Przejdź do treści

„Na granicy z Ukrainą jesteśmy partnerami. Na granicy z Białorusią – wrogami. Bardzo mnie to boli, że są lepsi i gorsi uchodźcy” – mówi Karolina Wierzbińska

Na granicy z Ukrainą jesteśmy partnerami. Na granicy z Białorusią – wrogami. Bardzo mnie to boli, że są lepsi i gorsi uchodźcy – mówi Karolina Wierzbińska / fot. Maciej Rukasz, UM Lublin
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– To praca po 21 godzin na dobę. Co zrobić z osobami głuchoniemymi, skąd wziąć mówiącego po ukraińsku tłumacza migowego? Co z uchodźcami ze społeczności romskiej? Jak zabezpieczyć osoby, które dzielą się swoimi mieszkaniami? Z jednej strony budowanie całościowego systemu, a z drugiej strzały prosto w serce, fizyczne spotkania z człowiekiem potrzebującym pomocy. To najtrudniejsze, co kiedykolwiek robiłam – o swoich doświadczeniach pomagania uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej i polsko-ukraińskiej opowiada Karolina Wierzbińska, redaktorka naczelna Hello Zdrowie.

 

Jolanta Pawnik: Niedawno media opisały historię 40-dniowej dziewczynki, która z grupą uchodźców z irackiego Kurdystanu została wepchnięta przez białoruskie służby graniczne na polskie bagna. To przypomniało z całą mocą, że choć wszystkie nasze działania pomocowe koncentrują się na granicy polsko-ukraińskiej, to na granicy z Białorusią także mamy uchodźców potrzebujących pomocy. Twoje pomaganie zaczęło się właśnie tam, w ramach Grupy Granica.

Karolina Wierzbińska: Praca na granicy z Białorusią była dla mnie prawdziwą szkołą pomocy humanitarnej, ponieważ należałam do ekipy wychodzącej do lasu. To była lekcja tego, jak może wyglądać świat, polityka i jej konsekwencje. No i jaką przyjmuję względem tego postawę.

Sytuacje, jakie mnie tam spotkały, były naprawdę ekstremalne. Ludzie w skrajnym wyczerpaniu, którzy przez 5 dni nic nie jedli i pili tylko wodę z liści. Dzieci w stanie katatonicznym. Kobiety w pierwszych stadiach hipotermii. Były chwile, kiedy przerażał mnie widok śniegu za oknem i czułam ścisk żołądka na myśl, że w tym lesie ktoś może zamarznąć. Wyobrażałam sobie straszne scenariusze – że pójdę do tego lasu za późno, nie zdążę z pomocą. Z drugiej strony trudna do uniesienia była myśl, że chcąc komuś pomóc, idąc do lasu, jest się dla nich potencjalnym zagrożeniem. Polityka polskiego rządu była taka, że wywożono nielegalnie ludzi na Białoruś, ryzykując ich zdrowie i życie.

W ten lutowy weekend po czwartkowym ataku Rosji na Ukrainę także wybierałam się na granicę białoruską. Wtedy zadzwoniła Ania Dąbrowska, prezeska lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber, żebyśmy z Beatą Siemaszko, obecnie organizatorką i koordynatorką infolinii w Lubelskim Społecznym Komitecie Pomocy Ukrainie, przyjechały tworzyć strukturę pomocową dla uchodźców. Tak to się dla mnie zaczęło.

Anna Dąbrowska i Karolina Wierzbińska / fot. Maciej Rukasz, UM Lublin

Potrzebowałaś się najpierw wypłakać, by zacząć działać?

Podeszłam do tego trochę jak do projektu. Pierwszą lekcję radzenia sobie z własnymi emocjami dała mi Grupa Granica. Nauczyłam się, że w pracy w kryzysach humanitarnych należy korzystać ze wsparcia psychologicznego i pomocy psychologiczno-interwencyjnej. Korzystam z takiej pomocy, ponieważ mam świadomość, że będę ponosić psychiczne konsekwencje mojej działalności. Mówię o tym zupełnie otwarcie, bo uważam, że każda osoba, która pracuje w kryzysie humanitarnym, pod tak dużą presją psychiczną, powinna korzystać z fachowej pomocy. To nie jest terapia, tylko zarządzanie kryzysowe własnymi emocjami.

Pierwsze dni w Komitecie były dla mnie połączeniem tytanicznej pracy – w życiu tak ciężko nie pracowałam – z chowaniem się i upuszczaniem emocji. Każdego kolejnego dnia malowałam sobie usta. Im było gorzej ze mną, tym mocniej malowałam usta. Kiedyś przyszłam z taką krwistą czerwienią na wargach i pomyślałam: „Ojejku, nie jest za dobrze”. Potem przyszedł taki dzień, kiedy się obudziłam i poczułam, że zaskoczyłam, że już nie płaczę.

Organizowanie od podstaw rozbudowanej struktury pomocowej w tak krótkim czasie wymaga nie tylko panowania nad emocjami. To ogromna praca logistyczna i fizyczna.

Myślę, że to najtrudniejsze, co kiedykolwiek robiłam. Praca po 21 godzin na dobę, a każda godzina, nawet minuta przynosiła coś nowego do ogarnięcia, jakiś nowy obszar. Co zrobić z Ukraińcami, którzy właśnie przyjeżdżają pociągiem? Co zrobić z osobami głuchoniemymi, skąd wziąć mówiącego po ukraińsku tłumacza migowego? Co z uchodźcami ze społeczności romskiej? Jak zabezpieczyć osoby, które dzielą się swoimi mieszkaniami?

Sto case’ów, tworzę wielkie rzeczy, a jednocześnie w ciągu pierwszego kwadransa od mojego wejścia do pokoju spotykam się z 70-letnią panią, która zaprosiła do swojego mieszkania trzy matki z siedmiorgiem dzieci, w tym jedno z ciężkim wodogłowiem, i nie ma łóżek, więc czy mogłabym skombinować jej jakieś materace. Następnej nocy dzwoni do mnie z wiadomością, że to dziecko z wodogłowiem ma gorączkę, „leci przez ręce” i czy mogę pomóc.

Z jednej strony budowanie całościowego systemu, dużej, rozbudowanej struktury, a z drugiej strzały prosto w serce, fizyczne spotkania z człowiekiem potrzebującym pomocy albo udzielającym pomocy. Miałam chwile wzruszenia, kiedy dowiadywałam się o bardzo indywidualnych historiach naszych wolontariuszy. Oni intensywnie pomagają, a jednocześnie czekają na informacje od własnych rodzin, które są teraz pod ostrzałem. Zaczynają się dylematy – chcesz uszanować dramat tej osoby, a z drugiej strony musisz wydać jej polecenie i wyegzekwować wykonanie.

Jaka jest twoja rola w lubelskim Komitecie?

Na początku to było ogarnianie wszystkiego, takich rzeczy „tu i teraz”. Dziś przede wszystkim zajmuję się kontaktami międzynarodowymi, spotkaniami, wywiadami, działaniami bardziej na przyszłość. Musimy nastawić się na działania długofalowe, pracować nad tym już teraz.

Nasza przyszłość to nie tylko uchodźcy z Ukrainy, ale też ci, którym pomagałaś z Grupą Granica na Podlasiu. To szokujące, że tych uchodźców uważamy za „fajnych”, a tamtych za „niefajnych”.

Tamci uchodźcy mają taki sam status jak ci. Też uciekają przed wojną. Z jakiegoś powodu są jednak gorsi. Bo mają inny kolor skóry? To ma różne konsekwencje. Także dla mnie. Jeszcze parę miesięcy temu uciekałam przed funkcjonariuszami WOT, chowałam się twarzą w śniegu, bo bałam się, że mnie skrzywdzą, pobiją, będą do mnie celować z broni. A teraz, kiedy monitorowałam dworce PKP i PKS pod kątem przypadków handlu ludźmi, wzywałam ich po pomoc, a nawet szkoliłam. Tutaj, w Lublinie, jesteśmy partnerami, a tam, gdzieś w lesie na Podlasiu, wrogami. To absurdalne. Bardzo mnie to boli, będę pracować, żeby to zmieniać. Wszyscy zresztą musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co to znaczy pomagać, brać odpowiedzialność. Musimy już teraz pomyśleć o tym, co będzie za trzy miesiące, za pół roku, rok.

Czy są gotowe wzory takich działań? Każdy sytuacja migracyjna jest inna.

Oczywiście są międzynarodowe standardy niesienia pomocy humanitarnej. Nie chodzi o samo budowanie struktury, ale o uszanowanie podmiotowości tej drugiej osoby, jej prawa do prywatności, ochrony danych osobowych, niepełnosprawności, a nawet bariery językowej. Częściową odpowiedź znajdujemy w autoidentyfikacji z tymi ludźmi. Wyobrażamy sobie, że przekraczamy z nimi granicę. Zaczynamy definiować ich potrzeby, nazywać możliwości, jakie mają, analizować komunikaty, jakie odbierają. W centrum nie jest to, że my chcemy działać, ale osoba, której pomagamy, jej faktyczne potrzeby. Musimy je nazwać i poszukać sposobów realizacji. W ramach Komitetu prowadzimy teraz 20 departamentów zajmujących się pomocą prawną, transportem, zakwaterowaniem, logistyką, pomocą medyczną, wsparciem psychologicznym, opieką i edukacją dzieci. Cały czas intensywnie budujemy struktury, które będą skutecznie odpowiadać na przyszłe potrzeby uchodźców. Nie chcemy zastępować państwa, dlatego część tych działań będziemy oddawać, a zajmiemy się tym, na czym znamy się najlepiej.

To, co się dzieje w naszej części Europy, z pewnością trwale zmieni świat, jaki znaliśmy dotychczas. Czy zmienia także ciebie?

Tak. Moje życie już się zmieniło, idę w to. Ale też moja sytuacja jest dość wyjątkowa. Nasz pracodawca dał zielone światło osobom, które chcą włączać się w akcje pomocowe. Świadomość, że mam do czego wracać, jest dla mnie ważna.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: