Przejdź do treści

Anna Męczyńska: „Bycie kostiumografką wyostrzyło mnie na czułość do kobiet”

Anna Męczyńska o pracy z polskimi aktorkami
Anna Męczyńska o pracy z polskimi aktorkami / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

–  Od pierwszych prób kostiumowych, od pierwszej miary widzę, na jakim poziomie akceptacji swojego ciała jest aktorka, na co zwraca uwagę, czego się wstydzi, co jest jej słabszym punktem. Znam aktorki bardzo szczupłe, które są zrozpaczone tym, że nie mogą przytyć. I otyłe, które wstydziły się przy mnie rozebrać. Rozumiem je, bo sama mam inny rozmiar niż 38 – mówi Anna Męczyńska, kostiumografka, stylistka i wizażystka mająca na swoim koncie współprace z takimi gwiazdami polskiego kina, jak Małgorzata Kożuchowska, Agnieszka Dygant, Agata Kulesza, Izabela Kuna, Olga Bołądź czy Aleksandra Konieczna.

 

Marta Dragan: Na co dzień jest pani blisko filmu, seriali i też siłą rzeczy blisko kobiet, którymi obsadzane są główne role w polskich produkcjach. Co determinuje takie, a nie inne wybory castingowe?

Anna Męczyńska: Właściwie to pytanie powinno być skierowane do osoby castingującej obsadę, ale wydaje mi się, że na pewno decydują o tym warsztat, to jak pracuje aktorka, czy ma w sobie DNA, które najpełniej przekaże to, co jest zawarte w roli. Wartością dodaną jest pewnie uroda, ale nie do każdej roli jest ona potrzebna. Czasami ta intrygująca powierzchowność może wręcz zaburzać odbiór w kreowaniu roli.

Podziwiam tych reżyserów, którzy obsadzają aktorkę urodziwą w roli, której dotąd nie zagrała. My, widzowie, w pierwszym odruchu nie łączymy jej z postacią, którą ma kreować, wydaje nam się wręcz dziwne i niecodzienne, że aktorka komediowa ma zagrać mroczny charakter. Takim przykładem była Weronika Książkiewicz w „Furiozie”. Piękna, charakterystyczna twarz utożsamiana z rolami komediowymi, ciepłymi, frapującymi, a tu gra żyletę, mocny charakter.

Nie jest przypadkiem tak, że tylko jeden typ figury robi karierę na ekranie, a reszta to drugie plany i role charakterystyczne?

Na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat pracy przez moje ręce „przeszło” naprawdę bardzo wiele aktorek i były to kobiety o totalnie różnych kształtach. Bliskie jest mi hasło, że każde ciało jest dobre, tylko my, ludzie wykreowaliśmy sobie te durne kanony. I kino coraz bardziej otwiera się na tę różnorodność. Dla wielu aktorek bycie charakterystyczną staje się więc kartą przetargową. Zrozumiano, że w inności jest siła. W prasie jeszcze 20 lat temu w ogóle nie brano pod uwagę aktorek dojrzałych. Kobiety powyżej 40. roku życia nie trafiały na okładki magazynów, bo „nie sprzedawały” tytułu.

Kino coraz bardziej otwiera się na różnorodność. Dla wielu aktorek bycie charakterystyczną staje się więc kartą przetargową

Czy jako kostiumografka i stylistka czuje pani, że ma jakiś wpływ na tę zmianę?

Jako kostiumografka nie biorę udziału w spotkaniach, na których odbywają się rozmowy decydujące o wyborze aktorki. Moja obecność w produkcji filmowej zaczyna się, kiedy dostaję scenariusz i wiem, kto będzie grać daną rolę. Choć może się też zdarzyć, że poszukiwania idealnej aktorki do roli jeszcze trwają. Czasami bywam zdziwiona wyborem producenta i reżysera, że widzi w tej aktorce właśnie tę postać. Każdemu jednak należy się kredyt zaufania, bo siłą jest talent i wnętrze, a uroda i figura są ważne, mogą być decydujące, ale nie muszą.

Widuje pani polskie aktorki w naturalnej odsłonie. Czy są pogodzone z tym, jak wyglądają, są zaprzyjaźnione ze swoimi ciałami?

Wiadomo, że aktorki są egocentryczkami. I nie ukrywam, że uwielbiam pracować właśnie z – jak je nazywam – aktricami, czyli kobietami-aktorkami, które wiedzą, po co są na planie, jaką grają rolę. Nieszczególnie chwalę sobie pracę z aktorkami, których główną ideą jest bycie seksi, bo to w jakimś sensie bardzo zawęża pole do budowania kostiumu i pole do porozumienia się.

Od pierwszych prób kostiumowych, od pierwszej miary widzę, na jakim poziomie akceptacji swojego ciała jest aktorka, na co zwraca uwagę, czego się wstydzi, co jest jej słabszym punktem. Miałam okazję pracować też dłuższą chwilę z aktorką, która pozornie wydawała się być osobą bardzo zaprzyjaźnioną ze swoim ciałem. W trakcie pracy okazało się, ku mojemu zaskoczeniu, że poziom jej kompleksów był ponad miarę. Zupełnie niepotrzebnie, bo to szalenie atrakcyjna kobieta z ogromnym wigorem. Te lęki dla osób z zewnątrz mogą być niezrozumiałe, ale warto mieć na uwadze, że ciało aktorki wystawiane jest na widok publiczny i jakiekolwiek jego mankamenty są szybciej komentowane.

Brak akceptacji ma jakiś rozmiar?

Zupełnie nie. Znam aktorki bardzo szczupłe, które są zrozpaczone tym, że nie mogą przytyć. I otyłe, które wstydziły się przy mnie rozebrać. Rozumiem je, bo sama mam inny rozmiar niż 38. Mój zawód nauczył mnie, że kobiety trzeba czule traktować, tym bardziej traktuję je z czułością i uważnością.

Danuta Stenka na premierze nowego wydania książki "Flirtując z życiem"

Bycie tą pierwszą osobą na froncie, która dostrzega kompleksy aktorek i musi się nimi troskliwie zaopiekować, to spore wyzwanie?

Bycie kostiumografką wymaga ode mnie na pewno sporej dozy psychologii. Jestem jednak szczęściarą, że najpiękniejsze kobiety w polskim kinie widziałam w tak naturalnych odsłonach. W mojej pracy sprawdza się przede wszystkim rozmowa o tym, co możemy zrobić, żeby spełnić wizję reżysera i jednocześnie kostiumem podkreślić osobowość danej postaci filmowej.

Doskonale pamiętam lekcję, jaką wyciągnęłam z pracy na planie „Prawa Agaty” z Dorotą Pomykałą. W jednym z odcinków tego serialu grała kobietę, która zamordowała męża i trafiła do więzienia. W charakteryzacji musiała zostać postarzona, ale by jak najlepiej oddać konwencję granej przez nią postaci, omawiałyśmy też jej kostium i postawę. Pamiętam, jak powiedziała do mnie: „Ania, a może ja nie wkładałabym stanika, opadnie mi biust i uzyskam tym samym w ciele pewien rodzaj złamania się, stan takiego zapadnięcia w sobie?”. To mi otworzyło oczy na to, jak nasze ciało jest plastyczne, jakim jest potężnym narzędziem do przekazywania emocji. Zrozumiałam, że nie do końca w pełni szanujemy to, co zostało nam dane. Mówię tu też o sobie.

To znaczy?

Nie dbam o swoje ciało tak, jak na to zasługuje. Doprowadzam je do tego, że jest przepracowane, przebodźcowane, niedospane. Często funduję sobie pewne rzeczy na własne życzenie, bo niby czuję, że powinnam zrobić sobie przerwę, ale ignoruję te sygnały.

Natomiast to, czego od kilku lat skrupulatnie pilnuję w kontekście swojego ciała, to regularne badanie piersi. Od 8 lat jestem ambasadorką kampanii „Dotykam=Wygrywam” i tym samym włączam się w akcję samobadania piersi, namawiając do tego swoje koleżanki z planów i wzbudzając tym różne reakcje.

Nasze ciało jest niesamowicie plastyczne, jest potężnym narzędziem do przekazywania emocji

Jakie na przykład?

Kiedyś usłyszałam od jednej z kobiet, że jakim prawem o tym mówię. Nie wiem, co się stało w jej życiu, że tak zareagowała, ale mówię o tym, bo dwukrotnie wyczułam u siebie zmiany poprzez samobadanie. Miało to miejsce rano, a wieczorem już byłam w gabinecie lekarskim, bo nie dopuszczam do takiej sytuacji, żebym mogła w tak ważnej i istotnej dla mojego życia sprawie coś odwlec czy zostawić bez kontroli. Szczęśliwie ani za pierwszym, ani za drugim razem nie było to nic groźnego, ale cały czas muszę to kontrolować, bo jestem w grupie ryzyka.

Ubrania pomagają czy pogłębiają problem braku akceptacji?

Nie podoba mi się skrajna ekspozycja ciała. Uważam, że czasami warto coś przykryć, zakryć, wprowadzając tajemniczość i tym samym osiągnąć lepszy efekt budowania swojego wizerunku. Duże ciało wymaga specjalnego traktowania, tak samo jak skrajnie szczupłe. Po to są ubrania, by nimi sprytnie żonglować. Są siłą nie tylko wielkich gwiazd kina, ale również mogą być naszą. Mi z moim ciałem też nie zawsze jest po drodze. Ciągle uczę się je akceptować i doceniać. To trudna lekcja, ale warta podjęcia próby, żeby lepiej się czuć i wyglądać, o czym piszę też w mojej książce „Figura jak z ekranu” (i nie jest to książka o odchudzaniu).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: