„Gdy zaszłam w ciążę, szef mi powiedział, że będzie stratny przez to, że ja postanowiłam go wrobić”
Kobiety w ciąży często mają intuicję, rzadziej szczegółową wiedzę o swoich prawach, zarówno w pracy, jak i u lekarza nadal mają zbyt małą siłę przebicia. Ciężarna kobieta często staje się łatwym celem, chroni ją prawo, ale czy ona ma odwagę z niego korzystać?
Wzbudzam emocje
Z Anią spotykam się w jeden z modnych kawiarni w mieście. Jest pewną siebie, odważną kobietą. Zanim przechodzi do sedna problemu, opowiada smutne historie o nieustępowaniu miejsca ciężarnym w pociągu i nieuprzejmości na poczcie. – Myślałam, że będę wzbudzać cieplejsze uczucia w ludziach. I może nawet wzbudzam do momentu, kiedy nie muszą czegoś dla mnie zrobić, na przykład chwilę dłużej postać w kolejce.
Ania: – Mam skończone 36 lat, jestem w ciąży, walka o skierowanie na badania zaczęła się, kiedy byłam w 8 tygodniu ciąży. W mojej rodzinie są obciążenia genetyczne. Od momentu, kiedy zobaczyłam na teście dwie kreski wiedziałam, że będę dążyła do zrobienia badań prenatalnych. Wszystko było okej, ale miałam z tyłu głowy lęk, że grozi mi późne poronienie albo dziecko urodzi się martwe. Pierwszy lekarz odmówił wykonania badań twierdząc, że nie ma najmniejszego powodu, żeby histeryzować. Skoro wszystko jest okej, to po co wykonywać niebezpieczne badania. Powiedział, że nawet te, które nie są inwazyjne, niepotrzebnie zestresują mnie i dziecko. Dodał, że wcale mi się te badania nie należą i że mam złą postawę. Miałam złą postawę, bo zadawałam pytania i nie przytakiwałam karnie głową na jego wymyślone argumenty.
”Lekarz powiedział, że nawet te badania które nie są inwazyjne, niepotrzebnie zestresują mnie i dziecko. Dodał, że wcale mi się te badania nie należą i że mam złą postawę. Miałam złą postawę, bo zadawałam pytania i nie przytakiwałam karnie głową na jego wymyślone argumenty”
Skończyło się nieprzyjemną atmosferą i radami, że powinnam raczej pracować nad emocjami, a nie rozkazywać lekarzowi przepisywać badania. Wyszłam, rozpłakałam się pod gabinetem. Pomyślałam, że może rzeczywiście przesadzam i nie powinnam decydować za lekarza, w końcu on się zna, a nie ja. Miałam poczucie winy, że na niego naskoczyłam. Mąż się nie wtrącał, mówił, że trzeba słuchać lekarza, bał się o mnie, ale nie był pewny, kto ma rację, lekarz czy ja. Sprawdziłam w internecie, okazało się, że jak najbardziej spełniam wymogi i powinnam dostać skierowanie.
– Pomyślałam, że nie mogę odpuścić. Mimo że na co dzień trudno mi walczyć o siebie i brakuje mi trochę pewności, to w temacie ciąży czułam, że mogę wszystko. Starałam się o ciążę kilka lat i to było dla mnie najważniejsze. Poczytaliśmy z mężem o problemach ze skierowaniem na badania, wiedziałam, że nie mogę odpuścić. Poszłam do kolejnego lekarza, poprosiłam o skierowanie. Powiedział, że nie ma powodu do badań, powiedziałam, że chciałabym dostać skierowanie na USG i PAPPĘ. Lekarz powiedział, że w moim przypadku te badania nic nie dadzą, bo pokażą tylko, czy ryzyko zachorowań jest w moim przypadku zwiększone. Jedyne, co ma sens, to inwazyjne badania prenatalne. Popatrzył na mnie surowym wzrokiem i powiedział, że chyba nie chcę, żeby przez moją paranoję ucierpiało dziecko, wystraszyłam się. Na odchodne powiedział mi, że i tak się tym wszystkim zajęłam za późno, bo na badania musiałabym długo czekać. Dodał, że są kobiety w o wiele gorszych sytuacjach niż ja i czekają na swoją kolej. I jeśli mi tak bardzo zależy, to dlaczego nie zorientowałam się, że do darmowych badań kolejki są długie. Wyszłam, znowu z płaczem. Zaczęłam czytać o wadach płodu i o terminach badań, wystraszyłam się, że za chwilę rzeczywiście będzie za późno. Poszłam do prywatnego lekarza, który skierował mnie na badania bez problemu. Czekam teraz na termin badań, będą za kilka dni. Nie było żadnych kolejek, żadnego problemu.
Nie będziesz już tym, kim kiedyś byłaś
Żaneta, zaprasza mnie do siebie. W korytarzy stoi mała wanienka na stojaku. – Jesteś gotowa? – pytam. – Ja jestem od początku gotowa. Jedyne, czego się bałam, to tego, jak ocenią mnie inni. – W tym szef? – dopytuję. – No, niestety, jemu niepotrzebnie ufałam.
Żaneta: – Pracowałam w firmie eventowej. Zajmowałam się pozyskiwaniem klientów. Dobra praca, dobre pieniądze. Wszystko się zgadzało. Przez 4 lata nie mogłam powiedzieć na szefa złego słowa. Wszystko się zmieniło, kiedy powiedziałam, że jestem w ciąży. Wszystko zrobiłam, jak trzeba, czekałam do trzeciego miesiąca. Poszłam do szefa i spokojnie powiedziałam, że będę pracować tak długo, jak to możliwe, że zależy mi na firmie i po porodzie będę chciała pracować zdalnie, jeśli mu taka sytuacja odpowiada. Szef milczał, patrzył na mnie zdziwiony, aż nagle wypalił, że się po mnie tego nie spodziewał. Miał żal, że nie powiedziałam mu wcześniej, tylko teraz stawiam go w takiej sytuacji. Zapytałam: w jakiej sytuacji? Powiedział, że będzie stratny przez to, że ja postanowiłam go wrobić. Byłam w szoku, szczególnie że sam miał dwoje małych dzieci. Przymknęłam na to oko, mieliśmy w pracy słaby okres, chwilowy przestój, ale to zawsze stresuje. Szef po kilku dniach przyszedł do mnie i powiedział, że muszę zostać po godzinach i poprawiać oferty. Powiedziałam, że okej, chociaż czułam, że to kara za moje złe zachowanie. Przez kilka tygodni robiłam nadgodziny, wracałam do domu około 20. Do pracy szłam na 10. Mąż mówił, że powinnam zaprotestować, że jako ciężarna mam prawo odmówić nadgodzin. Wiedziałam, że ma rację, na logikę, ale sama czułam, że powinnam być lojalna wobec firmy.
– Do nadgodzin doszła praca w terenie, jeżdżenie do klientów i prezentowanie ofert, czasem spotkania w weekendy. Zaczęłam się stawiać, na początku delikatnie, ale z czasem mówiłam twardo: nie jadę do klienta, wychodzę po 8 godzinach pracy. Szef przyjmował moje decyzje na chłodno, nie komentował. Na chwilę mi odpuścił, ale nie dawał nowych zleceń. Poszłam do niego zapytać, dlaczego mnie odsuwa od najważniejszych imprez. Odpowiedział, że po ciąży będę co najwyżej parzyć w firmie kawę, że nie można mieć w życiu wszystkiego. Zaczął się czepiać, że robię sobie więcej przerw niż kiedyś. Odpowiedziałam, że mogę spędzać mniej czasu przed komputerem, takie prawo ma ciężarna. Nie zareagował. W związku ze stresem i problemami z kręgosłupem jestem na zwolnieniu lekarskim, nie sądzę, żebym mogła wrócić do pracy przed porodem. Oferowałam pomoc zdalną, kilka godzin w tygodniu, niestety, szef nie odpowiedział i współpracownicy milczą.
Czy kobiety są świadome swoich praw?
Rozmowa z Kamilą Ferenc, aplikantką adwokacką, prawniczką Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, współzałożycielką kancelarii społecznie zaangażowanej Prawo do Prawa, współpracującą z Fundacją Przeciw Kulturze Gwałtu.
Ewa Kaleta: Czy kobiety są świadome swoich praw?
Kamila Ferenc: Może być z tym lepiej. Mają czasem intuicję, że coś jest nie tak, kiedy są łamane ich prawa. Wtedy zwracają się do prawnika/prawniczki, żeby się poradzić. Czasem są pewne siebie, chcą jak najlepiej zadbać o swoje interesy, ale czasem są niepewne i zestresowane.
Nie zmienia to faktu, że świadomość na poziomie szczegółowych praw jest bardzo niska
Ludzie często, kiedy słyszą hasło „prawo”, wycofują się. Mówią sobie: „ja się nie znam, inni wiedzą lepiej”. Lekarze szczególnie na tym korzystają. Często odnoszę wrażenie, że pokutuje opinia, że cokolwiek lekarz powie, jest święte. Kobiety boją się czasem dyskutować albo polemizować z lekarzem z obawy, że zrobi im potem coś złego w akcie zemsty. System opieki zdrowotnej jest dziś niezwykle upokarzający, na wszystko się długo czeka, często w niewiedzy o swojej sytuacji, o wszystko się prosi. Dochodzi do paradoksu, że nie wiadomo, co jest ważniejsze: to, co mówi lekarz, czy to, co jest w ustawie. Oczywiście bywają też cudowni lekarze, ale tych negatywnych przykładów powinno być jak najmniej, a niestety nie mogę powiedzieć, że to margines spraw.
I ja oczywiście mogę powiedzieć klientce, jakie dokładnie ma prawa, ale ona zwyczajnie boi się wymagać czegoś od lekarza i mu się przeciwstawić. Obawia się jego reakcji.
Przykładem może być sytuacja z wkładkami wewnątrzmacicznymi. Lekarze w Polsce często odmawiają wykonania zabiegu założenia wkładki, mimo że to darmowe świadczenie na NFZ. W Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny doradzamy wówczas, jak wykonanie takiego świadczenia zdrowotnego wyegzekwować. Ale pacjentki wolą odpuścić, szukać innego lekarza, bo boją się, że jeśli już do założenia wkładki lekarza zmuszą, to on celowo zrobi coś niedokładnie.
Dlaczego lekarze nie chcą zakładać wkładek?
Trudno dociec prawdziwego powodu, wiemy natomiast od zgłaszających się do nas pacjentek, że skala problemu jest duża. Czasem są to względy oporów moralnych lekarzy przed taką metoda antykoncepcji, czasem brak przeszkolenia. Czasami takiej odmowie w publicznej placówce towarzyszy zaproszenie na wizytę w prywatnym gabinecie, gdzie za założenie wkładki trzeba zapłacić. Bywa też tak, że pacjentkom wmawia się, że powinny za założenie wkładki zapłacić. Bez względu na przyczynę, takie traktowanie pacjentek jest niedopuszczalne. Jako Federacja wystąpiłyśmy już kilkukrotnie w tej sprawie do NFZ: http://federa.org.pl/nfz_wkladki/.
Jakie są najbardziej palące problemy kobiet w ciąży, z jakimi się spotykasz?
Są dwa problematyczne rejony: opieka zdrowotna i prawa pracownicze. Kobiety często pytają o kwestie urlopów. Czy mogą zostać zwolnione, kiedy urodzą. O to, jakie prace mogą wykonywać. Czy są jakieś ograniczenia w kwestii spędzania czasu w pracy przed ekranem komputera. Często poruszanym zagadnieniem są badania w godzinach pracy – czy mają do tego prawo. Oczywiście, że tak i to z zachowaniem wynagrodzenia – pod warunkiem, że badań nie można wykonać w innym czasie. Czasem padają pytania o możliwe reakcje pracodawcy w razie powrotu do pracy po wcześniejszym zakończeniu ciąży – poronieniu lub aborcji. Pracownicy przysługuje wówczas na podstawie kodeksu pracy tzw. skrócony urlop macierzyński (8 tygodni) i zasiłek macierzyński na okres urlopu. Niestety nie zawsze udaje się go dostać, ponieważ zdarza się, że lekarze – gdy ciąża jest wczesna lub nie można określić płci płodu – odmawiają wystawiania zaświadczeń wymaganych przez ZUS do wypłaty zasiłku.
Tematy pozapracownicze to te związane z dostępnością świadczeń zdrowotnych w czasie ciąży, w szczególności badań prenatalnych. Lekarze nie zawsze chcą kierować pacjentki na takie badania, nawet jeśli są wskazane. Czasem nie informują o ich niepomyślnych wynikach albo próbują odwieść pacjentki od ich wykonania, bojąc się, że pojawi się temat ewentualnej aborcji. Utrudnianie dostępu do badań prenatalnych ze względu na opory lekarza wobec zabiegu terminacji ciąży jest niedopuszczalne. Uczulamy pacjentki, żeby odważnie żądały skierowań na takie badania, jeśli chcą dowiedzieć się o możliwych wadach genetycznych płodu. Lekarz nie może wówczas odmówić powołując się na klauzule sumienia: http://federa.org.pl/stanowisko-klauzula-sumienia/.
Czy polskie prawo jest przychylne kobietom w porównaniu do innych miejsc na świecie?
Z pewnością nie jest zupełnie fatalnie. Na przykład w USA nie ma płatnych urlopów macierzyńskich, a ich przyznanie zależy od wewnętrznej polityki pracodawcy, często jednak taki przyznany urlop trwa dwa tygodnie. U nas kobieta może iść na krótszy urlop (tylko macierzyński, bez rodzicielskiego) albo na dłuższy, rodzicielski może też podzielić z partnerem. W praktyce zaczynają się problemy: różnice w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn na niekorzyść tych pierwszych i kulturowo utrwalone role kobiet jako tych, które powinny sprawować opiekę nad dziećmi sprawiają, że to kobiety zostają z nimi w dłużej w domu, przez co potem jest im trudniej wrócić do pracy, a ich zarobki nie rosną. W UE pojawił się projekt dyrektywy wymagającej, by przynajmniej 4 miesiące z przysługującego w danym kraju członkowskim urlopu rodzicielskiego (nie mylić z macierzyńskim, który jest tylko dla mam; w Polsce urlop rodzicielski to 8 miesięcy dla obojga rodziców do podziału) przysługiwało wyłącznie ojcom. Jeśli go nie wykorzystają, przepadnie, a dziecku trzeba będzie opłacić opiekę. Dzięki temu sytuacja kobiet i mężczyzn byłaby bardziej wyrównana. W Polsce ten pomysł spotyka się dużym oporem. A prawo kształtuje przecież świadomość, więc dzięki implementacji tej dyrektywy mogłoby się coś zmienić w kierunku balansu między sytuacją na rynku pracy obu płci.
Służba zdrowia w naszym kraju to zdecydowanie najsłabszy punkt. Osoby niezamożne nie mogą sobie często zapewnić godnej opieki lekarskiej. Pod tym względem każdy kraj zachodni może gwarantować pacjent(k)om lepsze warunki.
Prawo pracownicze i opieka zdrowotna to duże tematy. A co z tymi małymi przeszkodami. Czy prawo reguluje prawa kobiet w przestrzeni publicznej?
W służbie zdrowia tak, na przykład kobieta ma prawo pierwszeństwa, kiedy chce pójść do lekarza. Kolejka jej nie obowiązuje. W autobusie to już sprawa zwyczajowa. Nie zawsze jednak trzeba wprowadzać nowe prawo, by coś zmienić. Poza tym nowe regulacje kosztują – potrzebna jest kontrola ich przestrzegania i nakładanie sankcji. Czasem wystarczą kampanie społeczne. W kwestii równości płac kampanie to pewnie za mało, ale już w sprawie kultury bycia ze sobą w transporcie publicznym dobra akcja mogłaby pomóc. Trzeba jednak ocenić, czy społeczeństwo jest podatne na społeczne tego typu komunikaty.
Polecamy
Gigantyczny popyt na wazektomię po wyborach w USA. Amerykanie obawiają się o dostęp do aborcji
Red Lipstick Monster odwraca narrację: „Był w krótkich spodenkach, więc klepnęłam go w tyłek”
„Są dziewczynkami, nie żonami”. Będzie zakaz małżeństw dziewczynek w Kolumbii. To historyczny moment
Iranki, które nie chcą nosić hidżabu, trafią do specjalnego ośrodka. Ma im pomóc „naukowa i psychologiczna terapia”
się ten artykuł?