Przejdź do treści

„Poczucie, że jest się trochę wyrzutkiem społeczeństwa, paradoksalnie sprawia, że czujemy więcej wolności”. Dlaczego coraz więcej ludzi nosi brudne buty, tłumaczy dr Krzysztof Świrek

Dr Krzysztof Świrek / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Wielu z nas nie po drodze z modą, nie rozumiemy jej, brak nam edukacji w tym zakresie. Czy tego jednak chcemy, czy nie, ubrania dużo o nas mówią. Wszak z jakiegoś powodu wybieramy oversizową kurtkę, buty na wysokim obcasie lub luźną koszulkę. O to, co znaczą współczesne trendy, dlaczego młodzi wkładają brudne buty, a coraz więcej ludzi decyduje się na zakupy w sklepach vintage, zapytałam socjologa dra Krzysztofa Świrka.

 

Alicja Cembrowska: Porwane swetry, torebka-worek na śmieci, stylizowane na bardzo zniszczone trampki, a potem zapowiedź letniej kolekcji, której sceneria bardziej przypomina okopy, niż wybieg na pokazie mody. Wiele serwisów napisało, że Balenciaga znowu szokuje, ale co może nam sygnalizować ten kierunek domu mody?

Dr Krzysztof Świrek: Moda jest wieloznaczna z założenia i w zależności od tego, z jakimi narzędziami przechodzimy do mody, tyle jesteśmy w stanie z niej wyciągnąć. Najogólniej można powiedzieć, że ten trend pokazywania porwanych, znoszonych ubrań i butów, mrok i brud są próbą interwencji tego domu mody w debatach, które rozgrywają się wokół nas. Wśród najważniejszych konfliktów politycznych naszych czasów pojawiają się pytania, czy nasz świat może dalej znosić ludzką ekspansję i model rozwoju gospodarczego, który nie tylko jest rujnujący dla podstawowych zasobów, na których polegamy, ale i sprawia, że mamy dużo niepokojów międzynarodowych.

Duża część migracji międzynarodowych jest efektem biedy i nakładających się na nią zmian klimatu. Anomalie klimatyczne powodują ekstremalne zjawiska i katastrofy, a w konsekwencji wzmacniają nierówności skali poszczególnych społeczeństw, ale i globalnie. Moda przygląda się temu i próbuje „podpiąć” swoją działalność pod to, co jest istotne społecznie, żeby pokazać, że uczestniczy w tej globalnej debacie, że moda to nie są tylko błyskotki i luksusowa konsumpcja, że to, co zakładamy, może mieć głębsze przesłanie.

Wielu użytkowników mediów społecznościowych wyśmiewa pomysł dołączania domów mody do debat. Balenciaga jest świetnym przykładem, bo chyba dawno marka luksusowa nie przebiła się z taką mocą do mainstreamu. Tylko właśnie… Pojawia się problem z rozumieniem, „co autor miał na myśli”.

Od razu pojawia się wątpliwość, czy faktycznie oczekujemy od domów mody i globalnych firm projektujących ubiór rozwiązania problemów, czy też przeciwnie – to raczej właśnie te firmy są częścią problemu, a nie jego rozwiązania. Podejrzewam, że dosyć silnie łączą się komentującym te wątki: domy modowe i wielkie korporacje produkujące ubrania należą do grupy, która powoduje zużywanie bardzo wielu zasobów. Dochodzą do tego problemy osób, które w tej produkcji uczestniczą, czyli nisko opłacani pracownicy globalnego Południa, którzy często pracują w fatalnych warunkach.

Branża modowa to też ogromny producent śmieci, który wciąż zwiększa tempo. Te wszystkie skojarzenia sprawiają, że kiedy marki, które są częścią problemu, próbują pokazywać się jako jego rozwiązanie, wyczuwa się w tym przewrotność. Pojawia się zgrzyt.

W kontekście Balenciagi takie argumenty mi nie pasują. Mogli jak 90 procent sieciówek doklejać zielone metki i mydlić oczy swoim luksusowym klientom, że to nie zwykły poliester, a poliester z recyklingu. A jednak dyrektor kreatywny, Demna Gvasalia, przyjął inną taktykę. Mam wrażenie, że swoimi kolekcjami jednak zwraca uwagę na globalne problemy i nie oszukujmy się – na te projekty stać o wiele mniej ludzi, niż na torebki z sieciówki, więc i produkcja śmieci jest ograniczona…

Nie powiedziałbym, że to jest zupełnie inna strategia niż klasyczny greenwashing. Zwróćmy uwagę, że w różnych sektorach przemysłu odzieżowego mamy marki i komunikaty skierowane do różnych publiczności. Klasyczny greenwashing stosują firmy odzieżowe, które kierują swoje przesłanie do rynku klasy średniej, natomiast domy mody starają się przemówić do innej publiczności i siłą rzeczy te strategie muszą się wydawać bardziej awangardowe. Wrócę do pokazu trendów wiosna-lato 2023 Balenciagi.

Nie jest to standardowy wybieg, a właśnie raczej awangardowy projekt artystyczny, performance. Nie widzimy tam klasycznej elegancji, stylu glamour, tylko coś radykalnie przeciwnego. Obserwujemy świat po apokalipsie, błoto, krajobraz, który wygląda, jakby już doszło do katastrofy. To oczywiście bardzo dobrze komponuje się z ubraniami, które są oversizowe, jakby niedopasowane, przypadkowe, jedynie narzucone na sylwetki modeli.

I to jest strategia zgodna z tym, czym chcą być te luksusowe marki. One się pozycjonują jako coś trochę dziwnego, ezoterycznego, podkreślają tym, że taki właśnie – ekskluzywny i wyrafinowany, jest świat mody. Osoby, które w tym systemie funkcjonują, uwielbiają celebrować pewną niezwykłość i to, że świat mody już od dawna nie jest po prostu światem ładnych rzeczy, ale takim, który kwestionuje rozpowszechnione, popularne poczucie gustu i smaku, dekonstruuje to, co w powszechnej opinii jest ładne i eleganckie.

Znalazły się w Polsce osoby, które próbowały tłumaczyć, że może powinniśmy się przyjrzeć poszarpanym swetrom czy brudnym trampkom z większą uważnością. Raczej nie spotkały się ze zrozumieniem. Polacy często wyśmiewają pomysł, że moda może być czymś więcej, niż ładnymi i drogimi rzeczami.

Myślę, że ten odruch krytyczny wobec tych specyficznych kolekcji jest też poniekąd zdrowy. To sprzeciw wynikający z kontrastu pomiędzy przesłaniem, które możemy sobie w bardziej lub mniej wyrafinowany sposób dekodować i rozpoznawać, a statusem tych przedmiotów, które wydają się dwuznaczne, brzydkie, niedopasowane i jednocześnie są niesamowicie drogie.

Luksusowe marki inspirują się stylem miejskim, tym, w jaki sposób żyją młodzi ludzie i próbują na tym zbijać kapitał. I symboliczny, i finansowy. Bywa, że jest to trochę podszywanie się pod styl życia, ponieważ w modzie bardzo ważne jest zachowanie kontaktu z tymi „awangardowymi sektorami społeczeństwa”. Marki mogą zasysać z autentyczności, która jest cechą pewnych grup społecznych, środowisk artystycznych, zawodów kreatywnych. Przecież powszechnie oczekuje się właśnie od tych grup czegoś nowego, świeżego, czegoś, co nas zaskoczy. Świat reklam i mody uwielbia przedstawiać tę naturalność, te poważne idee, świeże pomysły jako swoje. Musimy jednak pamiętać, że te branże nie robią tego, żeby zmieniać świat na lepsze, tylko na tym zarobić.

Wspomniał pan o autentyczności. Brudne buty i porwany sweter na ulicy są autentyczne, ale na wybiegu lub sklepowej wystawie już niekoniecznie?

Jest jakaś sprzeczność w stylizowaniu butów na używane, znoszone. Ma to sugerować nam atrakcyjność, luz, wolność. Ale rozumiem też tych, którzy widzą w tym coś śmiesznego. Pojawia się tu również zderzenie z pewnym przyzwyczajeniem do tego, że klasyczna, tradycyjna i luksusowa estetyka jest zachowawcza. Uważamy, że jak coś jest drogie, to powinno być eleganckie i w bardzo prosty i jasny sposób komunikować status. A świat mody gra w bardziej skomplikowaną grę.
Dzisiejsza moda inaczej się komunikuje. Workowate spodnie, za duża kurtka czy właśnie ten konkretny model brudnych tenisówek także komunikują wysoki status. Tak ubrana osoba też coś sygnalizuje, tylko nie dla każdego może być to zrozumiałe, bywa, że trzeba być „wtajemniczonym”, żeby rozpoznać, że na te konkretne workowate spodnie niewielu stać.
Takim klasycznym przykładem są ubrania robocze. Kiedyś jeansy były typowym ubraniem klasy robotniczej, w pewnym momencie zostały przejęte przez kontrkulturę. Dzisiaj jeansowe części garderoby są uniwersalne, chyba każdy ma jeansy i one nie konotują już bycia częścią klasy robotniczej albo ruchów kontrkulturowych.

Ale są jeansy tanie i jeansy drogie. Z bazaru, z butiku, z sieciówki lub od projektanta.

Tak, jeansy, jak każdy element ubioru, mogą być sygnałem statusu. Co ciekawe, my intuicyjnie jesteśmy w stanie odróżnić od siebie te jeansy tanie i jeansy bardzo ekskluzywne, pomimo tego, że gdybyśmy mieli nazwać precyzyjnie te różnice, to by się okazało, że są one dla nas mało uchwytne. Jak ktoś nie jest specjalistą, to miałby raczej trudność z określeniem, co dokładnie świadczy o ekskluzywności jednej pary i „taniości” drugiej. Ale kiedy idziemy ulicą, widzimy tę różnicę i raczej rozpoznajemy, kto ma wyższy status.

A to nie jest trochę kwestia naśladownictwa? Widać to dosyć wyraźnie po kolekcjach sieciówek, które na swoją modłę produkują kolekcje podobne do hitów z wybiegów. Trochę inny przykład to naśladowanie realnych sytuacji. Przypomniało mi się, jak magazyny proponowały „stylizacje na marsze i protesty kobiet”.

Takie pomysły od razu budzą podejrzenia u osób, które rzeczywiście protestują. Jedni ryzykują na ulicy pobicie czy aresztowanie, a ktoś w warunkach cieplarnianych chce przejąć ten potencjał. To zrozumiałe, że celebryci, nieproporcjonalnie widoczne osoby, których w mediach wszędzie pełno, podlegają krytyce, kiedy próbują podłączyć się pod jakieś treści.

Jest jakaś sprzeczność w stylizowaniu butów na używane, znoszone. Ma to sugerować nam atrakcyjność, luz, wolność. Ale rozumiem też tych, którzy widzą w tym coś śmiesznego. (...) Uważamy, że jak coś jest drogie, to powinno być eleganckie i w bardzo prosty i jasny sposób komunikować status. A świat mody gra w bardziej skomplikowaną grę

Wydawało mi się, że obserwatorzy tego oczekują. Często naciskają, żeby ich idol się określił.

Tak, ale mówiąc „podłączyć się pod treści” mam na myśli coś więcej, niż jedynie wygłoszenie opinii. Nieraz takie osoby automatycznie przedstawiają siebie jako liderów jakiegoś ruchu czy inicjatywy. Nie ma często na to zgody, ponieważ dużo idei związanych z buntem i sprzeciwem tworzy się oddolnie i w sposób demokratyczny. W związku z tym przedstawianie później przez celebrytów samych siebie w blasku tych idei, od razu jest rozpoznawane jako fałsz. I chyba słusznie. Tak samo jest ze zmianami klimatycznymi. Konieczność działań widzą przede wszystkim ci, którzy już cierpią z powodu kryzysu klimatycznego. Są to społeczności zmuszone do migrowania, z ograniczonym dostępem do wody, ale też młodzi ludzie, którzy uczestniczą w strajkach klimatycznych.

Oni już teraz żyją często w cieniu nadchodzącej katastrofy i czują, że ich perspektywą życiową jest to, że będą musieli co chwilę konfrontować się z kolejnymi konsekwencjami decyzji, których nie podejmowali. Te decyzje zostały podjęte przez kogoś innego. Między innymi przez właścicieli wielkich globalnych marek. Tymczasem to właśnie ci sami ludzie, którzy spowodowali katastrofę, teraz się przedstawiają jako liderzy zmiany.

O, właśnie. Młodzi ludzie. Dlaczego noszą brudne buty?

Klasyczna interpretacja socjologiczna byłaby taka, że jest to ekspresja pewnego stylu życia, poprzez te zniszczone i znoszone buty manifestują swoje wartości.

Czyli ci, co mają wypastowane buty, biorą udział w wyścigu szczurów, a ci w brudnych się z tego wypisują?

W połowie lat 80. i latach 90. było to bardzo żywe. Nastąpiła eksplozja kultury grunge, gwiazdy nosiły wytarte trampki i koszule z grubych materiałów, chwaliły się w wywiadach zakupami w lumpeksach. Chodziło o to, żeby wyglądać niedbale. Takie zjawiska już były. Są one związane z docenianiem marginalności przez kulturę popularną.

Poczucie, że jest się trochę wyrzutkiem społeczeństwa, paradoksalnie sprawia, że czujemy więcej wolności. Dzięki byciu na marginesie nie jesteśmy uwikłani w ciągłą presję, parcie na sukces, przerost ambicji. Klasycznym tego przykładem w kulturze amerykańskiej jest film „Easy Rider”, który stworzył legendę dla całego pokolenia. To narracja idealizująca sytuację marginalności, bycia człowiekiem odrzuconym przez hołdującą konwencjom większość, wyrzutkiem, ale zdolnym do eksploracji nowych rejonów i doświadczeń.

Więc powinniśmy się w sumie cieszyć, że kolejne pokolenia młodych mają w sobie gen buntu…

Myślę, że tego rodzaju mody zawsze są pożyteczne, bo pokazują, że jest w tych młodych pokoleniach głód autentyczności. To jest taka wartość, która w kulturze nowoczesnej ma zasadnicze znaczenie. Pogoń za autentycznością jest niesamowicie ważny, tym bardziej, że żyjemy w społeczeństwie, w którym wszystko jest produkowane przemysłowo, seryjnie. W związku z tym bardzo trudno jest prowadzić życie autonomiczne, autentyczne, prawdziwe, nasze. Żyjemy w społeczeństwach bardzo złożonych, a nasze scenariusze na życie są dosyć mocno zaplanowane.

Nie ma się co dziwić, że w takiej sytuacji tęsknimy za autentycznością. I ta tęsknota może przyjąć formę buntu i świadomego poszukiwania marginalności. Mam jednak wrażenie, że w obecnym młodym pokoleniu chodzi o coś więcej niż dosyć standardową narrację o kontrkulturze i młodzieżowym buncie. Wydaje mi się, że teraz dochodzi do tego przeczucie, że świat nie jest zorganizowany tak, jak powinien, i jest w tym jakiś rodzaj odpowiedzi na komunikat, który ci ludzie słyszą z różnych stron.

Dużo mówi się o tym, że młodzi ludzie, którzy teraz dorastają, będą pierwszym pokoleniem od lat, które nie będzie mogło prowadzić tak dostatniego i wygodnego życia, jakie prowadzili ich rodzice. Nie możemy powiedzieć, że nowe pokolenia będą miały lepiej i łatwiej. Mniej więcej od połowy XIX wieku upowszechniło się przekonanie, że zmiany organizacji pracy, zmiany technologiczne, ale też zmiany instytucjonalne będą prowadziły do tego, że nasze życie będzie się wydłużać, że będzie coraz bardziej uporządkowane, że będziemy mogli sobie swobodnie konsumować, że konsumpcja będzie prostsza, bardziej zestandaryzowana, ale też lepsza jakościowo.

No i coś nie wyszło.

Teraz bardzo dużo mówi się o tym, że model gospodarczy, w którym żyjemy, się wyczerpuje, wyczerpują się zasoby, wyczerpują się możliwości. Systemy publicznej opieki zdrowotnej są na wyczerpaniu. Systemy emerytalne są na wyczerpaniu. Jesteśmy w momencie przejścia. W takiej sytuacji bardzo trudno jest od młodych ludzi wymagać, żeby karnie szli w szeregu i grzecznie starali się zdobyć jak najlepsze wykształcenie i jak najlepszą pracę. W takiej sytuacji ludzie w sposób naturalny zaczynają kwestionować to, jak urządzony jest świat.

Te nieforemne, zniszczone buty interpretowałbym więc jako sygnał odsunięcia się na bok, odwrócenie się od dominujących wartości, zaznaczenie swojego sceptycyzmu, ustawienie się w kontrze.

Myślę, że tego rodzaju mody zawsze są pożyteczne, bo pokazują, że jest w tych młodych pokoleniach głód autentyczności. To jest taka wartość, która w kulturze nowoczesnej ma zasadnicze znaczenie

Problemem chyba jest to, że nawet niszowe nurty bardzo szybko wpadają w sidła kapitalizmu i mechanizmy systemu. Tak było z ekologią, tak jest z modą na vintage i drugi obieg.

Nie jestem pewien czy osoby, które ruszają nagle na łowy perełek designu czy staroci, to te same osoby, które chodzą w rozwalających się trampkach, bo coś manifestują, sygnalizują wewnętrzny bunt. Myślę, że w modzie na vintage jest jeszcze coś innego, czyli styl życia, który celebruje spowolnienie. To też wyraz niezgody na wyrzucanie rzeczy tylko dlatego, że są stare, wyprodukowane dawno temu. I to nie dotyczy tylko ubrań, zauważalne jest również w designie. Klasa średnia nie wstydzi się polować na biurka czy fotele wystawione przy śmietniku.

Miłość do szwedzkiej prostoty słabnie?

Klasa średnia tęskni za dbałością o rzeczy, za czymś wyjątkowym. Kupując w popularnych sklepach, mamy świadomość, że ileś tysięcy osób może mieć taką samą bluzkę czy kurtkę, jak my. Sklep vintage oferuje nam coś unikatowego. Jest niewielka szansa, że spotkamy kogoś w podobnym ubraniu. Daje to też poczucie, że znaleźliśmy coś niezwykłego i możemy wkomponować to we własną, indywidualną estetykę. Jest w tym afirmacja swojej wyjątkowości, tego, że mamy swój styl, że potrafimy z nieraz bardzo zróżnicowanych elementów stworzyć coś spójnego i przekonującego.

Wielkie marki i sieciówki już próbują się pod to podczepić.

Niemal każdy model społeczny ma swoich artystów i naśladowców, którzy próbują się pod to podpiąć, ale wyłania się z tego jeszcze jedno ciekawe zjawisko. Nostalgia.

Stare rzeczy dobrze nam się kojarzą, więc chcemy do nich wracać?

Kiedy szukamy swojej genealogii, przedmiotów związanych z naszą historią, to dzisiaj często jest ona związana z tym, co masowe. Ten masowy obiekt nabywa po prostu zupełnie innych znaczeń dla konkretnej osoby. Kiedy zaczynam chodzić w ubraniach, w których mogli chodzić moi rodzice, to tak, jakbym poszukiwał swojej osobistej genealogii. Dotyczy to zatem przedmiotów codziennego użytku, ale nostalgia ma też swoje znaczenie polityczne. Amerykański krytyk Fredric Jameson zauważył, że nostalgia odpowiada na głód historii w społeczeństwach, które historii już nie mają.

Jak to nie mają historii?

W pewnym momencie popularne stało się przeświadczenie, że żyjemy na końcu historii, u progu czasów, które znalazły odpowiedź na najważniejsze pytania. Że w kombinacji kapitalizmu i liberalnej demokracji nie da się już nic poprawić, że to ostatni rozdział. Wszystkie inne momenty historyczne były tylko etapami, które miały doprowadzić nas do tego momentu, w którym jesteśmy. Czyli mamy pewne swobody, możliwość zaspokojenia potrzeb konsumpcyjnych, demokrację liberalną ze wszystkimi niedoskonałościami jako pożądany model polityczny.

Problem z tą sytuacją polega na tym, że poprzednie pokolenia miały głębokie przekonanie, że było o co walczyć, że ich decyzje miały jakieś fundamentalne znaczenie w danym momencie. Kiedy powszechne staje się przeświadczenie, że już na nic ważnego nie mamy wpływu, że podstawowe sprawy zostały rozstrzygnięte i są dzisiaj tak skomplikowane, że nie możemy o nich decydować, to tracimy poczucie zmiany, historyczności. W związku z tym w miejsce przekonania, że jesteśmy w stanie czynić historię, przychodzi takie rozkoszowanie się historią, oglądanie jej, tak jakbyśmy byli widzami w kinie. Powroty do kolorowych lat 70., wzorzystych tkanin z lat 60., przywoływanie tych ubrań i stylów – to taki film ludzi, którzy przeżywają historię jako coś estetycznego. I tutaj wracamy do Balenciagi, bo pokaz nawiązujący do katastrofy przekształca pytania etyczne w kwestie estetyki.

W jakim sensie etyczne?

W takim, że możemy postawić szereg pytań etycznych w kontekście tego pokazu. Czy jest słuszne i sprawiedliwe, żebyśmy tyle konsumowali? Dane pokazują, że 1 procent najbogatszych powoduje największe szkody środowiskowe i prowadzi życie, które można nazwać jednym wielkim marnotrawieniem zasobów. Jak długo będziemy się jeszcze na to godzić? Ile jeszcze biedni mają płacić za grzechy bogatych?

Te etyczne pytania zostają w pokazie przekształcane w coś estetycznego. Katastrofa, która jest wyzwaniem politycznym, zostaje przeniesiona do świata sztuki. Przecież lubimy filmy postapokaliptyczne, filmowe wizje tego, co się dzieje, gdy wyczerpują się paliwa i zasoby, pojawia się rywalizacja o przetrwanie, rozbicie wszelkich więzi. W tym pokazie zostały zastosowane podobne metody, więc dostaliśmy spójną estetycznie narrację, klimat końca świata, mroczną muzykę.

Te nieforemne, zniszczone buty interpretowałbym więc jako sygnał odsunięcia się na bok, odwrócenie się od dominujących wartości, zaznaczenie swojego sceptycyzmu, ustawienie się w kontrze

Jest w tym jakaś hipokryzja i wybiórczość. Wybieramy z przeszłości tylko to, co nam się podoba, co można wystylizować. Chętnie wciągamy kolorowe ciuchy à la dzieci kwiaty, ale kontekst i jakąś autentyczność tamtych czasów pomijamy. Skojarzyło mi się z ostatnimi akcjami aktywistów, którzy wylewali różne substancje na obrazy. Nagle wszyscy kochają sztukę i tak wielce szanują muzea. I niewielu pochyliło się nad tym, o co realnie chodziło tym młodym ludziom.

To prawda. Jest w tym coś ze świętego oburzenia. Sporo w tym także obłudy, bo nie oburza nas, że ludzie głodują czy toną w Morzu Śródziemnym, ale oburza nas, że ktoś w proteście przeciwko tak katastrofalnym wydarzeniom i efektom kryzysu klimatycznego oblewa czymś obraz. I to obraz zabezpieczony i chroniony, więc nic mu się nie dzieje.

Lubimy brać z przeszłości to, co nas nie boli. Zapominamy o tej części historii, która jest dużo mniej fotogeniczna, która wiąże się z cierpieniem. Teraz obserwujemy powrót estetyk z lat 90. i dwutysięcznych. I ponownie – bierzemy to, co możemy estetycznie zaprezentować. Nie przypominamy, że wiele elementów stylu z tamtych lat odsyła do ludzi, których nazywano „przegranymi transformacji”. Lata 90. były czasem bardzo ostrych podziałów i różnic. I rywalizacji, w której można było dużo stracić. Ubiór był wykorzystywany do podkreślania, kto jest uprzywilejowany, kto wie, jak skorzystać z możliwości, które rzekomo stały otworem. A kto jest przegranym.

W ten sposób tłumaczono transformację ustrojową – ci rzutcy, energiczni, inteligentni się odnajdą i odniosą sukces, a ci, którzy przegrali, byli sami sobie winni. Był to okres bardzo agresywnego rozwoju, kapitalizm przyspieszał, pogłębiały się nierówności. Również tych wszystkich tendencji, które dzisiaj doprowadzają do kryzysu.

To jest ta mniej pamiętana strona lat 90. Bezpieczniej jest pozostać w sferze estetyki, nostalgii za codziennością, która teraz wydaje się zabawna. To historia w wersji lajt – jak napoje bez cukru.

Czasy turbo, a jednocześnie odchudzone. Sprytne. Bez wątpienia jeszcze większe przyspieszenie zawdzięczamy internetowi. Bo nawet w kwestii trendów – obecnie jest ich kilka, a nawet kilkanaście w roku, kolekcje w sklepach zmieniają się co dwa miesiące. Co to o nas mówi?

Że żyjemy w społeczeństwie, które jest na granicy wyczerpania. W którym przeczuwa się katastrofę. Ten rodzaj przyspieszenia jest diagnozowany już od paru lat i idzie za tym refleksja, że rytmy, które są wprowadzane przez nowe formy komunikacji, np. media społecznościowe, są niemożliwe do pogodzenia z tym, jak działa ludzka uwaga i procesy myślowe.

Dlatego jesteśmy w stanie podwyższonego stresu, przebodźcowania, chronicznego zmęczenia. Jak jeszcze ktoś chce nadążać za wszystkimi modami i trendami, to naprawdę może paść z wyczerpania. Młodzi ludzie na Zachodzie potrafią popadać w długi konsumenckie z powodu kupowania ubrań na kredyt. Bo nawet jeżeli ubrania bywają bardzo tanie, to kolekcje zmieniają się co chwilę, a przy rosnących kosztach życia często potrzeba pożyczki na te dodatkowe wydatki.

Mamy zatem pokolenie ludzi, którzy nie tylko wiedzą, że coraz trudniej będzie im odłożyć na własną nieruchomość i nie mają co liczyć na emeryturę, ale też dostają sygnały, że nie będą mogli pozwolić sobie na tak wygodną egzystencję, której jeszcze zaznali ich rodzice i dziadkowie. Wiedzą, że to oni będą się musieli z tą sytuacją zmierzyć. I chyba brakuje im nadziei, bo okazało się, że rozwój ma granice, technologia nie dała nam utopijnego życia, zasoby się kończą. Ulotnił się optymizm poprzednich okresów historycznych. Wydaje mi się, że młodzi mogą czuć, że pozostało im zabijać czas, czerpać przyjemność, dopóki mogą i dawać sobie chwilowe poczucie ulgi.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: