„Bardzo chciałabym powiedzieć, że świat jogi i samorozwoju jest zupełnie bezpieczny, ale tak niestety nie jest” – mówi Paulina Młynarska, autorka książki „Jesteś spokojem”
– Kiedy po raz pierwszy jechałam do aśramu, byłam pewna, że będą mnie uczyć, jak zrobić szpagat i stać na rękach, a atmosfera będzie jak w filmie „Jedz, módl się i kochaj”. Wszyscy będą dla siebie mili, łagodni i będziemy prowadzić przyjemne rozmowy. Tymczasem, kazano mi siedzieć na tyłku i zastanawiać się, co to znaczy nie krzywdzić – mówi Paulina Młynarska, pisarka i nauczycielka jogi, której książka „Jesteś spokojem” niedawno ukazała się na rynku.
Nina Harbuz: Na końcu ostatniej książki „Jesteś spokojem” zamieściła pani „Konwencję o prawach dziecka”. Skąd taki pomysł?
Paulina Młynarska – pisarka, nauczycielka jogi: To dokument, który został przyjęty przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w 1989 roku, czyli w chwili, gdy kończyłam 19 lat. Przestawałam być dzieckiem i wchodziłam w dorosłość. Wcześniej nie było żadnych zapisów prawnych, które regulowałyby sposób, w jaki powinno się traktować dzieci. To mi się wydawało symboliczne dla całego mojego pokolenia. Po wejściu w życie konwencji pojawiły się pierwsze głosy o nadużyciach wobec nieletnich. Po raz pierwszy przemówiły ofiary przemocy domowej i pedofilii w kościele. W książce „Jesteś spokojem” dużo piszę o traumie dziecięcej i opowiadam o swoich trudnych doświadczeniach, więc pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie przypomnienie tego dokumentu.
RozwińO swojej rodzinie pisze pani z przekąsem: „Szczęśliwa rodzina, otwarty dom, pełen muzyki, pięknie składanych słów, pełen kłamstw”.
Wydaje mi się, że większość polskich domów, w latach 70-tych i 80-tych, tak wyglądała. W Polsce mamy rozległą i pięknie kultywowaną tradycję zakłamywania rzeczywistości. Nawet teraz, gdy spojrzymy na toczącą się dyskusję na temat rodziny i prokreacji. Posłowie rządzącej partii próbują zakazać edukacji seksualnej, twierdząc, że to zseksualizuje dzieci. Przecież takie myślenie to kwintesencja zakłamania. Dzieciom z mojego pokolenia nawet do głowy nie przychodziło, żeby zgłaszać rodzicom nadużycia, jakich się wobec nich dopuszczano. Wstydziły się o tym powiedzieć, bo nikt z nimi, także ze mną, nie rozmawiał o tym, że ktoś mógłby je skrzywdzić. A skala wykorzystań była ogromna. Właśnie dlatego, że dzieci nie wiedziały, jak się obronić, stając się przez to łatwą ofiarą, łatwym celem.
”W Polsce mamy rozległą i pięknie kultywowaną tradycję zakłamywania rzeczywistości. Nawet teraz, gdy spojrzymy na toczącą się dyskusję na temat rodziny i prokreacji. Posłowie rządzącej partii próbują zakazać edukacji seksualnej, twierdząc, że to zseksualizuje dzieci. Przecież takie myślenie to kwintesencja zakłamania”
Napisała pani w książce, że odsłanianie osobistej, rodzinnej historii zakłamania, dużo panią kosztowało.
W zasadzie jeden rozdział był bardzo bolesny. Opisałam w nim, jak z perspektywy dziecka wygląda pozostawanie pod opieką dorosłej osoby, która zmaga się z bardzo ciężką chorobą, uniemożliwiającą odpowiedzialne zajmowanie się tym dzieckiem. Napisałam, jak te doświadczenia, po latach, doprowadziły mnie do depresji i myśli samobójczych. Podzieliłam się bardzo intymnymi szczegółami z życia, więc wolę odesłać czytelników do książki. Kolejne opowiadanie o tych traumatycznych wydarzeniach jest ponownym przeżywaniem traumy. A tego nie chcę. Mogę za to powiedzieć, że na spotkaniach autorskich pojawiają się tłumy osób, które podchodzą do mnie, proszą o autograf, patrzymy sobie w oczy i ci ludzie niemal natychmiast zaczynają płakać.
Wie pani, dlaczego?
Dotknęłam w książce wspólnego dla wielu pokoleń w Polsce doświadczenia traumy dziecięcej. Czuję, że otworzyłam przestań osobom, które latami nosiły w sobie wspomnienia niezwykle bolesnych przeżyć, o których nigdy nikomu nie powiedziały. Nazwałam rzeczy po imieniu, czyli przemoc nazwałam przemocą, zamiast mówić ogólnikami, że w dzieciństwie i młodości było ciężko, trudno. I jeszcze nigdy, żadna z moich książek, nie miała takiego odbioru. W dniu premiery cały nakład był wyczerpany.
RozwińJak pani rozumie to duże zainteresowanie?
Wiem, że osób, które potrzebują opowiedzieć swoją historię, tę wypartą, nieprzepracowaną, nieprzepłakaną jest bardzo dużo. W dużej mierze są to kobiety. Wiele z nich przychodzi na moje wieczory autorskie. Mają teraz 40, 50, 60 lat, czyli dziećmi były w latach 80-tych, 70-tych i 60-tych, kiedy nie było takiego dokumentu jak Konwencja o prawach dziecka. Nikt się wtedy nie przejmował uczuciami dzieci. Wielu ówczesnych rodziców zostawiało pociechy u dziadków i jechało do pracy, do innego miasta, nie zastanawiając się, jaka to trauma dla dziecka i jaki to ma wpływ na jego rozwój. Po prostu, tak się wtedy robiło. Bardzo wiele i wielu z nas było karanych fizycznie i to też była norma. Powszechne było upokarzanie, wyzłośliwianie się, ośmieszanie uczniów przez nauczycieli. Dziś, wspominając szkolne czasy, śmiejemy się z tego, ale przecież to nie jest ani trochę zabawne. Tym bardziej, że został w nas przekaz, że tak można odnosić się do drugiego człowieka. Wystarczy wejść na Facebooka i zobaczyć, jak ludzie w Polsce ze sobą rozmawiają, jakie wiadomości sobie wysyłają. Bez przerwy się pouczają, drwią z siebie, dopadają jeden drugiego. A gdy ktoś zrobi błąd ortograficzny, to nikt nie zwraca spokojnie uwagi na pomyłkę, tylko zaczyna się kpienie i sprowadzanie człowieka do parteru. Ta nienawiść jest jak fala. Niestety, kiedy czytam swoje stare felietony, widzę, że ja też byłam taka agresywna. Dobrze, że w pewnym momencie umiałam to w sobie zatrzymać.
Przemoc ma się w Polsce świetnie. Zaczyna się od języka, a potem myślimy tak, jak mówimy.
Tak i nawet tego nie czujemy. Oddychamy tą przemocą. Nawet w świecie jogi, w którym funkcjonuję na co dzień, zauważam to. Moje kursantki, które podróżują ze mną do Azji, albo przyjeżdżają do mnie na Kretę, mówią, że w Polsce trafiały na zajęcia jogi, na których panował zamordyzm. Na jednym z wieczorów autorskich pewna kobieta zabrała głos i opowiedziała, jak jej „mistrz” kazał walczyć, dociskał ją na siłę, nalegał, żeby wytrzymywała w pozycji, mimo że jej ciało dawało sygnały, że nie jest to dla niej dobre. Ja nigdy nie słyszałam od żadnego z moich Mistrzów i Mistrzyń, żebym walczyła ze sobą. Nikt mnie też nigdy nie dociskał na siłę. To jest takie polskie, takie przemocowe.
„Twardym trzeba być, a nie miętkim”, a cierpienie uszlachetnia.
No właśnie nie uszlachetnia, jak powiedział na łożu śmierci ksiądz Tischner. To były jedne z jego ostatnich słów. Bardzo chciałabym powiedzieć, że świat jogi i samorozwoju jest zupełnie bezpieczny, ale tak niestety nie jest. To świat, który przyciąga osoby potrafiące żerować na ludziach szukających pomocy, chcących uwolnić się od lęku, napięcia, traumy, pragnących wreszcie zacząć szczęśliwie żyć. Takie potrzebujące osoby są łatwym łupem dla nieetycznych, narcystycznych, chciwych osób, które nigdy nie powinny prowadzić zajęć jogi, ani dotykać, w trakcie ćwiczeń, ciała drugiego człowieka. Sama dałam się nabrać nie raz takim pseudomistrzom i pseudoguru, których w środowisku nie brakuje. Wystarczy przywołać choćby Osho, którego książki nadal można znaleźć w każdej księgarni i które wciąż świetnie się sprzedają. A mało kto wie, że Osho był bardzo kontrowersyjnym człowiekiem, znanym z posiadania kolekcji kilkuset Rolexów oraz kilkudziesięciu Rolls-Royce’ów. Nie sądzę, żeby wpisywało się to w jamy i nijamy, czyli filozoficzny dekalog jogi, który mówi m.in. o umiarze, powstrzymaniu się od chęci posiadania i wolności od chciwości. Podobne kontrowersje dotyczą Bikrama Choudhury’ego, twórcy Bikram Yoga, czyli jogi ćwiczonej w podgrzewanym pomieszczeniu o dużej wilgotności. Podobnie jak Osho lubował się w przedmiotach wartych miliony dolarów. Próbował też opatentować asany, czym doprowadził do szału Hindusów, dla których asany są spuścizną kulturową. Sąd, na szczęście, oddalił jego pozew, jako bezzasadny. Inny przykład nadużyć w świecie duchowego rozwoju, to zamknięta z hukiem, skompromitowana, największa na świecie szkoła tantry Agama w Tajlandii, na wyspie Koh Phangan. Jej przywódca dopuścił się nadużyć seksualnych wobec uczestniczek. Twierdził, że seks z nim uzdrowi je duchowo i fizycznie. Także w świecie jogi nie brak wilków w przebraniu owieczek.
”Joga jest, między innymi, niekrzywdzeniem. Praktyką jogi jest też prawdomówność, ograniczenie liczby posiadanych rzeczy, wgląd w siebie. Joga jest holistyczną ścieżką pracy nad sobą, w której asany nie są najważniejszą praktyką. Znacznie istotniejsza jest medytacja, mantrowanie, kontemplacja, pranajama, czyli ćwiczenia oddechowe”
To może powiedzmy, czym joga jest, a czym na pewno nie jest.
Joga nie jest gimnastyką. Patańdźali, indyjski filozof, człowiek, któremu przypisuje się skodyfikowanie systemu jogi, ujął to bardzo precyzyjnie i powiedział: Joga jest ustaniem poruszeń umysłu. Tylko tyle i aż tyle. A jeśli chodzi o ćwiczenia fizyczne, to Patańdźali w napisanych przez siebie jogasutrach ograniczył się do jednego zdania, które brzmi: Pozycja powinna być stabilna. Zestawmy to z tym, co na temat jogi mówi nam Instagram, czy popularne kobiece gazety. Dlatego, kiedy zaczynam zajęcia, to na ogół, na samym początku pytam, co uczestnicy i uczestniczki wiedzą o jodze.
I jakie odpowiedzi pani słyszy?
Najczęściej słyszę, że to ćwiczenia fizyczne, zwykły fitness. Padają też odpowiedzi, że joga ma uspokajać i że to sposób dbania o siebie. Ciekawe, że na etapie zapisywania się, słyszę od klientek, że nie są pewne, czy powinny uczestniczyć w zajęciach, bo są za mało rozciągnięte i nie są już młode. Na szczęście, po krótkim czasie, takie myślenie im mija. Ja sama, kiedy zaczynałam praktykować, miałam bardzo podobne przekonania. Kiedy po raz pierwszy jechałam do aśramu, byłam pewna, że będą mnie uczyć, jak zrobić szpagat i stać na rękach, a atmosfera będzie jak w filmie „Jedz, módl się i kochaj”. Wszyscy będą dla siebie mili, łagodni i będziemy prowadzić przyjemne rozmowy. Tymczasem, kazano mi siedzieć na tyłku i zastanawiać się, co to znaczy nie krzywdzić. Bo joga jest, między innymi, niekrzywdzeniem. Praktyką jogi jest też prawdomówność, ograniczenie liczby posiadanych rzeczy, wgląd w siebie. Joga jest holistyczną ścieżką pracy nad sobą, w której asany nie są najważniejszą praktyką. Znacznie istotniejsza jest medytacja, mantrowanie, kontemplacja, pranajama, czyli ćwiczenia oddechowe. Asany praktykuje się, żeby utrzymać ciało w zdrowiu i sprawności i żeby siedząc w medytacji przez godzinę lub dwie, nie czuć się jak w za ciasnej marynarce i przymałych dżinsach. Jeśli nasze ciało nie będzie rozciągnięte i elastyczne, nie sprosta praktykom duchowym. Tak więc, nie jest joginem czy joginką ten, kto potrafi założyć sobie nogę na głowę, ale nie praktykuje jam i nijam, czyli moralnych, etycznych i duchowych aspektów jogi. Asany to tylko część praktyki. To też rodzaj medytacji w ruchu, kiedy jesteśmy blisko z własnym ciałem i jesteśmy go świadomi.
Rozwiń
”No właśnie cierpienie nie uszlachetnia, jak powiedział na łożu śmierci ksiądz Tischner. To były jedne z jego ostatnich słów. Bardzo chciałabym powiedzieć, że świat jogi i samorozwoju jest zupełnie bezpieczny, ale tak niestety nie jest”
A jak to, co mówi pani teraz o jodze, wiąże się z wczesnodziecięcą traumą, o której napisała pani książkę?
Tu dochodzimy do arcyciekawej rzeczy, którą wychwycili ludzie pracujący z traumą. Okazuje się, że gdy doświadczamy traumatycznego zdarzenia, oddzielamy się od własnego ciała. To jeden z mechanizmów obronnych, żeby przetrwać przemoc, gwałt, wypadek samochodowy, czyli moment, w którym tracimy panowanie nad własnym ciałem. Odkryto, że regularna praktyka jogi jest nieprawdopodobnie skutecznym sposobem na poradzenie sobie z traumą, bo joga na nowo podłącza nas do ciała. I teraz, wracamy do początku naszej rozmowy, czyli do związku między traumatycznymi przeżyciami z mojego dzieciństwa, a jogą. Sama byłam osobą całkowicie odciętą od swojego ciała i to przez wiele lat. Joga pomogła mi odzyskać czucie w ciele, a tym samym siebie.
Przez ciało czasem łatwiej dotrzeć do własnych emocji, które są w tym ciele zapisane.
Ciało wszystko pamięta, z czego często nie zdajemy sobie sprawy. Gdy zaczyna się pracę z ciałem, emocje dosłownie uwalniają się z niego. Na moich zajęciach zdarza się, że wśród 20 ćwiczących osób, jest 12, które płaczą. Do mnie joga przyszła w drugiej kolejności. Pierwsza była psychoterapia, w której byłam kilkanaście lat i która na wiele rzeczy mnie uwrażliwiła i otworzyła oczy. Joga tylko domknęła pewien proces. Wyobrażam sobie jednak, że poszukiwania własnej drogi można zacząć w odwrotnej kolejności, czyli właśnie od jogi. Pomijając to pogłębiające doświadczenie jakim jest własna terapia. Nie każdy na niej był i nie każdy się na nią zdecyduje. Dla takich osób praktyka jogi może być sposobem, żeby utrzymywać się w równowadze. I nie trzeba jechać do żadnego odległego aśramu. Wystarczy mały, osiedlowy klubik, pod warunkiem, że jest to miejsce nienaznaczone żadną formą przemocy, rywalizacji, w którym ciało traktowane jest z szacunkiem, nikogo do niczego się nie przymusza, a my czujemy, że możemy się zrelaksować i wyciszyć. Nie każdy nauczy się medytować, nie każdy chce, ale każdy może raz czy dwa razy w tygodniu wygospodarować dla siebie godzinę czy półtorej na oderwanie się od otaczających nas zewsząd bodźców.
Zobacz także
„Niektóre mięśnie odkryjemy na nowo, jakby po raz pierwszy w życiu.” Rozmawiamy z instruktorką jogi Olą Ledzion
„Wielofunkcyjność i bycie superbohaterką już mnie nie interesuje” – mówi psychoterapeutka Olga Paszkowska
„Z oddychania mamy 70 proc. energii, która jest potrzebna dla naszego ciała i przestrzeni emocjonalnej”. Rozmowa z coachem oddechem
Polecamy
Koniec jogi ze szczeniakami. „Ta decyzja nie ma sensu. Nikt nie przyszedł sprawdzić, co dzieje się podczas zajęć”
Zuzanna Bućko: „Byłam przekonana, że im będę chudsza, tym będę lepsza, a 'chudość’ postrzegałam jako wyznacznik sprawności”
Dlaczego dorośli nie powinni przestawać skakać? Wyjaśnia Basia Tworek
„3 kwadranse dają ciału odpoczynek równy 3 godzinom snu! Lubię myśleć o nidrze jak o bardzo, bardzo dobrze oprocentowanej skarbonce” – mówi Mava Targosz, nauczycielka jogi nidry
się ten artykuł?