Przejdź do treści

“Nadchodzi rewolucja w myśleniu o ciele i modzie. Tradycyjne media i marki modowe jeszcze nie dogoniły generacji Z” – mówi Adam Chowański.

Adam Chowański / Archiwum prywatne
Adam Chowański / Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Może to pandemia, może wejście w dorosłość generacji Z, a może zmęczenie panującym do tej pory, wąziutkim kanonem piękna? Ważne, że na ulicach widać zmiany. Kobiety, które przez ostatnie 20 lat kurczowo trzymały się długich spodni i spódnic, wskakują w szorty, zakładają bikini i dumnie robią i publikują zdjęcia opatrzone hasztagiem #kolanemwoko. Kryją się pod nim historie dziesiątek kobiet, które chcą, żeby moda w końcu była dla nich. Ruch zainicjował stylista Adam Chowański. 

 

Aleksandra Kisiel: Moda do tej pory raczej nie kojarzyła mi się z branżą, której ramiona są szeroko otwarte i przyjmą każdego, żyjącego w każdym ciele. Pewnie dlatego twoje nieco rebelianckie podejście do mody, które dałoby się streścić w stwierdzeniu “moda ma być dla nas, nie na odwrót”, tak bardzo mi pasuje. Czy zawsze szedłeś pod prąd?

Adam Chowański: Działam jako stylista od ponad 11 lat, więc sam przechodziłem wiele zmian postrzegania mody. Od samego początku przyświecało mi jednak hasło, że „znalezienie własnego stylu zwalnia z konieczności śledzenia trendów”. Po latach to hasło bym zmodyfikował. Bo teraz uważam, że nie wszyscy muszą mieć własny styl, choć media nadal to wałkują i przedstawiają jako konieczność. Nasza potrzeba poszukiwania jest ciągle pobudzana. A to pociąga za sobą całą machinę reklamy i maksymalizowania sprzedaży. Jesteśmy sterowani tak, aby ciągle wymieniać garderobę, nie odstawać od większości, podchodzić do życia konsumpcyjnie. I to mi bardzo zaczęło przeszkadzać. Teraz podchodzę do tematu zdroworozsądkowo. Nie chcę ślepego powielania narzuconych wzorców.

Ale prawda jest taka, że naśladownictwo to jeden z dwóch kluczowych aspektów mody. Drugim jest chęć wyróżnienia się. I wyobraź sobie, że moda idealnie łączy te sprzeczne potrzeby. Tylko od nas zależy, którą i w jakim stopniu będziemy zaspokajać.

Od nas, ale też od producentów ubrań, których znakomita większość nadal myśli, że świat i ludzie kończą się na rozmiarze XL.

Ja bym dodał do tego media tradycyjne, które kreują i podtrzymują odrealnione wzorce piękna. To, co widzimy w magazynach o modzie, w reklamach, na sklepowych wystawach, jest nierealne i szkodliwe. Bo porównujemy się do tych „wyphotoshopowanych” obrazów i próbujemy wyglądać, jak modelki z sesji. Szybko okazuje się, że nie da się tego wzorca doścignąć. Pojawiają się kompleksy, zaburzenia postrzegania własnego ciała, zaburzenia odżywiania. Jesteśmy niewolnikami tego wzorca i bardzo trudno jest się od niego uwolnić.

Pewnie dlatego najbardziej inspiruje mnie ulica, a szczególnie młodsze pokolenie. Cieszy mnie, że wszystko zmierza w kierunku inkluzywności, normalizacji różnorodności. I ci, którzy zostali w tyle, będą musieli nadrobić zaległości, zwłaszcza gdy pokolenie Z dojdzie do głosu. Młodzi ludzie podważają utarte schematy i tradycyjne podziały, nie są jeszcze tak skażeni fatfobicznym i wykluczającym myśleniem, mają rewolucyjne zapędy.

Pokolenie wkraczające w dorosłość jest dla mnie źródłem inspiracji w kwestiach akceptacji, rozwoju, inkluzywności, ekologii. Oby tylko ten rewolucyjny duch nie umarł, nie został zjedzony przez kapitalizm, bo pieniądze niestety zmieniają ludzi i dyktują warunki. Dlatego marki funkcjonują tak, a nie inaczej – za tym wszystkim stoi rachunek ekonomiczny. Dlatego w sklepach nie widzimy np. szerszej rozmiarówki.

Media mają sporo za uszami, bombardując nas fatfobicznymi przekazami. Jesteśmy wychowywani w kulturze diety, gdzie pokazywanie różnorodności ciągle jest skandalem, “promocją otyłości”

O to chciałam cię zapytać. Jeśli szacuje się, że 60 proc. osób na Zachodzie ma nadwagę czy otyłość (według wskaźników BMI), jakim cudem nie ma dla nich ubrań w „normalnych” sklepach. Dlaczego marki oddelegowują ich do kolekcji kapsułowych albo internetu?

Myślę, że jeszcze jest takie stare myślenie wśród kadry zarządzającej. Bo przecież muszą mieć dostęp do badań, widzą, co się dzieje w społeczeństwie. Natomiast te zmiany w przemyśle modowym idą strasznie powoli, choć przyspieszyły dzięki pandemii.

Okazało się, że wcale nie musimy mieć dużo ubrań. Wcale nie musimy się non stop stroić, ale musimy mieć ubrania w naszym rozmiarze! Cenimy sobie wygodę: co widać po tym, jak spadła sprzedaż butów na obcasie, kosmetyków kolorowych. Młodzi ludzie przestają się trzymać sztywnego podziału na płeć w sklepach. To wszystko przyspiesza rewolucję, którą ja już wyczuwam. Mam nadzieję, że ten nowy ład, który powstaje, wszystko przetasuje.

Kiedy spytałem właścicielki marki odzieżowej, dlaczego nie szyje ubrań w bardzo dużych albo bardzo małych rozmiarach, usłyszałem, że to się jej po prostu nie opłaca. Że to ciągle jest zapotrzebowanie bardzo wąskiej grupy. Nie wiem, na podstawie jakich danych podejmuje się takie decyzje, bo przecież, jak mówisz, ludzie noszą rozmiary większe, niż nam się wydaje. Może to brak chęci podjęcia ryzyka? Obawa przed nakładami finansowymi?

W efekcie jest o wiele trudniej, nawet mi, styliście, ubrać osoby, które nie mieszczą się w kanonie. Ubrania w markach sieciowych kończą się najczęściej na rozmiarze 42, czyli XL. Gdy potrzebujesz czegoś większego, musisz posiłkować się internetem, bo to, co jest w sklepach stacjonarnych, jak w ogóle występuje w większych rozmiarach, to ubrania typu basic: t-shirty, legginsy, tuniki. Brakuje fajnych rzeczy, ale na szczęście są marki wyspecjalizowane, które widzą potrzebę zmian, choćby te brytyjskie.

Miałem ostatnio klienta, który nosił większy rozmiar i moja kreatywność nie miała znaczenia. Było bardzo ciężko stworzyć konsekwentny styl, coś innowacyjnego, bo możliwości były bardzo ograniczone. W takich przypadkach nie możemy sobie wybierać kolorów, fasonów, tkanin, tylko musimy brać to, co jest. I to dotyczy również mężczyzn. Ciężko mówić o wyborze, jak w rozmiarze 60 masz jedynie dwie marynarki. Wyobrażam sobie, jak wykluczona musi się czuć osoba, która nie może kupić ubrań! Szycie na miarę jest jakimś rozwiązaniem, ale przecież nie każdego na to stać!

Dodam jednak, że bez względu na rozmiar, warto zaprzyjaźnić się z krawcem czy krawcową i powrócić do praktyki przeróbek ubrań, dostosowywania ich do naszego ciała. Bo wiesz, kolekcje plus-size często nie uwzględniają kształtów, faktu, że na większym ciele inaczej rozkłada się tkanka tłuszczowa, inaczej układają się ubrania, że potrzebne są zaszewki, kliny, trochę inne metody odszywania ubrań.

Czyli po pierwsze, muszą być większe rozmiary, a po drugie – muszą uwzględniać specyfikę potrzeb klientów.

Justyna Lis/ Archiwum prywatne

Myślę, że ogromną rolę mają do odegrania media. Jeśli one będą dawały reprezentację osobom spoza kanonu, to i marki zauważą, że ci klienci są, a ci klienci uświadomią sobie, że nie muszą być skazani na te cholerne tuniki i legginsy.

No tak! Też uważam, że media mają sporo za uszami, bombardując nas fatfobicznymi przekazami. Jesteśmy wychowywani w kulturze diety, gdzie pokazywanie różnorodności ciągle jest skandalem, “promocją otyłości”. Jak ja nie znoszę tego hasła!

Gdy na Instagramie poruszam kwestię normalizacji różnorodności ciała, to zawsze pojawia się masa głosów od “internetowych estetek”, które są zbulwersowane. Domyślam się, że to są osoby w kanonie, które patrzą na świat przez pryzmat swojego uprzywilejowanego statusu i nie dostrzegają, jakim problemem jest to dla grup, które tego przywileju nie mają. Pokazywanie ciała z rozstępami, bliznami nie pasuje do tego plastikowego świata, jakim się otaczamy. Ale jest konieczne, bo zaznacza obecność osób, które do tej pory były niewidoczne.

Wiesz, mam wrażenie, że ciągle gadam o tym samym i ciągle odpowiadam na te same komentarze. Wśród których króluje stwierdzenie, że otyłość to choroba. Przecież normalizując różnorodność, nikt tego nie neguje! Nawiasem mówiąc, szczupła sylwetka wcale nie musi być synonimem zdrowia. Ale nie o zdrowiu rozmawiamy, tylko o braku reprezentacji w mediach sporej grupy osób.

Odkryłem w sobie potrzebę misji. Drążę temat, że normalizacja ciała leży w interesie nas wszystkich, a nie tylko marginalizowanych grup. Tak naprawdę dzięki niej wszyscy będziemy mogli poczuć się lepiej we własnej skórze! Pokazywanie świata takim, jaki on jest, nikomu nie zaszkodzi. Może za to przynieść akceptację i ulgę.

Trudno się przebić z takim komunikatem jak mój. Bo normalizacja nigdy nie jest łatwa. Zawsze będzie budziła kontrowersje, negatywne emocje. Ale to właśnie tak ma wyglądać. Zmiana naszego myślenia jest mozolna, trudna i momentami niekomfortowa. Nie zmienimy tego z dnia na dzień. Nakłanianie ludzi do porzucenia fatfobicznego myślenia jest niczym nakłanianie do zmiany wyznania – niebywale trudne.

Czy #kolanemwoko to twoja cegiełka do budowania tego nowego porządku?

Tak, choć zaczęło się niewinnie. Śledzę mass media, widzę te problemy, które wymyślają, i rozwiązania, których nikt nie potrzebuje. Gdzieś pojawił się artykuł o długości spódnic: komu co wypada – arbitralny, głupi podział. I stąd się wzięło #kolanemwoko. To prztyczek w nos tym oceniającym estetkom z internetu.

Zaczęło się niewinnie, a przybrało pokaźną skalę. Jestem zasypywany historiami, niektóre są bardzo emocjonalne. Piszą do mnie głównie kobiety, bo to jednak ich ciała są najbardziej na cenzurowanym. Wyznają, że po 20-30 latach zdecydowały się na założenie szortów, kostiumu kąpielowego.

Nakłanianie ludzi do porzucenia fatfobicznego myślenia jest niczym nakłanianie do zmiany wyznania - niebywale trudne

Znam też liczne historie moich klientek. Podczas przeglądu szafy jednej z nich zauważyłem same spodnie. Zaciekawiony spytałem, dlaczego nie nosi sukienek czy krótkich spodenek. Okazało się, że klientka uważała przez całe swoje życie, że ma brzydkie kolana, bo tak powiedziała jej siostra, gdy były dziećmi, i to w niej zostało. W rzeczywistości miała najzwyklejsze kolana pod słońcem.

Zobacz, jak słowa bliskich osób mogą nas wpędzić w kompleksy. Podobnie zresztą nieuważne słowa stylisty. Ja też mam na swoim koncie mnóstwo tekstów sprzed lat, których się wstydzę, o niwelowaniu, ukrywaniu, tuszowaniu. Na szczęście poszerzyłem swoją świadomość i stałem się bardziej uważny. Gdy szkolę przyszłych stylistów i stylistki, zwracam uwagę na odpowiedzialność, jaka na nas spoczywa. I podkreślam, jak ważny jest precyzyjny dobór słów.

Dlatego nie używasz słowa “gruby”?

Chyba tak. Zauważyłaś to?

Tak! Są takie momenty kiedy chyba chcesz powiedzieć “gruby”, robisz pauzę i szukasz innego słowa.

Rzeczywiście staram się, może nawet trochę przesadnie, pilnować słów. Może to moja empatia sprawia, że nie chcę językiem krzywdzić ludzi i sprawiać, aby czuli się niekomfortowo? Wiesz, mój zawód jest strasznie oceniający. Jednak nieproszony nigdy nie oceniam, nie komentuję wyglądu innych.

Trzeba ci za to zapłacić. (śmiech)

Haha, nawet jak się zapłaci, to nie używam kaleczącego, stygmatyzującego języka. Robię swoją robotę bez mówienia o tajnikach krojów czy tkanin jako o rzeczach, które coś tuszują, poprawiają, etc.

Oczywiście pojawiają się głosy ludzi, którzy nie rozumieją, o co chodzi z akcją „kolanem w oko”. Najczęściej są to mężczyźni, którzy pytają, co ja wymyśliłem, bo to przecież problem, którego nie ma. To właśnie pokazuje jak bardzo mamy ograniczoną perspektywę, jeśli jakiś temat nas nie dotyczy.

Ten hasztag miał być żartem, pojedynczym strzałem. A kobiety nadal pokazują swoje kolana, opowiadają swoje historie. Czasem są dumne, czasem – zalane łzami, go ktoś rzuci im tekst: “W twoim wieku takich rzeczy już się nosi”.  Jestem bardzo empatyczny i jestem również za normalizacją emocji, więc powiem ci, że czytając te historie, z happy endem czy bez, zawsze się wzruszam. Czuję też satysfakcję i motywację do dalszego działania. Jako twórca internetowy spotykam się również z negatywnymi głosami, czasem wymierzonymi personalnie we mnie. Ale osobiste historie moich obserwatorek, klientek dodają mi skrzydeł i niwelują negatywne treści.

Branży modowej nie za bardzo podoba się to, o czym mówię głośno. Często wytykam jej greenwashing, ekościemę, ogłupianie przekazem, brak inkluzywności i pozorne działania podyktowane tylko chęcią zysku. Namawiam wręcz do ograniczenia konsumpcji, bojkotuję sezonowe trendy. To wszystko przypomina walkę z wiatrakami. Ale naprawdę wierzę, że stoimy u progu rewolucji w modzie, w myśleniu o ciele. Mam nadzieję, że doczekam takich czasów, że moda będzie absolutnie dla wszystkich, a ubrania będziemy kupować przez internet, bo tak jest wygodniej, a nie dlatego, że w stacjonarnych sklepach nie możemy znaleźć naszego rozmiaru.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: