Powrót krawcowej. „Przedłużając życie odzieży, uczymy się szacunku do tego, co nosimy i nie dokładamy do stert ubrań, które zalewają świat”

Dawniej z konieczności, dzisiaj w kontrze do nadmiaru. Do ogromnej popularności mody z drugiego obiegu, dołączyło naprawianie, przeróbki i szycie ubrań. To alternatywa dla szybkiej mody, sposób na przedłużenie życia odzieży, poszukiwanie własnego stylu i oryginalne hobby.
Khrystyna Smaha podglądała przy szyciu swoją babcię. We wsi pod Lwowem spod igły maszyny wychodziły kamizelki, fartuchy, ciepłe wkładki do kaloszy, worki z grubego lnu. Dla dziecka domowe poddasze było miejscem ukrytych skarbów. – Stała tam ciężka dębowa skrzynia, w której babcia trzymała materiały. Nikt poza nią nie miał do niej dostępu – opowiada. Jej własne pierwsze doświadczenie z maszyną do szycia? – Złamałam igłę. Ledwo sięgałam nogą do pedału, ale już wiedziałam, że chcę i mogę szyć.
Wspomnienie dotyku materiałów i dźwięku maszyny odtąd towarzyszyło Khrystynie, choć jej droga do krawiectwa była kręta. Zaczęła studiować księgowość, ale szybko okazało się, że to nie dla niej. Zmieniła kierunek na technologię odzieży. Podczas praktyk trafiła do szwalni, zobaczyła kobiety z rozciętą skórą na czole od zasypiania przy maszynach i z poparzeniami od prasowania. – Przeraziło mnie to do tego stopnia, że zamiast szyciem na jakiś czas zajęłam się marketingiem – mówi. Umiejętności związane ze sprzedażą przydają się jej teraz we własnym biznesie. – Zrozumiałam, że radość daje mi tworzenie i momenty, kiedy klientka podczas przymiarek patrzy na siebie w lustrze z zachwytem.
Khrystyna od 2019 roku mieszka w Polsce. Po przyjeździe zajmowała się wieloma rzeczami, m.in. tapicerowaniem mebli, szyła też dla marek segmentu premium. W końcu poczuła, że jest gotowa, aby zrealizować marzenie o własnej pracowni. Cztery lata temu powstało Szycie Życia. W Warszawie Khrystyna ma opinię krawcowej, która czyni cuda. – Przychodzą do mnie osoby, które gdzie indziej usłyszały, że się nie da.
Pokolenie przy maszynie
Katarzyna Włosik-Andrzejewska swoją pasję do szycia przez lata łączyła z wyuczonym zawodem. Prowadziła kółko krawieckie w placówce wychowawczej, w której pracowała po ukończeniu studiów na kierunku resocjalizacja. – Zaczęło się od szycia kocyków dla dzieci koleżanek z pracy. Maszynę zażyczyłam sobie na urodziny, a kiedy zaszłam w ciążę, zapisałam się do szkoły krawieckiej. Dyplom odbierałam podczas drugiego urlopu macierzyńskiego – wspomina.
Dzięki dofinansowaniu z urzędu pracy otworzyła własną pracownię i w ten sposób samorozwój przerodził się w nowy zawód. – Szyłam ubranka dla dzieci, dla mam bluzy do karmienia piersią, ale moim marzeniem było uczyć innych – mówi Katarzyna. W klubie malucha poznały się z Moniką Pacholczyk, w której zaszczepiła pasję do szycia. Od dwóch lat działają już razem jako Pracownia Kotejko. Na poznańskich Winogradach prowadzą kursy i warsztaty krawieckie dla dorosłych i dzieci.
W domu rodzinnym Katarzyny, tak jak niemal w każdym, była maszyna do szycia. Mama Moniki wyszywała, tworzyła dla niej przebrania na szkolne bale, był czas, kiedy z tatą szyli nawet buty na sprzedaż. Cerowanie, przyszywanie guzików, wszywanie zamków, skracanie, szycie z publikowanych w magazynach wykrojów, robótki na drutach, szydełku – to była rzeczywistość czasów niedoboru i swego rodzaju doświadczenie pokoleniowe babć i matek dorosłych już dzisiaj kobiet.
Obecnie, w dobie nadmiaru, uszycie czegoś własnoręcznie daje satysfakcję, rozwija szereg kompetencji, często bywa po prostu ciekawym hobby. – Kobiety najczęściej chcą przerabiać gotowe ubrania, dopasowywać je do swojej sylwetki. Mężczyźni, którzy szyją hobbystycznie po pracy, przychodzą, żeby rozwinąć umiejętności. Wielu osobom szum maszyny pozwala się wyciszyć i zrelaksować – mówi Katarzyna.
Krawcowym z Pracowni Kotejko zależy nam na tym, aby w kolejnych pokoleniach odradzały się rzemieślnicze umiejętności. Dlatego z maszynami do szycia odwiedzają przedszkola i szkoły, a w wakacje prowadzą półkolonie krawieckie. Młodsze dzieci na warsztatach szyją pluszaki, kosmetyczki, poduszki, a starsze ubrania. – Szycie rozwija w nich cierpliwość, umiejętność planowania, skupienia uwagi, zdolności manualne oraz kompetencje społeczne, ponieważ pracujemy w grupach – mówi Monika. – Przy okazji dowiadują się, jak nie marnować materiału, a także mogą wybierać, co uczy samostanowienia, kształtuje upodobania i poczucie estetyki – dodaje Katarzyna. Również tego, że jak coś nie wyjdzie, zawsze można spruć i zacząć od nowa.
”Jako konsumenci zaczęliśmy dostrzegać konsekwencje globalnej gospodarki nadmiaru. Wiemy już, że naszymi decyzjami możemy wziąć sprawy w swoje ręce, wywierać nacisk na producentów odzieży, a co za tym idzie, na regulacje prawne w kierunku zrównoważonego rozwoju.”
Tanio nie znaczy oszczędnie
W 2024 roku na zlecenie LPP, polskiego producenta odzieży, przeprowadzono badanie na temat świadomości społeczeństwa w zakresie przedłużania życia odzieży.
Zdecydowana większość Polek i Polaków uważa, że wyrzucanie ubrań ma negatywne konsekwencje dla natury, a ograniczenie kupowania i naprawianie odzieży przyczynia się do ochrony środowiska. Ponad połowa ankietowanych przyznaje, że ma w szafie rzeczy, do których jest przywiązana. Zainteresowanie przerabianiem odzieży, aby nadać jej drugie życie, jest duże. Brakuje jednak wiedzy, czasu i umiejętności. Co druga osoba korzysta z usług krawieckich, ale niemal 90 procent przyznaje, że kupi nowe spodnie, jeśli ich koszt będzie równy cenie naprawy.
– Ceny ubrań są dzisiaj tak niskie, że naprawa potrafi kosztować więcej niż nowa rzecz – przyznaje Katarzyna z Pracowni Kotejko. Ucząc się podstawowych umiejętności krawieckich, proste naprawy czy przeróbki możemy wykonywać sami w domu. – Co jednak najważniejsze, przedłużając życie odzieży, uczymy się szacunku do tego, co nosimy i nie dokładamy do stert ubrań, które zalewają świat. Zaś wybierając te lepszej jakości, możemy dłużej utrzymywać je w obiegu – dodaje.

Khrystyna Smaha /fot. Roman Klymenko
Klientki Khrystyny Smahy często przychodzą do Szycia Życia z ukochanymi ubraniami. Są to rzeczy dobrej jakości, które noszą do wytarcia i chcą naprawić albo uszyć dokładnie taką samą sztukę, ponieważ nie da się już dostać nowej. Zdarza się też, że do jej pracowni trafiają ubrania kupione w sklepach online w Chinach, krzywo uszyte, z materiału, od którego potrafi dostać wysypki. Z szacunku nie odmawia, ale stara się podpowiedzieć, na co zwrócić uwagę przy kolejnych zakupach. Doraźnie proponuje też rozwiązania pośrednie, np. podszewkę z naturalnej tkaniny pod bluzkę.
Ostatecznym argumentem bywa odwołanie się do ekonomicznej kalkulacji. – Spodnie za 60 zł, na których skrócenie trzeba wydać drugie tyle, a po kilku praniach nie nadają się już do noszenia, to nie jest żadna oszczędność – tłumaczy.
Nowe życie starej kurtki
W internecie widać coraz więcej krawcowych, które kreatywnie przerabiają klasyczne elementy garderoby – skórzane i dżinsowe kurtki, płaszcze, marynarki. W ten sposób rzeczy, które zalegają w szafie, mogą nie tylko dostać drugie życie, ale zyskać całkiem nowy styl.
– Czasem wystarczy niewiele – obciąć rękawy, wszyć ściągacz, upiąć, dodać naszywki czy neonowe plecy. Innym razem poeksperymentować, na przykład łącząc żakiet z kurtką dżinsową. Powstaje unikat, który przyciąga spojrzenia – opowiada Katarzyna Jankowska z Zabrza, twórczyni marki Yanko.
W jej przypadku poszukiwanie szyciowej drogi zaczęło się od przerabiania odzieży dla siebie. – Od zawsze lubiłam kombinować z ubraniami, dopasowywać je do swojego gustu, nie chciałam ubierać się sztampowo. Jako wnuczka krawcowej, szycie miałam we krwi. Do tego doszła niezgoda na fast fashion. Z czasem zaczęłam zamieszczać swoje projekty w internecie i tak pojawiły się pierwsze klientki – opowiada Katarzyna.

Katarzyna Jankowska YANKO /fot. archiwum prywatne
Do Yanko można wysłać własne używane ubranie albo zdać się na wybór twórczyni, która buszuje w second handach w poszukiwaniu skarbów. – Moje klientki lubią się wyróżniać. Zanim coś zaproponuję, dużo rozmawiam z osobą, wysłuchuję jej marzeń, próbuję wysondować, w czym będzie się czuła dobrze, czasem intuicja podpowiada mi, co będzie jej pasować. Rezultat zawsze jest wynikiem indywidualnego podejścia i wspólnych uzgodnień – mówi Katarzyna Jankowska.
Oprócz tego, że wszystkie przerabiane ubrania są z drugiego obiegu, w pracowni Yanko liczy się wygoda i jakość. – Wybieram rzeczy oversizowe, często męskie, ponieważ zauważyłam, że mają lepsze składy niż ubrania przeznaczone dla kobiet. Być może producenci wychodzą z założenia, że są rzadziej wymieniane, więc mają służyć dłużej – mówi założycielka.
Swoją działalność określa terminem refashion – moda na nowo. – Oznacza on przeróbkę, ale nie taką zwykłą. To „narzędzie” aby staremu, niechcianemu ubraniu nadać nowy styl, nowy wygląd. Męska marynarka staje się damską kamizelką, a od zwykłej dżinsowej kurtki nie można oderwać wzroku – tłumaczy. Chciałaby, aby refashion przyjęła się w Polsce i stała się synonimem świadomej mody.
”Spodnie za 60 zł, na których skrócenie trzeba wydać drugie tyle, a po kilku praniach nie nadają się już do noszenia, to nie jest żadna oszczędność.”
Przykład idzie z góry
W Polsce także inny termin, upcykling, nie jest jeszcze powszechnie znany i często mylony z recyklingiem. W potocznym ujęciu kojarzy się z przekształcaniem istniejących już rzeczy, zwłaszcza uznawanych za odpady, w produkty o wyższej wartości i użyteczności.
Znacznie szerszą definicję podaje Monika Surowiec, projektantka luksusowej mody upcyklingowej i badaczka mody cyrkularnej. – Upcykling w modzie umożliwia zrównoważoną opcję projektowania w koncepcjach ponownego użycia odzieży czy tekstyliów. Jest to również cyrkularny model biznesowy, który znacząco może wpłynąć na skrócenie łańcuchów dostaw w branży mody, podtrzymanie rzemiosła, aktywację nowych zawodów czy wzmocnienie więzi lokalnych – wyjaśnia.
Monika Surowiec już na studiach tworzyła kolekcje, wykorzystując ubrania z lumpeksów. – Wtedy, dwadzieścia lat temu, było to czymś abstrakcyjnym, ale wiedziałam, że narracja wokół mody w przyszłości się zmieni. Mówiłam nawet dosadnie, że będziemy kiedyś nosić ubrania ze „śmieci”. Miałam rację – mówi. Dla projektantki mody upcyklingowej śmieci to nic innego jak marnotrawiony zasób, z potencjałem na ponowne jego użycie.

Monika Surowiec /fot. Piotr Porębski
W tzw. modzie cyrkularnej chodzi o to, aby odejść od schematu „kupić, użyć, wyrzucić”, a zbliżyć się do modelu gospodarki zamkniętej, w którym rzecz jak najdłużej pozostaje w obiegu. Świadome podejście do odzieży oznacza wzięcie odpowiedzialności za cały proces jej produkcji i konsumpcji: zaczynając od tego, skąd pochodzi tkanina i w jaki sposób została wytworzona, kończąc na tym, co stanie się z ubraniem, kiedy osoba przestanie je nosić. Temat cyrkularności zyskuje na znaczeniu wśród osób profesjonalnie zajmujących się modą.
Moda z resztek i tkanin z drugiej ręki rozgościła się na salonach. – W tym roku limitowaną kolekcję upcyklingową w estetyce vintage przedstawiła Miu Miu, młodsza linia domu mody Prada. Skoro trend zauważają najwięksi, oznacza to, że zmiana naprawdę się dokonuje – mówi Monika Surowiec. – Również jako konsumenci zaczęliśmy dostrzegać konsekwencje globalnej gospodarki nadmiaru. Wiemy już, że naszymi decyzjami możemy wziąć sprawy w swoje ręce, wywierać nacisk na producentów odzieży, a co za tym idzie, na regulacje prawne w kierunku zrównoważonego rozwoju – dodaje.
Zacząć od własnej szafy
Monika Surowiec widzi swoją rolę w popularyzowaniu mody cyrkularnej szeroko. Konsultuje projekty europejskich regulacji dla branży odzieżowej, jako wykładowczyni uczy o teorii upcyklingu w ramach specjalnie stworzonego programu na uczelni akademickiej w Warszawie.
Jako projektantka mówi o sobie, że jest rzemieślniczką. Stosuje metody, które są w zaniku, specjalistyczne szycie ręczne, jak w przypadku fraków czy garsonek. – Potrzebuję wyczuć materiał palcami. Potem słyszę po pokazie kolekcji, że moje podejście do szycia widać z daleka, ubrania inaczej się układają niż te szyte na maszynie – mówi.
We własnej szafie, tak jak w kolekcjach, stosuje zasadę eliminacji. Nosi „mundurek” – na zmianę kilka par dżinsów, proste koszulki i klasyczne koszule. Czarny garnitur własnego projektu i frak – na specjalne okazje. Zimą lubi czarne i białe golfy, latem białe i czarne tank topy. Minimalistyczne stylizacje uzupełnia srebrną i złotą biżuterią od polskich rzemieślników, vintage i zabytkową, także w oszczędnych, prostych formach.
Jak uniknąć nadmiaru w szafie? – Kupować celowo, czyli nie pod wpływem emocji, ale kiedy rzeczywiście danej rzeczy potrzebujemy. Przede wszystkim zaś świadomie podchodzić do tego, co już mamy. Ubranie ma dopełniać naszą osobowość, a nie ją tworzyć. Modnym można być bez nieustannego aktualizowania się w nowe trendy – mówi.
Przymus wymiany jest narracją, jaką narzuca nam masowy przemysł odzieżowy, a odpowiedzialna i świadoma moda uczy spowolnienia, również od intensywności kupowania. – Zrównoważona moda opiera się trendom. Daje nam „przyzwolenie” na to, aby nie musieć za każdym razem wyglądać inaczej – dodaje Monika Surowiec.
”Od zawsze lubiłam kombinować z ubraniami, dopasowywać je do swojego gustu, nie chciałam ubierać się sztampowo. Jako wnuczka krawcowej, szycie miałam we krwi. Do tego doszła niezgoda na fast fashion. Z czasem zaczęłam zamieszczać swoje projekty w internecie i tak pojawiły się pierwsze klientki.”
Szewc bez butów chodzi
W swojej pracowni krawieckiej Khrystyna Smaha trzyma pamiątki po babci – guziki, resztki nitek, skrawki materiałów i ciężkie metalowe nożyce, których teraz sama używa, mimo że zrobiły jej odcisk na palcu. Ma stałe klientki, uczestniczy w ich codzienności, kiedy trzeba przeszyć guzik w spodniach przed rozmową o pracę czy uratować sukienkę przed imprezą. W ważnych momentach spełnia ich marzenia, szyjąc wyjątkowe kreacje na miarę. – Znam historię każdej osoby, która do mnie przychodzi. Jestem przy tym, jak ubrania zmieniają się razem z nimi – mówi.
Dla siebie szyć zazwyczaj nie ma czasu. Z krawcową często jest tak jak w powiedzeniu o szewcu, który bez butów chodzi. Zdarza się, że przerabia rzeczy znalezione w second handzie. Jak koszulę, którą ma na sobie, kiedy rozmawiamy. – Dałam jej drugie życie – wymieniłam guziki, wyhaftowałam moje logo – opowiada. – Staram się wspierać lokalne biznesy, dlatego spodnie, marynarkę, płaszcz wolę kupić u znajomych projektantów. Te ubrania, droższe, ale porządnie wykonane, noszę potem przez lata – mówi.
Założycielki Pracowni Kotejko z Poznania również mają minimalistyczne podejście do ubrań. Nie kupują często, starają się wybierać lokalne marki. – Mam dwie ulubione zielone bluzy i obie są uszyte w naszej pracowni – mówi Monika.
Królestwem Katarzyny Jankowskiej są lumpeksy. Nosi też przerobione przez siebie ubrania. – Jestem żywą reklamą swojej marki. Moją misją jest pokazać, że w zwykłych rzeczach drzemie ogromny potencjał, a odpowiedzialna moda nie musi być nudna, ale kolorowa, luźna, po prostu wyjątkowa.
Zobacz także

Siostry Plotą: „Wiklina lubi zdecydowaną czułość – trzeba ją dogiąć, wygiąć, upchnąć. Śmiejemy się, że plecionkarstwo to mindfulness dla opornych”

Maja Kotala: „Zaczęły znikać z zajęć. Dopiero później dowiedziałam się, że to przez okres”

„Polki mają wiedzę, ale na niej nie zarabiają” – mówi mentorka Ola Gościniak
Polecamy

Klaudia Grodzicka: „Stoję w kolejce w sklepie i nagle słyszę, jak matka mówi do swojego dziecka: 'Odsuń się od pani, bo jeszcze cię zarazi tym syfem'”

Anna Kiełbasińska: „Niestety sprawy intymne w sporcie wciąż pozostają tabu”
19:00 min
Shein i Temu na celowniku. Francja wprowadza podatek ekologiczny, sankcje dla influencerów i zakaz reklam
06:51 min
Zoe Saldaña: „Nie ciesz się, że jesteś jedyną kobietą siedzącą przy stole. Rób miejsce dla innych”
się ten artykuł?