Przejdź do treści

„Dziękuję Bogu, że tak się to skończyło, że nie mam kawałka stopy. Inaczej pewnie bym się nie ogarnęła” – mówi Michalina Wesołowska. Pięć lat temu powiedzieli jej, że będzie miała problemy z chodzeniem, dziś… tańczy twerk

Tekst o determinacji Michaliny i jej powrocie do tańca. Na zdjęciu: Kobieta na wózku inwalidzkim do góry nogami - HelloZdrowie
Miśka. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Najpierw śmieje się non stop, zagaduje wszystkich po kolei, w ferworze zmienia buty, miota to tu, to tam, sprawia nieco wrażenie trzpiotki. Ale gdy zaczyna się trening, błyskawicznie poważnieje, nawet powieka jej nie drgnie, jest skoncentrowana, napięta jak struna, zdeterminowana.

To Michalina Wesołowska, ma 32 lata na karku i temperament petardy. Poznajemy się przez wspólnych znajomych na imprezie, na dzień dobry, pomiędzy uściśnięciem dłoni a kurtuazyjną wymianą uśmiechów, od swojej przyjaciółki słyszę: „To jest Miśka i jest najlepsza na świecie”. Zanim dopijemy drinka, dowiaduję się jeszcze, niejako na potwierdzenie, że parę lat temu lekarze wróżyli jej, że nie będzie chodzić, na pewno nie sama, konieczne będą kule. Ale tak się zaparła, że dzisiaj tańczy twerk.

Dwa tygodnie później zasiadamy na leżakach na plaży nad Wisłą. To tu Miśka opowiada mi swoją historię.

2011

Miśka ma 24 lata, jest wysportowana, zawsze była. – Odkąd pamiętam, uwielbiałam wysiłek fizyczny. Całe życie chodziłam do klas sportowych, w podstawówce, gimnazjum, liceum. Grałam w siatkę, biegałam, dodatkowo moja mama była instruktorką fitness przez kilka lat, więc po szkole ciągnęła mnie ze sobą na zajęcia i siłownię. Sport miałam więc we krwi – opowiada.

Aktualnie studiuje ekonomię („wiem, nie wyglądam”, śmieje się). Dostała się na Erasmusa do Włoch, więc pakuje manatki i przeprowadza się do Bari. Liczy na to, że w końcu zasmakuje studenckiego życia, w końcu odkąd zdała maturę, musi utrzymywać się sama, w tygodniu pracuje na pełen etat, weekendy spędza od świtu do nocy na uczelni. Jeszcze nie wie, że ten wyjazd będzie preludium do tego, co wywróci jej życie do góry nogami.

Tekst o determinacji Michaliny i jej powrocie do tańca. Na zdjęciu: Kobieta leżąca na stosie kolorowych poduszek - HelloZdrowie

Michalina Wesołowska – Miśka. Zdj: archiwum prywatne

– Miałam pojechać na pół roku, zostałam na półtora, rok studiów, a później jeszcze praktyki. Przeciągałam ten pobyt, ile się dało, bo mogłam wreszcie imprezować, siedzieć na plaży, spać do południa. To było najlepsze półtora roku mojego życia. Ale w tym czasie strasznie się zapuściłam, w ogóle przestałam uprawiać sport – wspomina. Skutkiem tego do Polski wróciło jej kilka ładnych kilogramów obywatelki więcej. – Mam taką figurę, że nie robię się ultra gruba, tylko nabita jak facet – dodaje. I śmieje się: – Jak mój przyjaciel, którego poznałam później, zobaczył moje zdjęcia z Włoch, stwierdził: „zaufania nie wzbudzasz, obiadu bym przy tobie nie zostawił”.

Nie ma pani części stopy, która odpowiada za równowagę, będą gigantyczne problemy z chodzeniem, będzie się pani przewracać, gibać, kuleć

lekarz

Miśka więc bierze się za siebie, wraca do sportu, fitnessu, biegania, siłowni. – Chodakowska uratowała moją figurę – znów się śmieje. Ale nie zdrowie, nie ona i jeszcze nie wtedy. Bo Miśka ma cukrzycę, choruje od trzeciego roku życia. – Bimbałam sobie totalnie. Jadłam co popadnie, bardzo dużo imprezowałam. Czułam się słabo, ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy, bo po prostu tak się czułam przez cały czas. Miałam bardzo dziecinne podejście: mogę wszystko, skoro dzisiaj nic złego się nie stało, to już nigdy się nie stanie – przyznaje.

Sierpień 2014

Miśka trochę tęskni za Włochami, bierze więc koleżankę i wyjeżdżają w „jej” strony na wakacje. Któregoś dnia idą na klify w Poliniano, będą skakać do wody. Nie ma żadnego ryzyka, teraz jest sprawdzony, Red Bull organizuje tam co roku konkursy w skoku do wody. Wdrapują się na jeden z klifów, nie najniższy, ale i nie najwyższy, jakieś 11 metrów. – Skoczyłam podręcznikowo, na strzałę do wody. Ale odbiłam się od dna, okazało się, że przy tym odbiciu coś mi się wbiło w palec u lewej stopy. Miałam bardzo małą ranę, prawie niewidoczną, trochę mnie ta stopa pobolewała – opowiada.

insulinooporność

Cóż, jest zabawa, jest ryzyko, poboli i przestanie. Tak sobie Miśka myśli na początku. Ale nie przestaje, przeciwnie, ból narasta, którejś nocy pojawia się gorączka, a w jej głowie zapala się lampka ostrzegawcza. – Przy cukrzycy najbardziej siadają nogi i oczy. Szczególnie na nogi trzeba najbardziej uważać, bo cukrzykom znacznie gorzej goją się rany, zwłaszcza jak ktoś sobie bimba tak, jak ja sobie bimbałam – wyjaśnia. Jadą więc do szpitala, tam Miśka słyszy klasyczne: „tutto bene”. I jeszcze: „nic się nie dzieje, boli panią noga, bo się pani uderzyła, po prostu”.

Tekst o determinacji Michaliny i jej powrocie do tańca. Na zdjęciu: Osoba do góry nogami na wózku inwalidzkim - HelloZdrowie

Michalina Wesołowska – Miśka. Zdj: archiwum prywatne

Kilka dni później wracają do Polski, Miśka już gorączkuje na całego, noga spuchła i puchnie dalej, nie może chodzić ani nawet stanąć. Prosto z lotniska, jeszcze z walizką, w środku gna taksówką do szpitala. – Opowiedziałam lekarzowi wszystko, bo wiedziałam, że żarty się skończyły, nie ma co ściemniać, bo cena jest za wysoka. A lekarz stwierdził, że jest jakieś zakażenie, oczyścił ranę, która była naprawdę mikroskopijna. „Nie ma tragedii, dobrze, że jest gorączka, to znaczy, że organizm się broni”, powiedział.

Zwolnienie, antybiotyk, noga w bandaż, dziękuję, do widzenia, proszę przyjechać za dwa dni na zmianę opatrunku. Ale za dwa dni stopa jest już czarna. Miśka: – Jak to zobaczyłam w przychodni, to już wiedziałam, że nic z tego nie będzie.

Wrzesień 2014 – przed

Martwica – orzekają w szpitalu, do którego Miśka przyjeżdża prosto z przychodni. Zjawia się tu w środę, przez kilka kolejnych dni lekarze będą próbowali odratować jej stopę. Wcześniej całą drogę taksówką płakała, uspokoiła się tylko na chwilę, gdy dzwoniła do siostry (która była wtedy w trzecim miesiącu ciąży, więc Miśka musiała się ogarnąć, żeby jej nie denerwować). Teraz, już w szpitalu, chce wiedzieć od razu, kawa na ławę. „Szczerze? Nie wygląda to dobrze. Ale to jest jeszcze etap, kiedy stopę da się uratować, będziemy obserwować, odkażać, podawać antybiotyk”, słyszy od lekarza. I rzeczywiście Miśka jest obserwowana, bierze antybiotyki, poddaje się kolejnym zabiegom, ufność miesza się w niej w równych proporcjach z akceptacją. – Oczywiście, miałam nadzieję, że to się dobrze skończy, że jednak nie będzie amputacji. Ale podświadomie chyba już wtedy wiedziałam, jak to się skończy – zapewnia.

Cukrzyca jest chorobą przewlekła.

W niedzielę znienacka trafia pod nóż. „Pogorszyło się, wydziela się płyn, który nie powinien się wydzielać, trzeba operować”, informuje lekarz. Miśka znowu swoje: „amputujecie mi stopę”. Lekarz też: „Nie taki jest zamysł. Ale zgodę musi pani podpisać”. – Podpisałam od razu, bez wahania. Wtedy już wręcz chciałam, żeby to zrobili, bo bałam się, że zakażenie pójdzie dalej – wyjaśnia Miśka.

Ostatnie co pamięta, to zimny stół, wyłożona białymi kaflami sala operacyjna, anestezjolog, którego udało się w końcu ściągnąć, i piosenka, którą jej tuż przed uśpieniem puścił na rozluźnienie. – Zapytał, co chciałabym usłyszeć. Normalnie poprosiłabym o Michaela Jacksona albo Seana Paula. Ale wtedy rzuciłam, że chcę „Satisfaction” Rolling Stonesów. Puścił ją i w tym momencie odpłynęłam.

Tekst o determinacji Michaliny i jej powrocie do tańca. Na zdjęciu: Osoba do góry nogami na wózku inwalidzkim - HelloZdrowie

Michalina Wesołowska – Miśka. Zdj: archiwum prywatne

Później – przebudzenie i pielęgniarka, która podłącza kroplówkę. Miśka mogła zapytać ją tylko o jedno: była amputacja czy nie było? I pielęgniarka mogła odpowiedzieć tylko jedno: „zaraz przyjdzie lekarz i z panią porozmawia”. – Pod kołdrę nie zajrzałam, byłam w szoku, poza tym i tak noga była cała zawinięta w bandaże, nic nie było widać. I wciąż działało znieczulenie, więc nie czułam, czy stopa jest, czy nie ma – opowiada Miśka. I jeszcze: – Zresztą, jak mi tak powiedziała pielęgniarka, to już wiedziałam.

Wrzesień 2014 – po

Miśka jeszcze tego nie widzi (stopa zabandażowana), ale już od lekarza wie: nie było co ratować, musieliśmy odciąć kawałek stopy i dużego palca. I czuje… spokój. – Stało się, nic z tym nie zrobię, trudno. Tak już mam, zawsze chyba taka byłam, nie martwię się tym, na co nie mam wpływu. Uwierz, że gdyby moje kapiące na ranę po amputacji łzy sprawiły, że by mi stopa odrosła, to bym siedziała i wyła. Ale po co? Trzeba było wziąć to na klatę i luz.

Swój udział ma w tym też jej mama. Gdy nazajutrz Miśka potrzebuje skorzystać z toalety, ta wzrusza ramionami, mówi: „wstań i idź”. Miśka więc wstaje, ale niepewnie, i idzie, ale kulejąc. – Mama wtedy podeszła, strzeliła mnie w plecy i mówi: „masz normalnie chodzić, nie jesteś inwalidą”. Dopiero później mi powiedziała, że jak potem wyszła ode mnie, to dwie godziny w korytarzu przepłakała. Ale że wiedziała, że musi to zrobić, żeby mnie zmotywować – opowiada Miśka.

Uwierz, że gdyby moje kapiące na ranę po amputacji łzy sprawiły, że by mi stopa odrosła, to bym siedziała i wyła. Ale po co? Trzeba było wziąć to na klatę i luz

Michalina Wesołowska

Lekarz też mówi wprost: „nie ma pani części stopy, która odpowiada za równowagę, będą gigantyczne problemy z chodzeniem, będzie się pani przewracać, gibać, kuleć”. Miśka niemo potakuje, ale w środku aż się w niej gotuje. „Sam nie będziesz chodzić!”, myśli sobie i już wysyła mamę do domu (a mieszka wtedy tuż obok szpitala), żeby przyniosła jej obciążniki na nogi, takie jak do fitnessu na przykład. – Mama przyniosła mi je tylko dlatego, bo wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, to sama po nie pójdę – śmieje się Miśka.

Tekst o determinacji Michaliny i jej powrocie do tańca. Na zdjęciu: Kobieta robiąca sobie selfie w lustrze - HelloZdrowie

Michalina Wesołowska – Miśka. Zdj: archiwum prywatne

Od tego momentu – a jest to czwarty bądź piąty dzień po operacji – Miśka codziennie wymyka się na schody, rzadko uczęszczane, raczej ewakuacyjne, ukradkiem zakłada obciążniki i całymi godzinami skacze na świeżo zoperowanej nodze. – Bolało niesamowicie, ale wiedziałam, że muszę ćwiczyć, że nie będę czekała pół roku, aż się rehabilitacja powiedzie albo nie. Zrehabilitowałam się de facto sama.

Październik 2015

Miśka wyszła ze szpitala po miesiącu pobytu (i ukradkowych ćwiczeń), w dni nieparzyste ma stawiać się na zmianę opatrunku, „stopa będzie się goić około pół roku”, w parzyste – zmieniać bandaż sama. – To był chyba jedyny moment zawahania. Miałam zmienić opatrunek w czwartek, zadzwoniłam do przyjaciółki, mówię: Kasia, przyjedź, ja nie dam rady, boję się na to spojrzeć – opowiada. I wspomina, że rzeczona Kasia zadzwoniła do niej tuż po operacji. „Wesołowska, dwie sprawy. Po pierwsze: to niczego w twoim życiu nie zmienia. No, może tyle, że nie poderwiesz fetyszysty stóp. Po drugie – nie oglądaj w internecie zdjęć, bo wygląda to strasznie”.

Do zabiegu podchodzą z lekkim znieczuleniem, każda z własną butelką wina w dłoni, Kasia dodatkowo z nożyczkami w drugiej. – Rozcięła bandaż i zaczęła się śmiać. „To jest po prostu stopa z wybrakowanym kawałkiem, spójrz”. Spojrzałam i rzeczywiście tak to wyglądało. Później już nie miałam z tym żadnego problemu.

Dzisiaj dziękuję Bogu, że tak się to skończyło, że nie mam kawałka stopy. Inaczej pewnie bym się nie ogarnęła, dalej bym nie dbała o siebie, gdybym z moją cukrzycą pociągnęła poprzedni styl życia dalej, to dziś bym była bez całej nogi albo obu

Michalina Wesołowska

Pozostaje tylko jedna kwestia: trzeba znów zacząć ćwiczyć. Ale w Miśce coś się zmieniło, już nie wystarczy jej fitness, siłownia, sztangi, kawałek siebie straciła fizycznie, może to właśnie sygnał, żeby zyskać coś innego, do czego zawsze tęskniła? – Marzyłam o tym od dziecka i w sumie nie wiem, czemu wcześniej się nie zdecydowałam. Uwielbiałam klimat Jamajki, dancehallu, Seana Paula. Stwierdziłam więc, że pójdę na tańce, konkretnie twerk. Poszłam na pierwsze zajęcia i… wsiąkłam.

Listopad 2015

Sęk w tym, że w twerku, czyli – jak podaje Wikipedia – rodzaju tańca „o zabarwieniu erotycznym, który polega na rytmicznym potrząsaniu pośladkami”, równowaga to podstawa, większość ruchów wykonuje się w przykucnięciu. – Jak kucasz i masz zatańczyć, potrząść tyłkiem, a nie masz równowagi, to jest słabo – potwierdza Miśka. Od operacji minęły równo dwa miesiące i cztery dni, gdy stawia się na pierwszy trening. Może sobie na to pozwolić, bo już ma protezę sportową, od razu po wyjściu ze szpitala razem z mamą zorganizowały pieniądze, zamówiły, przyszła z Niemiec w kilka tygodni. – Mimo to muszę się bardzo skupić, gdy przykucam, żeby odpowiednio oprzeć się na protezie. Na głowie mogę stanąć w każdym miejscu i czasie, z kucaniem to pełna koncentracja.

odporność

Miśka nie zrobiła coming-outu, jakoś samo tak wyszło, że przy zmianie butów jej nowe koleżanki z zajęć zobaczyły protezę. – Nie było żadnego komentarza. Generalnie ludzie na to nie reagują, chyba nie wiedzą, co powiedzieć. A jeśli już mówią, to zawsze pozytywnie: wow, czad, super, że mimo to tańczysz – opowiada Miśka. I dodaje, że czasem na treningu któraś instruktorka raczej z troską w głosie niż wyższością powiedziała: „może lepiej zrób teraz jakieś inne ćwiczenie”. – Moja reakcja? A właśnie że zrobię. I jak dotąd zawsze zrobiłam.

Lipiec 2019

Miśka tańczy od ponad czterech lat, w końcu robi to, co kocha. Ale nie tylko to zawdzięcza amputacji, widmu niepełnosprawności i chodzenia o kulach. – Dzisiaj dziękuję Bogu, że tak się to skończyło, że nie mam kawałka stopy. Inaczej pewnie bym się nie ogarnęła, dalej bym nie dbała o siebie, gdybym z moją cukrzycą pociągnęła poprzedni styl życia dalej, to dziś bym była bez całej nogi albo obu. Albo w ogóle by mnie nie było. Warto było przehandlować kawałek stopy za nowe życie.

Tekst o determinacji Michaliny i jej powrocie do tańca. Na zdjęciu: Kobieta stojąca przed ścianą z graffiti - HelloZdrowie

Michalina Wesołowska – Miśka. Zdj: archiwum prywatne

Już zna doskonale swój organizm, pilnuje każdego posiłku, bada poziom cukru. – Ale nie popadam w paranoję, nie ważę każdej kromki i garści ryżu – zapewnia. Jej diabetolożka także z tego powodu nieraz umawia ją na indywidualne spotkania ze swoimi „hardkorowymi pacjentami”. – Czyli takimi, którym wydaje się to, co mnie wydawało się pięć lat temu: że już zawsze będzie dobrze – wyjaśnia Miśka.

Najpierw mówi im: słuchaj, stary, nie warto. W ostateczności ściąga buta, skarpetkę: „widzisz, chcesz tak samo?”. – Wielu z nich jest w szoku, mówią: „w sumie to masz rację”. Ale nie mam możliwości śledzenia, czy rzeczywiście coś w swoim życiu zmienili, czy się ogarnęli. Wiem natomiast, że paru z tych, którzy zareagowali kpiąco, „weź, co ty gadasz, dobra, nara”, po miesiącu-dwóch wrócili do mojej lekarki i powiedzieli: „ona jednak miała rację”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?