w amoku. Chciałabym bić, ale agresję kieruję nie na innych, tylko na siebie. Ból fizyczny daje mi cudowne otrzeźwienie i powrót do rzeczywistości. Dopóki widzę rany, czuję spokój. Potem wszystko zaczyna się od nowa

Anna

Skąd ten pęd do autodestrukcji? Psycholog szkolny odpowiedzi szukał w dzieciństwie. Tata Anny pił i bił. Ona przyjęła rolę nazywaną przez psychologów “niewidzialne dziecko”. Zamknięta w sobie, trzymająca się z boku, nie sprawiająca kłopotów. Rodzice nie zauważyli, gdy to się zmieniło i pod koniec gimnazjum zaczęła się upijać i ćpać. Nie dostrzegali też samookaleczeń.

Dorosła Anna czuła się nieszczęśliwa. Nie umiała być z żadnym mężczyzną. Wybierała Piotrusiów Panów, niegrzecznych chłopców uwikłanych w narkotyki, hazard i alkohol.

Ostatniego partnera sama odstraszyła, bo podczas drobne sprzeczki waląc głową o ścianę i okładając się pięściami narobiła sobie siniaków i ran. Jego odejście jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że jest kiepska i w ogóle nie powinna żyć.

Wchodziła na fora internetowe i pisała: “pocięłam się”. Ale jej wypowiedzi były od razu usuwane, albo bagatelizowane przez internautów: “Chcesz tylko zwrócić na siebie uwagę”.

Nie tylko jedna powalona

Kiedyś na YouTube zobaczyła dziewczynę z podobnymi problemami. Opowiadała o nałogu samookaleczania się i ranach ukrywanych pod długimi rękawami. Anna pomyślała: “nie tylko ja jestem taka powalona”.  Postanowiła sprawdzić ile jest takich osób. Założyła grupę na Facebooku. Z początku mało kto się odzywał, ale członków przybywało. Teraz, po dwóch latach od założenia, grupa „Autoagresja i samookaleczanie” – pomoc i wsparcie liczy prawie 800 osób. Głównie nastolatków, ale są też czterdziestolatkowie.

 

Robią to często normalni ludzie, których nikt by o to nie podejrzewał, bo starannie się z tym ukrywają

Anna

Prowadzenie grupy jest dla Anny jak terapia. Na taką prawdziwą, z psychoterapeutą, nie została przyjęta, choć otrzymała skierowanie od psychiatry. “W grupie puszczają emocje, a pani jest autoagresywna. Wróci pani do domu i sobie coś zrobi. To nie dla pani ” – oznajmiła terapeutka odmawiając przyjęcia.

Jako administratorka grupy Anna dobrze sobie radzi. – Pozwalam ludziom być sobą, nie muszą się wstydzić swojego uzależnienia, bo grupa jest zamknięta – mówi. Grupa daje możliwość wygadania się. Dla wielu to jedyne miejsce, gdzie mogą liczyć na zrozumienie, którego nie dają przyjaciele i partnerzy.

Członkowie grupy muszą przestrzegać zasad. Nie mogą gloryfikować bólu, ani namawiać do samobójstwa. Nie wolno im wrzucać drastycznych zdjęć samookaleczeń. Ale mocnych wpisów nie brakuje.

Temperówka albo w salon piękności

Dziewczyna pokazuje nogi posiniaczone po zabiegach estetycznych (autoagresja może objawiać się upodobaniem do bolesnych zabiegów czy operacji). Podpisuje: “Nienawidzę swoich ud” .

Śliczna blondynka wrzuciła swoje zdjęcie z policzkiem poharatanym jak po wypadku. “Zrobiłam to sobie zszywką”.

Ktoś dał zbliżenie przedramienia – na całej długości szrama przy szramie. Są i tacy, którzy wylewają na siebie kwas, rażą się prądem, wycinają lekarskim skalpelem kawałeczki ciała i zszywają rany. W postach opowiadają o sukcesach i porażkach swej walki z uzależnieniem. Wymieniają się radami jak pozbyć się blizn, wstydliwie ukrywanych pod bransoletkami. Choć trzeba przyznać, że nie wszyscy je maskują.

Dagmara: “Pierwszy raz jak zrobiłam sobie krzywdę miałam 8-9 lat… szkłem. Przez to, że moja matka i ojczym pili codziennie w wieczór i mówili o mnie no najprościej mówiąc jak o szmacie… Poszłam w jakieś ciche miejsce i pokaleczyłam lewą rękę i oba uda. Rok później na lekcji matematyki rozkręciłam temperówkę, chciałam zobaczyć czy jest ostra i przejechałam sobie po ręku. Po szkole wzięłam to ostrze i zrobiłam pierwsze trzy kreski. Tak mi przy tym lekko było, że już nie czułam jak tnę się dalej. Miałam wtedy jakieś chyba 9-10 lat. W wieku 12 lat miałam 3 próby samobójcze… dwa razy przedawkowałam tabletki… co mi nie wyszło i raz chciałam się podciąć co też mi nie wyszło.”

Marta: “Czasem odcinałam sobie małe kawałki skóry a potem się szyłam. Byłam wtedy młodsza i nie umiałam radzić sobie z problemami, a to była taka moja ucieczka, żeby nie myśleć o tym psychicznym bólu. Teraz się tylko biję czymś ciężkim. Siniaki nie zostają na zawsze i szybko u mnie schodzą. Wtedy można powiedzieć, że się o coś obiłam”.

Psycholog i psychoterapeuta Paulina Chojecka-Dragon: rosną kolejne pokolenia córek, których matki odchudzają się całe życie

Oliwia: “starałam się unikać cięcia się, ale zrobiłam to. Nie jest mocno bo na bokach palców, ale jednak to zrobiłam i czuję się z tym źle. A jak czuję się źle to znowu chcę się ciąć.”

Kacper: “Ciąłem się żyletkami, nożem do tapet, szkłem, ogólnie wszystkim co było pod ręką. Chodziłem w bluzach nawet w lato, ewentualnie koszulkach z długim rękawem. A wyszedłem z tego przez piercing. Robienie kolejnych kolczyków zaspokajało w dużej części cięcie się, aż całkowicie minął zapał. Jednak teraz cały czas ciągnie mnie do kolejnych przekłuć (obecnie 7) więc popadłem z jednego uzależnienia w drugie”.

Bardzo wiele wpisów brzmi po prostu tak: “Nie wiem co robić. Chcę się wyżalić”.

Zwykle odzywa się kilka osób i dalej rozmowa przenosi się na prywatne konto.

Z kilkoma bardziej aktywnymi członkami grupy próbuję nawiązać kontakt. 30-letnia dziewczyna z małej miejscowości opowiada straszne rzeczy – o byciu gwałconą, próbach samobójczych i wykluczeniu z rodziny. Jest sama z trójką dzieci. Rozmowę przerywa płacz.

20-letnią Izę dobija samotność. Pragnie nawiązać głębsze, szczere relacje, ale próby kończą się porażką. “Siedzę w domu jak stara baba i zamulam”.

Cztery “wyzwalacze” autoagresji

W Polsce problem samookaleczeń jest mało zbadany. Z analizy Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że dotyczy on co szóstego dziecka w wieku 11-17 lat. Prof. Barbara Remberk, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii dziecięcej potwierdza, że samookaleczenia są coraz popularniejszym sposobem radzenia sobie z trudnościami i są obecnie osobną jednostką chorobową. – Kłopoty rodzinne, w tym rozbicie rodzin i przemoc w rodzinie, także przemoc szkolna i brak wsparcia społecznego są czynnikiem ryzyka takich zachowań – mówi.

To, że ludzie szukają wsparcia w mediach społecznościowych, nie dziwi Lucyny Kicińskiej, koordynatorki Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116111 prowadzonego przez Dajemy Dzieciom Siłę. Internet daje gwarancję anonimowości i mniejsze ryzyko bycia wyśmianym.

 

Dziecko odczuwa narastający smutek, lęk, niskie poczucie własnej wartości. Gdy negatywnych emocji zbierze się zbyt wiele, młoda osoba nie ma możliwości ich wyrzucenia, ponieważ zaprzecza im i tłumi je w sobie. Kontener w końcu przepełnia się. Pojawia się silna potrzeba ulżenia sobie. Dają ją samookaleczenia

Lucyna Kicińska

– Młodzi mają  często problemy w relacjach z rówieśnikami, doświadczają przemocy, nie radzą sobie z nieśmiałością, czy stresem. A ponieważ żyją w świecie nastawionym na sukces, na bycie najlepszym, są przekonane, że to one są gorsze. Nie mówią o tym zwykle zajętym rodzicom, by ich nie obarczać – tłumaczy.

Co staje się impulsem do samookaleczania? Lucyna Kicińska wymienia cztery “wyzwalacze”: napięcie emocjonalne, dysocjacja objawiająca się niemożnością odczuwania, potrzeba kontroli nad własnym ciałem w momencie gdy nie można zmienić swojego położenia, chęć ukarania siebie w sytuacji bycia wykorzystanym seksualnie lub obrzydzenia swojego ciała sprawcy tego wykorzystania.

– Dziecko odczuwa narastający smutek, lęk, niskie poczucie własnej wartości. Gdy negatywnych emocji zbierze się zbyt wiele, młoda osoba nie ma możliwości ich wyrzucenia, ponieważ zaprzecza im i tłumi je w sobie. Kontener w końcu przepełnia się. Pojawia się silna potrzeba ulżenia sobie. Dają ją samookaleczenia – mówi Lucyna Kicińska.

Ekspertka w dziedzinie pomocy młodzieży przez telefon i online tłumaczy, dlaczego osoby, które się samookaleczają, nie czują bólu. Sprawia to wystrzał adrenaliny, endorfin i serotoniny, w momencie dokonywania samookaleczenia. – Takie rozładowanie wystarcza na pewien czas. Ale uczucie ulgi mija coraz szybciej. Stąd potrzeba coraz silniejszych i częstszych ran – mówi Lucyna Kicińska. Niestety, problem, który był na początku pozostaje nierozwiązany, a dodatkowo pojawia się nowy – uzależnienia od samookaleczania. Istnieje też ryzyko odebrania sobie życia niechcący zbyt głęboko się zacinając.

Nie ma mody na samookaleczanie

Kicińska burzy też mit, że samookaleczenia to tylko moda, w której chodzi o zwrócenie na siebie uwagi. Osoba, która będzie chciała tylko pójść za trendem, poczuje nieprzyjemny ból, taki jak my, dorośli, gdy przypadkiem podczas krojenia zatniemy się w palec. W rezultacie nigdy więcej tego nie zrobi. – Tylko u osoby z problemami to zadziała. Zawsze wtedy należy zastanowić się, który z tych czterech powodów jest przyczyną – zaznacza Lucyna Kicińska.

Koordynatorka potwierdza, że dzieci starają się ukrywać swoje skłonności. Ponieważ jednak stale to robią, ich samopoczucie jest jeszcze gorsze i rośnie ryzyko podjęcia próby samobójczej.

Bardzo pomocna byłaby profesjonalna terapia, o tę jednak bardzo trudno. Często pedagodzy mówią: “Obiecaj, że tego więcej  zrobisz”. A przecież w przypadku uzależnienia spełnienie obietnicy nie jest możliwe. Straszą też “bo powiem twojej mamie”. Zamiast okazać zrozumienie i chęć pomocy zarzucają: “psujesz reputację szkoły!”.

Jak niepijący alkoholik

Anna jest przekonana, że grupa, którą prowadzi, daje osobom autoagresywnym to, czego nie znajdują w otoczeniu: możliwość spotkania bratniej duszy, poczucie bezpieczeństwa. – Gdy człowiek zwierza się w internecie, że ma myśli samobójcze, otrzyma wsparcie grupy. Jest szansa, że nic złego sobie nie zrobi – mówi Anna.

Przyznaje, że udało się już odwieść członka grupy od samobójczych zamiarów.

Zdaniem Anny samookaleczenia “istnieją od zawsze”, a skala problemu jest większa, niż ludzie sobie wyobrażają. – Robią to często normalni ludzie, których nikt by o to nie podejrzewał, bo starannie się z tym ukrywają – przekonuje Anna. I podaje przykład: – Jechałam ostatnio autobusem. Wsiadł chłopak: przystojny, wysportowany, chyba wracał z treningu. W mało widocznym miejscu pod pachą miał nowe sznyty.

Anna wciąż chodzi do psychiatry, bierze leki. Czuje się lepiej, choć  – jak sama mówi – do pełnej normalności daleka droga. Wierzy, że kiedyś będzie na tyle dobrze, że stworzy upragniony szczęśliwy związek. Od wielu miesięcy nie zrobiła sobie krzywdy, jeśli nie liczyć nowego kolczyka, który wciąż boli. – Jesteśmy jak niepijący alkoholicy. Możemy tego nie robić przez wiele lat, ale to i tak jest. I może wrócić.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: