Przejdź do treści

Tomasz Kołodziejczyk, położny: W pracy nigdy nie byłem traktowany jak koleżanka, chociaż czasami w żartach ktoś nazywa mnie „panem położną”

poród, położny
Tomasz Kołodziejczyk, położny:: Poród to jest takie wydarzenie, które albo bardzo zbliży kobietę i mężczyznę, albo ich od siebie oddali / iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pacjentki nigdy nie mówiły do mnie 'siostro’, ale zdarzyło się, że jedna nazwała mnie 'bratem’. (…) Kiedy zaczynałem studia, miałem wątpliwości, czy wybór zawodu położnego nie będzie wstydem, choćby przed rodziną czy kolegami. Z czasem zrozumiałem, że nie to nie jest żaden wstyd, ale powód do dumy – mówi Tomasz Kołodziejczyk ze Szpitala Klinicznego w Lublinie. Jeden z niewielu położnych (nie położników!) w Polsce. Twórca facebookowego profilu „Pielęgniarz i położny to brzmi dumnie”.

 

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: 13 lat temu został pan położnym. Czego dowiedział się pan przez ten czas na temat kobiet i mężczyzn?

Tomasz Kołodziejczyk: Przekonałem się, że poród to ekstremalne przeżycie dla każdej z płci. Ekstremum, dzięki któremu zarówno kobieta, jak i mężczyzna, mogą poznać prawdę o sobie i o swoim związku. Spojrzeć na siebie i na partnera z innej perspektywy. Każdy człowiek ma różne możliwości. Niektórzy mężczyźni przez cały poród są ogromnym wsparciem dla swojej partnerki. Inni towarzyszą kobiecie tylko do drzwi traktu porodowego i nie przekraczają tej granicy, ponieważ paraliżuje ich strach. Są i tacy, którzy w pewnym momencie czują, że muszą się wycofać. Bywa, że partnerki nie chcą tego zrozumieć. Natomiast niektóre kobiety w ogóle nie wyobrażają sobie obecności partnera na porodówce.

Często musiał pan mediować podczas porodu? Być łącznikiem między partnerami?

Zdarzało się, bo nie zawsze dwie strony próbują siebie zrozumieć. Jeśli jesteśmy w związku, znamy się nie od dziś, wiemy, gdzie są nasze granice. Natomiast na sali porodowej często toczy się próba sił, zdarza się naginanie możliwości tej drugiej osoby. Tymczasem robienie czegoś na siłę, zwłaszcza w tak ekstremalnej sytuacji jak przyjście na świat dziecka, przynosi odwrotny efekt. Myślę, że nikt nie powinien się na nikogo obrażać. Poród to jest takie wydarzenie, które albo bardzo zbliży kobietę i mężczyznę, albo ich od siebie oddali. W Polsce co jakiś czas zmienia się podejście do porodów rodzinnych.

Tomasz Kołodziejczyk, położny/ Archiwum prywatne

Kiedyś pojawiały się takie głosy, że facet nie powinien być przy rodzącej, bo to doświadczenie może go do niej mocno zniechęcić. Z kolej zwolennicy udziału partnera przy porodzie mówili, że facet nie jest od tego, aby patrzeć kobiecie w krocze, ale żeby być ostoją dla partnerki czy nawet ostatnią deską ratunku. Gdy ona zaczyna emocjonalnie odpływać, on powinien dać jej siłę. W praktyce bywa bardzo różnie.  Czasem pod nieobecność partnera musiałem być dla rodzącej męskim wsparciem, facetem na sali porodowej. Podawałem wodę, wycierałem pot z czoła, dawałem się drapać, trzymać za rękę. Często słyszałem: to twoja wina! I brałem to na klatę.

Wciąż musi pan tłumaczyć, że nie jest lekarzem położnikiem, tylko położnym?

Takie pomyłki zdarzają się notorycznie. Na studiach pytano mnie, co ja tutaj robię, skoro nie jestem lekarzem. Odpowiadałem, że jestem facetem położnym, czyli osobą, która kojarzy się głównie z traktem porodowym, choć w męskim wydaniu. Niektórzy w ogóle nie rozumieli, o czym mówię. Na oddziale neonatologii i intensywnej terapii noworodka nadal wzbudzam zainteresowanie i wciąż muszę tłumaczyć, czym się zajmuję. Gdy zaczynałem pracę, w całej Polsce w tym zawodzie pracowało 30 facetów. Choć położnych, którzy mają wykształcenie w tym kierunku, jest więcej. Jednak nie wszyscy podejmują pracę w tym zawodzie. Na studiach miałem kolegę, który zrezygnował po sześciu miesiącach zajęć teoretycznych i praktycznych. I tak zostałem rodzynkiem na roku. Do dziś na położnictwie studenci pojawiają się sporadycznie. Zdarza się, że po pewnym czasie zmieniają kierunek.

Na sali porodowej często toczy się próba sił. Poród to jest takie wydarzenie, które albo bardzo zbliży kobietę i mężczyznę, albo ich od siebie oddali Kiedyś pojawiały się głosy, że facet nie powinien być przy rodzącej, bo to doświadczenie może go do niej mocno zniechęcić. Zwolennicy udziału partnera przy porodzie mówili, że facet nie jest od tego, aby patrzeć kobiecie w krocze, ale żeby być ostoją dla partnerki. W praktyce bywa różnie

Dlaczego rezygnują?

Z różnych powodów. Najczęściej w trakcie studiów okazuje się, że to nie jest kierunek dla nich. Albo wybierają pielęgniarstwo, które jest bardziej otwarte dla mężczyzn. W Polsce zawód położnego wciąż wzbudza kontrowersje.

Spotkał się pan z dyskryminacją?

Nie wprost, choć czasem miałem wrażenie, że niektórzy uśmiechają się z przekąsem, jakby chcieli powiedzieć: po co tu się pchasz? Może nie nazwałbym tego dyskryminacją, raczej niezrozumieniem. Co ciekawe, takie sytuacje nigdy nie spotkały mnie ze strony mężczyzn, zawsze ze strony kobiet. Dla facetów to jest obojętne, dla nich wybór zawodu jest po prostu wyborem. Czasem od lekarzy słyszałem, że się cieszą z mojej obecności, że dobrze będzie razem pracować. Ze strony pań zdziwienie dawało się wyczuć już w trakcie studiów. Próbowano mnie delikatnie przekonać, że ten kierunek nie jest dla mnie. Zdarzały się docinki, że to kobiecy zawód. Jednak ja zawsze miałem twarde argumenty, w końcu osoby sceptycznie nastawione zmieniały do mnie stosunek.

Predyspozycje związane z daną płcią nie mają znaczenia w tym zawodzie?

Żadnego! W mojej ocenie każdy może być każdym, płeć nie powinna mieć znaczenia. Jeżeli kobieta jest dobrym kierowcą, to siada za kółkiem i jedzie. Jeśli komuś świetnie wychodzi opieka nad osobą starszą, to sprawdzi się w roli  pielęgniarza. To nikogo nie powinno dziwić. W moim przypadku wybór drogi zawodowej był bardzo świadomy. Jeszcze w liceum, podczas spotkania z panią psycholog, okazało się, że mam predyspozycje do wykonywania zawodów medycznych. Myślałem o rehabilitacji i fizjoterapii sportowej, ewentualnie o ratownictwie. Ostatecznie dostałem się na położnictwo na Uniwersytet Medyczny w Lublinie.

Jestem po to, by razem z przyszłą mamą doprowadzić do szczęśliwego zakończenia - mówi położna Izabela Rychlik

Na początku pracy w szpitalu musiał pan walczyć o swoją pozycję wśród załogi?

Każde wejście młodego pracownika w nowe środowisko jest obciążone stresem. Gdy pojawiłem się na oddziale, niektóre koleżanki miały po 35 lat doświadczenia zawodowego. Nie dość, że byłem świeży, prosto po studiach, to jeszcze byłem facetem. Wszedłem w środowisko typowo kobiece, ponieważ położne to w 99,9 % kobiety. Jedyni mężczyźni, których spotykałem, to ginekolodzy. Sam okres adaptacji nie przebiegał długo i ciężko. Miałem bardzo życzliwą koleżankę, która mnie wprowadzała i towarzyszyła mi przez cały okres adaptacyjny. Dzięki niej wszedłem w zespół. Fajnie się wpasowałem, choć sama praca okazała się trudniejsza niż uczono nas na studiach. Z uczelni wychodzi się z wiedzą nastawioną na kobietę, a musiałem przestawić się na wcześniaki, skrajne przypadki, wady wrodzone u noworodków.

Jakie reakcje wzbudzał pan u pacjentek przed zmianą oddziału? Miały problem, jak się do pana zwracać?

W pracy nigdy nie byłem traktowany jak koleżanka, chociaż czasami w żartach ktoś nazywa mnie „panem położną”. Pacjentki nigdy nie mówiły do mnie „siostro”, zresztą od tego sformułowania się odchodzi. Zdarzyło się jednak, że pacjentka nazwała mnie „bratem”, ponieważ nie wiedziała, jak ma się do mnie zwracać. Jestem facetem i tak się zachowuję. Mam 190 cm wzrostu i ponad 100 kg wagi. Mój donośny głos słychać z daleka. Myślę, że pacjentki doceniają mój spokój, opanowanie i trzeźwy umysł. Natomiast relacje z koleżankami z oddziału są bardzo bliskie. Pracujemy ze sobą non stop, dzień i noc. Spotykamy się w różnych sytuacjach życiowych. Nie ma przed nami tajemnic. Otwieramy się, kiedy chcemy popłakać czy pośmiać się. Pracujemy jako zespół przez 24 godziny na dobę. Jestem położnym, więc można się do mnie zgłosić także z kobiecymi sprawami.

Prowadzi pan fanpage na Facebooku pod  hasłem „Pielęgniarz i położny to brzmi dumnie”. Co chce pan nim przekazać?

Tę stronę stworzyłem z myślą o wszystkich facetach pracujących w zawodach medycznych,  o ratownikach, fizjoterapeutach, diagnostach. Chodziło mi o to, aby w świat poszedł przekaz – nie wstydźmy się tego, kim jesteśmy. Kiedy zaczynałem studia, czasem miałem wątpliwości, czy wybór zawodu położnego nie będzie wstydem, choćby przed rodziną czy kolegami. Z czasem zrozumiałem, że nie to nie jest żaden wstyd, ale powód do dumy. Powinniśmy nosić głowę wysoko i pokazywać, że właśnie taką drogę wybraliśmy. Jesteśmy pielęgniarzami, jesteśmy położnymi facetami. I wnosimy do tego zawodu coś nowego. Nikt nie powinien odbierać nam godności.

Czasem miałem wrażenie, że niektórzy uśmiechają się z przekąsem, jakby chcieli powiedzieć: po co tu się pchasz? Co ciekawe, takie sytuacje nigdy nie spotkały mnie ze strony mężczyzn, zawsze ze strony kobiet. Zdarzały się docinki, że to kobiecy zawód. Ja jednak zawsze miałem twarde argumenty

 Środowisko pielęgniarek i położnych wciąż musi walczyć o swoją pozycję?

To jest sinusoida. Raz jesteśmy atakowani, spadamy do dołka. Potem chcą nas wspierać. A później znów okazuje się, że jesteśmy problemem dla systemu i że łatwo jest nas kimś zastąpić. Otóż nie, obecne czasy pokazały, że trudno jest zastąpić pielęgniarki i położne. Powinniśmy być dumni z tego, co robimy. Bo wtedy też społeczeństwo spojrzy na nas inaczej, doceni nasz zawód i będzie odbierać go z większym szacunkiem. Takie postrzeganie naszej pracy przez nas samych jest nam bardzo potrzebne. Jestem dumny z każdego medyka faceta.

Przez lata pielęgniarki były odbierane jako cień lekarzy, jako zawody pomocnicze. Czy to się zmieniło?

Poprzednie epoki i ustroje spowodowały, że pielęgniarka i położna była postrzega przez pryzmat lekarza, z którym pracowała. Kiedyś spotkałem się z takim stwierdzeniem, ze pełniła rolę podłokietnika lekarza, w szpitalach czy przychodniach. I tak to się utrwaliło. Teraz wychodzimy z cienia lekarzy. Mamy coraz wyższą pozycję. W końcu jesteśmy postrzegani jako współpracownicy i partnerzy. Nie powiem, że na równi z lekarzami, ale już jako nie stojący z tyłu, za ich plecami. My – pielęgniarki i pielęgniarze, położne i położni – jesteśmy bardzo blisko pacjenta, na pierwszej linii, a z tym wiąże się duża odpowiedzialność, ponieważ lekarze bazują na naszych obserwacjach. Mamy coraz szersze kompetencje. Minęły czasy, kiedy pielęgniarka była postrzegana jako osoba od mierzenia ciśnienia czy podawania basenu. Staramy się budować ten zawód na nowo.

W jaki sposób próbujecie podnieść prestiż swojego zawodu?

Chcemy odkurzyć  go z PRL-owskiego postrzegania przez społeczeństwo. Pokazujemy twarze pielęgniarstwa i położnictwa. Z cienia wychodzą osoby, które robią wielkie rzeczy. Pracują w w służbie więziennej, robią doktoraty, zostają profesorami na wyższych uczelniach, prowadzą zajęcia ze studentami, zajmują wysokie urzędy w Ministerstwie Zdrowia, pracują wojsku – jeżdżą na misje militarne. Śledzimy nowe doniesienia naukowe, ponieważ medycyna wciąż się rozwija. Pielęgniarka i położna musi być na bieżąco. Zresztą, nawet w ustawie mamy zapisane, że musimy cały czas się dokształcać. Jeśli stoimy w miejscu, to zaczynamy się cofać. Świat zaczyna nas doganiać. Poza tym, nie będąc na czasie, możemy zrobić pacjentowi krzywdę. Bogatsi w aktualną wiedzę, jesteśmy pewniejsi, łatwiej się wtedy pracuje. Udział w szkoleniach, sympozjach, konferencjach czy kursach buduje nas zawodowo. Im bardziej wyedukowani będziemy, tym szybciej społeczeństwo nas doceni i nam zaufa.

Jednak zmienił pan oddział. Dlaczego?

Intensywna terapia otworzyła mi horyzont i perspektywę na noworodka. Uważam, że neonatologia jest bardzo niedoceniana. Skupiamy się na porodzie, bo to jest kulminacja tych 9 miesięcy oczekiwania. Ale urodzenie dziecka zmienia nasze życie o 180 stopni. W czasie ciąży kobieta może być aktywna. Funkcjonuje ze świadomością, że wkrótce pojawi się nowe życie, które wszystko przeorganizuje. I potem następuje poród. Czasem pojawienie się dziecka tak mocno inauguruje w życie, że ona nie jest w stanie tego zaakceptować. Baby bluesy czy depresja dnia trzeciego to wcale nie nowość. Zdarzają się sytuacje, że kobiety cierpią w samotności, zamknięte w swoich domach. Przeżywają traumę, choć na zewnątrz pokazują zupełnie co innego. Często podkreślają, że to nie poród wpłynął na ich decyzję o tym, że nie będą mieć kolejnego dziecka, ale zniechęcił je okres po porodzie. Brakuje zainteresowania tym czasem „po”. On mnie fascynuje.

Poród wciąż pozostaje dla pana cudem?

Poród niezmiennie jest cudem. Przyjście na świat dziecka to magiczna chwila, prawdziwa bomba emocjonalna, przeżycie bardzo głębokie dla każdej ze stron. Człowiek nie jest z kamienia, a poród to dobry moment, aby dać upust swoim emocjom. Po raz pierwszy doświadczyłem tego jako student, później jako położny, a także dwa razy jako ojciec. Płacz dziecka i cały proces jest tak rozczulający, że człowiek stoi na miękkich nogach i przeżywa razem z matką chwilę pierwszego spotkania z dzieckiem. Uważam, że takie sceny powinno się pokazywać ludziom, którzy tego nie doświadczyli.

Żona stwierdziła, że sprawdził się pan na sali porodowej?

Myślę, że tak, choć i ona okazała się bardzo pojętną uczennicą. Na sali porodowej starałem się być mężem, choć kiedy rodziły się moje dzieciaki, to świadomość medyczna cały czas pozostawała w pogotowiu. Starałem się  wspierać żonę. W pewnym momencie doprowadziłem do tego, że miała mnie dosyć, ale przeszliśmy przez porody razem. Byliśmy też dobrze przygotowani. Zachęcam każdą parę do tego, aby wykorzystała 9 miesięcy na naukę. Warto ustalić, czego partnerzy od siebie oczekują. Co mogą zrobić, żeby sobie pomóc. Jest teraz tyle różnych możliwości, webinarów czy książek, które pomagają zbudować własną świadomość tego, jak poród może wyglądać. Warto odrobić tę lekcję, aby później na sali porodowej łatwiej było zrozumieć komunikaty i sam proces narodzin. Poza tym zmienia się podejście do porodu, do pacjenta, do pozycji, w których można rodzić.

Pracuje pan na oddziale intensywnej terapii noworodka. Domyślam, że zdarzają się tam chwile bardzo trudne, kiedy rodzice muszą zmierzyć się z chorobą dziecka. Jakie reakcje widzi pan na oddziale?

Ludzie są różni i też różnie się zachowują. Generalnie, gdy człowiek zostaje rodzicem, uruchamia się w nim pewien rodzaj zapisu genetycznego, który daje nadludzką moc i siłę. W większości przypadków widziałem starania rodziców i walkę o dziecko. Ale tak nie jest zawsze. Czasem rodzice wypierają informacje o chorobie dziecka. Z czasem zdobywają kolejne informacje, wtedy świadomość o chorobie coraz bardziej do nich dociera. Zaczynają szukać w bliskich, ale i w osobach z personelu medycznego zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Taka opóźniona reakcja nie wynika to z tego, że brakuje w nich woli walki. Po prostu mówimy o reakcji z opóźnionym zapłonem. Później przychodzi kolejny etap: rodzice zaczynają szukać możliwości leczenia czy diagnostyki. Nigdy nie widziałem, żeby matka lub ojciec chcieli się poddać, zawsze walczyli do końca o swoje dziecko. Mimo dużej świadomości medycznej, nigdy nie tracimy nadziei. Walczymy o każdy oddech i każdą sekundę życia naszych podopiecznych. Bo tak jak wspomniałem wcześniej, poród to nie jest koniec drogi, to jest dopiero jej początek.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: