Przejdź do treści

„Nie zamierzam udawać mężczyzny, bo nie muszę tego robić, żeby być dobrą sędzią” – mówi sędzia piłkarska Karolina Bojar-Stefańska

Sędzia piłkarska Karolina Bojar-Stefańska
Sędzia piłkarska Karolina Bojar-Stefańska/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Być może dla niektórych byłabym bardziej wiarygodna, gdybym chodziła na co dzień ubrana jak facet. Nie widzę jednak powodu, dla którego powinnam rezygnować z kobiecej części swojej osobowości tylko dlatego, że ktoś uważa, że powinnam wyglądać inaczej – stwierdza Karolina Bojar-Stefańska, jedna z niewielu polskich sędzi (a zarazem sędzin) piłkarskich. – Wiele razy słyszałam, żeby iść do garów. Swoją drogą bardzo to lubię, więc rzeczywiście zdarza się, że po meczach idę do garów gotować – dodaje ze śmiechem.

 

Ela Kowalska: Preferuje pani określenie „sędzia piłkarska” czy „sędzina piłkarska”? 

Karolina Bojar-Stefańska, sędzia piłkarska: Sędzia piłkarska. Purysta językowy powiedziałby, że sędzina to żona sędziego. To co prawda archaizm, bo słowo „sędzina” funkcjonuje już w naszym języku, zarówno jeśli chodzi chodzi o arbitraż sportowy, jak i sędziów w sądach. Często na kobiety wykonujące zawód sędziego mówi się sędzina, jednak wciąż lepiej powiedzieć sędzia. A piłkarska – żeńska końcówka, ponieważ jestem kobietą. Tak się zawsze przedstawiam, chociaż wersja z sędziną w moim przypadku też jest poprawna, ponieważ jestem żoną sędziego. Jestem więc i sędzią, i sędziną. (śmiech)

Jak się zatem zostaje sędzią piłkarską w Polsce? 

Trzeba zapisać się na kurs, który przygotowuje do tej roli. Aby się na niego dostać, należy być niekaranym, pełnoletnim – osoby niepełnoletnie muszą mieć zgodę rodzica lub opiekuna prawnego, należy też przedstawić aktualne badania lekarskie. W toku nauki poznajemy przede wszystkim przepisy gry i ich interpretacje. Sędzia powinien nie tylko znać je na wyrywki, ale też potrafić przełożyć je na rzeczywistość. Ponadto należy odpowiednio przygotować się fizycznie. Kurs zwieńczony jest egzaminem praktycznym i teoretycznym. Zapisałam się na niego jako siedemnastolatka.

Skąd u pani pasja do piłki nożnej?

Byłam wychowana w rodzinie ze sportowymi tradycjami. Mój dziadzio był sędzią piłkarskim, mama lekkoatletką. Od dziecka byłam bardzo aktywna. Tańczyłam w zespole ludowym, grałam w koszykówkę, piłkę ręczną, trenowałam lekkoatletykę – zdobyłam tytuł mistrzyni Małopolski juniorów na dystansie 3000 metrów przełajowo. Moja lekkoatletyczna kariera skończyła się niedługo potem z powodu kontuzji przeciążeniowej. Wiedziałam jednak, że bez sportu nie wytrzymam. Poszukiwałam alternatywy. Sędziowanie nie było pomysłem egzotycznym. Miłość do piłki i profesji sędziego przekazał mi dziadzio, który opowiadał mi o różnych sytuacjach boiskowych z perspektywy arbitra. To mnie zafascynowało. W tym samym czasie kolega z liceum, który już sędziował, powiedział, że kończą się zapisy na kurs. Pomyślałam: co mi szkodzi, chcę się sprawdzić. To było dla mnie wyzwanie również dlatego, że sama nigdy nie grałam w piłkę. Poświęciłam dużo czasu, żeby poczuć ducha tej dyscypliny.

Przede wszystkim my, kobiety, musimy zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że nasza płeć może być naszą ogromną siłą. Nie uważam, żeby moja płeć była wadą, którą muszę maskować. Nie uważam też, żeby sam fakt bycia kobietą implikował konieczność udowadniania czegokolwiek komukolwiek

Pamięta pani swój debiut w roli arbitra? 

W marcu 2015 roku sędziowałam pierwszy mecz jako asystentka. Teorię miałam opanowaną doskonale, ale kiedy wyszłam na boisko z chorągiewką w dłoni, to nie wiedziałam, która ręka jest prawa, a która lewa. Byłam przygnieciona mnogością zdarzeń, które muszę jednocześnie rejestrować i decyzji, które muszę podejmować. Musiałam m.in. kontrolować linię spalonego i patrzeć czy jednocześnie piłka nie wyszła przez linię boczną, podpowiadać sędziemu w zakresie zdarzeń, które widziałam lepiej. W tej profesji niezbędna jest podzielność uwagi, należy szybko podejmować decyzje, mieć doświadczenie, a je zdobywa się podczas gwizdania. Dobry sędzia musi mieć rozwinięte kompetencje miękkie, bo zarządza ludźmi na boisku, nie może tracić autorytetu. Musi być świetnie przygotowany fizycznie i umieć przewidywać sytuacje, które mogą nastąpić na boisku. To bardzo złożona profesja i to jest w niej najbardziej pociągające. Ta praca daje mi mnóstwo satysfakcji i ciągłą przestrzeń do rozwoju, chociażby przez to, że co pół roku pojawiają się nowe interpretacje przepisów.

Jak się buduje autorytet w środowisku, które jest tak mocno zmaskulinizowane? 

Należy go budować na przekonaniu, że trzeba wykorzystywać swoje atuty. Nigdy nie będę Nestorem Pitaną (sędzia piłkarski pochodzący z Argentyny – przyp. red.), który jest olbrzymim, postawnym facetem, patrzy na zawodników z góry i zarządza twardą ręką. Ja jestem szczupłą, drobną kobietą i muszę mieć taką osobowość boiskową, która do tego przystaje i jednocześnie jest naturalna. W profesji arbitra nie sprawdza się udawanie kogokolwiek. Ja jestem Karoliną Bojar -Stefańską, mam 23 lata, jestem młodą sędzią, cały czas pracuję nad tą osobowością boiskową. Ona się kształtuje, ale jest oparta na moim naturalnym zachowaniu. Jestem spokojna, do zawodników zwracam się z szacunkiem i tego samego wymagam wobec siebie. Nawiązuję z nimi partnerskie relacje, ale kiedy sytuacja tego wymaga, jestem stanowcza i bardzo konkretna. Uważam, że sędzia nie powinien być na boisku srogim policjantem, tylko osobą z naturalnym autorytetem. Zawodnicy nie kupują fałszu, udawania. Oni chcą od sędziego sprawiedliwości. To jest dla nich najważniejsze. Jeśli maja przekonanie, że sędzia jest sprawiedliwy, to fakt czy jest to kobieta, czy mężczyzna, schodzi na dalszy plan.

Sędzia piłkarska Karolina Bojar-Stefańska/ Archiwum prywatne

Czyli grunt to wierzyć w siebie i swoje umiejętności?

Przede wszystkim my, kobiety, musimy zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że nasza płeć może być naszą ogromną siłą. Nie uważam, żeby moja płeć była wadą, którą muszę maskować. Nie uważam też, żeby sam fakt bycia kobietą implikował konieczność udowadniania czegokolwiek komukolwiek. Nie zamierzam udawać mężczyzny, bo nie muszę tego robić, żeby być dobrą sędzią. Poświęcam dużo czasu na samorozwój, znam przepisy. Jestem świetnie przygotowana fizycznie. Nie ustępuje moim kolegom na boisku, nie ustępuję też zawodnikom. Obecnie jestem sędzią główną na meczach V ligi męskiej i Ekstraligi (najwyższej klasy rozgrywkowej – przyp. red.) kobiet. Nie daję sobie ulgi tylko dlatego, że jestem kobietą.

Czy zdarzało się, że zniechęcano panią do podjęcia pracy arbitra ze względu właśnie na pani płeć? 

Nie, wręcz przeciwnie. Kurs robiłam sześć lat temu i jako jedyna dziewczyna, spotkałam się z ciepłym przyjęciem. Można powiedzieć, że byłam pewnego rodzaju ciekawostką, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Wtedy zaskoczeniem było to, że kobieta biega z gwizdkiem. Przez te sześć lat sporo się zmieniło, więcej dziewczyn i kobiet gra w piłkę czy sędziuje. Na swojej zawodowej ścieżce spotykałam się z przyjaznym nastawieniem i chęcią pomocy. Natomiast jeśli chodzi o odbiór boiskowy – przez zawodników czy kibiców – to każdy sędzia, niezależnie od tego, jak dobry by nie był, spotyka się czasem z wyzwiskami. Zwłaszcza na meczach w niższych ligach to jest wręcz nagminne. Pojawiają się różne inwektywy i nie inaczej było w moim przypadku. Należy jednak podkreślić, że te wyzwiska nie były wobec mnie kierowane dlatego, że jestem kobietą, tylko dlatego, że jestem sędzią. Wiele razy słyszałam, żeby iść do garów. Swoją drogą bardzo to lubię, więc rzeczywiście zdarza się, że po meczach idę do garów gotować. W moją stronę, podobnie jak w przypadku moich kolegów po fachu, często kierowane są niestety niewybredne słowa.

Grażyna Biskupska

Można się do tego przyzwyczaić?

Można. Pamiętam taką sytuację sprzed kilku lat, kiedy byłam sędzią główną na meczu trampkarzy. To była liga, którą obsadzało się tylko jednym arbitrem z gwizdkiem. Dla mnie jako młodej dziewczyny było to spore wyzwanie. Z pewnością popełniłam wtedy parę błędów, ale nie były one znaczące. Przez cały mecz byłam jednak regularnie wyzywana. Dziś zareagowałabym inaczej, wtedy starałam się skupić na pracy i ignorować to, co słyszę. W pewnym momencie podyktowałam rzut karny za bardzo wyraźne przewinienie, które doskonale widzieli wszyscy. Nie było protestów wśród zawodników. Natomiast trener drużyny, przeciwko której był ten rzut karny podyktowany, nie wytrzymał, przebiegł przez całe boisko i rzucił we mnie wiązanką, którą pamiętam do dzisiaj. Stałam jak wryta, bo nikt nigdy nie zwracał się do mnie w taki sposób. Po prostu stałam i na niego patrzyłam. Zareagował szkoleniowiec drużyny przeciwnej, który uspokoił i zaprowadził trenera z powrotem na ławkę. Opisałam całe to zdarzenie w protokole. W efekcie ten trener nie tylko stracił pracę, ale i został ukarany grzywną. Potraktowałam tę sytuację jako chrzest bojowy. Od tamtego momentu na boisku nie usłyszałam żadnego słowa, które by mnie zabolało.

Mam pełną świadomość, że jestem i będę wyzywana dlatego, że pracuję jako arbiter. Jakość mojej pracy nie ma tu najmniejszego znaczenia. To może być dla mnie niesprawiedliwe, ale tego nie zmienię. Jeśli wyzywają mnie osoby, wobec których mogę wyciągnąć konsekwencje, rejestruje takie słowa i zgłaszam odpowiednim organom, żeby się tym zajęły.  A jeśli zachowują się tak kibice, na których nie mam wpływu, muszę puszczać to mimo uszu.

W naszej rozmowie podkreślała pani dużą wagę przygotowania merytorycznego. Nasuwa mi się tutaj casus definicji spalonego. Bardzo często, w różnego rodzaju dyskusjach internetowych, to taki „standardowy argument” przemawiający za tym, że kobiety nie rozumieją piłki, bo nie wiedzą, czym jest spalony. 

Rzeczywiście, ja też wiele razy byłam o to pytana. I kiedyś w ramach żartu odpowiedziałam, że ciężko mi było moim żeńskim rozumem objąć to zjawisko. Ale pewnego dnia nastąpił przełom – wyszłam na taras, napiłam się kawy i nagle zrozumiałam, o co chodzi z tym spalonym i mogłam w końcu zacząć sędziować wykorzystując tę wiedzę, bo wcześniej robiłam to na czuja. (śmiech) A tak na poważnie – nigdy na boisku nie spotkałam się z tym, żeby ktoś lekceważył mnie tylko dlatego, że jestem kobietą. Inaczej jest w sieci, gdzie każdy może napisać, co chce, i niestety zazwyczaj te komentarze nie są zbyt merytoryczne. Tam moje słowa często są poddawane kpinie tylko i wyłącznie dlatego, że jestem kobietą. W logice hejterów to właśnie dlatego, że jestem kobietą, nie znam się na przepisach gry, które de facto są podstawą mojej pracy. Takim osobom wystarczy zrobienie screena fragmentu mojej wypowiedzi, by stwierdzić, że się nie znam, ponieważ np. sędziuję w „śmiesznej lidze”. Rzadko zapoznają się oni z pełną treścią tego, co powiedziałam. Są też tacy, którzy uważają, że abym mogła wypowiadać się na temat piłki nożnej, powinnam być sędzią międzynarodową.

Jak poradziła sobie pani z hejtem? 

Pomógł mi mój mąż, który sam jest arbitrem. Dał mi prostą radę: nie czytaj tego. Uświadomił mi, że w naszym zawodzie nie możemy szukać żadnego innego feedbacku poza tym profesjonalnym. W internetowych komentarzach docenienie jest rzadkością, w przeciwieństwie do hejtu, który może podłamać nawet najsilniejszego człowieka. Jako sędziowie mamy grubą skórę, ale nikt nie lubi o sobie czytać, że jest totalnym nieudacznikiem. Lepiej skupić się na merytorycznej ocenie, rozwijać się i robić swoje. Mam nadzieję, że w przyszłości będę sędziować na wysokim szczeblu. Według mojej definicji sukcesu i ambicji jestem wciąż na początku drogi.

Na boisku nigdy nie spotkałam się z tym, żeby ktoś lekceważył mnie tylko dlatego, że jestem kobietą. Inaczej jest w sieci, gdzie każdy może napisać, co chce, i niestety zazwyczaj te komentarze nie są zbyt merytoryczne. Tam moje słowa często są poddawane kpinie tylko i wyłącznie dlatego, że jestem kobietą

W sieci można trafić na artykuły, w których cała uwaga skupiona jest wokół pani urody. Określa się panią mianem „pięknej”, „seksownej” czy też „najgorętszej” sędzi piłkarskiej. Uważa pani, że takie wzmianki w mediach mogą negatywnie wpływać na to, jak jest pani odbierana?

Rzeczywiście łatwo jest ocenić książkę po okładce. Być może dla niektórych byłabym bardziej wiarygodna, gdybym chodziła na co dzień ubrana jak facet. Nie widzę jednak powodu, dla którego powinnam rezygnować z kobiecej części swojej osobowości tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś uważa, że powinnam wyglądać inaczej. Dla mnie to groteskowe. Zawód arbitra dobitnie pokazał mi, że muszę mieć świadomość pewnych procesów, których się nie zmieni. To w tej rzeczywistości muszę się odnaleźć i wybierać takie drogi, żeby zbliżać się do swoich celów. Moja osobowość i wizerunek stanowią o mojej sile. Uważam, że świadomie buduję swój wizerunek i oddzielam grubą kreską sferę marketingową od tej sędziowskiej, zawodowej. Na boisku jestem wciąż uczącą się sędzią, zbieram doświadczenia, jestem pełna pokory, otwarta na uwagi kolegów czy męża, który bardzo pomaga w rozwoju mojego warsztatu sędziowskiego. Wizerunek marketingowy, który pozwala mi być zapraszaną do telewizji czy pozasportowych projektów, jest zupełnie czymś innym. Mam pełną świadomość tego, że powodem, dla którego w niektórych przedsięwzięciach biorę udział, nie jest fakt, że „jestem najlepszą sędzią na świecie”. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem rozpoznawalna również z innego powodu.

Ta sfera marketingowa nie robi przypadkiem źle na tę sędziowską, zawodową? 

Fakt, że młoda dziewczyna, która z perspektywy doświadczonego arbitra nie posędziowała jeszcze prawie nic, a jest zapraszana do telewizji, może kłuć w oczy oraz wywoływać niechęć czy wrogość. Trzeba jednak mieć świadomość kryterium, według którego to ja jestem zaproszona do programu, a nie ktoś inny. Rozumiem wrogość, ale uważam, że nie jest ona właściwa. Gdyby ktoś zorganizował wybory na najbardziej doświadczonego sędziego, które bym wygrała, to byłoby to nieuzasadnione. Ale w programach telewizyjnych mnóstwo czynników decyduje o tym, kto konkretnie jest do nich zapraszany. I to dotyczy nie tylko sportu, piłki nożnej, ale też tematów społecznych, ekonomicznych czy politycznych.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: