Przejdź do treści

Magda Mołek: My, polskie kobiety, jesteśmy wychowywane w kulturze oceny, w kulturze „nie popełniam błędów”, „jestem idealna”

Magda Mołek / zdj. Łukasz Sokół
Magda Mołek / zdj. Łukasz Sokół
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Ten kod kulturowy z jednej strony nakazuje nam być sto razy lepszymi od innych, a z drugiej – każe siedzieć cicho w kącie. To jest i sprzeczne, i krzywdzące – mówi Magda Mołek, dziennikarka, od niedawna także – youtuberka.

 

Ela Kowalska, HelloZdrowie: Czy po dziesięciu miesiącach prowadzenia kanału na YouTubie czujesz się pełnoprawną youtuberką?

Magda Mołek, dziennikarka, youtuberka: Powiedziałabym raczej, że jestem skwapliwie uczącą się tego medium, więc może jeszcze początkującą youtuberką. Wciąż poznaję zasady, zależności, jakimi rządzi się ta społeczność. Czasami mam wielkie oczy ze zdziwienia, ale szybko zaczynam rozumieć, dlaczego pewne zasady funkcjonują. Chodzi przede wszystkim o to, żebyśmy się wszyscy w tej przestrzeni zmieścili, i żebyśmy szerzyli treści, które są wartościowe.

W internecie jest inaczej?

Nie czuję różnicy między telewizją a YouTubem, bo wciąż robię to samo: rozmawiam. Nie brakuje mi programów na żywo prowadzonych w studiu z setką osób obsługi. Nie brakuje mi festiwali. Widzisz, gdzie teraz jestem (Magda Mołek pokazuje kamerką pokój, w którym nagrywa rozmowy na YT – przyp. red.). To jest dokładnie cały mój świat, moje maleństwo youtubowe i jest mi tu po prostu bardzo dobrze. Czuję się świetnie, bo robię to, co chciałam robić, robię to po swojemu, wybieram rozmówców sama. Gdy mi wpadnie do głowy jakiś, nawet najbardziej niemożliwy pomysł, to go realizuję. Bardzo się cieszę z każdej osoby, która zobaczyła moje wideo, jestem bardzo wdzięczna za każdą subskrypcję. Mam ich już ponad 90 tysięcy, co uważam za jeden z większych dowodów zaufania, jakie otrzymałam w swoim zawodowym życiu. Nowością jest natomiast dla mnie to, że muszę to przedsięwzięcie spinać biznesowo, bo teraz ja prowadzę firmę, płacę za usługi. Tego się nadal uczę i nawet mi to wychodzi. Dla mnie najważniejsze jest, że robię to, co kocham i cała reszta związana z tym, że jestem akurat w przestrzeni YouTube’a, jest drugorzędna. Jakby powiedziała Sophia Loren jestem „contenta”.

Wynika to po pierwsze z tego, że lata pracy w mediach uodporniły mnie na bardzo dużo rzeczy. A po drugie – jestem kobietą po czterdziestce. To jest tak wspaniały czas w życiu, zdrowy czas – dla ciała i duszy.  Przyjmuję wszystko na spokojnie i z pokorą, choć tej mi raczej nigdy nie brakowało, ale brakowało mi wiary w siebie. A dziś mam jedno i drugie, i jest mi dobrze.

Ważne wydarzenia zawsze były przeze mnie okupione dużym stresem. Potrafiłam nie spać przez tydzień przed jakimś istotnym programem. (...) Wszystko przeżywałam na zapas. A później, jak już to ważne wydarzenie miało miejsce, to przeżywałam je pod kątem: co ludzie powiedzą, co z tego będzie

Po czterdziestce łatwiej zadawać niektóre pytania? 

Zdecydowanie. Po czterdziestce nie robiłam postanowień, że oto teraz będę inna. Ta zmiana przyszła naturalnie – to był spokój, że choć nadal będę oceniana, będę miała to gdzieś.  My, polskie kobiety, jesteśmy bardzo mocno wychowywane w kulturze oceny, w kulturze „nie popełniam błędów”, „jestem idealna”. Ten kod kulturowy, z jednej strony nakazuje nam być sto razy lepszymi od innych, a z drugiej każe siedzieć cicho w kącie. To jest i sprzeczne, i krzywdzące. Tyle ważnych rzeczy działo się w moim życiu przed tą czterdziestką, a ja zawsze się bałam oceny. Nie potrafiłam się skupić na tym, że to, co robię, jest wspaniałe, że to jest szczęście, przywilej, że coś takiego się dzieje w moim życiu. Chociaż samo się nie działo, bo przecież na to ciężko pracowałam. Swoją drogą, to jest kolejna rzecz, w której jesteśmy wychowane – że nam się coś udaje, przytrafia, spada z nieba. To jest nieprawda, bo to jest nasza ciężka praca.

Często miałam okazję oglądać twoje telewizyjne występy i zawsze jawiłaś mi się jako osoba ekstremalnie profesjonalna i opanowana. 

Ekstremalnie – to nie brzmi dobrze. (śmiech) Ważne wydarzenia zawsze były przeze mnie okupione dużym stresem. Potrafiłam nie spać przez tydzień przed jakimś istotnym programem. Wybudzałam się koło północy i do rana oglądałam sufit. Mój organizm był tak zmęczony, że nie byłam w stanie zapaść w sen. Tak w moim przypadku objawiał się stres. Wszystko przeżywałam na zapas. A później, jak już to ważne wydarzenie miało miejsce, to przeżywałam je pod kątem: co ludzie powiedzą, co z tego będzie. A im bardziej się bałam, tym bardziej mi nie wychodziło. Kiedy byłam już po czterdziestce i w tej swojej niepewności nie byłam już się w stanie odnaleźć, bardzo pomogła mi joga. Na macie ustawiłam myślenie na właściwe tory. Pamiętam, jak Marcin Meller dopytywał w studiu, gdy  prowadziliśmy weekendowe wydania Dzień Dobry TVN, a co Ty jesteś taka „ćwierkająca”. A to była właśnie joga. Wstawałam 40 minut wcześniej i ćwiczyłam. To dawało niesamowity ładunek energii. Byłam uśmiechnięta, zadowolona i pozytywna. Myślę więc, że z wiekiem przychodzi także świadomość narzędzi, których można użyć, by poczuć się dobrze we własnej skórze.

Jesteś dziś w stanie stwierdzić, dlaczego tak bardzo bałaś się oceny?

Być może to bierze się z przeciętnego polskiego domu, który naznaczony religijnością, przyklepuje schematy i tematy tabu. Niedawno rozmawiałam z przyjaciółką o tym, w jaki sposób nasze mamy – czyli panie, które dziś mają po siedemdziesiąt parę lat – rozmawiają na ważne tematy. I doszłyśmy do wniosku, że one często używają sformułowań typu: nie trzeba tego robić, a po co to, to jest ci niepotrzebne. Konstrukcje tych zdań są  mocno nacechowane negatywnie. Dodatkowo to bezosobowe sformułowanie „nie trzeba” jest bardzo podobne do rosyjskiego „nie nada”, które oznacza – zdaje się – „nie wolno”.

Magdalena Lamparska / zdj. Tola Piotrowska

Jesteśmy córkami matek, którym niewiele było wolno, więc siłą rzeczy bałyśmy się oceny i musiałyśmy mocno pracować, aby tę pewność siebie w sobie wyrobić. Dostrzegłam to, gdy razem z Joanną Keszką, edukatorką seksualną, przygotowywałam podcast „Rozważna i erotyczna”. Wtedy zrozumiałam, że kobieca seksualność jest bardzo mocno połączona z pewnością siebie. A pewność siebie wiąże się z przekonaniem, że twoje decyzje są twoje i nawet, jak je ktoś oceni, to nie powinnaś do tego przykładać żadnej wagi. Bo to jest twoje życie i nie można komuś powiedzieć, jak ma żyć. A my jesteśmy chowane w tym kodzie kulturowym, że właśnie można. Że można ci powiedzieć, że musisz być cicha, grzeczna, że to, jak się zachowujesz jest wstydem, skandalem.

Nie wiem, dlaczego świat ciągle myśli, że uciszanie kobiet to lepsze rozwiązanie. Ja już na szczęście wiem, że nie tędy droga. Ale zobacz, jaką drogę trzeba pokonać, zanim zrozumie się, że ograniczenia były tylko w twojej głowie, że podszepty osób, które przez lata wkładały ci do głowy jakieś „mądrości“ są tylko odłożonymi w umyśle zdaniami.

Nie żałujesz, że ta świadomość przyszła tak późno? 

Nie żałuję. Jestem zwolenniczką teorii, że każdy ma swoją drogę i swój czas. O każdego się życie upomina w różnym czasie i ważne jest to, aby tego nie przegapić. Istotna jest więc też umiejętność dostrzegania sygnałów i wyciągania z tego wniosków. Od wielu lat dusiłam się w telewizji i nie mogłam sobie znaleźć miejsca, a w moim zawodzie stanie w miejscu jest jak cofanie się. Odkładało się we mnie to, że zamiast swoich marzeń spełniam cudze oczekiwania. Dlatego często wizualizowałam sobie siebie po telewizji. W tym świecie marzeń byłam od dawna. I jak widać, jeśli los ześle ci odpowiedniego „partner in crime” (mój kanał robię z Brzozą, z którą poznałam 10 lat temu w Dzień Dobry TVN; obie mamy merytoryczne przygotowanie dziennikarskie, ja mam 25 lat pracy za sobą, Kasia ponad 10), to po prostu można po to pójść. Bo już się wie, czego się chce. Myślę, że w życiu ważne jest, żeby w pewnym momencie zacząć od początku – czyli wiedzieć, czego się nie chce. To jest tak, jak z ubraniami – komuś jest w czymś ładnie, ale niekoniecznie nam musi być w tym dobrze. Jakiś czas później przychodzi moment nagrody – kiedy dowiadujesz się, co jest dla ciebie dobre i zaczynasz po to sięgać. Według mnie nie ma innej drogi – trzeba być asertywną oraz oczyścić sobie przedpole i głowę, po to, aby następnie uzupełnić je tym, czym chcemy. Ja to zrobiłam. Czy późno? Dla mnie nie. Ja mam teraz drugie życie. Czego chcieć więcej?

Wrócę jeszcze na chwilę do podcastów, które prowadziłaś z Joanną Keszką – co najcenniejszego dla swojej kobiecości wyniosłaś z tej współpracy? 

Aśka nauczyła mnie tego, że jestem ważna, że moje potrzeby są istotne i mam za nimi iść. Druga rzecz jest taka, że zrozumiałam i nie złoszczę się już na kobiety, które mnie nie lubią. Kiedyś serce mnie bolało, bo nie rozumiałam, dlaczego ktoś mnie w taki niefajny sposób traktuje i w dodatku jest to dziewczyna. Przecież ja nic nikomu nie zrobiłam. A po tych podcastach i przewertowaniu setek stron literatury o seksualności i duchowości, wiem, że Polki przez polityków i religię zostały wsadzone do szuflady wstydu i strachu. I tu jest wielki wykrzyknik, bo wszystkie mamy, bądź miałyśmy, problemy z samoakceptacją i akceptacją otoczenia. Niesłychanie cenne jest dla mnie to, że pozbyłam się takiego szybkiego oceniania. I dlatego też przestałam się złościć na dziewczyny, które mnie krytykują – zrozumiałam, jakie mechanizmy nami kierują.

Zrozumiałam i nie złoszczę się już na kobiety, które mnie nie lubią. Kiedyś serce mnie bolało, bo nie rozumiałam, dlaczego ktoś mnie w taki niefajny sposób traktuje i w dodatku jest to dziewczyna. Dziś wiem, że Polki przez polityków i religię zostały wsadzone do szuflady wstydu i strachu. Wszystkie mamy, bądź miałyśmy, problemy z samoakceptacją i akceptacją otoczenia

Podziwiam, że udało ci się wypracować tę umiejętność w świecie, gdzie wciąż możemy być ocenione za to, że wyszłyśmy nieumalowane na ulicę.

O tym, że nie możesz wyjść na ulicę nieumalowana, mówimy w przestrzeni publicznej od niedawna. To nigdy nie był temat, a my nagle zaczynamy o tym gadać, choć jest to kompletnie nieistotne… To znaczy inaczej – jeśli dla ciebie jest to istotne, sprawia ci przyjemność – to rób to i po prostu maluj się przed każdym wyjściem. Moje motto brzmi: moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna twoja. Czyli: jeśli uważam, że nie trzeba się malować, bo sama się nie maluję – to jest tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie będę więc wymagała od kogokolwiek innego tego samego. To, czy chcemy się malować czy nie, podobnie jak masa innych rzeczy, wynika z naszych potrzeb. Potrzeb, które są często uważane za nieważne.

Nawiązując do tego, co powiedziałaś na temat tego kodu kulturowego, może my po prostu przesadzamy… 

… albo histeryzujemy… To są takie sformułowania, które mają wytrącić kobietom pewność siebie. Dotyczy to zwłaszcza tych z nas, które jeszcze nie wiedzą, że wszystkie „usłużne” języki nic im nie mogą zrobić. I gdy sygnalizują swoje potrzeby, a w odpowiedzi słyszą jedno z przytoczonych przez nas sformułowań – często się z tych potrzeb wycofują. Nie pomaga też to, że inną miarą oceniamy kobiety, a inną mężczyzn. Sześćdziesięcioletni facet w kabriolecie  to synonim sukcesu, tymczasem kobiecie w jego wieku – auto na bank kupił mąż. A poza tym, to dlaczego ona się rozbija tym autem, przecież powinna wnuki bawić.

Coś na zasadzie: ona się starzeje, a on dojrzewa.

Otóż to. Ja w ogóle nie mówię o kobietach, że się starzeją, tylko podkreślam, że wszystkie jesteśmy dziewczynami z różnymi peselami.

Joanna Cesarz

Wygląd zewnętrzny i ubiór jest według ciebie istotny w budowaniu pewności siebie i kobiecości? Czy to ma znaczenie, jeśli jesteś już osadzona w sobie?

Ma. Obie teraz siedzimy w bluzach dresowych, co jest oczywiste. Jednak dress code wymyślono po to, żebyśmy w przestrzeni publicznej funkcjonowali spokojnie i godnie. Dla mnie jasne jest to, że ubranie w jakiś sposób mnie definiuje i że poczucie pewności siebie budowane jest również odpowiednim strojem. Ja po prostu to łączę. Ostatnio nagrałam rozmowę na ten temat z Joanną Horodyńską, która rozumie modę. Rozmawiałyśmy o tym, czym ta moda jest, jak się zmieni po pandemii, co nas czeka i czy ważne jest to, jak nas ludzie oceniają przez pryzmat ubrania. Mnóstwo osób mówi, że to jest nieistotne, ale jednak jest to bardzo ważne. Bo – tu Joanna podała taki przykład – kiedy ktoś ci mówi: „ładnie dziś wyglądasz”, to wtedy nasze wibracje  się podnoszą. Teraz mamy czas dresów, ale kiedy to się skończy, znów będziemy chcieli poczuć się przyjemnie. Uważam, że to jest ważne i dla mężczyzn, i dla kobiet, żeby ładniej się ubrać, gdy mamy ku temu okazję – celebrujemy ważną chwilę lub święto. Krzywdzące jest natomiast to, że już sam fakt rozmowy o ubraniach jest uznawany za pusty. Często słyszy się przecież, że moda jest dla pustaków, dla ludzi, którzy nie mają się czym zająć. Niby nie szata zdobi człowieka, a na koniec dnia okazuje się, że jak cię widzą, tak cię piszą.

Każdy z nas jest trochę hipokrytą. 

Przez lata zawodowego zadawania pytań, nigdy nie miałam przekonania, że ktoś jest w błędzie i tkwi w nim zawsze. Wielokrotnie, po latach spotykałam swoich rozmówców i bardzo często byli oni już innymi ludźmi. Jeszcze wspanialszymi niż te pięć czy dziesięć lat wcześniej. Myślę, że to też kwestia naszej wrażliwości, tego, skąd przychodzisz, jak jesteś wychowana, twoich nauczycieli – tego, co ci dali, a czego nie umieli, nie potrafili lub też nie zdążyli dać. Mówiąc „nauczyciele”, myślę tutaj o rodzicach, dziadkach, rówieśnikach, szkole. Jesteśmy mieszanką kombinacją wydarzeń z naszego życia. Teraz, kiedy sama mam dzieci, już to wiem. Widzę, czym moje dzieci nasiąkają, jak bardzo są moim lustrzanym odbiciem. Widzę również, gdzie popełniam błędy, gdzie jeszcze nie wiem, jak im pewne rzeczy przekazać.

A widzisz, że momentami zamieniasz się w swoją mamę?

Tak, ale bardziej w gestach niż w zachowaniu. Po tej czterdziestce jestem mniej moją mamą, dlatego, że mam więcej odwagi.

Jak zatem definiujesz odwagę w rodzicielstwie? 

Może ona jest wtedy, gdy pozwalasz swojemu dziecku iść jego drogą? Masz odwagę powiedzieć sobie, że nie będziesz mu przeszkadzać, mimo iż jego pasja, zainteresowanie z różnych względów nie do końca ci pasuje. Przykładowo to, że obecnie moje dziecko siedzi tyle godzin przed komputerem, absolutnie mi nie odpowiada. Jako miłośniczka natury i kontaktów międzyludzkich wolałabym, żeby syn miał częstszy kontakt z przyrodą i rówieśnikami. Kontakt na żywo inaczej buduje relację niż ten przez kamerkę.

Inną miarą oceniamy kobiety, a inną mężczyzn. Sześćdziesięcioletni facet w kabriolecie to synonim sukcesu, tymczasem kobiecie w jego wieku - auto na bank kupił mąż. A poza tym, to dlaczego ona się rozbija tym autem, przecież powinna wnuki bawić. (...) Nie mówię o kobietach, że się starzeją, tylko podkreślam, że wszystkie jesteśmy dziewczynami z różnymi peselami

Z drugiej strony, gdy widzę jak fascynuje go internet i ile ciekawych rzeczy dzięki niemu odkrył, to mam wątpliwość. Bo ja bym była za tym, aby on czytał książki albo grał w piłkę, a on chce być człowiekiem sieci. Znajduje najlepsze programy do montowania, kręci filmy, kombinuje, jak wykorzystać narzędzia internetu. Mam świadomość, jakim zagrożeniem jest sieć, ale też nie chcę mu przeszkadzać. Aleksandra Przegalińska, nasza specjalistka od sztucznej inteligencji, ma siedmioletnią córkę i stoi na stanowisku, że temu pokoleniu nie powinniśmy zabierać dostępu do internetu. Oczywiście – wszystko z ograniczeniami, ale zachęcają, by zamiast konsumować dostępne treści, sami je tworzyli.

W Polsce mamy obecnie takie „nastroje”, że w pewnym sensie odwagą jest również przyznanie się do tego, że jest się feministką.  Ty nie boisz się tak mówić o sobie.

Zawsze było źle być feministką. Wmówiono nam, że feministka to jest jakaś strasznie zła i brzydka kobieta, która nie znosi mężczyzn i jakby mogła to by ich wszystkich wysłała na Marsa. „Moja“ feministka to jedna z najbardziej świadomych i pożytecznych dla świata istot. Jest to człowiek – bo można być feministą – który ma świadomość, że równouprawnienia nie ma, a ono zwyczajnie jest nam potrzebne. To jest ktoś, kto jest empatyczny, rozumie potrzeby mniejszości, kto interesuje się losem świata i losem innych. Szkoda, że w Polsce znowu feministkom przyprawia się gębę kogoś kłótliwego, biegającego po ulicach i wszczynającego awantury.

Zwłaszcza jeśli chodzi o ważne i fundamentalne sprawy. 

Usłyszałam kiedyś mądre zdanie: „nie można wymagać od nikogo heroizmu“. Bo kim ja jestem, aby mówić komuś, jak ma żyć? Mam dwoje dzieci. Wiem, z czym wiąże się ciąża, ile trzeba się regenerować po latach nieprzespanych nocy, ile trzeba wysiłku, codziennego trudu, żeby otoczyć opieką i wychować człowieka. W Polsce się o tym nie mówi, ciągle mamy wizję „cudownego dzieciątka”. Gdy pod moimi postami popierającymi walkę z zakazem aborcji w Polsce czytam komentarze stwierdzające, że nie jest mi do twarzy z błyskawicą, to odpisuję, że o swoją twarz nie zabiegałam i nie zamierzam walczyć tak, jak o prawa, które są nam odbierane.

Dyskutujesz z hejterami?

Czytam wszystkie komentarze, na niektóre odpowiadam i dyskutuję. Wśród tych hejterów są oczywiście trolle i boty, więc w ich przypadku zostawiam komentarz moim followersom, żeby nie wchodzili z nimi w dyskusje. Jednak, gdy widzę, że taki zjadliwy komentarz nie pochodzi z fake’owego konta – to wtedy dyskutuję. Czasami to przenosi się to na prywatną korespondencję. Zwykle kończy się tak, że zostajemy na swoich stanowiskach, ale bez rzucania kamieniami. Zdarzyło mi się też parę razy odpowiedzieć na seksistowskie i obraźliwe komentarze mężczyzn, które później były przez nich usuwane. Niektórzy myślą, że mogą sobie napisać, co chcą, i ja nic z tym nie zrobię. Zdarza się więc, że są mocno zaskoczeni moją reakcją. (śmiech) Rozmawiam, bo wiem, że do mądrych rzeczy dochodzi się dialogiem. Historia zna dobrze satrapów, którzy byli świetni w monologach. I dobrze wiemy, że nic dobrego dla świata z tego nie wyszło.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: