Przejdź do treści

Joanna Osyda: sztukę pogrubiania siebie opanowałam do perfekcji

Joanna Osyda
Joanna Osyda: sztukę pogrubiania siebie opanowałam do perfekcji/ fot. Grzegorz Dębowski
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Każde ciało jest piękne, niezależnie od liczby kilogramów czy kształtu. Zdarza się jednak, że częściej bronimy ciał większych, zapominając o tych z drugiego końca skali. A ich posiadaczki ukryte w cieniu ruchu ciałopozytywności także borykają się z wieloma problemami. – Marzyłam o tym, żeby przytyć. Marzyłam o tym, żeby moja sylwetka wyglądała inaczej. Wydawało mi się,  że tylko wtedy będę kobieca tak, jak powinnam być (…) Czułam, że jestem inna i na każdym kroku ktoś zwracał mi na to uwagę. Trudno być szczęśliwą, jeśli nie akceptuje się swojego ciała – mówi Joanna Osyda, która całe życie mierzyła się z komentarzami na temat swojej szczupłej sylwetki.

 

Ewa Wojciechowska: Napisałaś kiedyś na swoim profilu na Instagramie: „Chcę móc odmówić czekoladki i nie musieć słuchać: ,,Tobie i tak nie zaszkodzi”. Chcę też mieć prawo do choroby, żeby nie słyszeć: ,,no tak, to takie chucherko, nic nie je, wiatr je przewróci”. Jakie jeszcze słyszałaś komentarze odnośnie swojej wagi?

Joanna Osyda: Tych komentarzy jest mnóstwo i do tej pory zdarzają mi się bardzo często, w szczególności kiedy kogoś poznaję. W sytuacjach, w których odmawiam jedzenia, słyszę „ale przecież możesz”, „tobie to nie zaszkodzi”, „ty to chyba nic nie jesz”, „masz lodówkę na kłódkę?”. I wiele innych niepochlebnych, w których już nawet nie chcę się zagłębiać, bo jest to dla mnie niemiłe. Takie słowa bardzo ranią i zostawiają ślad czasami na całe życie. Są jak niewidoczne tatuaże. Przez wiele lat miałam przez nie gigantyczne kompleksy. Nie wynikało to u mnie z żadnej choroby, tylko z braku akceptacji ze strony społeczeństwa. Czułam, że jestem inna i na każdym kroku ktoś zwracał mi na to uwagę. Trudno być szczęśliwą, jeśli nie akceptuje się swojego ciała.

Zgadzałaś się z tymi komentarzami?

Tak. I marzyłam o tym, żeby przytyć. Marzyłam o tym, żeby moja sylwetka wyglądała inaczej. Wydawało mi się, że tylko wtedy będę kobieca tak, jak powinnam być. Częściej też słyszałam przykre komentarze od kobiet niż od mężczyzn. Niestety kobiety potrafią się bardzo celnie ranić. Tak, jakby zrozumienie i solidarność były na specjalne okazje.

Joanna Osyda/ fot. Anna Tomczyńska

Często można usłyszeć, że takie słowa szczególnie bolą, kiedy ktoś jest chory i to choroba ma wpływ na jego wygląd. Szukałaś takiej choroby w sobie?

Próbowałam i chciałam przytyć różnymi metodami. Chodziłam do dietetyków, którzy byli bardzo zdziwieni i nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Najczęściej leczyli kogoś z otyłości, a ja miałam niedowagę i nadal pewnie się o nią ocieram. Badałam się endokrynologicznie, myśląc że może mam chorą tarczycę, szukałam choroby żywieniowej, ale żadnej nie znalazłam. Wtedy mnie to wcale nie cieszyło. Myślałam, że jeśli znajdę przyczynę, mój wygląd się zmieni i wszystkie moje problemy znikną. Na szczęście byłam zdrowa. Taka jest moja uroda i musiałam to zaakceptować. Stwierdziłam, że jeśli nie choruję, wykonuję swoją pracę i wszystko jest dobrze, to może jednak moja waga nie jest problemem.

Miałaś takie momenty, kiedy ukrywałaś swoje ciało przed światem?

Sztukę pogrubiania siebie ubiorem opracowałam do perfekcji. Kiedy zaczęłam pracować w serialu „Majka”, założyłam na konferencję prasową ubranie z tysiącem warstw. Czytałam potem komentarze, że zniekształciłam swoją sylwetkę, dodałam sobie parę kilogramów i w ogóle, jak mogłam się tak ubrać. A ja myślałam, że się udało, że oszukałam wszystkich. Kiedy patrzę na swoje stare zdjęcia, to widzę dziewczynę w golfach i wielkich swetrach.

Wyjście na plażę, czy odsłonięcie ramion latem było dla mnie długo dyskomfortem. Wyjście na basen i odsłanianie się, kiedy nie było to konieczne, nie przychodziło mi w ogóle do głowy. Teraz jestem w stanie założyć sukienkę bez pleców, czy pokazać ramiona. To w końcu jest moje ciało, jedyne jakie mam. I jest zdrowe. Dlaczego więc miałabym je ukrywać?

Marzyłam o tym, żeby przytyć. Marzyłam o tym, żeby moja sylwetka wyglądała inaczej. Wydawało mi się, że tylko wtedy będę kobieca tak, jak powinnam być

Jesteś teraz pewna siebie. Jak wyglądała twoja droga do akceptacji swojej sylwetki?

To była podróż, która trwała wiele lat. Przede wszystkim dużo akceptacji dostałam w szkole teatralnej, w której moje warunki stały się atutem. Rzeczywiście jest tak, że kamera dodaje parę kilogramów, więc na tym polu dostawałam informację zwrotną, że wszystko jest ze mną okay. Pomogli też bliscy i joga, która uczy akceptacji swojego ciała i doceniania go. Ona mnie czasami zaskakuje, kiedy moje ciało jest silne, a ja o nim tak nie myślałam.

Pochodzimy z tej samej miejscowości. Wieluń nie jest dużym miastem. Pamiętam, kiedy grałaś w serialu „Majka”. To było wielkie poruszenie, że „dziewczyna spod Wielunia gra w serialu TVN-u”. Wszyscy o tobie mówili i pisali.

Kiedy zdawałam do szkoły teatralnej, wydawało mi się to właściwie niemożliwe, żeby się do niej dostać. Poprzednią osobą z okolic Wielunia po szkole teatralnej był Jarosław Strzała, który uczył w wieluńskim Domu Kultury. W momencie pojawienia się informacji o mojej roli w „Majce”, poczułam na sobie odpowiedzialność i pewnego rodzaju presję.

Spotkałaś się wtedy z komentarzami odnośnie swojego wyglądu? Odnoszę wrażenie, że aktorkom jest zdecydowanie trudniej na tym polu, bo automatycznie oceniamy je przez pryzmat urody.

Myślę, że w ogóle wzrok jest tym zmysłem, który wysuwa się na pierwsze pole, jeśli oceniamy drugą osobę. Jeśli dodamy do tego, że ktoś wykonuje zawód medialny, pojawia się takie wrażenie, że tym bardziej mamy prawo publicznie oceniać wygląd tej osoby. My aktorki jesteśmy do tego już trochę przyzwyczajone, co nie znaczy, że do krytyki łatwo się przyzwyczaić. Te komentarze mogą być bardzo krzywdzące. Obecnie przez to, że istniejemy w mediach społecznościowych, wszyscy wzajemnie się oceniamy.

Ty w mediach społecznościowych pokazujesz prawdziwą siebie. Nie dodajesz filtrów i odnoszę wrażenie, że nie udajesz. Zawsze tak było?

Na pewno pokazywałam znacznie mniej, jeśli tylko miałam wybór. Przez to, że moja praca w tej chwili nie jest tak bardzo medialna, mam więcej luzu i mogę sama dozować swoją obecność w internecie. Mam jednak wrażenie, że bardziej się odsłaniam, niż kiedyś bym to robiła.

Twój wpis na Instagramie odnośnie twojej wagi był takim punktem zwrotnym?

Nie ukrywam, zrobiłam to, żeby postawić pewną granicę. Miałam dosyć, że pomimo mojej akceptacji siebie i tego, że ludzie widzą, że jem, nadal sugerują mi, że mogę mieć problemy. Nie słuchają tego, co im mówię, oceniając mnie przez pryzmat mojej bardzo szczuplej sylwetki. Nie sądziłam, że ten wpis zrobi taką karierę. Tego głosu po stronie bardzo szczupłych osób jest niewiele w publicznej dyskusji.

Wyglądajmy tak, jak chcemy, to w końcu nasze ciało i nasze zdrowie. Podkreślajmy to, co jest w nas wyjątkowe. Droga do tego, żebyśmy polubili siebie, jest czasem zbyt długa

Natomiast po tym wpisie usłyszałaś…

Dostałam ogrom pozytywnych wiadomości i komentarzy. Pisali do mnie nawet mężczyźni, że oni już w ogóle są w tej kwestii pomijani. Istnieje mnóstwo stereotypów, z którymi jeszcze się nie rozprawiliśmy jako społeczeństwo. I jest o czym rozmawiać i dyskutować.

Najbardziej jednak poruszyła mnie historia dziewczyny, która chciała zdawać do szkoły policyjnej i postanowiła przytyć. Przybrała 10 kg w ciągu miesiąca, jedząc tylko kaszę i ryż, jednocześnie niszcząc sobie układ trawienny. Pomimo tego, że uzyskała odpowiednią wagę, do szkoły się nie dostała. Pozostało jej zrujnowane zdrowie. To właśnie były tego typu dramaty. Dziewczyny pisały, że codziennie wracały do domu z płaczem, nie miały ochoty patrzeć na siebie, doszywały sobie coś do ubrań, żeby wyglądać grubiej. Każdemu, kto kiedykolwiek pozwolił sobie na taki złośliwy komentarz wobec szczupłej osoby, mam ochotę powiedzieć: zwracając uwagę, nie pomożesz. Każdy z nas wie, jak wygląda.

I z pewnością ma w domu lustro.

Tak, i może się leczy, a przez złośliwy komentarz nie wyjdzie z domu przez tydzień. Sama wychowałam się, kiedy panował kanon bardzo szczupłych modelek. Mimo to czułam się zupełnie nieatrakcyjna, dlatego że w moim otoczeniu kobiety wyglądały inaczej niż te na wybiegach. Wizerunek modelek był też często deprecjonowany. Mówiono o nich, że są wieszakami, anorektyczkami i jedzą waciki. Pamiętam, kiedy cieszono się, że została zabroniona pewna sylwetka na wybiegach i niektóre firmy zmieniały swoje kanony. A ja wiem, że są dziewczyny, które mają naturalnie taką sylwetkę, bo sama do nich należę. Być może gdybym urodziła się w większym mieście, mogłabym próbować swoich sił w modelingu. Nie przyszło mi jednak do głowy, że moja sylwetka może być atrakcyjna. W tej chwili mam wrażenie, że kanonem jest wygląd Kim Kardashian. To jest bardzo odległy dla mnie wizerunek, ale nie staram się do niego dobijać. Nie mam żadnych szans. Wyglądajmy tak jak chcemy, to w końcu nasze ciało i nasze zdrowie. Podkreślajmy to, co jest w nas wyjątkowe. Droga do tego, żebyśmy polubili siebie, jest czasem zbyt długa.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: