Przejdź do treści

„Dla współczesnych młodych ludzi ubranie w cenie hamburgera to codzienność”. O modowej bulimii mówi Katarzyna Zajączkowska

Katarzyna Zajączkowska / fot. Robert Cieślik
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jeszcze do niedawna swoje pięć minut mieli entuzjaści kolorów. Witryny sklepowe zalały róże, pomarańcze i błękity. Szybko minęło. Na manekiny wróciły projekty bardziej stonowane, beże i brązy, które mają uruchamiać skojarzenia ze słońcem i piaskiem włoskiej plaży. Chwilę temu hasałyśmy w dżinsach „mom”, „balloon” i „baggy”, teraz ulicę zalewają dzwony odmienione przez wszystkie kolory i fasony. Pół roku temu Instagram powrócił do lat 70. i przemielił je z każdej możliwej strony, teraz czuć wibracje lat 90. i wczesnych dwutysięcznych. Wszystko to wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. Każdy taki mikro trend to tony śmieci.

O tym, co dzieje się z miliardami sztuk ubrań, które powstają każdego roku, czy ekologiczna szafa to ta, w której są len i bawełna, co kryje się za koszulkami za 10 zł i pakietami „2+1”, co pakujemy do wirtualnych koszyków, a później swoich domów (i ciał), zamawiając u najtańszych chińskich gigantów i dlaczego rewolucję musimy zacząć „od wczoraj”, porozmawiałam z Katarzyną Zajączkowską, wykładowczynią odpowiedzialnej mody w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru, pasjonatką mody cyrkularnej, autorką książki „Odpowiedzialna moda” i popularnego podcastu o tym samym tytule.

 

Alicja Cembrowska: Często kupuje pani ubrania?

Katarzyna Zajączkowska: Od kilku lat już nie, ale kiedyś kupowałam dużo i często.

Co ostatnio trafiło do pani szafy?

Dwa miesiące temu kupiłam piękny, aksamitny żakiet vintage, z drugiej ręki. Zapłaciłam całe 70 zł.

Nie kuszą pani reklamy pięknych sukienek i nowych butów? Ja mam wrażenie, że jestem przez nie osaczona…

Mnie prześladują raczej reklamy książek (śmiech). Najwidoczniej algorytmy nauczyły się, że mam większą słabość do literatury niż do ubrań. Galerie handlowe odwiedzam sporadycznie i można chyba powiedzieć, że jestem już uodporniona na modowe pokusy.

Jak się to pani udało?

To był długi proces. Niestety nie ma pigułki, która chroni przed presją wiecznej pogoni za modą i zmienia nas w racjonalne i stylowe minimalistki. Moja droga od kompulsywnych zakupów i przeładowanej szafy, do umiaru i zadowolenia z tego, co mam, zaczęła się od przyglądania się branży mody z bliska, podczas pracy w sieciówkach. Potem były dokumenty i książki o wpływie fast fashion na świat, raporty o katastrofie klimatycznej, literatura feministyczna, rozwój zawodowy i osobisty. I nagle okazało się, że jednorazowe poliestrowe ubrania z sieciówek już nie cieszą i nie kuszą jak dawniej… Nie potrzebuję ich i nie kupuję tej ściemy, że zakupy to lek na całe zło.

Nadal jednak jest pani w mniejszości. Kupujemy na potęgę. Branża odzieżowa obok branży paliwowej jest jednym z największych trucicieli planety i wciąż się rozrasta. Do tego pędu, wraz z upadkiem komunizmu, dołączyli Polacy.

PRL to był czas niedoboru i pustych półek. W czasach transformacji zachłysnęliśmy się nowymi sklepami i możliwościami. Też byłam w gronie osób, które chciały sobie modą leczyć różne kompleksy. Myślę, że to jest nasza narodowa zmora – w bloku wschodnim czuliśmy się gorsi od reszty Europy. Niektórym to zostało do dziś. Nowe ubrania miały dodawać nam pewności siebie, przebrać za kogoś „lepszego”.

Więc szybciutko nadganiamy Europę?

Nadganiamy dosyć bezrefleksyjnie, powtarzając wszystkie błędy Zachodu. Razem z europejskim dobrobytem przyszło do nas morze plastiku, bo na przykład wycofaliśmy się z systemów kaucyjnych szklanych butelek, wielorazowe torby zastąpiły reklamówki, trwałe drewniane zabawki ustąpiły plastikowym śmieciom dorzucanym do śmieciowego jedzenia. Naprawianie stało się niemodne, a kupowanie – nową religią. Wraz z wolnością zaimportowaliśmy więc całą masę nieekologicznych i szkodliwych postaw, które teraz się na nas mszczą.

Dzisiejsze dzieci to pokolenie urodzone w czasach fast fashion, dla nich ubranie w cenie hamburgera jest codziennością. Nie zadają sobie więc pytań „dlaczego to jest tak tanie”, a raczej pytają marki slow fashion – „dlaczego tak drogo?”. Kompletnie zaburzyła się świadomość tego, ile zasobów, wysiłku i czasu potrzeba, aby wyprodukować ubranie.

A ile czasu teraz potrzeba?

Coraz mniej, bo dramatycznie spada jakość ubrań. Od kilku lat wyprodukowanie nowej kolekcji to kwestia dni lub tygodni. Garnitur można uszyć w 90 minut, a nie kilka dni, ale z bliska zauważymy różnicę. Kiedyś kupowaliśmy ubrania na kilka lat, teraz tych „sklepowych sezonów” jest nawet kilkanaście rocznie. Na platformach online typu Shein każdego dnia pojawiają się tysiące (sic!) nowych modeli. To są absurdalne ilości, które zostaną z nami na dekady!

Rajstopy - jaki jest ich skład? / pexels

Kilka dni temu w lumpeksie trafiłam na sukienki z zeszłorocznej kolekcji popularnej marki. Od lat korzystam z używanych ciuchów i zwróciłam uwagę, że jak kiedyś znajdowałam tam „dziwności ze świata”, tak teraz mogę za grosze kupić ciuchy z billboardów sprzed kilku tygodni.

Taki jest skutek tego szalonego tempa produkcji ubrań za grosze. Nazywam ten model konsumpcji modową bulimią. Kompulsywnie napychamy szafy byle jakimi nowymi ubraniami za grosze, zakładamy je kilka razy (np. do zdjęcia na Instagram) i wyrzucamy, bo reklamy przekonują, że coś innego jest teraz na topie. Tak funkcjonuje bardzo wiele osób. Efektem są przepalone zasoby i góry tekstylnych śmieci.

Za bluzkę na popularnych azjatyckich platformach płacimy 10 zł, za sukienkę 39 zł. Co tak naprawdę obejmuje cena?

Każda cena ubrania niezależnie od tego, gdzie jest produkowane, ma te same składowe. Trzeba zapłacić za surowce, obróbkę materiału, szycie, dodatki i transport oraz uwzględnić podatki i marżę dla marki. Różnica polega na tym, że jeżeli produkujemy rzeczy w krajach, w których nie przestrzega się praw człowieka, pensja minimalna jest na absurdalnie niskim poziomie, a ludzie (w tym dzieci) często pracują bez umów, za przysłowiową miskę ryżu, to mamy bluzkę za 10 zł, na której bogaci się kilka osób, kosztem wielu innych ludzi i planety.

Mam ostatnio wrażenie, że poliester jest wszędzie. Zimą szukałam wełnianego swetra – pomyślałam, że zamiast fikuśnej propozycji z sieciówki, która owszem, ładna, ale sztuczna, zdecyduję się na porządny sweter na lata. Poświęciłam dużo czasu na te poszukiwania – sweter w moim budżecie znalazłam w jakimś sklepie vintage. Łatwiej i szybciej było pójść do sieciówki, gdzie śliczny i tańszy jest co drugi…

To zawsze jest kwestia wyborów i priorytetów. Świat tonie w ubraniach, nie dlatego że ktoś, kogo nie stać na wełniany sweter, kupił sobie ten jeden z akrylu lub bawełny. Toniemy w ubraniach dlatego, że ktoś, kogo stać na trzy wełniane swetry, woli kupić piętnaście akrylowych. Ludzkość choruje na nienasycenie.

Ściągamy do swoich szaf ubrania, które są pochodną ropy naftowej. Opakowujemy swoje ciało plastikiem, który potem będziemy też wdychać i toksynami, które wchłaniamy przez skórę. Dzisiaj mikroplastik jest już obecny i w lodzie Arktyki, i wodach płodowych, i w naszych płucach. Oddychamy plastikiem. Wytrzepujemy go w powietrze przy każdym praniu. Mamy syntetyczne ubrania, ale także ręczniki, szlafroki, obrusy, zasłony, koce, pluszaki...

Przyznam, że raz prawie uległam takiej orgii, ale online. W jakimś amoku, po obejrzeniu kilku filmików na YouTubie, wypełniłam koszyk ciuchami za grosze, ale ochłonęłam i sprawdziłam składy. Gdybym sfinalizowała transakcję, ściągnęłabym na chińskim statku do Polski wielką paczkę poliestru. Ale chyba nie tylko poliestru…

Ściągamy do swoich szaf ubrania, które są pochodną ropy naftowej. Opakowujemy swoje ciało plastikiem, który potem będziemy też wdychać i toksynami, które wchłaniamy przez skórę. Dzisiaj mikroplastik jest już obecny i w lodzie Arktyki, i wodach płodowych, i w naszych płucach. Oddychamy plastikiem. Wytrzepujemy go w powietrze przy każdym praniu. Mamy syntetyczne ubrania, ale także ręczniki, szlafroki, obrusy, zasłony, koce, pluszaki…

To co mam zrobić, jeżeli potrzebuję na lato spodenek i koszulki z bawełny?

Alternatywą dla tzw. standardowej, czyli nieekologicznej bawełny jest ta organiczna, z certyfikatem GOTS. Jest wolna od grzechów konwencjonalnej, genetycznie modyfikowanej bawełny, pędzonej na tonach pestycydów i zwykle poddawanej procesom obróbki z użyciem toksycznych substancji. Nasza skóra doceni taki lepszy wybór. Zwłaszcza ta dziecięca! Naturalne włókna blisko ciała to zawsze lepszy i zdrowszy wybór niż poliester. Niezmiennie polecam też drugi obieg, bo wcześniejsze, wielokrotne pranie eliminuje szkodliwe substancje. W bonusie mamy oszczędność i plus za cyrkularność.

Na jednej stronie przeczytałam, że szafa ekologiczna to ta wypełniona bawełną i lnem. Sprawdziłam dane: do wyprodukowania jednego kilograma bawełny w USA zużywa się średnio 8100 litrów wody. Sprawdziłam jeszcze coś: obecnie ponad 2 mld ludzi na świecie nie ma dostępu do czystej wody pitnej. Może potrzebujemy terapii szokowej? Moja nowa sukienka zabrała wodę dwóm osobom?

Marzy mi się coś, nad czym na szczęście już trwają prace – Cyfrowy Paszport Produktu. Bardzo bym chciała, żeby za pomocą zeskanowanego kodu QR klienci mogli prześledzić całą drogę, jaką przeszedł ich potencjalny nowy zakup. Żeby od razu mogli zobaczyć, jaki jest ślad węglowy i wodny rzeczy, którą chcą mieć. Kto ją wyprodukował i gdzie.

Ale nie mam złudzeń, że to wystarczy, byśmy wszyscy masowo przestali kupować. Zobaczmy, co się dzieje z raportami IPCC – naukowcy od lat alarmują, w jak dramatycznej sytuacji jesteśmy, jeżeli chodzi o katastrofę klimatyczną. I co? Wciąż za mało się dzieje. Marnujemy bezcenny czas i jesteśmy opieszali zarówno na poziomie światowym, UE, rządowym, korporacyjnym, ale też tym konsumenckim. Świata nie uratują jedynie słuszne wybory przy sklepowej ladzie, ale także te przy wyborczych urnach.

Pandemia potrafiła na chwilę zatrzymać świat i produkcję, natomiast zagrożenie klimatyczne, które jest znacznie poważniejsze i będzie skutkować o wiele gorszymi kryzysami, nie tylko humanitarnymi, nie powoduje adekwatnie radykalnych rozwiązań. Mam więc obawy, czy terapia szokowa by wystarczyła. Owszem, trudniej byłoby to ignorować, ponieważ dzisiaj my o swoich ubraniach wiemy bardzo niewiele. Może informacja, ile zarobiła szwaczka za uszycie sukienki za 50 zł, a często jest to około 50 groszy, to byłoby coś, co zwróciłoby naszą uwagę, wywołało dyskusję.

A co do wody – wciąż dajemy się nabierać na nadmiarową koszulkę, którą kupujemy tylko dlatego, że jest w pakiecie „2+1”. Aby powstała, zużyto 2700 litrów wody. Jezioro Aralskie zamienione w pustynię przez popyt na bawełnę to tylko jeden ze skutków modowej nadkonsumpcji. Osuszanie Ziemi trwa w najlepsze.

Aktorka Aleksandra Domańska pokazała ostatnio, że do stworzenia kilkunastu stylówek na wakacyjnym wyjeździe wystarczyły jej trzy jedwabne koszule, spódnica i spodenki. Ale takich przekazów jest mało. Nadal na YouTubie, TikToku i Instagramie popularne są haule zakupowe. Na grupach dla rodziców często pojawiają się pytania, co zrobić, gdy córka prosi o przesyłkę z firmy na S., bo koleżanki zamawiają, bo tanio, bo się opłaca.

Najgorsze jest to, że marki i firmy dostrzegły, że media społecznościowe, głównie Instagram i TikTok, czyli te oparte na obrazkach, zdjęciach i ładnych stylizacjach, są idealną platformą, żeby reklamować kolejne produkty. Bardzo często obserwując influencerkę dłuższy czas, nawiązujemy z nią rodzaj więzi. Ona może nie wiedzieć o naszym istnieniu, ale my po jakimś czasie czujemy, że znamy ją lepiej niż niejedną koleżankę. Wiemy, jak mieszka, co je na śniadanie, co lubi, gdzie bywa, jak spędza czas. Nie mamy przeczucia, że to jedynie podkoloryzowany fragment jej życia, tylko wchodzimy w relację. Jej polecenia będą dla nas wiarygodne, a nawet zobowiązujące. Będziemy zapominać, że to opłacone reklamy, a nie dobre rady przyjaciółki.

Do niedawna bardzo wiele współprac nie było nawet rzetelnie oznaczanych. Codziennie nowe stylówki, dostawa kosmetyków, kolejne markowe buty. Dla młodego człowieka otoczonego takim contentem paczka tanich ciuchów może oznaczać towarzyskie być albo nie być. Dla nich bywa to ekstremalnie ważne, bo są pod ogromną presją wyglądu.

I nawet trudno ich winić, że chcą nadążyć za innymi…

Tak, a jednocześnie młodzi ludzie nie żyją w bańce, cierpią na lęki klimatyczne i wiedzą, że świat nie idzie w dobrym kierunku. Gdy dostają informację, że fast fashion nie jest super, to podejrzewam, że towarzyszą im skrajne emocje, ale i mniejsze lub większe wyrzuty sumienia. Klasyczny konflikt tragiczny.

Nazywam ten model konsumpcji modową bulimią. Kompulsywnie napychamy szafy byle jakimi nowymi ubraniami za grosze, zakładamy je kilka razy (np. do zdjęcia na Instagram) i wyrzucamy, bo reklamy przekonują, że coś innego jest teraz na topie

W reklamach alkoholu są przynajmniej ostrzeżenia, na paczkach papierosów odstraszające zdjęcia. Może i w kontekście reklamowania ubrań potrzebujemy kilku dodatkowych zakazów?

Absolutnie myślę, że regulacje reklamowe są konieczne. Jednak poza wypracowanym kodeksem etyki reklam i wyraźniejszymi oznaczeniami, kluczowa jest edukacja. Na webinarach, które prowadzę, nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś z obecnych dorosłych nie powiedział, że chciałby, żeby mojego wykładu posłuchała szkolna młodzież.

Moja koleżanka, którą córka namawiała na zakupy od chińskiego giganta, przeczytała jej rozdział mojej książki o tej sieciówce. Okazało się, że to wystarczyło, aby ostudzić zakupowe emocje. Jestem fanką edukacji i myślenia, że może uratować nas świadomość. Znając kulisy produkcji mody, możemy nie tylko lepiej wybierać produkty, ale też się zbuntować i nie kupować rzeczy, które są niezgodne z naszymi wartościami. Nikt nie chce sobie szkodzić. Mam na myśli problemy skórne, które pojawiają się po kontakcie z, na przykład, ołowiem na dziecięcych ubrankach. To się dzieje cały czas, ale takie wiadomości o wiele trudniej przebijają się do społecznej świadomości niż opłacone kampanie reklamowe.

No dobra, to teraz od drugiej strony. Jakiś czas temu założyłam Vinted, żeby pozbyć się nadmiaru ubrań, ale też przejrzałam oferty innych i wtedy dotarła do mnie skala problemu – tysiące ludzi kupuje ubrania „tylko do zdjęć”, a co druga rzecz określana jest jako „vintage”, chociaż ma może pięć lat. Do tego dochodzą wyrastające jak grzyby po deszczu vintage shopy. Vintage jest teraz w modzie. Mówimy, że drugi obieg jest super, ale czy i to nie napędza konsumpcji?

Moda na drugi obieg sprawiła, że dla wielu osób szukanie tych przysłowiowych perełek w lumpeksach brzmi bardzo cool, ale nie mają na to czasu. I tutaj otworzyło się pole do zarabiania dla osób, które lubią wynajdować te właściwe rzeczy, po to, żeby osoba, która chce się ubierać w drugim obiegu, nie musiała się przedzierać przez tony akrylu, poliestru i chińszczyzny.

Wydaje mi się zatem, że powinnyśmy docenić osoby, które robią tę „brudną robotę” i poświęcają czas na wyszukiwanie jakościowych ubrań. Drugi obieg to kij w szprychy fast fashion. Rocznie produkujemy ponad 100 miliardów sztuk ubrań. To jest nie do przerobienia.

Nadal wiele osób ma problem ze standardowymi lumpeksami – nie podoba się im zapach, uważają, że to miejsca brudne i nieprzyjemne. A sklepy vintage (także online) są świetną wizytówką drugiego obiegu, serwują go w sposób atrakcyjny.
Warto też zwrócić uwagę, że jakość rzeczy w drugim obiegu spada. Będzie coraz trudniej wyławiać fajne ubrania z dobrymi metkami skoro sieciówki i inne marki obecnie raczej nie produkują wełnianych swetrów, mocnych spodni czy solidnych butów na lata. Dla mnie drugi obieg zawsze wygra z pierwszym, bo zagospodarowuje to, co zostało już wyprodukowane.

Katarzyna Zajączkowska / fot. Robert Cieślik

Powiedziała pani, że „chińszczyzna rozpada się błyskawicznie”, więc pogadajmy o życiu statystycznego ciucha. Ile żyje bluzka za 15 zł?

Coś takiego jak długość życia produktu możemy rozpatrywać w dwóch aspektach. Po pierwsze: kiedy rzecz się rozpadnie, jeżeli jest słabej jakości. Każdy z nas zapewne przeżył coś takiego, że już po jednym praniu bluzka ma skręcone szwy, brzydko układającą się stójkę, całość się rozciąga, po kilku praniach całkowicie traci kształt, a niestarannie wykończone szwy po prostu się prują.

Czym innym jest to, jak ludzie postrzegają starość rzeczy. I to jest problem. Statystyki pokazują, że Brytyjki potrafią wyrzucać ubrania już po siedmiu założeniach. I to samo widzimy na wspomnianym Vinted – ubrania wystawiane są jeszcze z metką, co oznacza, że ktoś być może założył to jedynie do zdjęcia albo kupił kompulsywnie i teraz wyrzuca z szafy.

Często ubrania „bardzo w trendach”, o specyficznych kolorach, z charakterystycznymi wykończeniami, są modne dosłownie przez kilka tygodni. Marki, cała machina marketingowa bardzo szybko wprowadza coś nowego na scenę. Dlatego nowe rzeczy postrzegamy jako stare. Takie się nam wydają – mimo że obiektywnie moglibyśmy w nich chodzić jeszcze przez kilka lat.

I to jest równie duży kłopot, co słaba jakość ubrań. Z jednej strony marki przekazuje nam, że ubrania są szalenie ważne i wciąż potrzebujemy nowych, a z drugiej strony mamy komunikat, że ubrania są tak tanie, że możesz je wyrzucać bez żalu…
Widziałam pewien smutny filmik. Dziewczynie na londyńskiej ulicy rozpada się przemoczona od deszczu torba, z której wypadają rzeczy z sieciówki i ona po prostu zostawia je na ulicy. I idzie dalej. To pokazuje, jaką dziś mają dla nas wartość ubrania – z jednej strony żyjemy, żeby kupować, a z drugiej te rzeczy są tak tanie, że nie poświęcamy im ani chwili czasu, żeby przyszyć guzik, coś naprawić, pozbyć się plamy. Jesteśmy przekonani, że stać nas na kolejne tanie ubrania.

W filmie „Minimaliści” pada takie zdanie, że wciąż nazywa się współczesnych ludzi materialistami, a jacy z nas materialiści, skoro nie szanujemy ubrań, które mamy. Czytałam, że rocznie na wysypiska i do spalarni trafia 20 mln ton tekstyliów – 95 procent z nich nadaje się do przetworzenia. A to dane tylko z Unii Europejskiej i USA.

Właśnie o to chodzi. My obecnie wyrzucamy ubrania, które są nadal zdatne do noszenia. Wyrzucamy je tylko dlatego, że wydają nam się niemodne. To jest właśnie kwintesencja fast fashion – proszę sobie przypomnieć, kiedy wyrzucała pani ubranie, które było zupełnie niezdatne do noszenia, a kiedy pani sprzedawała, wymieniała, oddawała rzeczy, które po prostu przestała pani lubić.

Coś akurat wyrzucałam, ale chyba dlatego, że wpadłam w kolejną współczesną pułapkę: kłamliwe metki. Co mi po tym, jak napisane jest, że to rzecz z wiskozy, jak ponoć wiskoza wiskozie nierówna. Tak samo bawełna – może być lepsza, a może być taka, co po dwóch praniach nadaje się do śmieci.

Wiskoza nazywana jest olejem palmowym przemysłu modowego

O matko. Nie miałam pojęcia.

Wiskoza pochodzi z celulozy drzewnej, ale warto przyjrzeć się procesowi jej produkcji. Przerobienie miazgi drzewnej na włókno, z którego później powstaje tkanina, wymaga bardzo dużo chemii. Wiskoza nie jest syntetykiem jak poliester, ale jest włóknem sztucznym. Jest miła dla ciała, bo jest przewiewna, ale produkcja wiskozy jest totalnie nieekologiczna i toksyczna.

Na szczęście i tutaj mamy już alternatywy. Wiskozy drugiej i trzeciej generacji – czyli takie materiały jak lyocell (tencel), modal, cupro – to są materiały, które również powstają z drzewnej celulozy, ale w dużo bardziej ekologiczny sposób. Wiskozy warto szukać w drugim obiegu.

Najbardziej odpowiedzialna i ekologiczna szafa, to ta, którą masz w tym momencie. Skierowałabym swoje kroki do tej szafy, zamiast do sklepów, nawet tych najbardziej „eko” i „slow”

A da się samodzielnie sprawdzić, który materiał jest w porządku?

Jeżeli chodzi o rozpoznanie jakości, to wydaje mi się, że w sieciówkach pierwszą wskazówką jest cena – jeżeli kupujemy bawełniany t-shirt za 15 zł albo wiskozową sukienkę za 35 zł, to nie możemy oczekiwać, że będzie to najwyższej jakości materiał. Kobietom polecam sprawdzanie kolekcji męskich, ponieważ bardzo często jest tam wyższa jakość koszul, bluz i swetrów. Mężczyźni statystycznie kupują mniej i na lata, więc branża odzieżowa nauczyła się, że trzeba im zagwarantować coś lepszego.

Poza tym polecam przewracanie ubrań na lewą stronę i sprawdzanie detali – jak wyglądają szwy i nitki, czy szycie jest gęste i równe, czy tkanina jest pod światło przezroczysta, równomierna – to są wszystko rzeczy, na które w amoku zakupowym nie mamy czasu, zwłaszcza gdy kusi nas „super promocyjna cena”.

Warto jednak wziąć pięć wdechów i zastanowić się, czy kupilibyśmy tę rzecz, gdyby kosztowała pięć razy więcej. Często niestety kupujemy rzeczy prawie dobre i prawie ładne, tylko dlatego, że są tanie lub przecenione.

Jak zacząć eko rewolucję w swojej szafie?

Wracając do przywołanego wcześniej hasła, że najbardziej odpowiedzialna i ekologiczna szafa to bawełna i len, powiedziałabym, że najbardziej odpowiedzialna i ekologiczna szafa, to ta, którą masz w tym momencie. Skierowałabym swoje kroki do tej szafy, zamiast do sklepów, nawet tych najbardziej „eko” i „slow”.

Jeżeli kupujemy więcej niż chcemy, warto sobie założyć notesik, w którym będziemy monitorować, co kupujemy, gdzie, za ile, i jak się czujemy z tym zakupem – nie w chwili, gdy kupujemy, bo wtedy mamy dopaminowy strzał, ale dwa tygodnie po zakupie. Czy w ogóle lubimy i nosimy daną rzecz?

Warto stanąć przed własną szafą i zastanowić się, czy i za ile byłybyśmy w stanie ją odsprzedać lub oddać. W ten sposób odkrywamy, jaką wartość mają nasze rzeczy. Polecam przyjrzeć się, co lubimy i nosimy regularnie i wyciągnąć wnioski o tych rzeczach, które już mamy, ale z jakiegoś powodu ich nie używamy. Może to są rzeczy, które kupujemy na specjalne okazje, a tych okazji jest mniej, niż nam się wydaje? Może następnym razem warto wydać więcej na dobre jeansy, które nosimy regularnie, a weselną sukienkę na jeden raz jednak wypożyczyć?

Inwestujmy w jakościowe rzeczy, które nosimy często i są w naszym stylu. Kupujmy tylko te, do których mamy przekonanie, że będą naszymi ulubionymi. Dawajmy ciuchom drugie życie i zapisujmy wnioski, żeby nie powielać błędów.
Idźmy w koleżeńskie lub sąsiedzki wymianki, zyskajmy dostęp do innych szaf, to jest zupełnie bezgotówkowe. I może przestańmy obserwować na Instagramie konta, przez które czujemy się gorsze, które sprawiają, że myślimy, że jesteśmy niewystarczające. Zakupy nie leczą kompleksów, smutku i samotności.

Pracujmy nad sobą, żeby siebie polubić, bo chyba od tego trzeba zacząć. Gdy przestajemy się siebie czepiać, trudniej nam wmówić, że potrzebujemy do szczęścia kolejnych ubrań, zamiast dobrych relacji, odpoczynku i natury. Chodźmy sobie pożyć!

Katarzyna Zajączkowska – autorka książki „Odpowiedzialna moda” i popularnego podcastu na temat slow fashion  „Odpowiedzialna moda”. Projektantka ubioru z kilkunastoletnim doświadczeniem w największych markach w Polsce, obecnie wspierająca branżę w eko-transformacji. Wykładowczyni odpowiedzialnej mody w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru. Pasjonatka mody cyrkularnej. IG @odpowiedzialnamoda.pl

 

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: