Przejdź do treści

Marta Frej: Żyjemy w kraju, który oficjalnie nienawidzi kobiet. I nie jest to sytuacja, gdy chce mi się rozśmieszać ludzi

Marta Frej/ Archiwum prywatne
Marta Frej/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Jestem wkurzona jak setki tysięcy kobiet w Polsce. Chce mi się mówić im, że powinny być wkurzone, bać się o przyszłość swoją i kolejnych pokoleń i działać, bo tylko tak możemy coś zmienić – stwierdza ilustratorka i animatorka kulturalna Marta Frej. Jej najpopularniejsze memy zostały właśnie opublikowane w albumie „120 twarzy Marty Frej”.

 

Marta Krupińska: Niektóre pani rysunki mają już status ikonicznych. Świadczy o tym choćby ponad 200 tysięcy fanów na Facebooku i setki pozytywnych komentarzy. Za co Polki pokochały Martę Frej?

Marta Frej: Myślę, że to wynika z faktu, że parę lat temu zaczęłam opowiadać o sobie, o kobiecie w średnim wieku żyjącej w Polsce. Moja popularność nie bierze się z mojej wyjątkowości, ale z tego, że właśnie nie jestem wyjątkowa, staram się opowiadać o problemach i trudach bycia kobietą w tym kraju, w sposób żartobliwy i szczery, bez udawania. To trafiło do wielu kobiet, które utożsamiają się z moimi pracami, myślą i czują podobnie jak ja. Dostałam tysiące ciepłych, bardzo intymnych maili, wiadomości, listów. Często czytam w komentarzach: w punkt, to tak jak ja, z ust mi to wyjęłaś, chyba mnie narysowałaś.

Przed pandemią przez kilka lat jeździłam ze swoimi pracami po całej Polsce, miałam po kilkadziesiąt wystaw rocznie, głównie w mniejszych miejscowościach, gdzie one były naprawdę wydarzeniem. W Warszawie moje idee nie są specjalnie rewolucyjne, ale w tych mniejszych miastach i na wsiach tłumy kobiet, przychodziły podziękować za moje prace, mówiły, jak dużo to dla nich znaczy.  Mamy wciąż dużo podstawowych egzystencjalnych problemów, z którymi borykamy się na co dzień i o których chcemy rozmawiać. A ta żartobliwa forma jest formą terapii, bo ile można załamywać ręce, smucić się.

Staram się dodawać energii do działania i buntu, staram się podburzać Polki, by mówiły „nie”, walczyły o siebie, nabierały pewności siebie, bo tylko tak możemy coś zmienić. A ten pozytywny feedback bardzo cieszy i uzależnia, daje mi ogromny napęd do działania i dodaje wiary, że to co robię, ma sens, nawet gdy wiąże się to z negatywnymi komentarzami czy zagrożeniem prawnym, jak ostatnio.

Marta Frej/ Archiwum prywatne

 

Przypomnijmy – chodzi o rysunek Matki Boskiej z symbolami Strajku Kobiet – czarną parasolką i w maseczce z błyskawicą. Prawicowych posłów oburzył on do tego stopniu, że zgłosili sprawę do prokuratury, powołując się na obrazę uczuć religijnych. Jak pani się mierzy z takimi sytuacjami?

Specjalnie się nie mierzę, nie przejmuję się oskarżeniami i hejtem, bo zbyt często mają charakter czysto polityczny. To nie są poglądy ludzi, którzy chcą ze mną rozmawiać, tylko próby zorganizowania nagonki medialnej, głównie przez zawodowych polityków, zbijających na tym swój kapitał.  Dla mnie to nie jest wartościowa działalność ani merytoryczna krytyka, nie odnoszę się do tego. Hejterów mam i tak stosunkowo niewielu, bo ich nie karmię i nie daję im swojej uwagi.  Staram się też nie spalać się w dyskusjach internetowych, które nic nie wnoszą. Łatwo odróżnić, kiedy ktoś mówi o swoich prawdziwych uczuciach, przemyśleniach, a kto sieje nienawiść, albo jest trollem. Nie jest to miłe ani proste, ale internet, jak wszystko, ma swoje zalety, ale ma też ciemne strony. Zdążyłam już do tego przywyknąć i trochę się uodpornić, choć na początku bardzo przeżywałam wszelką krytykę.

Mam wrażenie, że jest to związane z płcią. Przeprowadzono nawet badania dotyczące tego, w jaki sposób chwalimy dzieci; okazało się, że chłopców najczęściej chwalimy za to, co zrobili (czyli używając czasowników), a dziewczynki za to, jakie są (używając przymiotników). W związku z tym, w sytuacji odwrotnej, czyli kiedy krytykujemy chłopców, krytykujemy to, co zrobili, a w przypadku dziewczynek krytykujemy to, jakie są, dlatego są statystycznie bardziej podatne na krytykę. U siebie zauważyłam, że gdy wśród stu komentarzy pod moim rysunkiem jest jeden negatywny, to skupiam się na nim, on mnie boli bardziej niż wszystkie te pozytywne cieszą. Zwrócił mi na to uwagę mój partner. Czysto „matematycznie” mnie zapytał, czy tyle samo czasu poświęcam tym wszystkim pozytywnym reakcjom, co tej jednej negatywnej. Takie skupianie się na krytyce tłamsi, ucisza i demotywuje. Staram się o tym pamiętać. Staram się też dbać o swoje zdrowie psychiczne, bo przy takich zaangażowanych działaniach, dużych emocjach można się szybko wypalić.

Moja popularność nie bierze się z mojej wyjątkowości, ale z tego, że właśnie nie jestem wyjątkowa, staram się opowiadać o problemach i trudach bycia kobietą w tym kraju, w sposób żartobliwy i szczery, bez udawania

Co pani pomaga?

Uważnie korzystam z mediów społecznościowych, zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy jesteśmy  zestresowani i przerażeni. Gdy czuję się przygnębiona, staram się ograniczyć korzystanie z nich albo robię całkowity detoks. Ruch fizyczny, spacery, joga, rower, kontakt z naturą – to zawsze działa, koi, uspokaja. Poza tym, chodzę na terapię od kilku lat, cała nasza rodzina chodzi.

Pół roku temu przeprowadziłam się do miasta moich marzeń i wciąż jestem tym naładowana. Gdynia to według mnie jedno z najpiękniejszych miejsc. Gdy jest mi źle, wystarczy, że pójdę nad morze, posłucham szumu fal, perspektywa zmienia się wraz z niekończącym się widnokręgiem i od razu jest inaczej. Właśnie otworzyliśmy sklep – galerię, niedaleko mojej pracowni.  To dla mnie wielka radość, bo przychodzą same przemiłe osoby, no i mamy dużo pomysłów na różne działania społeczne i artystyczne.

Siłę czerpię również z lektur. Wszystkim polecam „Niewidzialne kobiety” Caroline Criado Perez, którą czytam od jakiegoś czasu. Nie jest to prosta ani przyjemna książka, dane i badania tam cytowane szokują, ale ta świadomość jest potrzebna, by skutecznie coś zmienić. Ogromnym wsparciem jest też moja rodzina, dwóch facetów feministów: partner i prawie 20-letni syn. Mam wrażenie, że jesteśmy dla siebie ważni i jednocześnie uważni na siebie.

No właśnie, wspomniała pani już wcześniej o tym, co wynosimy z domu, o roli rodziców w kształtowaniu świadomości. Jak zatem wychować syna na feministę?

Wychowałam wspaniałego syna, ale czuję, że on też wykonał  dużo pracy, wychowując mnie. W mojej rodzinie dzieci są traktowane poważnie, partnersko na tyle, na ile się da. Wychowywać moim zdaniem można tylko poprzez przykład i wspólną pracę, nie przez zakazy i nakazy. To wzajemna relacja, nie jednostronny komunikat. Maciek należy do pokolenia ludzi bardzo wrażliwych na dyskryminację wszelkiego typu, chociażby poprzez język. Często zwraca mi uwagę, bo zdarza mi się palnąć coś bez zastanowienia.

I co pani na to?

Język odzwierciedla zmiany w świadomości ludzi i ciągle się zmienia. Musimy być czujni i gotowi do tych zmian, zwłaszcza jeśli służą one wyeliminowaniu określeń obraźliwych dla innych. Nawet, jeśli nam wydają się one niewinne. Można powiedzieć, że w mówieniu kluczowe jest słuchanie. Popełnianie błędów to nic złego, pod warunkiem, że umiemy się do nich przyznać. To, że język jest wrażliwym polem, widać nawet w łonie feminizmu, ostatnia afera z terfkami (TERF to skrótowiec z języka angielskiego oznaczający radykalną feministkę/ radykalnego feministę wykluczającą/wykluczającego osoby transpłciowe – przyp. red.) pokazuje, że cały czas są tematy do dyskusji, te grupy mniejszościowe muszą zaistnieć, pokazać się, zasygnalizować, że coś je boli, przeszkadza im. Fantastycznie, że jest taki dyskurs, przykre tylko, gdy wchodzi w rejestry wzajemnego obrażania się i gróźb karalnych.

Mamy bardzo dużo do przegadania, a często nie umiemy rozmawiać. Ale dobre jest to, że próbujemy rozmawiać, a mniejszości marginalizowane przez społeczeństwo dzięki internetowi mają możliwość wypowiedzenia się, powiedzenia „dość”, zwrócenia uwagi na siebie i swoje potrzeby.

Musiała pani kiedyś przepraszać za swoje prace?

W czasie strajku kobiet narysowałam siebie w nawiązaniu do trzech małpek, z których jedna zakrywa oczy, druga uszy, trzecia usta i napisałam: nie jesteśmy ślepe, głuche, nieme. Dostałam wiadomość, że to jest dyskryminujące, że przecież osoby niewidzące czy niesłyszące też wspierają strajk kobiet, walczą we wspólnej sprawie. Było mi strasznie głupio i szybko go skasowałam. Na pewno są rysunki, których się trochę wstydzę, bo moja świadomość się zmienia. Ale nie wstydzę się, że popełniam błędy. Gdybym za bardzo się na tym skupiała, to bym nałożyła sobie taką autocenzurę, że przestałabym rysować. Nie myli się ten, kto nic nie robi, ale warto się uczyć na tych błędach i ponownie ich nie popełniać.

A ma pani tabu, tematy, z których nie wypada żartować?

Mam coraz mniejszą ochotę żartować. Część rysunków z przeszłości wydaje mi się teraz głupkowata i błaha, bo sytuacja kobiet w Polsce nie nastraja mnie radośnie. Jestem wkurzona, a wręcz wkurwiona, jak setki tysięcy kobiet w Polsce i jak zdarza mi się pisać na moich pracach. To nie ma nic wspólnego ze śmiechem i poczuciem humoru. Uważam, że powinnyśmy pielęgnować w sobie to wkurzenie i zamieniać je w działania. Bez tego wylądujemy w jeszcze gorszej sytuacji. Prawa, które sobie wywalczyłyśmy, nie są niezbywalne, jak widać po ustawie aborcyjnej. Żyjemy w kraju, który oficjalnie nienawidzi kobiet, gdzie politycy mówią głośno i bez konsekwencji, że kobietom powinny zostać odebrane prawa wyborcze. I nie jest to sytuacja, gdy chce mi się rozśmieszać ludzi. Chce mi się wkurzać, mówić kobietom, że powinny być wkurzone, powinny bać się i działać. Bo bez lęku nie byłoby odwagi.

Mam coraz mniejszą ochotę żartować. Część rysunków z przeszłości wydaje mi się teraz głupkowata i błaha, bo sytuacja kobiet w Polsce nie nastraja mnie radośnie. Uważam, że powinnyśmy pielęgnować w sobie to wkurzenie i zamieniać je w działania

W nowo wydanym albumie zostały zebrane najpopularniejsze memy pani autorstwa. A jaki jest pani ulubiony?

Często mówię, że moim ulubionym jest rysunek dziewczynki, która mówi: „Jako jedynaczka muszę całkiem sama zawieść oczekiwania moich rodziców”. Najpierw go narysowałam, a teraz dopiero zaczynam go rozumieć. Cała ta przygoda z rysowaniem zaczęła się u mnie przez przypadek. Uczyłam się obsługiwać tablet graficzny, uwielbiam pisać, to jest dla mnie najbardziej medytacyjna, osobista czynność, która pokazuje, w jakim jestem nastroju. W moich pracach nie używam fontów, piszę wszystko ręcznie.  Okazało się, że rysunek z tekstem wywołał lawinę reakcji. Miałam wrażenie, jakbym weszła do pokoju pełnego ludzi, w którym wszyscy chcą ze mną rozmawiać. Bardzo mi się to spodobało, przypominało trochę sondę albo badanie opinii. Zaczęłam więc rysować te obrazki z tekstem, nazwałam je memami, ze względu na ich charakter, często rysowałam konkretne postaci na podstawie zdjęcia. Ale nie jestem fanką memów, mało ich oglądam. Mój syn podsyłał mi je, kiedy był młodszy, ale teraz zajął się sztuką, studiuje grafikę komputerową.

Niedawno namalowaliśmy wspólnie mural w warszawskim Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie. Cudownie nam się pracowało, było to dla mnie z najprzyjemniejszych przeżyć w ostatnich miesiącach. Pracownice i pracownicy muzeum nazywają się zakonem Marii, kochają ją bezgranicznie, panuje tam wyjątkowa atmosfera.

Mural pokazuje nieznaną, prywatną stronę Marii Skłodowskiej-Curie. Przedstawia ją razem z siostrą. Dlaczego wybrała pani taki motyw?

Celowo, z uwagi na czasy w których żyjemy, główną bohaterką nie uczyniłam Marii, tylko skupiłam się na relacji jej i jej siostry Bronisławy, o której mało kto wie. Gdy Bronia i Mania były nastolatkami, bez szans pójścia na studia, bo ich rodziców nie było stać, by wysłać je do Paryża, zawarły pakt, że sobie pomogą. Bronisława jako starsza siostra pojechała studiować medycynę do Paryża dzięki temu, że jej siostra Mania poszła zarabiać do majątku ziemskiego jako guwernantka. Tam zakochała się w synu właścicieli, ale oni nie zgodzili się na ich małżeństwo. Miała złamane serce, ale wiedziała, że przyszłość jej siostry od niej zależy. W końcu Bronisława ściągnęła ją do Paryża i dzięki niej Maria zapomniała o tej nieszczęśliwej miłości, skończyła studia i została naszą wielką noblistką. Zawsze się wspierały, do końca życia. Bronisława nadzorowała budowę Instytutu Radowego w Warszawie. Mural nazywa się „Radykalne siostrzeństwo” i ma „świecić przykładem”. Jesteśmy wychowywane w duchu konkurencyjności , a historia Mani i Broni pokazuje, jak wiele mogłybyśmy zyskać, po prostu wspierając się.


Hello Zdrowie objęło album „120 twarzy Marty Frej” (Wydawnictwo RM) patronatem medialnym. Album jest już dostępny w przedsprzedaży. Premiera 15 kwietnia 2021 r.

"120 twarzy Marty Frej", Marta Frej / RM

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: