„Tradycja jest dla nas ważna, dopóki jest wygodna. A jeżeli tradycja wiąże się ze stawianiem nam wymagań, ograniczeń, nakazów – to jej nie lubimy”. Jak nie zwariować w Święta i przeżyć je bez nadmiernego stresu? Wyjaśnia psycholog
– Ani babcia tradycjonalistka nie ma prawa narzucać wnuczce, co będzie jadła, ani nowoczesna wnuczka weganka nie ma prawa narzucać babci, co ona ma jeść – mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog społeczny i trenerka biznesu. O Jak nie zwariować w Święta i przeżyć je bez nadmiernego stresu? Jak nabrać dystansu?
Aneta Wawrzyńczak: Istnieje rzeczywiście presja związana ze Świętami? Czy nie, jest przereklamowana?
Dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog społeczny i trenerka biznesu: Są różne presje społeczne, trudno temu zaprzeczyć. Cały świat społeczny, wszystko, co się dzieje w mediach, reklamy – wszędzie, już właściwie od listopada, pojawia się element świąteczny, którego kontekst jest taki: jesteśmy wszyscy razem, są tylko kochające się rodziny, w ogóle nie ma ludzi samotnych, nie ma cierpienia, brzydoty, jest samo piękno choinki, udekorowanego stołu i nas samych. Na pewno więc występuje presja społeczna, żeby w Święta spędzać wszyscy razem, przy pięknym stole, elegancko ubrani, uczesani, zadbani. Rozmawiałam zresztą ostatnio z koleżanką, która prowadzi salon fryzjersko-kosmetyczny i opowiadała, że w grudniu ma największe oblężenie. Bo jest grupa pań, które na co dzień nie dbają o takie sprawy, natomiast przed Świętami wszystkie robią sobie nowe fryzury, manicure, pedicure.
To bardziej autopresja czy naciski ze strony otoczenia?
Są pewne kanony społeczne dotyczące tego, jak pewne sytuacje i okoliczności powinniśmy przeżywać i dotyczą one między innymi właśnie Świąt. A presja społeczna przekłada się na to, co pani określiła jako autopresję. Czyli poczucie w samym sobie ciśnienia, żeby mieć wielki, pięknie nakryty stół, 12 potraw i jeszcze samemu ładnie wyglądać, a przy tym pokazywać, że jest tylko radość, życzliwość i szczęście, nie ma cienia zmęczenia czy problemów.
Powiedziała pani, że kobiety bardziej o siebie dbają, zakłady kosmetyczne przeżywają oblężenie. To kwestia tego, że w czasie Świąt spotyka się z rodziną, przyjaciółmi – więc dla nich chce się ładnie wyglądać – czy też rzeczywiście czujemy: to jest czas dla nas, czas na relaks, być może jedyny w roku, więc chcemy zrobić coś dla siebie.
Jedno i drugie. Na pewno okoliczność spotkania ludzi, których widzimy raz czy dwa razy do roku ma wpływ na to, że chcemy dobrze wyglądać dla nich. Ale jednocześnie robimy to przede wszystkim dla siebie. Dzięki temu, że dobrze wyglądamy, lepiej się czujemy, co sprawia, że rośnie też nasze poczucie własnej wartości. Ważna jest rola ludzi w tym, ale summa summarum to my się będziemy czuli lepiej lub gorzej w danej sytuacji. De facto robimy to więc po to, żeby dobrze się z samym sobą czuć.
Wydaje mi się, że to po prostu wzajemnie się przenika i siebie warunkuje. To nie są odrębne, niezależne, odseparowane sprawy, tylko jedno wynika z drugiego: kobieta zadba o siebie niby po to, żeby się pokazać rodzinie, ale jeśli zostanie przy spotkaniu skomplementowana, to lepiej się poczuje. Dzięki temu będzie mieć więcej energii, będzie bardziej zrelaksowana, co będzie miało wpływ na jej życie domowe, rodzinne, zawodowe.
Sto procent zgody, to się przekłada na całe życie. Chociażby to, że taka kobieta będzie bardziej życzliwa dla innych, bo będzie z siebie zadowolona. Bardzo często brak życzliwości, a wręcz agresja wobec innych wynika z nie do końca uświadomionej autoagresji czy niezadowolenia z siebie.
Wspomniała pani o reklamach, które wraz z mediami społecznościowymi i przestrzenią miejską są do tego stopnia przesiąknięte „magią Świąt”, że trudno się na jej elementy nie natknąć, nawet żyjąc jak abnegat. To ma na nas wpływ, prawda?
Oczywiście. Możemy zaprzeczać, ale czy tego chcemy, czy nie, ta atmosfera na nas wpływa. Tak po prostu jest.
A może już trochę nabraliśmy do tego dystansu, wręcz się z tego śmiejemy? Już przed 1 listopada pojawiają się memy w stylu: „sprzedawcy ozdób choinkowych, lampek i czekoladowych Mikołajów do dzieła za 3… 2… 1…”.
Śmiejemy się, ale i tak w to wpadamy. Chociaż może właśnie przez to, że ta medialna i reklamowa gorączka zaczyna się tak wcześnie, na długo przed Świętami, i że przybiera formę wszechobecnej pompy sprawia, że nabieramy do tego dystansu, nie przeżywamy aż tak bardzo. Mnie na przykład to w ogóle nie przeszkadza, nie zabiera mi mojej energii. W tym roku będziemy spędzać Wigilię tylko z dziećmi i chcę, żeby było ładnie i miło, żeby była choinka, coś fajnego do jedzenia. Ale absolutnie nie czuję presji, żeby mieć na stole 12 potraw.
Czyli nie trzeba frustrować się tym, że nie mamy perfekcyjnie nakrytego stołu i niemal od linijki odmierzonej choinki?
Nie, aczkolwiek w żaden sposób nie krytykuję osób, które chcą zrobić coś inaczej albo coś nowego. To, że chcą poczytać o tym, czegoś się dowiedzieć, świadczy o tym, że jest w nich ciekawość poznawcza i otwartość na inność, rozwój, uczenie się nowych rzeczy. Czym innym jest bowiem poddawanie się presji, a czym innym otwartość na to, że można się doskonalić, robić coś ładniej, fajniej. Szanuję, że ktoś może tego nie chcieć – i tych, którzy tego bardzo pragną, potrzebują.
Dążenie, żeby było coś inaczej albo coś nowego, świadczy o odchodzeniu od tradycji?
Tradycja jest dla nas ważna, dopóki jest wygodna. Istotne są dla nas te jej elementy, które sprawiają nam przyjemność, nie wymagają od nas wiele wysiłku i dostarczają pozytywnych emocji, wzmocnień, energii. Jednocześnie natomiast zazwyczaj tradycja wiąże się też ze stawianiem nam wymagań, ograniczeń, nakazów – i wtedy jej nie lubimy. Nasz stosunek do niej jest więc dość selektywny, bo bierzemy to, co jest dla nas wygodne, a niewygodne odrzucamy. Co wcale moim zdaniem nie jest złe, w ten sposób tworzy się nowa tradycja. Nie dokonaliśmy się przecież jako cywilizacja ludzka, nie mamy skończonej kultury, tylko cały czas ją tworzymy. Nic więc dziwnego, że tradycje się zmieniają, przechodzą dynamicznie pewne metamorfozy i stają się nowymi tradycjami. Należy przy tym pamiętać też o tym, że niektórzy tradycyjność Świąt wiążą z religijnością tego wydarzenia, a dla innych składają się na nią choinka, karp, rozmowa przy stole.
Wszystko pięknie brzmi, dopóki to różne pojmowanie tradycji nie zderzy się pod jednym dachem. Co jeśli przy wigilijnym stole mają spotkać się bardzo przywiązana do tradycji babcia i wnuczka, która jest weganką i nie zje nawet ryby i śledzia?
Ani babcia tradycjonalistka nie ma prawa narzucać wnuczce, co będzie jadła, ani nowoczesna wnuczka nie ma prawa narzucać babci, co ona ma jeść. Myślę, że kluczem jest szacunek do drugiego człowieka, otwartość na inność i to, że ktoś może mieć odmienny styl życia, preferencje, potrzeby. Jeżeli oczekuje się akceptacji własnej inności przez drugiego człowieka, z automatu powinniśmy gwarantować jemu naszą akceptację. I chociaż się różnimy, to jesteśmy rodziną, możemy spędzić ten czas razem, a każdy będzie po prostu jadł to, na co ma ochotę.
Znam jednak wiele osób, które Święta traktują nie jako okazję do spotkania i spędzenia fajnie czasu, wręcz przeciwnie – jako przykry obowiązek. Zastanawiam się, że czy nie wynika to z biegu, w którym żyjemy na co dzień, a kiedy dociera do nas myśl, że chcąc nie chcąc trzeba będzie zwolnić…
Moim zdaniem nie o to chodzi. Oczywiście, można nie lubić Świąt właśnie dlatego, ale to może być cała masa innych powodów. Mówiłyśmy już o presji, teraz zwróćmy uwagę na to, że jest wielu ludzi samotnych, którzy nie mają z kim spędzić Świąt, bo rodzina nie żyje. Albo żyje, ale są z nią skłóceni. Albo jak cała rzesza ludzi zaburzonych psychicznie zostali przez nią opuszczeni. To jest też moment, kiedy jak na dłoni widać, że komuś w życiu nie idzie, rozstał się z chłopakiem czy dziewczyną, nie radzi sobie, stracił pracę. Przychodzi na Wigilię, siedzi sam, wszyscy wiedzą, w jakiej jest sytuacji. Fajnie jest lubić Święta, bo są cudowne i jeśli nie ma przerostu formy nad treścią, to wszystko powinno się udać.
Jeżeli ktoś nie lubi Świąt, z różnych powodów, jak pani sama wymieniła – czy jest jakaś złota rada, jak przetrwać, żeby było to jak najmniej nieprzyjemne doświadczenie?
Rada jest zawsze ta sama, od pewnego czasu nazywamy to neurouważnością. Polega to na tym, że jest się otwartym na nowe doświadczenia, różnorodność, inność, nie korzysta się ze schematów i stereotypów, którymi do tej pory się korzystało, ale próbuje tworzyć nowe, na bieżąco, zmieniać zdanie. Taka orientacja poznawcza sprawia, że nasz mózg zaczyna lepiej pracować, tworzą się nowe połączenia. Neuroważność wspiera nasze funkcjonowanie intelektualne dzięki temu, że ma pozytywny wpływ na procesy neuroplastyczności i neurogenezy. Przygotowując się więc do Wigilii po prostu nastawmy się na to, żeby czegoś nowego się dowiedzieć o ludziach, o których być może myślimy: „O Boże, znowu trzeba z nimi siedzieć, nadstawiać się do całowania”. Skoro i tak tam będziemy, to możemy coś na tym zyskać, dowiedzieć się czegoś o sobie i drugim człowieku. Takie refleksyjne podejście na pewno sprawi, że nie tylko innym będzie lepiej z nami, ale też nam samym będzie łatwiej przetrwać ten okres. A nuż okaże się, że jeszcze coś fajnego z tego wyciągniemy dla siebie?
Polecamy
„Zdrowie psychiczne to nie tylko brak choroby”. Jak uwolnić się od nadmiernego stresu i paraliżującego lęku, tłumaczy psychoterapeuta Nikodem Ryś
Wigilia dniem wolnym od pracy. Prezydent popiera projekt ustawy i wysyła kobiety do… kuchni
Fuga dysocjacyjna – jak się objawia? Przykłady fugi dysocjacyjnej
Ewa Wardęga: „W trakcie masażu orientalnego wiele osób zupełnie nieświadomie uwalnia swoje emocje”
się ten artykuł?