Przejdź do treści

„Zapraszając zwierzęta, dajemy podopiecznym radość i emocje”. O niezwykłej inicjatywie fundacji Horses and Family

Fundacja Horses and Family / fot. Donata Kozielewicz
Fundacja Horses and Family / fot. Donata Kozielewicz
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Odwiedzając domy opieki, chcieliśmy połączyć świat seniorów ze światem naszych zwierząt, ponieważ wiemy, jak bardzo te spotkania są dla obu stron ważne. To wielkie emocje. Większość zwierząt ma bardzo złe doświadczenia, a transport często kojarzy się im z czymś niebezpiecznym. One wszystko przeżywają i bardzo dużo dają z siebie. Pokazujemy im, że taki wyjazd ze stajni może być dla nich przyjemny i nie niesie lęku – mówi Donata Kozielewicz, wolontariuszka z Fundacji Horses and Family. 

 

Świąteczni goście już jadą… W Domu Opieki Marianna w Majdanie przygotowania na tę wizytę trwały wiele dni. Jedna z pensjonariuszek prosi, aby przełożyć jej termin badania u lekarza specjalisty, aby mogła ich przywitać. Panie szykują fryzury, henną barwią brwi, panowie golą się i zakładają koszule. Ci, którzy mogą, wstają z łóżek. Mikołajki w tym roku były wyjątkowe, zorganizowane przez dyrekcję i wolontariuszy z Fundacji Horses & Family.

To druga wizyta Fundacji, tym razem do domu opieki przyjechał kucyk Bello, czteromiesięczny koziołek Bronisław i osiołek Bolek, są też cztery psy rasy Jack Russel Terrier i owczarek niemiecki. Opiekunowie zwierząt przebrali się za Świętego Mikołaja i elfy.
Osiołek rozgląda się, podchodzi do seniorów, oni głaszczą go po głowie, przytulają.

– Byliśmy jak Orszak Trzech Króli, tylko nasi królowie to osioł, kucyk i koziołek – śmieje się Marcin Szabluk, twórca fundacji Horses and Family, trener i opiekun zwierząt. – W windzie i na korytarzach jest ślisko, trochę się denerwowałem, aby zwierzęta się nie spłoszyły, musiałem nad tym panować. Ale się udało. Staraliśmy się odwiedzić wszystkich seniorów, a mieszka tu teraz 110 pensjonariuszy.

– Istnieją naukowe dowody na to, że kontakt ze zwierzętami wspiera terapię demencji, czy choroby Alzhaimera. Zapraszając zwierzęta dajemy podopiecznym radość i emocje – takie, których na co dzień nie mają. Niewiele jest domów opieki, w których podopieczni mają możliwość kontaktu ze zwierzętami – dodaje Zofia Skrzypkowska, Dyrektor Domu Opieki Marianna. – U nas tworzymy zespół, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedy Marta Łuczyńska, Kierownik Zespołu Rehabilitacyjnego przyszła do mnie z chęcią zrobienia czegoś wyjątkowego, za chwilę pojawił się właśnie ten pomysł, aby wspólnie z Fundacją Horses and Family wprowadzić zwierzęta do naszego Domu Opieki Marianna Orpea.

fot. Donata Kozielewicz

fot. Donata Kozielewicz

Pierwsza wizyta Marcina Szabluka ze zwierzętami była latem, był koń i kucyk, oraz psy. Plan był taki, aby zwierzęta zostały na zewnątrz w ogrodzie, ale kucyk okazał się tak odważny, że wsiadł do windy. Odwiedził wszystkich pacjentów, którzy z różnych powodów nie mogli opuścić swoich łóżek. – To wspólny projekt i chcemy kontynuować go już na stałe. Trudno jest to opisać, jak reagują pacjenci, jest wzruszenie, radość, niedowierzanie, łzy szczęścia… Jesteśmy zachwyceni tą współpracą, sam widok wychodzącego z windy w domu opieki kucyka robi wrażenie! Fundacja Horses and Family to ludzie z wielką pasją i dobrym sercem, dzięki nim stajemy się wyjątkowym domem opieki – dodaje Pani Dyrektor. – W czasie wizyty zwierząt cały personel czynnie pomaga i towarzyszy w trakcie odwiedzin w salach. Jest dużo radości, wspólnych zdjęć, telefony do rodzin.

Czułe spotkanie

Zwierzęta z Horses and Family są delikatne, bardzo ostrożne, ale też ufne i otwarte wobec ludzi. Psy podchodzą do seniorów na wózkach, liżą ich po rękach. Pacjenci zapraszają zwierzęta do swoich łóżek, koń ze spokojem podchodzi do każdego pacjenta. Psy moszczą się w poduszkach, wtulone w seniorów.

– Tyle było w tym miłości, dobra, a wizycie towarzyszyły niezwykłe emocje – mówi Donata Kozielewicz, wolontariuszka z Fundacji Horses and Family.

– Patrzyłam na seniorów, byli tacy radośni, spontaniczni, naprawdę szczęśliwi. Klaskali, rozmawiali z naszym Mikołajem. To jest też dla mnie niezwykłe doświadczenie, a dzięki takim wizytom dużo bardziej odczuwam magię Świąt i ich sens. Nie miałam wielu kontaktów z seniorami, bardzo podziwiałam pracę Marty Łuczyńskiej, z którą się przyjaźnię. Marta na co dzień pracuje w Domu Opieki Marianna jako rehabilitantka, a po pracy pomaga nam przy opiece nad końmi w Fundacji. Podobnie jak Marcin ma wielkie serce i cierpliwość, oraz olbrzymią miłość do zwierząt. Moim marzeniem było odwiedzać z psem i koniem szpitale dla dzieci. Pewnego dnia na łące, gdy odbywał się piknik dla osób niepełnosprawnych w naszej Fundacji, Marta zapytała: „A nie pojechałabyś zamiast do dzieci, to do moich pacjentów?”. Długo się z Marcinem nie zastanawialiśmy. Dostaliśmy zielone światło od pani dyrektor, spakowaliśmy kilka dni później mojego konia, kucyka i psy i pojechaliśmy w odwiedziny. Potem post na FB zrobił dużo, dużo dobrego i odezwały się do nas kolejne ośrodki. Niestety współczesny świat, media społecznościowe, nawet najbliżsi nie zauważają starości, dlatego chcieliśmy ją pokazać z naszej perspektywy. Przecież starość naturalnie czeka nas wszystkich, pytanie tylko, gdzie i jak się zestarzejemy.

Cuda się zdarzają

Każde ze zwierząt w Fundacji Horses & Family ma swoją historię. Ludzie z Fundacji ją szanują i indywidualnie dobierają działania, aby „odczarować” w ich oczach człowieka. Osiołki Bolek i Lolek, gdy tu trafiły były bardzo nieufne, w ogóle nie podchodziły do człowieka. Marcin cierpliwie dzień po dniu je oswajał, dzieci odwiedzające Fundację głaskały je, karmiły marchewkami, a dziś na widok Marcina przychodzą same i dają się głaskać. Bolek jest odważniejszy, Lolek potrzebuje więcej czasu.

Kucyk Bello to z kolei dziecko uratowanych przez fundację koników szetlandzkich, które były przetrzymywane w strasznych warunkach. Bello urodził się z chowu wsobnego i jest malutki, genetycznie zaburzony. Często się przeziębia, ale jest niezwykle towarzyski i zsocjalizowany. Nie ma problemu z chodzeniem po schodach, wchodzeniem do pomieszczenia pełnego ludzi. Wszystkie zwierzęta z Fundacji mają swoje imiona. Nie sposób wszystkich wymienić, to 10 kucyków, 2 kozy, 14 koni, 2 osiołki, 6 psów, 2 owce. Wszyscy żyją w symbiozie.

fot. Donata Kozielewicz

fot. Donata Kozielewicz

fot. Donata Kozielewicz

– Sara, moja suczka, jest stworzona do takich wizyt. Jest niezwykle cierpliwa i łagodna, choć potem zawsze w domu odsypia te emocje – opowiada Donata Kozielewicz. – Odwiedzając domy opieki, łączymy świat seniorów ze światem naszych zwierząt, te spotkania są dla obu stron bardzo ważne. To wielkie emocje. Większość zwierząt ma bardzo złe doświadczenia, a transport często kojarzy się im z czymś niebezpiecznym. One wszystko przeżywają i bardzo dużo dają z siebie. Pokazujemy im, że taki wyjazd ze stajni może być dla nich przyjemny i nie niesie lęku. W Polsce jest bardzo duży obrót końmi (kupno-sprzedaż podobnie jak auta), tylko to są żywe stworzenia, które czują, nawiązują przyjaźnie w stadzie, przywiązują się do miejsca i ludzi. Konie są też niestety często sprzedawane do rzeźni. Jednego dnia koń jest na padoku, a następnego trafia do transportu, bo jest już nieprzydatny (nie zarabia na swoje utrzymanie). Tylko niektóre konie mają szansę na godną emeryturę, choć znam coraz więcej właścicieli koni, którzy zapewniają im dożywotnią opiekę, gdy już służyć człowiekowi nie mogą.

Wizyty w domu opieki to też forma terapii dla zwierząt. Socjalizują, stają się śmielsze, po to, aby pracować z dziećmi z niepełnosprawnościami, którym na co dzień pomaga Fundacja Horses and Family.

Stajnia marzeń Fundacja Horses and Family to miejsce wyjątkowe, gdzie bardzo dba się o dobrostan zwierząt. Stworzone przez człowieka o wielkim sercu nie tylko dla zwierząt, ale także dla ludzi. To Marcin Szabluk, instruktor hipoterapii. Przez lata pracował w fundacji, w której trenował osoby niepełnosprawne i przygotowywał je do zawodów. Fundacja zajmowała się również pomocą i ochroną koni, ich wykupem i ratowaniem przed rzeźnią. Fundacja nie przetrwała, a Marcin sam zaczął ratować zwierzęta. Jednocześnie nadal trenował osoby z niepełnosprawnościami, przygotowując je do olimpiad.

– Zajmuję się dziećmi i młodzieżą m.in. z zespołem Downa, porażeniem mózgowym, autyzmem – mówi Marcin. – Ci ludzie świetnie odnajdują się w kontakcie z końmi. Zawsze powtarzam, że niepełnosprawności na koniu nie widać. Jeżdżą, kłusują, galopują i skaczą przez przeszkody. Na koniach pokonują swoje bariery, problemy z ciałem, dzięki temu stają się nie tylko sprawniejsi, ale i bardziej pewni siebie.

Wolontariusze z Fundacji są często zapraszani do szkół i przedszkoli. Nie chcą, aby zwierzęta traktowano jako rozrywkę. Coraz więcej szkół i przedszkoli jest otwartych na edukacyjną i terapeutyczną formę wizyt. Takie spotkania i przebywanie ze zwierzętami mają pokazywać, ile dobra niesie kontakt z nimi i jak on powinien wyglądać. Wolontariusze z Fundacji chcą opowiadać o zwierzętach i o niepełnosprawności, przedstawiają osoby, które pomimo przeciwności losu jeżdżą konno i osiągają w tej dziedzinie wielkie sukcesy, że często ograniczenia są w naszych głowach. Wspólnie z okolicznymi gminami organizują różnego rodzaju spotkania, np. Dzień bez Barier, na które przychodzą osoby z niepełnosprawnościami i osoby autystyczne. Często pojawiają się tam dzieci, które pierwszy raz mają możliwość wsiąść na konia. Fundacja na co dzień prowadzi działalność terapeutyczną, za co nie pobiera opłat. Aby się utrzymać prowadzi działalność „hotelową”. Ludzie mogą tu wynajmować miejsca w stajni i trzymać swoje konie.

– Poznałam Marcina w stajni, gdy prowadził zajęcia hipoterapii – wspomina Donata Kozielewicz. – Mamy z mężem 3 konie, w tym emerytowaną klacz, szukaliśmy dla nich miejsca, gdzie miałyby najlepszą opiekę. Gdy kilka lat temu dowiedzieliśmy się, że Marcin otwiera swoją stajnię, wiedzieliśmy, że to właśnie tam nasze konie będą miały najlepiej. Marcin jest niezwykle dobrym i chyba najskromniejszym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co robi dla osób niepełnosprawnych i dla zwierząt. Ma nie tylko wiedzę i umiejętności w pracy ze zwierzętami, ale też wielkie pokłady cierpliwości i empatii. Ma też tzw. „rękę” do zwierząt, wszystkie stają się przy nim spokojniejsze i bardziej otwarte do ludzi. Dużo uczę się od niego. Marta również wniosła w moje życie wiele dobrego. Pokazała świat starszych ludzi w nowym, jasnym świetle.

– Nauczyła mnie jeszcze bardziej cieszyć się z małych rzeczy i jeździć konno. Możliwość pomocy w Fundacji uwrażliwia nas na świat. Dlatego Marcin ma wokół siebie wielu wolontariuszy gotowych mu pomagać. Liczymy, że Fundacja pomoże jeszcze wielokrotnie zwierzętom i ludziom, a my będziemy dalej dowodzić, że dobro istnieje – dodaje Donata Kozielewicz.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: