Terapie grupowe. Jak działają? W czym mogą pomóc? Wyjaśnia certyfikowany psychoterapeuta
– Ludzie coraz częściej boją się bycia razem, obawiają się żywych relacji. Więc gdy 10 czy 12 osób siada ze sobą i zaczyna opowiadać własną historię, otwierać się na innych, ciekawić się sobą nawzajem, dzielić się uczuciami, mówić o tym, co przeżywają, to jest to dość trudne doświadczenie – mówi Robert Szostek, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor z Laboratorium Psychoedukacji.
Nina Harbuz: Znajomy, który teraz jest w terapii indywidualnej, dostał propozycję od terapeutki, żeby rozpocząć terapię grupową. Kolega trochę się zmartwił, bo do tej pory miał 50 minut tylko dla siebie, a teraz będzie musiał dzielić czas z kilkoma innymi osobami. Obawia się, że przez to mniej skorzysta.
Robert Szostek: To czy ktoś skorzysta z terapii grupowej zależy od wielu złożonych czynników. Rozumiem jego obawę. Kiedy się jest w dziesięcio- czy dwunastoosobowej grupie nie doświadcza się wyłączności skupionego na nas terapeuty. Zysk z terapii grupowej jest jednak ogromny, bo wartością dodaną są myśli, refleksje, uczucia i przeżycia wszystkich osób w grupie, których nie ma w gabinecie terapii indywidualnej.
I jak z nich można skorzystać?
Uczymy się od innych ludzi. Wzrastamy, nabieramy życiowej mądrości, dojrzałości, czerpiąc od innych. Dzięki obecności innych, możemy o wiele lepiej poznać samych siebie. To, co dostrzega terapeuta jest niezwykle cenne, ale w procesie grupowym dochodzą jeszcze spostrzeżenia innych uczestników, ich przeżycia. To sprawia, że takie doświadczenie jest bardziej komplementarne.
Podaj proszę przykład.
W grupie, która zwykle liczy 10-12 osób jest duże prawdopodobieństwo, że spotkamy kogoś, kto reprezentuje przynajmniej fragmenty cech, osobowości, zachowań ważnych ludzi z naszego życia. Ktoś do złudzenia może przypominać okropnego szefa, który przez ostatni rok nas mobbował, ktoś inny matkę, ojca, żonę, męża, siostrę, przyjaciółkę, dziecko. Dzięki temu, w symboliczny sposób, może się odtworzyć świat, który jest naszą codziennością, sprawiającą nam czasem trudności. Istotne jest też to, że mamy okazję doświadczać jej, przeżywać ją w bezpiecznych warunkach.
Ale jak grupa może wpłynąć na jakość tych prawdziwych relacji?
Niezwykłość grupowego spotkania polega na tym, że mamy szansę, przy pomocy terapeutów i innych uczestników, doświadczyć tych trudnych dla nas relacji na nowo. Kiedy zapytamy terapeutów, co tak naprawdę jest istotą psychoterapii, zapewne zdecydowana większość z nich powie, że chodzi o korekcyjne doświadczenie, czyli ponowne przeżycie trudności, ale tym razem, z innym lepszym skutkiem.
Powiedz to proszę prościej.
Podam przykład. Na grupie zjawił się mężczyzna, który po raz kolejny w życiu odszedł z pracy, bo uważał, że szef go nękał. Tego i poprzednich przełożonych odbierał jako narwanych, apodyktycznych, wręcz przemocowych. Nie umiał stawiać im granic. W grupie terapeutycznej, wśród uczestników, pojawił się mężczyzna dość głośny i nieco impulsywny. To wycofywało i budziło trudne uczucia tylko w tym jednym pacjencie. Dzięki grupie i terapeucie zobaczył i uświadomił sobie, że nigdy mu się nie sprzeciwia, nie ma nawet odmiennego zdania i czuje nieadekwatny poziom lęku wobec niego. Okazało się, że przyczyna tego leży znacznie głębiej niż mu się to wydawało. Silni mężczyźni kojarzyli mu się z ojcem, który w dzieciństwie go bił. Te doświadczenia całkowicie zablokowały w nim złość, zdolność do konfrontacji i stawiania granic, bo utożsamiał je wyłącznie z intensyfikowaniem agresji. Unikał więc takich sytuacji. Spotkanie w grupie człowieka o cechach jego ojca pomogło mu, w bezpiecznych warunkach to zobaczyć i pracować nad oswajaniem lęku przed autorytetami i stawianiem granic.
Czy przed pójściem na terapię grupową warto skorzystać najpierw z terapii indywidualnej, czy może być ona pierwszym doświadczeniem?
Jak najbardziej może, ale raczej nie jest pierwszym wyborem pacjentów. Zwykle mają oni za sobą doświadczenie terapii krótkoterminowej, byli na Grupie Otwarcia albo warsztatach rozwojowych. Niewiele jest osób, które mają gotowość do rozpoczynania pracy nad sobą w grupie. Społecznie przestaliśmy funkcjonować w zbiorowościach, przestały być one naturalne. Ludzie coraz częściej boją się bycia razem, obawiają się żywych relacji. Więc gdy 10 czy 12 osób siada ze sobą i zaczyna opowiadać własną historię, otwierać się na innych, ciekawić się sobą nawzajem, dzielić się uczuciami, mówić o tym, co przeżywają, to jest to dość trudne doświadczenie.
W grupie zdarza się też dłuższe milczenie. Dla niektórych ono również może być trudne do wytrzymania.
Zazwyczaj jest to wyraz grupowego lęku bądź oporu przed jakąś pracą, aktywnością, dzieleniem się, przeżywaniem. Bardzo często dotyczy to trudności w relacji z prowadzącymi, np. pojawia się w momencie przed konfrontacją z terapeutami. Nie jestem zwolennikiem stylu pracy, w którym pozwala się grupie milczeć przez 40 minut. Trudno jest mi sobie wyobrazić, że tak długa cisza będzie dobra dla uczestników. Ale są też takie cisze, które pracują na korzyść grupy.
To jakiej ciszy nie warto zagadywać?
Na przykład takiej, która pojawia się w grupie po trudnym emocjonalnie momencie. Wówczas może być dla grupy momentem wytchnienia. Patrząc na uczestników w takiej chwili widać, że są emocjonalnie świadomi, przeżywają chwile refleksji i zadumy. Taka cisza jest bardzo potrzebna.
A gdy jeden uczestnik konsekwentnie milczy?
Warto zadać pytanie, czemu to robi i jak się to ma do celu, który sobie postawił przychodząc do grupy terapeutycznej. Dużo jest w tym odpowiedzialności terapeutów, żeby to zobaczyli i mu lub jej to odzwierciedlili. Z jednej strony, taka osoba cały czas przychodzi, ale jest bierna. Warto więc ją zapytać wprost, jak korzysta z tej grupy? Co wyraża jej milczenie, bo wydaje się, że coś w ten sposób manifestuje, coś istotnego chce powiedzieć. Bardzo często milczenie jest mechanizmem obronnym, pod którym kryje się mnóstwo niewyrażonego lęku. Może to też być sposób uczestnika czy uczestniczki na funkcjonowanie w relacjach. Warto to zauważyć i pokazać, że być może na co dzień, również są tacy milczący, wycofani, unikający kontaktu i jest to ich strategia w życiu.
Często zdarza się, że ktoś z grupy odchodzi?
Nie często, ale zdarza się i ludzie rezygnują z uczestnictwa w grupie z różnych powodów i w różnym stylu. Niektórzy po prostu przestają nagle przychodzić na sesje, a potem nie odbierają telefonu, nie odpisują na maila i w takiej sytuacji nie mamy szans nic z tym zrobić. Mimo, że zawarliśmy umowę na obecność i kontrakt, który mówi, że czasami w grupie zdarzają się trudne sytuacje, po których można czuć pokusę ucieczki przed czymś trudnym. Ale są też tacy, którzy mówią wprost, że z jakiegoś powodu nie mogą odnaleźć się w grupie i chcą odejść. Wywiązują się z umowy, żeby przyjść, porozmawiać o powodach rezygnacji, o tym, co się wydarzyło i doprowadziło do takiej decyzji. Domykają swoje sprawy i dają szansę sobie i innym na pożegnanie. Takie wyjście z grupy jest bardziej dojrzałe i uzasadnione i daje szansę pozostałym uczestnikom uznać, że ten człowiek, na ten moment, rzeczywiście nie mógł skorzystać ze spotkań.
Ale na pewno budzi to wiele emocji.
Gdy ktoś rezygnuje z grupy wywołuje to mnóstwo różnych przeżyć w uczestnikach. Na przykład, czują się winni i przypominają sobie konfliktową sytuację sprzed miesiąca i wydaje im się, że to przez to, ta osoba uraziła się i uznała, że nie chce dalej uczestniczyć w grupie, bo ją skrzywdziliśmy. Wraz z poczuciem winy pojawiają się wyrzuty sumienia, że nie udało się stworzyć dla wszystkich bezpiecznego miejsca. Czasami są to tylko fantazje uczestników, a czasami rzeczywiście jest to realność, że ktoś poczuł się na tyle fatalnie w grupowym doświadczeniu, że aż musiał odejść. Pojawia się też złość i żal, że ktoś nas zostawił z czymś niewyjaśnionym, niewypowiedzianym i nie będzie już możliwości załatwić jakichś spraw, które były ważne, podzielić się czymś z człowiekiem, który stał się dla nas istotny i bliski.
Można to przekuć w coś dobrego?
Takie sytuacje pokazują realność naszego życia. Musimy się czasami z nimi spotykać i zmierzyć. Po prostu w życiu tracimy relacje i warto nauczyć się sobie z tym radzić. Grupa zwykle po jakimś czasie to uznaje i pracuje dalej. Nie przypominam sobie, żeby to kompletnie zaburzyło jej proces, a dalsza praca była niemożliwa.
A gdy w grupie spotykają się antagoniści, osoby o skrajnie przeciwnych poglądach i wartościach, to czy dzięki procesowi grupowemu jest szansa, że zobaczą w sobie ludzi i będą w stanie się porozumieć?
Nie przypominam sobie żadnej sytuacji, w której polityka, w czystej postaci, stałaby się zarzewiem konfliktu. Ale konflikty wartości pojawiają się bardzo często. Powiedziałbym wręcz, że są istotą procesu grupowego, kiedy zderzają się ze sobą dwa ludzkie światy. Pamiętam sytuację, kiedy rozpętała się burza dotycząca aborcji. Jedna z pacjentek powiedziała o swoim dylemacie – zastanawiała się, czy usunąć ciążę, w którą zaszła z mężczyzną, z którym nie chciała być. Była załamana sytuacją, niezwykle poruszona i obawiała się konsekwencji swoich decyzji. Jej rozważania spolaryzowały grupę. Jedni mówili, że to niedopuszczalne, żeby usunąć ciążę, a inni, że kobieta ma prawo decydować o swoim ciele.
I jak ta dyskusja się zakończyła?
Na początku wrzało, ludzie zupełnie się nie słyszeli, nie rozumieli, ale po jakimś czasie udało im się popatrzeć na tę sytuację, uwzględniając różne głosy i uznając, że można mieć wątpliwości. To pokazuje że, gdy wygaszają się krzykliwe emocje, zaczynamy się słuchać i robi się miejsce na intymność. Wtedy możliwe jest zupełnie inne spotkanie z drugim człowiekiem. Tworzy się przestrzeń na towarzyszenie, a to możliwe jest tylko wtedy, gdy osobiście nas coś porusza i gdy otwieramy się na poznanie, zrozumienie i poczucie sytuacji tego drugiego.
Czy grupa znajomych może być substytutem takiej grupy wsparcia?
Życzę ludziom, którzy kończą terapię grupową, żeby mieli właśnie takie grupy w swoim życiu. Żeby tworzyli miejsca i relacje, w których można funkcjonować z ludźmi otwarcie, szczerze, osobiście, pomagając sobie nawzajem. To fajne uczucie, kiedy w swoim otoczeniu czujemy obecność i uważność innych, to, że jesteśmy dla kogoś ważni i po prostu ktoś się nami interesuje.
Zobacz także
„Dzisiaj uświadamiam kobiety, że mogą o siebie dbać, ale żeby robiły to z głową, bo jeśli tylko odłożą ją na półkę, a w zamian wybiorą ciało, to już po nich”. Rozmawiamy z Martą Kieniuk-Mędrala o zaburzeniach odżywiania
„Dążymy do tego, żeby świat był odrobinę lepszy dla kobiet”. Ania Troszkiewicz i Paulina Kitlas o WIMIN
Polecamy
„Jeżeli nie słuchasz szeptów swojego ciała, to będziesz musiał usłyszeć jego krzyk” – mówi psychoterapeutka dr Agnieszka Kozak
Marta Markiewicz: „Cały czas żyłam w przekonaniu, że coś jest we mnie popsute. Nie przyszło mi do głowy, że jestem alkoholiczką i narkomanką”
Chorują na stwardnienie rozsiane. „Choroba mnie przeczołgała, ale nigdy nie sprawiła, że przestałam żyć pełnią życia”
Agata Czaja-Michaud: „Znane powiedzenie z AA, że nie da się zrobić ogórka świeżego z kiszonego, mówi o tym, że jak ktoś się uzależnił, to nie ma już powrotu do picia towarzyskiego”
się ten artykuł?