Przejdź do treści

„Myśliwy jest w każdym z nas, o ile ma pod ręką kartę kredytową. Człowieka można wręcz zdefiniować przez gromadzenie rzeczy” – mówi filozof Adrian Krupa

„Myśliwy jest w każdym z nas, o ile ma pod ręką kartę kredytową. Człowieka można wręcz zdefiniować przez gromadzenie rzeczy” – mówi filozof Adrian Krupa
„Myśliwy jest w każdym z nas, o ile ma pod ręką kartę kredytową. Człowieka można wręcz zdefiniować przez gromadzenie rzeczy” – mówi filozof Adrian Krupa / fot. Unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Wymień trzy rzeczy, które zabrałabyś na bezludną wyspę. Samo to polecenie wzbudza we mnie niepokój, nie umiałabym tu i teraz wybrać, co jest dla mnie ważne. Jak większość ludzi, lubię otaczać się rzeczami. Mam ulubiony kubek, książki, pamiątki, notatniki, a nawet ukochaną zieloną lampę i stary fotel, który przy następnej przeprowadzce najpewniej zakończy swój żywot. Wiem, że są sprawy ważniejsze niż przedmioty, ale jednak – lubię je mieć. Dlaczego rzeczy sprawiają nam radość? Po co masowo produkujemy je i gromadzimy? Czym właściwie są przedmioty w naszej codzienności i czy warto poświęcać im więcej uwagi? Porozmawiałam o tym z filozofem Adrianem Krupą.

 

Alicja Cembrowska: Masz jakąś rzecz, która jest dla ciebie szczególnie ważna?

Adrian Krupa: Od razu pomyślałem o książkach. Natomiast po zastanowieniu dociera do mnie, że książkę można łatwo zastąpić, kupić kolejny egzemplarz. A chyba w tym „ważne” powinno kryć się również „niepowtarzalne”. Coś niepowtarzalnego jest dla mnie nośnikiem wspomnień czy emocji z przeszłości.

Teoretycznie tak, ale ja też czuję, że książki są dla mnie ważne – te moje, z zagiętą stroną, z podkreślonym zdaniem. Książki to w ogóle dobry punkt wyjścia do tematu gromadzenia rzeczy. Żyjemy w kulturze materialnej, świecie po brzegi wypełnionym rzeczami, owszem, pojawiają się nawołania do minimalizmu i umiaru, ale dane nie kłamią – kupujemy i gromadzimy na potęgę. Skąd w nas ta potrzeba?

Człowieka można wręcz zdefiniować przez gromadzenie. Jest w nas instynkt gromadzenia, który podpowiada nam, aby zachować coś na później, a może się przyda. Oczywiście gromadzenie, aby przeżyć, wydaje się rozsądną strategią, lecz problem pojawia się, gdy zatracamy w tym granice. Niby jest fajnie, jesteśmy najedzeni, lodówka i tak jest pełna, ale chcemy więcej coraz to nowych rzeczy.

Niektórzy antropolodzy stawiają tezę, że gromadzenie związane jest z kulturą rolniczą. Ludzie zobaczyli, że kto ma zapasy, ten ma większą szansę na przetrwanie.

Zgadza się, ale ja bym powiedział, że gromadzenie charakteryzowało nas jeszcze wcześniej! I przed rozwojem rolnictwa ludzie zbierali, odkładali na później. Przed trybem osiadłym człowiek był łowcą-zbieraczem, wydaje mi się zatem, że to ten sam instynkt, tylko inna forma. Badacze posługują się nawet określeniem „homo collector” dla opisania ludzkiej natury i potrzeby gromadzenia.

Wydaje się, że tylko człowiek ma tak rozwiniętą umiejętność przewidywania przyszłości. Które inne zwierzę martwi się tym, co będzie za tydzień? Zwierzęta raczej żyją tu i teraz. Skoro my żyjemy przyszłością, to chcemy ją zabezpieczyć dla siebie, a więc gromadzimy. Oczywiście zwierzęta też gromadzą, ale tylko tyle, ile jest im potrzebne do przeżycia np. zimy. Natomiast pomyśl o ludziach, o tym, ile mamy kolekcji wokół nas. Człowiek powołał nawet instytucje, których celem jest gromadzenie, czyli najrozmaitsze galerie, muzea, sklepy przepełnione towarami. Wynika z tego, że gromadzimy nie tylko prywatnie, ale również na poziomie społecznym. W tym szerszym kontekście jeszcze bardziej widać, że w grę wchodzi nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale również czynnik tożsamościowy, emocjonalny i przede wszystkim przyjemność płynąca z posiadania.

Adrian Krupa / archiwum prywatne

Związek między kulturą a gromadzeniem można ująć też szerzej. Przychodzi mi tutaj na myśl Jean-Jacques Rousseau, który uznał, że zniewolenie człowieka zaczęło się od tego, że ktoś ogrodził kawałek ziemi i powiedział: „to moje!”. To był moment pojawienia się własności prywatnej, która mocno zakorzeniła się w naszej kulturze. Rousseau dostrzegał w tym ogromne zagrożenie. Budowanie poczucia bezpieczeństwa czy komfortu psychicznego na podstawie posiadania jest błędem, gdyż rzeczy ze swojej istoty nie są nam tego w stanie zapewnić.

Kolejny wątek filozoficzny to budowanie własnej tożsamości w odniesieniu do świata rzeczy. Pomocna w zrozumieniu tego problemu jest myśl niemieckiego filozofa Manfreda Sommera, który zestawił kolekcjonera sztuki i pierwotnego myśliwego-zbieracza. Podstawą jego koncepcji jest rozróżnienie zbierania ekonomicznego i estetycznego. To pierwsze ma charakter nierozróżniającej kumulacji, czyli zbieram, żeby mieć więcej, żeby zabezpieczyć przyszłość. Zbieranie estetyczne jest różnicujące, nakierowane na indywidualne cechy przedmiotu, czyli zbieram, żeby otaczać się pięknem i rzeczami jedynymi w swoim rodzaju, unikatowymi. Zbieranie estetyczne spełnia potrzeby tożsamościowe, wyznacza pozycję społeczną i buduje prestiż w pewnych kręgach.

Człowiek jest istotą, która wszystko dookoła obdarza wartościami. Filozofowie mówią, że żyjemy zanurzeni w świecie wartości. Z jednej strony ponownie nadaję wartość rzeczy retro, ocalam ją od zapomnienia i zniszczenia. Z drugiej dowartościowuję też siebie, gdyż nadaję czemuś „drugie życie”

Jest w tym jednak jakiś paradoks, bo mogłoby się wydawać, że w czasach dobrobytu, gdy większość z nas pod nosem ma sklep, nie ma konieczności gromadzenia produktów. A jest chyba na odwrót – wystarczy jeden dłuższy weekend, by markety zapełniły tłumy kupujące na zapas. Ba, my nawet nie przejadamy tego, co kupujemy, o czym świadczą tony marnowanego jedzenia. Wyrzucamy nowe ubrania, sprawne sprzęty.

Powszechna dostępność wpływa na to, że mamy możliwości i z nich korzystamy. Powody tego pewnie są różne – emocje związane z kupowaniem, potrzeba wydania pieniędzy, które ciężko zarobiliśmy. Przecież tyle namęczyliśmy się, żeby „nabić punkty” w naszej aplikacji bankowej – dziś pieniądz stał się cyfrową abstrakcją – więc zakupy pozwalają zmaterializować nasz wysiłek. Myślę, że możemy tutaj pójść tropem hedonistycznym, w końcu kupowanie jest przyjemne i stanowi owoc naszej pracy. Problem pojawia się, gdy się w tym zatracamy, wtedy kupowanie staje się celem samym w sobie.

Kupowanie zapewnia strzał dopaminy, a kupowanie online to już w ogóle wspaniała sprawa, bo raz – sprawiamy sobie przyjemność, gdy wrzucamy produkty do wirtualnego koszyczka, a później – gdy kurier dostarcza nasz łup.

Myśliwy jest w każdym z nas, o ile ma pod ręką kartę kredytową. To pierwszy trop, ale przychodzi mi do głowy drugi – już czysto filozoficzny. Czasami rzeczy, które nas otaczają, są surogatami. Nie chodzi zatem o same rzeczy, a o braki, które sobie kompensujemy za ich pomocą. Rzeczy zajmują miejsce: czasami relacji, czasami innych ludzi. Łatwiej jest coś sobie kupić, zapełnić pustkę dobrem materialnym, mieć jakąś przyjemność, niż zagłębić się w to źródło, które sprawia nam ból i smutek.

Niezwykłe jest to, że rzeczy stają się jednocześnie bez znaczenia i naładowane coraz większym znaczeniem. Mam na myśli kwestię produkcji masowej. Większość z nas na ogół nie zastanawia się nad tym, co ma. Mamy kanapy, telewizory, książki, pamiątki, kubki i talerze, lampki, łóżka – to wszystko, co dla nas jest zwyczajne, staje się obiektem zainteresowania antropologów, socjologów i filozofów. Ten zwrot ku materialności, który nazywany jest wręcz intelektualnym trendem, nasilił się pod koniec lat 90. Dlaczego te rzeczy stały się dla badaczy ważne?

Głównie dlatego, że okazuje się, że nie tylko my definiujemy rzeczy, ale też rzeczy definiują nas. Nie tylko my nadajemy im sens. Badacze i badaczki w ramach tzw. nowej humanistyki postanowili zapytać, jak otaczające nas rzeczy określają to, kim jesteśmy. Ten nurt humanistyki oddaje głos i sprawczość rzeczom. Oczywiście przeciwstawia się to klasycznemu podejściu dotychczasowej humanistyki, która stawiała w centrum człowieka jako miarę wszechrzeczy. Według takiego spojrzenia człowiek jako racjonalny podmiot został powołany do panowania nad rzeczami. Taka koncepcja człowieka daje mu nieograniczony mandat do przerabiania i porządkowania świata rzeczy oraz ich gromadzenia.

Do pewnego momentu patrzyliśmy na świat jedynie z ludzkiej perspektywy, a życie w społeczeństwie masowym, konsumpcyjnym pokazuje, że człowiek tak zatraca się w rzeczach, że nagle one stają się sensem jego egzystencji. I kto tu kogo określa i definiuje?

Ma to związek z posthumanizmem i krytyką antropocenu?

Jak najbardziej mamy tutaj związek. Posthumanizm, który obejmuje również postantropocentryzm, został wypracowany właśnie w ramach metodologii nowej humanistyki. Filozofia posthumanistyczna dokonała słusznej obserwacji, że dotychczasowa filozofia była antropocentryczna. Człowiek jako podmiot był najważniejszy, to on stanowił punkt odniesienia dla przedmiotów. Wynikało z tego, że człowiek został powołany do panowania nad światem rzeczy, do rozporządzania nimi w celu własnej korzyści.

Posthumanizm jest próbą upodmiotowienia nieludzkich aktorów, czyli zwierząt, środowiska, a nawet rzeczy. Powoli dociera do powszechnej świadomości, że krzywdzenie zwierząt czy niszczenie środowiska w imię własnych, czysto ludzkich interesów stanowi zagrożenie przede wszystkim dla nas samych. Według mnie najważniejsza lekcja posthumanizmu mówi, że jesteśmy w relacjach z innymi – ze zwierzętami, środowiskiem, ale też z maszynami i elektroniką. Posthumanizm ujmuje człowieka na równi z innymi bytami, nie stawia nas na piedestale.

Rzeczy to kapitał, ale też coś, co może nas pochłonąć, odebrać tożsamość, doprowadzić do nałogu, sprawić, że będziemy żyć przeszłością lub uzależniać od nich swój nastrój

Tylko może doprecyzujmy, że tutaj nie chodzi o uznanie człowieka za rzecz czy przedmiot.

Oczywiście, że nie. Posthumanizm raczej dowartościowuje nie-ludzkich aktorów. Człowiek nadal jest ważny i sprawczy, przypada mu troska o relacje z innymi bytami, dbanie o równowagę, dzięki której wszystkim żyje się lepiej. Myślę, że wciąż za mało uświadamiamy sobie, jak nasze trwanie w dobrej kondycji, a nawet przetrwanie, zależy od nie-ludzkich stworzeń, chociażby od mikroorganizmów w naszym przewodzie pokarmowym.

Skojarzyło mi się to z coraz większą grupą minimalistów, którzy mówią, że rzeczy więcej zabierają, niż dają.

Rozmawiając o gromadzeniu, należy właśnie zadać sobie kolejne pytanie: po co nam rzeczy? Żeby zabezpieczyć przyszłość, a może wspominać przeszłość? A co z tu i teraz? Bez wątpienia rzeczy mają wartość sentymentalną, są nośnikiem emocji z przeszłości. Nieraz uznajemy, że warto coś trzymać, bo może przydać się w przyszłości, a to daje poczucie bezpieczeństwa. Filozofowie często wskazują, że człowiek jest taką dziwną istotą, która na ogół żyje przeszłością lub w przyszłości. Zwrot duchowy przeżywamy, gdy odkrywamy, że możemy żyć tylko tu i teraz!

To teoria uważności.

Też, ale tak naprawdę to fundament starożytnej filozofii, która była również duchową praktyką, mam tutaj na myśli stoicyzm i epikureizm. Okazuje się, że gdy skupimy się na tym, co tu i teraz, to tak naprawdę niewiele potrzebujemy, a to, co nas otacza, staje się zbędne. Postulatem minimalizmu jest maksymalne zredukowanie rzeczy, bo one nas rozpraszają, nie pozwalają na cieszenie się chwilą. Podobno minimalista gromadzi nie więcej niż 100 rzeczy. Wydaje mi się to nieosiągalne, wracając do początku naszej rozmowy, ciężko byłoby mi wybrać 100 najważniejszych dla mnie książek z regału, ale z drugiej strony przychodzi mi do głowy postać Diogenesa z Synopy, który w swojej beczce nie miał ani jednej książki, a podobno był szczęśliwym człowiekiem.

Gdy moja siostra wróciła z pieszej pielgrzymki, jej główną refleksją było: „Nie wiedziałam, że potrzebuję tak mało rzeczy”. W takich sytuacjach okazuje się, że wystarczą wygodne buty, woda, miejsce, gdzie można się zregenerować. Ale ilu z nas podejmuje takie wyzwania i weryfikuje swoje potrzeby? Na co dzień raczej skupiamy się na tym, że chcemy więcej, a nie na tym, że mamy już wszystko, co jest nam potrzebne do przetrwania, a nawet za dużo.

Niestety wielu żyje w pułapce „więcej”. Gromadzenie nie ma granic. Człowiek lubi gonić za rzeczami i marzeniami, ale gdy tylko je złapie, weźmie do ręki i są już jego, nagle dziwnym trafem tracą na atrakcyjności.

Instynkt łowcy?

Coś może w tym być, bo człowiek lubi „polować”. Gdy coś nie jest jego, wydaje mu się to ciekawe i kuszące. Gdy to zdobędzie, szuka nowego obiektu do gonienia. To też pokazuje pewną logikę konsumpcjonizmu. Bauman dostrzegł, że w konsumpcyjnej nowoczesności po prostu chodzi o to, żeby być w biegu, a nie o to, żeby cieszyć się rzeczą, żeby gonić króliczka, a nie żeby go złapać. Ta logika napędza cały system, w którym zawsze istnieje produkt wyższej kategorii, lepszy, nowszy, szybszy. To się staje celem życia. Dlatego coraz więcej nurtów mówi: „chwila, zatrzymaj się, bo ta logika pędu zaraz cię wykończy”. Okazuje się, że gromadzenie rzeczy nic nie daje, nie podnosi twojej wartości jako człowieka, nie potrzebujesz tego.

No właśnie. Z jakiegoś powodu jednak ta narracja wcale nam nie pasuje, bo produkujemy i kupujemy coraz więcej. Dlatego chcę wrócić do przedmiotów jako nośników wartości i tożsamości. Od kilku lat widać wzmożone zainteresowanie rzeczami vintage i retro. Ewa Domańska w pracy „Humanistyka nie-antropocentryczna a studia nad rzeczami” pisze: zdarza się, że rzeczy często nadaje się status ofiary czy ocalonego. Moda na starocie to wyraz nowej misji człowieka? Próba „ocalenia” rzeczy?

Właśnie to jest fascynujące zjawisko, człowiek jest istotą, która wszystko dookoła obdarza wartościami. Filozofowie mówią, że żyjemy zanurzeni w świecie wartości. Z jednej strony ponownie nadaję wartość rzeczy retro, ocalam ją od zapomnienia i zniszczenia. Z drugiej dowartościowuję też siebie, gdyż nadaję czemuś „drugie życie”. Oczywiście w grę wchodzi również sentymentalizm, wracam do wspomnień, które rzecz retro wyzwala, mogę odbyć podróż w przeszłość.

Tutaj przychodzi mi na myśl, że rzeczy vintage mają status symbolu. Starożytni Grecy słowem „symbolon” oznaczali jakiś przedmiot przełamany na pół, na przykład glinianą tabliczkę. Gdy dwie osoby musiały się rozstać na jakiś czas, zachowywały swój kawałek takiego połamanego przedmiotu. Pamięć bywa zawodna, ale materialna rzecz stanowiła doskonały nośnik więzi między dwoma osobami, przyjaźni, miłości czy interesów. Rzecz vintage jest właśnie takim kawałkiem utraconej całości, odsyłającym do przeszłości. Właśnie dlatego taka rzecz staje się warta ocalenia.

Sławomir Prusakowski, psycholog, trener i ekspert SWPS

Pojawia się w tym jednak pewien absurd, bo z jednej strony coś chcemy ocalić, nadajemy rzeczom dużą wartość, a z drugiej – pnące się do nieba wysypiska śmieci pokazują raczej, że rzeczy są właśnie bez znaczenia.

Tutaj możemy wskazać kolejną pułapkę. Rzeczy to kapitał, ale też coś, co może nas pochłonąć, odebrać tożsamość, doprowadzić do nałogu, sprawić, że będziemy żyć przeszłością lub uzależniać od nich swój nastrój. Jednak tak jak rzeczą nie wynagrodzimy sobie jakiegoś braku emocjonalnego, tak nie ma szansy, że ten brak wyrzucimy na śmietnik – razem z rzeczą.

A to „mam dużo” wiąże się ze statusem społecznym? Mam dużo, więc mam władzę?

Nie wydaje mi się, żeby obecnie liczba rzeczy była kryterium statusu danej jednostki. Nie sądzę, że jest proste przełożenie liczby posiadanych rzeczy na status społeczny i posiadaną władzę. Chyba raczej jest tak, że o statusie świadczą luksusowe rzeczy. Ponownie możemy odwołać się do Sommera, a więc to zbieractwo estetyczne, a nie ekonomiczne, byłoby wyrazem statusu społecznego. Niestety mamy tutaj do czynienia z kolejną pułapką, status społeczny trzeba podtrzymywać, gdyż inni szybko nas gonią. Rynek dostarcza wciąż nowe towary, które trzeba mieć, aby być na fali, co chwilę premierę ma nowszy model smartfona, nowszy model samochodu, masz już luksusowy jacht, ale ktoś ma o kilka metrów dłuższy. Ale tutaj wydaje mi się, że weszlibyśmy na temat prestiżu i przynależności do określonej grupy.

Gromadzenie rzeczy i otaczanie się nimi uważasz za coś, co może nam służyć czy wręcz przeciwnie – odbierać tożsamość i poza naszą świadomością nas kształtować?

Pierwsza intuicja filozofa jest taka, że rzeczy odwodzą nas od autentycznego przeżywania chwili, od tego, co duchowe. Filozofia bardzo często nawoływała do wejrzenia w siebie, odwrotu od materialności świata. Jednak z drugiej strony przecież żyjemy otoczeni rzeczami, nie ma naszego życia bez nich. Nie jesteśmy czystą świadomością, jesteśmy istotami cielesnymi, również jesteśmy częścią świata rzeczy. Czasami tego związku sobie nie uświadamiamy, a jest on ewidentny.

Pomyśl o tym, jak teraz rozmawiamy, sięgasz po szklankę z wodą i intuicyjnie, niemal bezrefleksyjnie przykładasz jej brzeg do swoich ust. Jak to się dzieje? Czy w ogóle była jakaś granica między tobą, twoim ciałem a rzeczą, w tym przypadku szklanką? Dopiero gdy o tym pomyślisz, to ustanawiasz taką granicę. Twoje ciało wie, co ma robić, gdy jest spragnione wody. Nawiązuję tutaj do Martina Heideggera, który zauważył właśnie taki związek człowieka ze światem, jesteśmy zżyci z nim, świat jest poręczny, a granica między nami a światem rzeczy nieostra. Śmieszne jest to, że obecność rzeczy zauważamy najczęściej wtedy, gdy sprawiają nam problem, czyli po prostu psują się, wtedy szczególnie skupiamy na nich uwagę. Podsumowując, odpowiem bardzo filozoficznie – w pewnym sensie sami jesteśmy rzeczami.

Jak żyć w zgodzie z rzeczami, żeby nie wpaść w ich pułapkę?

Chciałbym znać odpowiedź, niestety nie wiem, czasami również wpadam w pułapkę gromadzenia rzeczy, nieszanowania ich. Jednak myślę, że podejście posthumanistyczne ma nam coś cennego tutaj do zaoferowania. Dużym krokiem będzie zauważenie i docenienie znaczenia tego, co nie-ludzkie wokół nas, nadania temu większej wartości. Obdarzenie troską świata w całej jego różnorodności może poprawić sytuację, ograniczyć konsumpcjonizm na wielką skalę. No i klasycznie, zatrzymać się w pędzie po kolejną rzecz, docenić, co już mamy.

Jean-Jacques Rousseau uznał, że zniewolenie człowieka zaczęło się od tego, że ktoś ogrodził kawałek ziemi i powiedział: „to moje!”. Dostrzegał w tym ogromne zagrożenie. Budowanie poczucia bezpieczeństwa czy komfortu psychicznego na podstawie posiadania jest błędem, gdyż rzeczy ze swojej istoty nie są nam tego w stanie zapewnić

Co to oznacza w praktyce?

Oznacza to, że musimy dostrzegać rzeczy same w sobie. Czasami człowiek zakłada pewne filtry na postrzeganą rzeczywistość, wtedy widzimy świat tak, jak chcemy. Przykładowo możemy mieć tendencję, żeby wszędzie widzieć zasoby do wykorzystania, przetworzenia i sprzedania. Można to wyjaśnić na przykładzie rzeki zaczerpniętym od Heideggera. Poeta patrzący na rzekę dostrzega fenomen natury, domagający się ujęcia w formie poematu bądź wiersza, taka rzeka budzi doznanie estetyczne, może nawet podziw. Natomiast tę samą rzekę można postrzegać jako zasób do wykorzystania, do pozyskania jej biologicznego bogactwa, do postawienia elektrowni wodnej w celu uzyskania energii. Traktowanie wszystkiego w kategoriach użyteczności, dostosowywania do człowieka w celu uzyskania korzyści jest najwyższym wyrazem antropocentryzmu. Mamy coraz więcej dowodów, że takie podejście jest niewłaściwe i prowadzi do katastrofy, chociażby klimatycznej.

Ale powrót jest już niemożliwy.

Tak zwany „powrót do natury” jest niemożliwy. Człowiek stał się zbyt istotnym czynnikiem wpływającym na przyrodę. Nie bez powodu uznaje się, że żyjemy w czasach antropocenu, co oznacza, że staliśmy się nawet siłą geologiczną. Można to prosto wyjaśnić, wystarczy sobie wyobrazić, że ludzie nagle znikają z naszej planety. Powiedzmy, że za 1000 lat przybywają na Ziemię kosmici zafascynowani procesami geologicznymi. Przybysze szybko natknęliby się na warstwę geologiczną „skażoną” ludzką cywilizacją. Pewne procesy zaszły tak daleko, że dzisiaj walczymy o przetrwanie, zarówno nasze, jak i przyrody, jaką znamy. Jeśli jakimś cudem uda nam się nie ugotować, to dopiero wtedy możemy myśleć o jakiejś równowadze czy harmonii z innymi formami życia, ale z pewnością można stwierdzić, że powrotu do dziewiczej natury nie będzie.

Ludzie trochę na opak rozumieją tę „harmonię”. Na przykład regulują rzeki, bo według nich to świetne rozwiązanie.

Rzeka doskonale wie, jak ma płynąć. Jej regulacja jest przykładem na podporządkowanie rzeki człowiekowi, żeby to służyło jemu, żeby nie rozlewała się tam, gdzie stoi jego dom. Doprecyzuję jednak, że posthumanizm ostatecznie też jest bardzo „ludzki”, mówi, że nie ma prostego powrotu do natury. W ogóle współczesna filozofia odchodzi od podziału na naturę i kulturę. Świat, w którym żyjemy, to raczej continuum (naturokultura), nie da się rozdzielić jednego od drugiego, to dwie strony tego samego medalu. Wszystko się przenika. Ale człowiek lubi mieć władzę i kontrolę, dlatego pomysł, by oddać należną przestrzeń innym bytom, spotyka się z takim sprzeciwem, a nawet przerażeniem i lękiem. Przyzwyczailiśmy się, że to my panujemy nad światem, ale to już czas, by zaakceptować, że nie jesteśmy najważniejsi.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: