Przejdź do treści

Justyna Lis: Nie byłam kozakiem samoakceptacji

Justyna Lis/ Archiwum prywatne
Justyna Lis, influencerka promująca ciałoakceptację/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Piętnastoletnia obserwatorka zapytała mnie, jak to robię, że mam takie idealne ciało. Pomyślałam, że to przegięcie. Przecież wiem, że nie wyglądam przez cały czas tak jak na Instagramie. I tak powstało #szczereciało – mówi Justyna Lis, influencerka promująca ciałoakceptację.


Justyna Lis zaczynała jako klasyczna influencerka modowa: młoda, zgrabna dziewczyna zainteresowana modą, pokazywała siebie i trendy z jak najlepszej strony. Ale w pewnym momencie przyszło zmęczenie. Zamiast najlepszej wersji siebie Justyna zaczęła pokazywać najprawdziwszą. I to okazało się strzałem w dziesiątkę. Codziennie dostaje wiadomości w stylu: “Dzięki tobie pierwszy raz od lat założyłam szorty, wyszłam bez stanika”. To wspaniałe. Bo jej zmiana myślenia o ciele zaczęła się właśnie od wiadomości, jaką wysłała jej młoda obserwatorka.


Aleksandra Kisiel: Justyna, mogłabyś swobodnie być “klasyczną” lajfstajlową influencerką: pokazywać się wyłącznie w dobrym świetle i dobrych pozach, reklamować specyfiki na odchudzanie, może nawet wydać książkę albo kurs o tym, jak wyglądać tak jak ty. Obserwuje cię 65 tys. osób. Byłby z tego dobry biznes. A tymczasem pokazujesz, że twój brzuch jest płaski tylko czasami, a cellulit masz zawsze, tylko nie zawsze widoczny. Skąd ta szczerość?

Justyna Lis: Chyba ze zmęczenia instagramową perfekcją. I to zmęczenie uświadomiłam sobie, gdy dostałam wiadomość od czternastoletniej albo piętnastoletniej obserwatorki, jeszcze dziecka, która zapytała mnie, co robię, że mam tak idealne ciało. Zszokowała mnie ta wiadomość. Wiesz dlaczego? Bo ja doskonale wiedziałam, jak się ustawić do zdjęcia, jakie powinno być światło, jakie ubrania dobrać, żeby wyglądać “instagramowo”. A jednocześnie miałam świadomość, że moje ciało przez większość czasu tak nie wygląda.

Jasne, nigdy nie byłam gruba, ale też na tych zdjęciach, które wrzucałam do sieci, robiłam wszystko, żeby wyglądać jak najlepiej. Rozumiesz? Przez resztę czasu, kiedy siedzę, nie wciągam brzucha, nie pozuję do zdjęć, wyglądam inaczej. I to mnie przeraziło. Że ludzie patrzą na moje zdjęcia i to wywołuje w nich kompleksy! A ja nie chcę w nikim wywoływać kompleksów. Obserwują mnie przede wszystkim 24-34-latki,  ale mam też sporo młodych dziewczyn, które przeżywają piekło w związku ze swoim ciałem. Wiem, bo sama to piekło przeżywałam, mając naście lat.

Czasem słyszę to popularne stwierdzenie: 'promocja otyłości'. To jest chyba najczęstszy, absurdalny zarzut ze strony osób, które zupełnie nie rozumieją ciałopozytywności czy mojej działalności. Bo czy pokazanie mojej fałdki na brzuchu, czy cellulitu to zachęcanie kogokolwiek do bycia grubym?!

Stwierdziłam, że nie chcę tego dalej ciągnąć. Jasne, zawsze będzie w człowieku coś, czego inni będą zazdrościć, i nie ma co za to przepraszać. Bo w przeciwnym razie mielibyśmy dożywotni zakaz dzielenia się swoim szczęściem, osiągnięciami, etc. Ale stwierdziłam, że chcę pokazać prawdę.

Dla siebie zrobiłam coś jeszcze – przestałam obserwować osoby, których twórczość wywoływała czy podsycała moje kompleksy, takie, którym zazdrościłam stylu życia, możliwości. Teraz media społecznościowe są dla mnie wspierające i sama chcę wspierać innych.

I to działa! Kiedy publikuję zdjęcia i treści, w których pokazuję, że media społecznościowe to tylko kreacja, zbieram najwięcej polubień i komentarzy. Ludzie potrzebują normalności. Mają dość tego upozowanego, wystylizowanego życia i pokazywania tylko jego najlepszych fragmentów.

Gdy publikujesz takie zdjęcia, na których nie jesteś idealna, dostajesz wiadomości, że to z twojej strony odwaga?

Tak, choć dla mnie to nie jest odwaga. Może wrzucenie tego pierwszego zdjęcia, gdy pokazałam, że mój tyłek pokryty jest cellulitem i nie jest superjędrny, a brzuch nie jest ultrapłaski, było dla mnie odwagą. Ale w dalszym ciągu nie uważam, że życie w moim ciele to jakaś wielka odwaga.

W ubiegłym roku byłam szczuplejsza niż jestem dzisiaj, a mimo to, pokazując swoje ciało od tej mniej idealnej strony, czułam dyskomfort. Nie miałam tej lekkości, radości, jaką mam teraz. Wówczas potrzebowałam siły, żeby takie zdjęcie wrzucić i zawsze zastanawiałam się, co ludzie powiedzą. Nie byłam kozakiem samoakceptacji.

Justyna Lis/ Archiwum prywatne

Justyna Lis/ Archiwum prywatne

Moja wiedza w temacie ciałopozytywności i ciałożyczliwości jest na zupełnie innym poziomie, niż była w zeszłym roku. I to sprawia, że nie boję się “co ludzie powiedzą”.

Ciężko mi sobie wyobrazić, że twoje zdjęcia mogą w kimkolwiek wywołać chęć napisania negatywnego komentarza. Ale nie jestem naiwna, wiem, że zawsze można się czegoś uczepić. Czego czepiają się osoby, które ciebie krytykują?

Czasem słyszę to popularne stwierdzenie, które sama pewnie doskonale znasz: “promocja otyłości”. To jest chyba najczęstszy, absurdalny zarzut ze strony osób, które zupełnie nie rozumieją ciałopozytywności czy mojej działalności. Bo czy pokazanie mojej fałdki na brzuchu czy cellulitu to zachęcanie kogokolwiek do bycia grubym?! No jasne że nie! To jest normalizacja i reprezentacja ciał, których do tej pory się nie pokazywało, których do tej pory osoby żyjące w takich niedoreprezentowanych ciałach się wstydziły.

Albo pojawiają się głosy: dlaczego na wszystkich zdjęciach nie pokazuję fałdek i braku makijażu? To samo zdjęcie, skrajne reakcje.

Mam wrażenie, że wiele osób utożsamia ciałopozytywność z absolutnym brakiem zainteresowania wyglądem i takim brakiem potrzeby zmian. Ja powiększam usta i mówię o tym wprost, bo czemu miałabym kłamać. A ludzie pytają, że skoro siebie akceptuję, to dlaczego to robię?

Sęk w tym, że ingerencja w wygląd nie wiąże się z brakiem samoakceptacji. Bo gdyby tak było, chyba nikt nie mógłby powiedzieć, że siebie akceptuje – w końcu robienie makijażu, farbowanie włosów, golenie zarostu przez mężczyzn, noszenie obcasów czy malowanie paznokci to też ingerowanie w wygląd. A przecież to nie jest brak akceptacji! To po prostu zmiana wyglądu.

Zresztą ja strasznie nie lubię spłycania tematu akceptacji do wyglądu. Bo dla mnie akceptacja to nie jest mówienie “nic w sobie nie zmienię i kocham siebie od stóp do głów”.

Doświadczyłaś kiedykolwiek wykluczenia ze względu na swoje ciało?

Wykluczenia – nie. Ataków, hejtu – tak. Gdy dojrzewałam, moje ciało bardzo szybko zaczęło się zmieniać. Urosły mi piersi, przybrałam w biodrach. Był czas, kiedy miałam nadwagę, ale nadal mieściłam się w kanonie, więc nie doświadczyłam wykluczenia: zawsze znalazłam swój rozmiar ubrań w sklepie, zawsze mieściłam się na siedzeniu w komunikacji miejskiej, zawsze, kiedy szłam do lekarza, byłam otoczona odpowiednią opieką, a nie fatfobicznymi zaleceniami, żeby schudnąć.

Czym dla ciebie jest ciałopozytywność? Jak ją definiujesz?

Nie uważam, że to jest zjawisko, które każdy może sobie sam definiować. Ono ma definicję, bardzo konkretną. To ruch mający na celu walkę o demarginalizację osób, których ciała nie są w kanonie, np. grubych, z niepełnosprawnościami. To walka o to, aby miały takie same prawa jak osoby szczupłe, pełnosprawne: żeby mogły się bez problemu ubrać, korzystać z przestrzeni publicznej, leczyć. Żeby mogły pokazywać swoje ciało tak, jak chcą i korzystać z niego tak, jak chcą. To walka z wykluczeniem.

Czy słyszysz czasem, że feministce, takiej jak ty, nie przystoi pokazywanie ciała w sposób, w jaki to robisz?

Tak! Wkurza mnie to. Moje ciało i ciała innych kobiet, określających się feministkami lub nie, nie należą do nikogo. Jestem jedyną osobą, która decyduje, jak i w jakim kontekście pokazuję swoje ciało. Mam prawo je pokazywać ubrane, nieubrane, umalowane, nieumalowane. I to nie czyni ze mnie gorszego człowieka, gorszej feministki. To dla mnie absurdalne, że trzeba takie rzeczy ludziom tłumaczyć.

Justyna Lis/ Archiwum prywatne

Justyna Lis/ Archiwum prywatne

Bardzo mnie irytuje ocenianie osób i odbieranie im wartości na podstawie tego jak, w jakiej estetyce i formie prezentują swoje ciało. Ciało można pokazywać na milion różnych sposobów i nie ma w tym nic zdrożnego!

Jeśli komuś nie podoba się to, jak pokazuję swoje ciało w mediach społecznościowych, może po prostu przestać mnie obserwować. Ja tak robię, gdy coś przestaje mi się podobać. Dopóki coś jest zgodne z prawem, nic nam do tego jak człowiek pokazuje swoje ciało.

Albo z prawem Instagrama…

Prawo Instagrama jest momentami bardzo dyskryminujące, biorąc pod uwagę choćby sutki. Albo pokazywanie ciała przez osoby grube. Algorytmy uważają za nacechowane erotycznie zdjęcia ciał grubych osób nawet wtedy, gdy tego erotycznego kontekstu w ogóle nie ma!

Widzę to też na Tik-Toku. W tematach samoakceptacji i ciałopozytywności mówiłam dużo więcej na tamtej platformie, bo kierowałam swoje treści do młodszej widowni i w inny sposób. I wiesz, że moje filmy były niejednokrotnie ściągane, choć nie naruszały w ogóle zasad platformy! Albo znikały duety, czyli takie kompilacje filmów, które robiłam z grubymi osobami, na przykład tańczącymi, w czym nie było nic zdrożnego. Ale gdy Tik-Tok usuwał ich treści, usuwał też wszystkie, które były z nimi połączone.

To kolejny przykład tego, jak dyskryminowane i wykluczane są osoby żyjące w nienormatywnych ciałach.

Czasem słyszysz, że ciałpozytywność to terror?

Ha, właśnie napisałam post na ten temat! Te gadki o terrorze ciałopozytywności skojarzyły mi się z narracją o “ideologii LGBT” czy “promocji LGBT”. Pokazywanie osób transpłciowych, osób queer czy par jednopłciowych to nie terror, to nie promocja, to reprezentacja, której przez lata nie mieliśmy.

To, że ludzie z mojej społeczności, społeczności LGBTQ mówią: “Halo, my istniejemy” nie jest równoznaczne z mówieniem: “Halo, bądźcie jak my”, albo: “Tylko my mamy prawo istnieć”.

Powiększam usta i mówię o tym wprost, bo czemu miałabym kłamać. A ludzie pytają, że skoro siebie akceptuję, to dlaczego to robię? Sęk w tym, że ingerencja w wygląd nie wiąże się z brakiem samoakceptacji. (...) Strasznie nie lubię spłycania tematu akceptacji do wyglądu. Dla mnie akceptacja to nie jest mówienie 'nic w sobie nie zmienię i kocham siebie od stóp do głów'

I z ciałopozytywnością, z widocznością grubych ciał, ciał wykluczanych jest tak samo. Ich pokazywanie to reprezentacja, a nie  – promocja, czy co gorsza –  deprecjonowanie osób szczupłych. Nigdy nie trafiłam na ciałopozytywnego twórcę czy twórczynię, którzy mówiliby, że szczupłość jest beznadziejna, że osoby szczupłe są gorsze.

Ludzie używają takich argumentów, bo nie mogą się pogodzić z tą różnorodnością. Z tym, że nagle są pokazywane ciała inne niż te szczupłe i gładkie. I pokazywanie tych ciał wcale nie ma na celu mówienia o “niedoskonałościach” i sprzedawania kolejnych produktów, a po prostu ich normalizację. Wiesz, to strasznie dziwne, że trzeba “normalizować” tak powszechne rzeczy jak cellulit.

I o ile nigdy nie słyszałam nawoływań do tycia, to nieraz słyszałam niesamowite bzdury na temat zdrowia wypowiadane przez influencerki zajmujące się fitnessem, odchudzaniem, wellness. Mówią rzeczy niezweryfikowane albo nieprawdziwe. Nie zadają sobie nawet trudu podawania źródeł, bo mając pół miliona czy milion obserwatorów, wychodzą z założenia, że nie muszą być rzetelne.

Właśnie wtedy widać, jak bardzo nam brakuje kompetencji medialnych. Gdy popularna trenerka czy dietetyczka opowiadają bajki a ich milionowa publika wierzy w każde słowo. Nie jesteśmy uczeni sprawdzania źródła danej wiadomości. Więc kiedy taka osoba mówi, że ciałopozytywność to promocja otyłości czy pochwała lenistwa, to tysiące osób biorą to za pewnik, bezrefleksyjnie. I między innymi stąd, tak mi się wydaje, wziął się ten pogląd, że ciałopozytywność to bojkotowanie zdrowego stylu życia.

Zaczęłyśmy tę rozmowę od twojej odpowiedzialności za swoje odbiorczynie, kończymy na influencerkach, które nie czują się w obowiązku weryfikowania informacji, jakie podają dalej. Czego byś w życiu nie zrobiła, nie powiedziała w swoich mediach społecznościowych?

Nie zareklamowałabym czegoś, w co nie wierzę – choćby produktów odchudzających. A nie wiem czemu ciągle dostaję takie oferty! Nie poleciłabym rzeczy niebezpiecznych, niesprawdzonych przeze mnie i takich, które nie mają nic wspólnego z moim stylem życia.

Wierzę w branie odpowiedzialności za swoje słowa i czyny. Wydaje mi się, że taką próbą wzięcia odpowiedzialności jest właśnie akcja #szczereciało i posty dotyczące ciała, akceptacji, kanonu.

Jak myślisz, czy ciałopozytywny aktywizm kiedyś przestanie nam być potrzebny, bo wszystkie ciała będą równe?

Bardzo chciałabym w to wierzyć. Ale to musi wiązać się z rzetelną edukacją, nie tylko na Instagramie. Bo są osoby, które nigdy do tej internetowej, edukacyjnej bańki nie trafią. Potrzebujemy takiej powszechnej, dobrej edukacji. I to chyba zabierze jeszcze sporo czasu.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: