Joanna Mudrowska: Kobiecość? To takie fajne pudełko z bardzo różnymi czekoladkami
Na warsztat wzięła kobiece ciało, które ubiera w emocje i wizualizuje w tatuażach. Dla WIMIN stworzyła trzy tatuaże pokazujące najważniejsze emocje siostrzeństwa. W ich nazwaniu bardzo pomogły jej relacje z własnymi siostrami. Z graficzką Joanną Mudrowską rozmawia Marta Dragan.
Marta Dragan: Niedługo przed obroną rzuciłaś studia na architekturze, by zająć się rysunkiem. Dlaczego taka decyzja?
Joanna Mudrowska: Wszystko zaczęło się od rysunku. Od zawsze chodziłam na zajęcia plastyczne związane z rysowaniem, a w gimnazjum prześlizgnęłam się nawet przez zajęcia dla osób, które chcą studiować architekturę. Lubiłam rysować, był to dla mnie przyjemny sposób spędzania czasu. W liceum, kiedy przyszedł czas, by zastanowić się, co dalej, padło na architekturę, bo stwierdziłam, że na ASP nie pójdę. Trochę odradzali mi to też rodzice, bo podobno nie będzie pracy.
Poszłam więc na architekturę, która teoretycznie jest związana z rysunkiem i tworzeniem. I tak było, przynajmniej na początku. Pierwszy rok był skoncentrowany na rysunku, w ogóle cały etap szykowania się na studia to było żmudne rysowanie budynków, które po wszystkich kursach wychodziło mi całkiem dobrze, bo przecież od podstawówki chodziłam na jakieś zajęcia. Nie było to dla mnie nic nowego, więc pomyślałam, że może rzeczywiście się nadaję. Jednak na drugim, trzecim roku zaczęło robić się coraz mniej twórczo, a bardziej liczbowo i szablonowo. Zauważyłam, że cała moja kreatywność umarła i źle to na mnie działa.
Jak na Twoją rezygnację zareagowali rodzice?
Delikatnie mówiąc, nie zostało to przyjęte z entuzjazmem. Były namowy, żebym skończyła studia, napisała chociaż pracę. To nie było łatwe. Miałam ich wsparcie, bo nie wyrzucili mnie z domu, karmili mnie, ale nie zgadzali się z moimi wyborami, chcieli, żebym skończyła architekturę. Teraz, kiedy stanęłam już na własnych nogach, doceniam to, jak mnie wspierali. Robili to w taki cichy sposób – utrzymywali mnie przez ten czas, kiedy starałam się żyć ze sztuki.
Ani przez chwilę nie żałowałam, że odeszłam od architektury. Mam poczucie, że teraz wracają do mnie wszystkie podjęte decyzje, które okazały się dla mnie dobre. Chociaż nie zawsze jest superkolorowo, jestem bardzo zadowolona ze swojego życia i podoba mi się, gdzie teraz jestem. Nie miałam ani jednego momentu, żebym żałowała tego wyboru, bo nigdy nie widziałam siebie jako architekta. Mam znajomych, którzy pokończyli te studia, robią uprawnienia i dobrze im to wychodzi. Bardzo się cieszę z ich sukcesu, ale ja siebie nie widzę w roli architekta.
Na warsztat wzięłaś sobie kobiece ciało, ubierasz je w emocje, wizualizujesz kształty. Co fascynuje cię w rysowaniu kobiet?
Uważam, że ciało, zarówno kobiece, jak i męskie, jest bardzo piękne. Skupiłam się na ciele kobiecym, bo jest mi bliższe, jako kobieta znam je lepiej. Zawsze byłam bardzo wyczulona na światłocień i technika ta wydawała mi się bardziej interesująca od koloru. Od światłocienia doszłam do linii, które przy czarno-białym patrzeniu wysuwają się na pierwszy plan. To mnie zafascynowało. Tak naprawdę zwrócił na to uwagę mój nauczyciel w Hiszpanii, gdzie byłam na Erasmusie. Brałam tam udział w kursie o nazwie „konfiguracja graficzna” (Configuración Grafica), gdzie abstrakcyjnie podchodziliśmy do ludzkiego ciała.
Czy emocje da się ubrać w linie?
W linie i w pustkę między liniami. Skupiam się na tym, żeby liczbą linii i miejscami, gdzie one są albo ich nie ma, zbudować spokój, niepokój czy radość. Za pomocą linii, ale też ich braku, staram się stworzyć pracę, która pokazuje emocje.
Co kryje się za twoimi kreskami?
Dopiero to odkrywam, bo ciągle jeszcze bardzo emocjonalnie podchodzę do swoich prac, a mniej analizuję to, co tworzę. Za moimi pracami zazwyczaj kryją się przemyślenia, aktualny humor, często jest to niezauważalne dla odbiorców, ale nie przeszkadza mi to. Mam trochę wrażenie, że używając swojej sztuki przede wszystkim staram się poznawać siebie. Zauważyłam, że kiedy staram się zrozumieć jakąś emocję, najpierw rozumiem ją na kartce, swoimi liniami. Mam wrażenie, że dojrzewam wraz z kobietami, które rysuję. Jesteśmy mocno połączone, ale nie oznacza to, że ciągle rysuję swój autoportret. Chciałabym to podkreślić, bo często jest to mylnie odbierane.
W swojej pracy kierujesz się zasadą, by jeden wzór zarezerwowany był tylko dla jednej osoby, jednego ciała. Mam na myśli tatuaże.
Jestem emocjonalnie związana ze swoimi pracami i ciężko mi je powielać, drukować. Czuję to tak, jakbym powielała cząstkę siebie. Zdarza się, że ludzie widzą jakiś tatuaż i proszą o taki sam. Tłumaczę wtedy, że nie ma takiej opcji i spotykam się ze zrozumieniem. To jasne i logiczne, bo wielu tatuażystów nie powtarza swoich prac. Często jest tak, że ktoś widząc mój projekt na tatuaż, prosi o drobne zmiany. Trochę to rozumiem, bo mam poczucie, że osoba, która chce mieć tatuaż, chciałaby być w jakimś stopniu jego autorem. Mam wtedy poczucie, że tworzymy coś razem. Często ktoś tylko rzuca temat i prosi o pracę.
Czym kierujesz się wybierając dla kogoś taki a nie inny tatuaż?
Zwykle zainteresowane osoby wybierają sobie coś z moich projektów. Jeśli to wolny projekt, robimy go, jeśli ktoś chciałby coś nowego, coś proponuję. Muszę powiedzieć, że przychodzą do mnie na tatuaż same super kobiety, żyjące w zgodzie ze sobą, ze swoim ciałem, akceptujące siebie.
Oczywiście staram się je poznać, bo jestem gadułą. Na początku miałam bardzo głośną maszynkę, ale zaopatrzyłam się w cichszą, by móc rozmawiać z klientkami. Głównie rozmawiamy o rodzicach i tym, co wynosi się z rodzinnego domu. Pytam o wybór tatuażu, rozmawiamy o odwadze, podejściu do ciała, kompleksach i akceptacji. To bardzo ważne dla mnie, bo przy tworzeniu tatuażu czyjeś ciało jest kartką, na której powstaje coś, co ma je wyrażać.
A co myślisz o swoim ciele? Akceptujesz je?
Moje ciało nie jest zgodne z ciągle obowiązującym kanonem piękna, które teraz próbujemy zmieniać, ale bardzo je lubię i totalnie akceptuję. Nie mam nawet potrzeby, by za bardzo je zmieniać, nie mam czegoś takiego, że muszę iść na siłownię, żeby schudnąć, albo coś u siebie ujędrnić, „wyfitować” cellulit… Jestem w zgodzie z tym, co mam.
Oczywiście stało się to po wielu bojach, bo bardzo długo nienawidziłam swojego ciała, wstydziłam się go, uważałam, że nie jest ładne ani kobiece, że wygląda na stare. Miałam nawet poczucie, że ominął mnie etap ciała nastolatki. Założenie kostiumu kąpielowego było dla mnie wielkim wyzwaniem.
Teraz bardzo ciężko mi powiedzieć, co się zmieniło, chyba zaczęłam po prostu myśleć, że to moje ciało będzie ze mną jeszcze jakiś czas i wielkich zmian nie da się zrobić. Po pewnym czasie zaczęłam to akceptować, a później bardzo lubić i nie patrzeć na to, co można byłoby zmienić, ale bardziej na to, co jest i jakie jest fajne.
Pamiętam moment, kiedy pomyślałam sobie, że stres związany z pokazaniem siebie nie powinien zabierać mi dobrej zabawy, np. na plaży. Jest pięknie, pogoda, a ja jedyne o czym myślę, to że ludzie patrzą na moje rozstępy i nadmiar tłuszczu. Stwierdziłam, że to trochę bez sensu. Teraz mam czas totalnej akceptacji. Nawet nie skupiam się za bardzo na tym, co można byłoby mieć lepsze.
Co pomogło ci w zaakceptowaniu siebie, pamiętasz jakieś kotwice na tej drodze?
Nie było to nic szczególnego, ale wraz z kolejnymi moimi pracami zaczynałam odkrywać różne formy kobiecego ciała. Choćby to, że fałdki tworzą fajne linie, które można narysować. Myślę też, że bardzo pomagają social media. Na Instagramie obserwuję głównie osoby, które bardzo akceptują swoje ciało. Kiedy patrzy się jak różne mogą być kobiety i ich ciała, otwiera się wiele klapek w głowie. Bo nie jest tak, że wszystkie kobiety mają płaski brzuch i idealne wymiary, a tylko ty jedna jesteś inna. Widzisz ogromną różnorodność, która jest fajna, interesująca i intrygująca. To pomaga.
Instagram pomaga, oczywiście jeśli szuka się ciałopozytywności a nie ideałów. Kiedy już podążysz za hashtagiem #cialopozytywni czy #bodypositiv, zobaczysz, że ciało kobiece jest bardzo różne i bardzo ładne. Tak samo zresztą jak męskie.
Czego brakuje współczesnym kobietom?
Brakuje nam przede wszystkim empatii i zrozumienia ze strony mediów i innych ludzi. Nie rodzimy się z kompleksami, to ktoś nam je włożył do głowy – rodzice, koleżanki z klasy, ktoś obcy czy też reklamy, które pokazują bardzo idealny świat. Dostajemy to, ale nie oszukujmy się, dostajemy też pozytywny przekaz od życia. Trzeba tylko mądrze i umiejętnie z tego korzystać.
Dla WIMIN zaprojektowałaś trzy tatuaże. Mogłabyś nam o nich powiedzieć? Jaki był ogólny temat, który ci zaproponowano?
To siostrzeństwo, temat, który jest mi bardzo bliski. Sama mam dwie siostry, jedną starszą i drugą bliźniaczkę. Wszystkie trzy bardzo się przyjaźnimy, ale z bliźniaczką czujemy się bliżej, bo wiele lat życia byłyśmy razem. Zaczęłam zastanawiać się na czym opiera się przyjaźń siostrzana, jakie są jej lepsze i trudniejsze momenty, czego oczekuję od siostry, nie tylko swojej własnej, biologicznej, ale także od przyjaciółki. Zrobiłam trzy prace, które odwzorowują trzy ważne dla mnie elementy – wsparcie, miłość i współpracę. Oczywiście lista emocji w siostrzeństwie jest dłuższa, ale te trzy elementy są najważniejsze.
Może zabrzmi to nieskromnie, ale projekty, które powstały, zaskoczyły mnie samą. Są wielowymiarowe, nie potrafiłabym powiedzieć, który z nich jest moim ulubionym. Są różne, choć nawiązują do siebie. Jako pierwsze powstało „Wsparcie”, które kojarzy mi się z działaniem rąk, czysto fizycznym aktem. Często mam poczucie, że kiedy potrzebuję wsparcia, głównie chodzi mi o zwykłe przytulenie. Tatuaż nie pokazuje momentu przytulania się, ale liczba rąk, których potrzebujemy do wsparcia, podparcia i wszelkiej takiej pomocy.
Drugi tatuaż to „Miłość”. Trzeba przyjrzeć się dłużej, żeby wydobyć z niego linie dwóch kobiet. Ta praca jest chyba najdelikatniejsza. Chciałam, żeby odzwierciedlała poczucie bezpieczeństwa i w pewien sposób jedność.
Trzeci tatuaż – „Współpraca”, choć brzmi dla mnie bardzo biurowo, to tak naprawdę rodzaj przyjaźni, zrozumienia potrzeb drugiej osoby. Pokazuje on dwie osoby, które są połączone ze sobą głowami, ale nie widzisz do końca, gdzie zaczyna się, a gdzie kończy każda z nich. Połączeniem głowami chciałam pokazać współpracę opartą na zrozumieniu potrzeb drugiej osoby.
Wsparcie, miłość i współpraca to filary siostrzeństwa. Oczywiście można by wymienić znacznie więcej jego cech. Współpraca kryje w sobie zrozumienie, pomoc, starania dla drugiej osoby. To jeden z ważniejszych elementów, bo głównie u przyjaciół szukamy wsparcia i zrozumienia. Miłość wychodzi sama z siebie, w naturalny sposób, jeśli jesteś z kimś blisko, to uczucie jest najważniejsze.
Czy podczas pracy z tatuażami dla WIMIN inspirowałaś się relacjami ze swoimi siostrami?
Głównie tak. Wszystkie trzy jesteśmy bardzo blisko, to moje najlepsze przyjaciółki. Uważam, że mamy fajną relację, choć ze starszą siostrą trochę dzieli nas różnica wieku, która wynosi siedem lat. Główną inspiracją były moje siostry i bliskość z nimi.
Na co dzień także pracujesz z kobietami. Czy siostrzeństwo da się dostrzec, wyczuć w relacjach na innych płaszczyznach?
Tak, nawet chyba w ogóle w ludziach. Nie chciałabym mówić tylko o kobietach. Mam duże szczęście do ludzi w swoim życiu, od swoich współpracowników dostaję dużo siły, wsparcia i zrozumienia. Jest tak nawet w relacjach biznesowych. Wykorzystuję siostrzeństwo w pracy i bardzo dobrze mi się to sprawdza. Dostaję dużo ciepła od ludzi, z którymi współpracuję.
Siostrzeństwo powinno być całkowicie odarte z zazdrości i zawiści. Fajnie jest wiedzieć, że ta druga osoba po prostu dobrze ci życzy i wszystko, co powiesz albo zrobisz, spotka się z akceptacją i wsparciem, a nie nienawiścią. Tak rozróżniam swoich przyjaciół i te osoby, które mogę nazwać siostrami niebiologicznymi. Z takimi osobami idziemy ramię w ramię, nikt nikogo nie próbuje pognębić czy zepchnąć. Taka współpraca i wsparcie wynikają z miłości. Te trzy najważniejsze rzeczowniki – wsparcie, miłość i współpraca – powtarzają się cały czas.
Do jakich kobiet mogą być skierowane tatuaże, które zaprojektowałaś dla WIMIN?
Do kobiet, które szukają przyjaźni, chcą być dla kogoś niebiologiczną siostrą. Do kobiet, które chcą być otwarte na takie wspaniałe doznania jak siostrzeństwo.
Co szczególnie podoba ci się w filozofii WIMIN?
Bardzo lubię współpracować z markami, które są dla kobiet, bo bardzo dużo uczę się podczas takiej współpracy. Zawsze staram się poznać bliżej założenia pomysłodawców, bardzo często są to bliskie mi hasła. Przy współpracy z WIMIN na pierwszy plan wysuwa się dla mnie chęć dbania o siebie i pokazanie, że trzeba skupić się na swoim ciele, które musi nam wystarczyć na całe życie. Z jednej strony dziewczyny głoszą bliskie mi hasła – żeby o siebie dbać, że jeśli o siebie nie zadbasz, to nikt o ciebie nie zadba, ale z drugiej strony nie mają w sobie pierwiastka krytyki, tolerują twój wybór.
Jak dbasz o siebie?
Niedawno doszłam do wniosku, że bardziej dbam mentalnie, niż fizycznie. Zauważyłam to przy współpracy z dziewczynami z WIMIN. Do tej pory bardziej skupiałam się na spokoju wewnętrznym, dawaniu sobie przestrzeni na odpoczynek, na emocjach, które miałam. Od niedawna, i to chyba jest dość mocno związane z tą współpracą, zaczęłam myśleć o tym, że trochę pominęłam aspekt cielesny, a jest to istotne. Na co dzień uprawiam jogę i staram się suplementować witaminami, co na razie przychodzi mi ciężko, bo jestem bardzo zapominalska. Moja przyjaciółka długo mnie namawiała na coś takiego, a ja uważałam, że to strasznie dużo roboty, że trzeba wejść na stronę, wybrać witaminy, które są ci potrzebne, a jak wybierze się jedne, to trzeba wybrać do nich kolejne… Gubiłam się w tym. Kiedy poznałam WIMIN, wysłałam linka do Kasi z komentarzem, że może to wreszcie coś dla mnie. Poprosiłam, by oceniła skład i pomogła mi wybrać. Zdecydowałyśmy się na odporność.
Mówiłaś wcześniej o pięknie kobiecego ciała. Czym dla ciebie jest kobiecość?
Różnorodnością. W swoim życiu poznałam bardzo wiele odmian kobiecości. W dzieciństwie obserwowałam kobiety opierające się na mężczyznach. Tak zostałam wychowana, że trzeba wspierać się na mężczyźnie, zakładać rodzinę. Nie było mi to oczywiście narzucane, ale otaczały mnie kobiety – moje babcie, ciocie – które bardziej żyły dla mężczyzn i rodziny. Dorastając, zaczęłam spotykać bardzo silne kobiety, które wręcz peszyły mnie swoją niezależnością i mocą. Teraz, po okresie buntu, uważam, że najfajniejsze w kobiecości jest to, że jest różnorodna i barwna. Ma w sobie piękno, delikatność, siłę, jakiś rodzaj oddania. To takie fajne pudełko z bardzo różnymi czekoladkami.
Zobacz także
„Kobiecość to nie tylko wewnętrzna siła, chęć życia, dążenie do celu, ale i momentami łzy, które sprawiają, że jesteśmy silniejsze”. „Życie po raku” w cyklu HZ: „Kobiecość to dla mnie…”
„Jestem niesamowita” – akcja pokazująca, że kobiety potrafią mówić o sobie w superlatywach
Chcesz uwolnić się z objęć PMS? Może ci w tym pomóc Ashwagandha
Polecamy
Pamela Anderson bez makijażu na okładce „Glamour”. „Lepiej wyglądał na mnie, gdy miałam 20 lat, niż teraz”
Kate Winslet o komplementach dla dziewczynek: „Jeśli nie powiemy im, że są piękne i że jesteśmy z nich dumne, mogą tego nie usłyszeć od nikogo innego”
Zdrada po polsku. Kiedy i z kim najczęściej wdajemy się w romans?
Kwestionowali jej płeć w trakcie igrzysk w Paryżu. Imane Khelif pozywa J.K. Rowling i Elona Muska za nękanie w sieci
się ten artykuł?