Przejdź do treści

„Jestem emerytką z polską emeryturą, a tu świat się przede mną otwiera”. Irena Wielocha po 60. została modelką, a jej profil na Instagramie śledzi ponad 40 tys. osób

Irena Wielocha
Irena Wielocha . fot. arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– W tym roku skończę 70. lat. To taki czas, kiedy wszystko się robi wolniej, wolniej się ćwiczy, myśli. To mnie wkurza! Walczę z tym – mówi Irena Wielocha, kobieta, która po 60. została modelką. Znana jako kobieta.zawsze.młoda ma na Instagramie ponad 40 tysięcy fanów.

 

Klaudia Kierzkowska: Ma pani figurę 20-latki, której pozazdrości niejedna kobieta. Jednak takiej figury i takiej kondycji nie ma pani od zawsze. Jak wcześniej wyglądało pani życie?

Irena Wielocha: 15 lat temu byłam całkowicie normalną 55-letnią panią. Nie ukrywajmy, wtedy były zupełnie inne czasy. Kobieta, która była za szczupła była po prostu nieładna. Ta ze zmarszczkami i siwymi włosami była nieinteresująca. Nikt nie miał do mnie pretensji, że ważę zbyt dużo, czy przestałam mieścić się w spodnie. I co najważniejsze, ja też nie miałam sobie nic do zarzucenia. Jednak główny problem polegał na tym, że czułam się źle. Byłam ociężała, nie miałam kondycji. Pewnego dnia powiedziałam sama do siebie – koniec, idę na całość!

To właśnie wtedy poszła pani na siłownię?

Tak, poszłam na siłownię tak na poważnie. Kiedyś, dawno temu chodziłam na siłownię w ramach rehabilitacji. To był krótki epizod w moim życiu, wyleczyłam dolegliwość i zrezygnowałam. Drugim razem postanowiłam inaczej podejść do tematu.

Chciała pani zrzucić kilka kilogramów?

Właśnie nie. Nie czułam się grubo, nikt mnie tak nie oceniał. Nie miałam żadnego kompleksu związanego z dodatkowymi kilogramami. Oczywiście nie mieściłam się we wszystkie ubrania, w szczególności po zimie, kiedy to jeszcze troszkę tych centymetrów przybyło. Moim największym problemem była kondycja, a dokładniej jej brak. Nie mogłam nigdzie podbiec, zaraz się męczyłam. Kiedyś chodziłam bardzo dużo po górach, potem miałam długą przerwę, po której okazało się, że „jestem do niczego”.

Irena Wielocha z mężem / fot. arch. prywatne

Długo trzeba było czekać na efekty?

Na początku efektów było bardzo mało, a tak właściwie był tylko jeden. Bez problemu mogłam wejść na ósme piętro. Pamiętam niedługo była Wielkanoc, kwiecień, i właśnie wtedy okazało się, że mam bardzo wysoki poziom cukru we krwi. Stwierdziłam, że coś trzeba z tym zrobić.

Dobrze rozumiem, że nadeszła pora na zmianę diety?

Poniekąd. Nie byłam u żadnego dietetyka, nikt mi nie rozpisał żadnej diety. Zaczęłam jednak zwracać uwagę na indeks glikemiczny produktów. Jadłam tylko takie dania, które dozwolone były w cukrzycy. Tym samym, po jakimś miesiącu, zaczęłam chudnąć. W czerwcu wyjechaliśmy z mężem w góry, gdzie zobaczyłam, że mam już o wiele lepszą kondycję. Dużo spacerowałam, odżywiałam się zdrowo i ciągle chudłam. Ile? Dokładnie nie wiem. Nie ważyłam się, bo chudnięcie nie było moim zamysłem. Ubranie zaczęło ze mnie spadać. Jednak w pewnym momencie, kiedy w końcu stanęłam na wadze, ważyłam 52 kg. Schudłam około 24 kg. Mąż patrzył na mnie i mówił: „ja też tak chcę”.

Niemalże 60-letnia kobieta na siłowni, ponad 10 lat temu to był chyba niecodzienny widok. Sama dobierała sobie pani ćwiczenia, czy korzystała z pomocy trenera?

Miałam trenera, który dobierał mi ćwiczenia. Na siłowni byli głównie mężczyźni, którzy rzeźbili swoje mięśnie. Koniec końców zmieniłam siłownię na taką z prawdziwego zdarzenia. Byłam tam oczywiście najstarsza. Choć wykonywałam wiele ćwiczeń, nie potrafiłam wszystkiego. Nadrobiłam i po dwóch latach doszłam do takiego momentu, że umiałam już wszystko. Jednak czułam, że to jeszcze nie jest to.

Chciała pani jeszcze bardziej? Jeszcze więcej?

Bardziej, więcej, lepiej. Poszłam na najwyższy poziom i zmieniłam trenera. Zaczęłam najpierw kształtować sylwetkę treningiem metabolicznym i równolegle trenowałam crossfit. Jeden i drugi trening to bardzo wymagający sport dla wytrwałych. Ale i ja dałam radę!

Muszę przyznać, że sama już nie jeden raz postanowiłam się za siebie wziąć. Zapisałam się na siłownię, a po miesiącu najzwyczajniej w świecie rezygnowałam. Nie chciało mi się ćwiczyć. Skąd pani czerpała motywację i siłę? Co było tym motorem napędowym?

Miałam taką osobistą motywację. Nie chciałam nikogo naśladować, robić czegoś dla kogoś. Na początku chciałam poprawić kondycję, a jak zaczęłam chudnąć, zauważyłam, że jest fajnie, jest lepiej. Dobrze wyglądam, czuję się świetnie.

A może chciała pani zaimponować mężowi, dzieciom?

Nie. Chciałam zaimponować tylko sobie. Chciałam czuć się dobrze we własnej skórze. Chciałam kupić sobie fajne ubrania. Coraz bardziej zwiększałam liczbę i trudność ćwiczeń. Miałam doskonałą kondycję, modelowałam sylwetkę, która po schudnięciu pozostawiała wiele do życzenia. Na to, jak teraz wyglądam, pracowałam wiele lat.

Ile razy w tygodniu chodzi pani na siłownię?

Wcześniej chodziłam na siłownię pięć razy w tygodniu. Kiedy rozpoczęła się pandemia, zaczęłam ćwiczyć codziennie w domu. Jednak to nie było to. Nie było nikogo, kto mógłby mnie przypilnować, coś podpowiedzieć. Codziennie musiałam mieć wysiłek fizyczny. Lato spędziliśmy z mężem w górach. Kiedy nie mogłam ćwiczyć, biegałam, spacerowałam, by zachować kondycję. Potem miałam problemy ze zdrowiem, osłabłam. Kiedy wróciłam do Warszawy i poszłam na siłownię, zauważyłam ogromną różnicę. Byłam przerażona, że straciłam formę. Oczywiście nie wykonywałam prostych ćwiczeń tylko te, które trenowałam przed lockdownem, czyli crossfit. Ćwiczyłam trzy razy w tygodniu, teraz trenuję minimum pięć razy.

Podczas treningów trener „wykorzystywał” mnie jako motywatorkę. Mówił innym, że ta ponad 60-letnia pani potrafi to i wy dacie radę. Dopóki ona ćwiczy to i wy musicie. To rzeczywiście działało. Dziewczyna mojego trenera zmotywowała mnie do działania. Z jednej strony chciałam dać motywację innym, a z drugiej miałam nadzieję, że też będę miała z tego jakąś korzyść. Jestem emerytką z polską emeryturą, a tu świat się przede mną otwiera. Muszę kupić fajne ubranie na trening, buty. Poszłam w to!

Nie ma pani chwili zwątpienia? Nie jest trochę tak, że musi pani iść na siłownię, ale tak naprawdę to wolałaby pani zostać w domu, poleżeć i odpocząć?

Wychodzę z założenia, że ja nigdy niczego nie muszę, tylko chcę. Czasami nie mogę, a to ogromna różnica. Cały ten proces chudnięcia i nabierania siły spowodował, że uzależniłam się od ruchu. Kiedy siedzę cały dzień w domu, męczę się. Nie potrafię tak. Muszę wyjść, chociażby pospacerować. Trochę się poruszać.

Zazdroszczę pani tego samozaparcia.

Nie oszukujmy się, kobieta jest najważniejszą osobą w rodzinie. To ona wszystkim „dowodzi”, o każdego dba. Bez mojej kondycji rodzina będzie koślawa. Nie ma tutaj żadnego wytłumaczenia. Trzeba w taki sposób zorganizować sobie życie, żeby móc pójść poćwiczyć i zrobić coś dla siebie. W tym roku skończę 70. lat. To taki czas, kiedy wszystko się robi wolniej, wolniej się ćwiczy, myśli. To mnie wkurza! Walczę z tym. Nie chcę taka być, dlatego dbam o to, żeby normalnie funkcjonować.

Dba pani o swoją figurę. Zwraca pani także uwagę na to, co je? Stosuje pani jakąś dietę?

80 proc. sukcesu to dieta. Ćwiczenia i dieta równolegle. Ja niestety jej nie dołączyłam. Wiele osób prosi mnie, abym pokazywała, co jem. Nie mam tutaj żadnych złotych rad. Organizm z wiekiem zmienia się. W pewnym momencie swojego życia ważyłam poniżej 50 kg, wtedy musiałam przytyć. Teraz zmagam się z chorobą uchyłkową jelit, którą podobno ma się już do końca życia. Musiałam zmienić dietę, by zaleczyć chorobę. Z tego, co jadłam wcześniej, musiałam całkowicie zrezygnować. Wypośrodkowanie tego wszystkiego było dla mnie bardzo trudne. Jeżeli chcemy schudnąć, musimy stosować odpowiednią dietę, ale przecież nie będziemy na niej do końca życia. W zależności od tego, jaki styl życia prowadzimy, co chcemy osiągnąć, takie musimy spożywać posiłki. Każdy musi zdobyć wiedzę i dopasować ją do siebie.

Wysportowana, szczupła, z wymarzoną figurą i to w wieku niemalże 70. lat. Pozazdrościć! Akceptuje siebie pani w pełni?

Akceptuje siebie taką, jaką jestem. Nawet zmarszczki, siwe włosy, które ostatnio zaczęły mi wypadać. Zbadam, dowiem się, co się dzieje.

Wychodzę z założenia, że ja nigdy niczego nie muszę, tylko chcę. Czasami nie mogę, a to ogromna różnica. Cały ten proces chudnięcia i nabierania siły spowodował, że uzależniłam się od ruchu. Kiedy siedzę cały dzień w domu, męczę się. Nie potrafię tak. Muszę wyjść, chociażby pospacerować

Wystąpiła pani w dwóch świątecznych reklamach. Jak to wszystko się zaczęło? Wzięła pani udział w castingu?

Od wiodącej firmy modelingowej dostałam zaproszenie na spotkanie. Oczywiście poszłam. Życie jest ciekawsze, jak coś się dzieje. Spotkanie było poprzedzone sesją do magazynu w dziale beauty. Potem zostałam poproszona o podpisanie umowy o współpracy i zaraz dostałam propozycję wystąpienie w reklamie. Byłam w szoku. Nigdy w życiu się czegoś takiego nie spodziewałam. To niesamowite przeżycie, fantastyczna przygoda. Poznałam niesamowitych ludzi, poznałam środowisko i nowy świat.

Jest pani aktywna w mediach społecznościowych. Większość osób kojarzy panią z profilu kobieta.zawsze.mloda, który obserwuje ponad 40 tys. osób. Skąd pomysł na jego założenie?

Do założenia profilu namówiła mnie dziewczyna mojego trenera. Podczas treningów trener „wykorzystywał” mnie jako motywatorkę. Mówił innym, że ta ponad 60-letnia pani potrafi to i wy dacie radę. Dopóki ona ćwiczy to i wy musicie. To rzeczywiście działało. Dziewczyna mojego trenera zmotywowała mnie do działania. Z jednej strony chciałam dać motywację innym, a z drugiej miałam nadzieję, że też będę miała z tego jakąś korzyść. Jestem emerytką z polską emeryturą, a tu świat się przede mną otwiera. Muszę kupić fajne ubranie na trening, buty. Poszłam w to! Na początku miałam słaby telefon, a przecież to właśnie on miał być moim narzędziem pracy. Nie miałam jednak pieniędzy na dobry i nowoczesny sprzęt.

Irena Wielocha / fot. arch. prywatne

Co pani zrobiła?

Przez 7 miesięcy pracowałam jako kierowca taksówki. Zarobiłam na nowy, wymarzony telefon z dobrym aparatem. Byłam pewna, że teraz to już na pewno ogarnę te media społecznościowe. Czy ogarniam? Sama nie wiem, to naprawdę ciężka praca. Cały czas się coś zmienia, ulepsza, a ja muszę za tym nadążyć. Wszystkim zajmuję się sama, bywa ciężko. Dom, treningi, posty co drugi dzień. Rano wstaję i myślę, co dzisiaj mogę fajnego zrobić, żeby wrzucić na Instagram.

Pani profil jest wsparciem i motywacją dla wielu osób.

Dlatego nie chcę go zaniedbać. Jest wiele kobiet, które mnie śledzą. Czytają, proszą o podpowiedź, wskazówkę, wsparcie. Dostaję przemiłe wiadomości. Niejedna kobieta wzięła się za siebie i poszła na siłownię dzięki mnie. Zawsze staram się odpisać i podtrzymać na duchu.

Pod jednym z ostatnich postów napisała pani „Biegnę, choć nie mogę i nie powinnam”. Obserwatorzy zaczęli zastanawiać się i martwić czy wszystko w porządku?

Nie mogę biegać, mam problem ze stawem kolanowym. Próbowałam przebiec krótki 5 km dystans, ale to nie dla mnie. Bieg jest dla mnie zbyt trudny i niebezpieczny. Nie oszukujmy się, bieganie bardzo obciąża mój staw kolanowy. Poza tym nic niepokojącego się nie dzieje.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: