Przejdź do treści

„Sposób posługiwania się pieniędzmi jest psychologicznym portretem – naszym własnym, ale też naszego związku” – mówi psycholożka Marta Mizera

fot. Katarzyna Strzelecka
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– „Na co byś wydał 10 milionów wygrane w totka?”, „Co oznacza dla ciebie mieć wystarczająco dużo?”, „Czego nauczyłeś się od rodziców, jeśli chodzi o finanse?” – to tylko niektóre pytania, jakie warto zadać sobie nawzajem w parze. Poruszenie tych wątków od razu pokazuje, o czym marzymy, jaką mamy wizję życia i podejście do pieniędzy. I z tą wiedzą możemy powalczyć o wypracowanie wspólnego frontu, o znalezienie własnego sposobu na zarządzanie budżetem. W ten sposób będziemy w stanie zbudować nasze poczucie bezpieczeństwa – mówi Marta Mizera, psycholożka, psychoterapeutka. Rozmawiamy o tym, jakie przekonania na temat pieniędzy wynosimy z domu rodzinnego, jak się dogadać, kiedy zarabiamy więcej niż nasz partner lub na odwrót, ale też jakie psychologiczne gry – świadome bądź nie – mogą wiązać się z tematem finansów.

 

Małgorzata Germak: Dlaczego pieniądze to często trudny temat dla związku?

Marta Mizera: Każde z partnerów inaczej zarządza pieniędzmi i ma własne podejście do nich. Może być ono związane z przekonaniami i wzorcami wyniesionymi z domu nagromadzonymi wokół finansów. Jeśli temat w naszej rodzinie był trudny i drażliwy, to tym ciężej nam go potem poruszać, będąc w relacji z drugą osobą. Dźwigamy przekazy wielu pokoleń, które w każdej rodzinie są inne. I to zderza się z przekonaniami naszego partnera czy partnerki, a to nie zawsze jest łatwe.

Jakie to mogą być przekonania?

Na przykład, że pieniądze trzeba za wszelką cenę oszczędzać i gromadzić, a nie marnować na rzeczy „zbędne”. Że pieniądze się bardzo trudno zarabia albo wręcz przeciwnie – że zarabianie to ekscytująca zawodowo okazja. Ważne też jest, jakie mamy skojarzenia związane z finansami. W zależności od naszych opiekunów – rodziców czy dziadków – i ich sposobu traktowania pieniędzy, mogą one dla nas oznaczać władzę, zaufanie, sprawczość, bezpieczeństwo. Bywa też tak, że o kwestiach finansowych w domu w ogóle się nie mówi. Wtedy dorastające dziecko musi samo uczyć się wartości pieniądza i tego, jak nim zarządzać.

Czy sytuacja finansowa – dobra lub gorsza – w naszym rodzinnym domu przekłada się na te przekonania?

Może mieć na nie wpływ. Jednak gdybym miała generalizować, to powiedziałabym, że najwięcej problemów w kontekście pieniędzy powoduje sytuacja, gdy nie można o nich otwarcie rozmawiać. W wielu rodzinach o finansach się nie mówi. I to ma na nas większy wpływ niż sama sytuacja finansowa albo fakt, kto w domu zarabiał więcej, a kto mniej. Choć oczywiście są też inne ważne wydarzenia, które nas kształtują i mogą na nas w temacie finansów wpływać.

Dlaczego w niektórych domach nie rozmawia się o pieniądzach?

Czasami rodzice uważają, że dzieci należy przed tym tematem chronić. Również kiedy pieniądze są w domu źródłem konfliktu, unika się poruszania tego tematu. Może to być też kwestia wstydu, indywidualnego sposobu przeżywania emocji związanych z pieniędzmi. To na przykład sytuacja, w której panował stereotypowy podział ról – mężczyzna zarabiał, a kobieta zajmowała się domem i wychowaniem dzieci – i oboje na swój sposób przeżywali tę sytuację i było im trudno. Kobieta miała poczucie, że nie ma wpływu na różne decyzje, że nie dokłada się do budżetu. Mogła być sfrustrowana i rozżalona, że jej nieodpłatna praca w domu jest niedostrzegana czy niedoceniana. Z kolei mężczyzna czuł się przygnieciony odpowiedzialnością, że sam musi zapewnić byt rodzinie. W takiej sytuacji ludzie często wolą nie rozmawiać o finansach, bo boją się zaburzyć pewnego rodzaju kruchą równowagę.

Oczywiście warto zaznaczyć, że stereotypowy podział ról nie musi być niczym złym – tylko jeśli jest to dograny i dogadany przez obie strony układ, w którym otwarcie się o tym rozmawia i partnerzy nawzajem się cenią i razem podejmują decyzje finansowe.

Odnośnie do przytoczonego przykładu trafiłam na ciekawe statystyki, wprawdzie światowe, ale warto je przywołać. Pochodzą z książki: „Czy to normalne? Seks, związki i statystka”, która jest opisem ogromnego autorskiego badania opracowanego przez Chrisannę Northrup, Pepper Schwartz i Jamesa Witte’a. Autorzy byli zainteresowani tym, co jest normalne w parach i jak to wygląda statystycznie. I wyszło im, że 77 proc. małżeństw wspólnie decyduje, na co są wydawane pieniądze, bez względu na to, jaka jest różnica w zarobkach. A więc można się dogadać.

Joanna Piątkowska, adwokat

Jednak podstawą w tym dogadaniu się jest wspólne stanowisko. Czy jest jakiś dobry czas na poruszanie tematu wydatków w związku?

Nigdy nie jest na to ani za wcześnie, ani za późno. O pieniądzach można rozmawiać na bardzo różne sposoby, w zależności od etapu, na jakim jest znajomość. Kiedy jesteśmy na pierwszej randce, to już możemy coś zaobserwować, np. czy ta osoba zakłada z góry, że płaci za nas oboje czy się dzielimy, a może pyta nas o zdanie. A jeśli chce zapłacić całość, a ja powiem, że czuję się z tym niekomfortowo, to z jaką reakcją się spotkam. W tego typu sytuacjach można się zorientować, w jakim stopniu da się otwarcie rozmawiać z drugą osobą o finansach.

Później, na etapie zakochania, ludzie często się spotykają i rozmawiają ze sobą godzinami, bo intensywnie się poznają. Wtedy też można na różne sposoby podpytać o ten obszar. I niekoniecznie musimy to robić wprost. Możemy zapytać: „Na co byś wydał 10 milionów wygrane w totka i dlaczego właśnie na to?”. Niby rozrywkowe zagadnienie, a może otworzyć drugą osobą na rozmowę o pieniądzach. Można też zapytać, czy partner/partnerka lubi swoją pracę, czy jest z niej zadowolony, czy ona pozwala mu żyć tak, jak chce. Sama rozmowa o pracy już dużo pokazuje, bo jest nierozerwalnie związana ze stosunkiem do pieniędzy.

W miarę rozwoju związku, gdy pojawia się więcej zaangażowania i zaufania, można zadawać sobie bardziej osobiste pytania, zahaczające o historię rodzinną: „Czego nauczyłeś się od rodziców, jeśli chodzi o finanse?”, „Czy podziwiałeś ich wybory?”, „Jak było z prezentami w twoim domu rodzinnym?”, „Jakie są twoje najboleśniejsze wspomnienia związane z pieniędzmi, a jakie najmilsze?”, „Co oznacza dla ciebie mieć wystarczająco dużo?”. To fajne tematy, których poruszenie od razu pokazuje, o czym marzymy, jaką mamy wizję życia i czy ona jest kompatybilna z wizją naszego partnera.

Temat finansów naturalnie pojawia się, gdy zamieszkujemy razem. Jak wtedy rozmawiać o wydatkach i wspólnym budżecie?

Każdy moment zwrotny w związku, jak pomieszkiwanie jednej osoby u drugiej, zamieszkanie razem, ślub czy planowanie dzieci – to okazje do tego, aby usiąść i porozmawiać. Zawsze, kiedy nasze wspólne życie się zmienia i mogą w związku z tym zmienić się finanse, warto o nich porozmawiać.

Jak to robić?

Najlepiej wprost i szczerze, nie podczas kłótni czy zaognionej sytuacji, kiedy jesteśmy w intensywnych emocjach, które może być trudno opanować. Raczej wtedy, gdy jesteśmy spokojni oraz mamy przestrzeń i czas na rozmowę. Ważne też, żeby obie osoby miały ochotę i gotowość do podjęcia takiej rozmowy. Na początku dobrze jest też umówić się na zasadę nieoceniania i nieprzerywania sobie. W takiej rozmowie potrafią pokazywać się nasze różne doświadczenia związane z pieniędzmi, wspomniane przekonania, a więc to może być intensywna, gęsta od emocji dyskusja. Jeśli nie oceniamy się nawzajem i z szacunkiem słuchamy, to łatwiej te wszystkie uczucia wytrzymać i pomieścić.

Ale nie zawsze trzeba się na taką rozmowę umawiać. Często temat pieniędzy sam wychodzi.

Oczywiście. I uważam, że dobrze jest rozmawiać właśnie wtedy, kiedy pojawia się jakaś, nawet drobna, sytuacja z motywem pieniędzy w tle. To mogą być momenty, które dzieją się naturalnie w parze i dotyczą rozliczania się oraz codziennych wydatków – wtedy można w spokojny sposób dotknąć wielu tematów. Nie ma co czekać, aż wątki się nagromadzą, a razem z nimi frustracje, interpretacje i emocje wokół tematu.

Wyobraźmy sobie, że dwie osoby różnie zarabiają, mają uzgodnione, że składają się proporcjonalnie na wspólne wydatki, bo mieszkają razem. I zdarza się, że partner, który więcej zarabia, mówi w jakiejś sytuacji: „Nie teraz, oddasz mi później”. Zbywa to rozliczanie się. Wydaje się, że to błahostka. Tymczasem osoba, która chce te pieniądze oddać, a zarabia mniej, może interpretować taką sytuację jako brak wiary partnera czy partnerki w to, że jest w stanie dokładać się do wspólnego budżetu. Może odebrać takie zachowanie jako lekceważące, upokarzające. Z kolei ta druga osoba może czuć się niezręcznie, bo więcej zarabia i nie chce obciążać partnera. Kiedy oboje milczą na ten temat, pojawia się problem. Bo zamiast skonfrontować swoje przemyślenia czy obawy, każdy siedzi „w swojej głowie”. Doświadcza emocji w reakcji na swoje interpretacje, a nie na realną reakcję partnera. Dopóki nie poznamy nawzajem swojego świata znaczeń wokół tego tematu, to jesteśmy skazani na nasze fantazje i projekcje. A te uczucia mogą się nakręcać, by potem zakończyć się solidnym wybuchem.

Dlatego poza uzgodnionymi fundamentami, jak rachunki, zakupy, wspólne wyjazdy czy wyjścia na miasto, warto na bieżąco reagować na codzienne, drobne rozbieżności w podejściu do pieniędzy. Jeżeli np. osoba mniej zarabiająca wiąże poczucie swojej wartości z tym, jaką ma pensję, ale przegada to z partnerem i przyzna, co jest dla niej drażliwe, to osoba zarabiająca więcej ma szansę to zrozumieć. Jest możliwość wyjaśnienia sobie nawzajem swoich intencji i wspólnego poszukania rozwiązania. I wtedy da się zacząć spokojną rozmowę o tym, czy w tym dawaniu i przyjmowaniu możemy się jakoś spotkać, dogadać. W ogóle temat finansów jest bardzo o umiejętności dawania i przyjmowania, a z tym każdy z nas ma inaczej.

Z badań wynika, że wśród osób, które określiły się jako niezwykle szczęśliwe w związku, 80 proc. wie, ile zarabia ich partner i ma wiedzę o jego finansach. Trzeba porzucić to stereotypowe myślenie: wspólne konto oznacza, że sobie ufamy, a oddzielne – coś tu nie gra. Rzeczywistość jest inna

Czyli wcale nie chodzi o liczby na koncie?

Uważam, że ważniejsze jest, jakie mamy doświadczenia, jak przeżywamy obszar finansów, co pieniądze znaczą dla nas, dla partnera, gdzie zgrzyta, a gdzie się uzupełniamy. Potrzeba dużo pracy, żeby znaleźć równowagę między dawaniem a braniem, między silną pozycją i wolnością a współzależnością i poczuciem bezpieczeństwa. Takie konflikty wokół pieniędzy miewamy przecież sami w sobie, wewnętrznie: jak bardzo chcę sobie dawać przyjemności i wydawać pieniądze, a w jakim stopniu oszczędzać? I do tego dochodzi jeszcze płaszczyzna pary – trzeba to wszystko zgrać z drugim człowiekiem.

Ważne, aby wspólnie wypracować podział wydatków i szukać takich rozwiązań, które są dla obu stron satysfakcjonujące na ten ich moment życia. Pamiętajmy, że okoliczności się zmieniają, my się zmieniamy i raz ustalony podział nie będzie obowiązywał na zawsze. Dobrze jest być uważnym na takie momenty, kiedy warto zrobić aktualizację ustaleń finansowych.
Warto też się dzielić swoimi przeżyciami i kłopotami na bieżąco. Jeśli ustalimy wspólny podział wydatków, a z jakiegoś powodu jednemu partnerowi jest ciężej, to dobrze jest o tym porozmawiać, zamiast zaciskać zęby i za wszelką próbować sobie samemu poradzić. Taka rozmowa wymaga otwartości i gotowości, żeby wyjść ze swoim problemem i potrzebą do partnera. Ale warto, bo możemy sobie nawzajem pomagać i to niekoniecznie stricte materialnie. To może być na przykład umożliwienie drugiej osobie dokształcenia się, aby była w stanie więcej zarabiać. Wsparcie jej w tym, żeby mogła się rozwijać.

Jeśli partnerzy bardzo różnie zarabiają, to może być utrudnieniem w porozumieniu się w kwestiach finansowych?

W książce „8 randek” napisanej przez Johna i Julie Gottmanów, światowej klasy naukowców, jest takie trafne zdanie: konflikty wywołane pieniędzmi nie muszą stanowić o końcu związku, bo liczy się to, jak para rozmawia o finansach. I ja się z tym zgadzam. Istotniejsze jest to, czy i jak ze sobą rozmawiamy, a niekoniecznie to, ile zarabiamy i jakie są różnice w stanie naszych kont. Ze statystyk uzyskanych we wspomnianym przeze mnie wcześniej badaniu wynika, że dzielenie się rachunkami wcale nie jest częstsze w związkach, które określają się jako szczęśliwe. To znaczy, że dzielenie się wydatkami nie wpływa na satysfakcję w związku. Tu nie chodzi więc o to, czy się dzielimy, tylko jak o tym rozmawiamy, czy obie strony są z tego zadowolone i mają poczucie, że decydują się na rozwiązania, które im pasują.

Jeżeli między partnerami jest szacunek, empatia i gra do jednej bramki, to pieniądze nie okażą się problemem zagrażającym związkowi, bo będzie możliwa konstruktywna rozmowa, a jej sposób nie zniszczy ani nie skrzywdzi partnerów. Nawet jeśli dojdzie do sprzeczki, to nie stanie się ona destrukcyjna. Ale jeśli szacunku nie ma, w związku jest na przykład silna dynamika władzy i podporządkowanie, a pieniądze wyrażają rywalizację i mówią, kto tutaj rządzi, to wtedy staną się one sposobem na rozgrywanie świadomych lub nieświadomych emocji czy wewnętrznych konfliktów. I to jest niszczące, bo wtedy kłótnie nie będą o pieniądze, ale o to, kto ma się podporządkować, a kto dominować.

Czyli kłótnie o finanse potrafią skrywać drugie dno? Czy zdarza nam się traktować pieniądze jako przykrywkę dla innych problemów?

Mogą coś przykrywać, wyrażać, rozgrywać. W psychoterapii o rozgrywaniu mówimy wtedy, kiedy emocje nie są wyrażane wprost, a do ich komunikacji używa się czegoś innego niż słowa. Dzieje się tak na przykład, gdy kobieta nie potrafi powiedzieć swojemu partnerowi, że jest na niego za coś zła, więc dokona np. dużego zakupu, o którym wie, że będzie irytujący dla partnera. Albo on jest zły na nią, w związku z czym „zapomni” zapłacić rachunki na czas, co zawsze ją denerwuje. Klasyką jest też kupowanie drogiego prezentu, zamiast powiedzenia „przepraszam”. I w ten sposób pieniędzmi ludzie potrafią rozgrywać różne rzeczy. Mam wrażenie, że w ogóle poruszając temat finansów, cały czas mówimy o drugim dnie. Posługiwanie się pieniędzmi w taki czy inny sposób jest psychologicznym portretem – naszym własnym, ale też i naszego związku.

Wielu z moich znajomych, będących w parze, woli pozostać niezależnymi finansowo i ma oddzielne konta. Czy to słuszne rozwiązanie?

To rozwiązanie dobre jak każde inne. Nie możemy arbitralnie ocenić, że osobne konto jest dobre, a wspólne złe. Nie zadawajmy sobie pytania, co jest dobre, ale raczej – co służy albo nie służy danej parze. Jak partnerzy znajdą w tym porozumienie, to reszta to tylko technikalia – mają swoje plusy i minusy, różne ograniczenia i możliwości. Jeśli oboje są np. lekarzami, to lepiej, aby mieli rozdzielność majątkową, aby siebie nawzajem chronić. Jeśli zdarzyłby się jakiś pozew albo sprawa o błąd w sztuce, to może pojawić się komornik i druga osoba zostaje z niczym. W tej sytuacji osobne konta są wyrazem troski i zabezpieczania siebie nawzajem. Podobnie, kiedy ktoś ma w związku większe ryzyko finansowe, bo na przykład prowadzi własny biznes, to osobne konta czy rozdzielność majątkowa może oznaczać dbanie o drugą osobę. Oczywiście znajdą się i takie pary, w których oddzielne konta będą podyktowane lękiem lub niepewnością. Nie ma zasady. Można mieć wspólnotę majątkową opartą na tajemnicy, a można mieć osobne konta i dużą transparentność, wiedzę o sobie nawzajem.

Ta transparentność nam służy?

Zdecydowanie tak i potwierdzają to liczby – z badań wynika, że wśród osób, które określiły się jako niezwykle szczęśliwe w związku, 80 proc. wie, ile zarabia ich partner i ma wiedzę o jego finansach. Trzeba porzucić to stereotypowe myślenie: wspólne konto oznacza, że sobie ufamy, a oddzielne – coś tu nie gra. Rzeczywistość jest inna. Z Badania Normalności ze wspomnianej książki „Czy to normalne? Seks, związki i statystka” – aż 70 proc. par bezdzietnych i 40 proc. par z dziećmi ma osobne konta, a do tego 36 proc. par, które są ze sobą od 20 lat, wciąż mają osobne konta.

Jakie jeszcze tematy wokół finansów dobrze jest poruszyć w parze?

Na pewno wartą przedyskutowania kwestią jest sytuacja, gdy jeden z partnerów nie może pracować, jest z jakiegoś powodu wyłączony z życia zawodowego na np. pół roku. Co wtedy? Czy jesteśmy na to przygotowani? Czy chcemy się przygotować, a jeśli tak, to w jaki sposób? To też ważny kawałek rozmowy o wydatkach. Zresztą pandemia nam pokazała, jak z dnia na dzień może się zmienić sytuacja finansowa, jak mogą zamknąć się całe branże. A po czymś takim potrzeba czasu, żeby wydobyć się z szoku, zastanowić, co dalej, może przebranżowić, znaleźć pracę czy założyć własny biznes. Rzeczywistość może zaskoczyć, choć my lubimy złudnie zakładać, że nam się to nie przytrafi.

Warto zadać sobie wspólnie pytania o to, jak chcemy budować nasze poczucie bezpieczeństwa. Jedna osoba będzie potrzebowała wykupienia polisy na życie, druga oszczędności w złotówkach, a jeszcze inna będzie chciała inwestować w nieruchomości.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której się nie rozmawia, ba, o której nawet nie lubimy i nie chcemy myśleć. To kwestia testamentu – też bardzo wiąże się z finansami i transparentnością w związku. Gdyby mnie zabrakło, to czy mój partner wie, z jaką sytuacją go zostawiam? Jeśli mamy wspólny majątek, to moje długi są jego długami, a moje bogactwo jego bogactwem. Czy partner zna moją wolę, czy zabezpieczamy się na wypadek różnych okoliczności? To na pewno kwestie warte poruszenia, gdy dzielimy z kimś życie.

Kwestia nieodpłatnej pracy jest jednym z najczęstszych konfliktów w związkach. Pary częściej kłócą się o podział obowiązków domowych niż o pracę wykonywaną poza domem za pieniądze. Tymczasem po wierności i udanym życiu seksualnym, odpowiedni podział obowiązków wymieniany jest jako najważniejsza składowa udanego małżeństwa

A kiedy kobieta po urodzeniu dziecka zostaje w domu, to może być trudna sytuacja na tle finansowym?

Tak. Dlatego już moment planowania dziecka lub przygotowywania się do jego narodzin jest dobry na uzgodnienie kilku spraw. Warto usiąść i nawzajem się zapytać: Ile chcemy przeznaczyć pieniędzy na wyprawkę? Czy ubranka muszą być markowe, a może bierzemy od koleżanki po jej dziecku? Jak zamierzamy dostosować wspólny budżet do nowej sytuacji? To otworzy pole do rozmowy o finansach.

Następna sytuacja, która zweryfikuje, czy jesteśmy w zgodnym związku, to czas, gdy jedno z partnerów – zwykle kobieta – zostaje w domu z dzieckiem. Wtedy w parze pojawia się kwestia nieodpłatnej pracy, czyli obowiązków domowych takich jak sprzątanie, pranie, zakupy oraz opieka nad dzieckiem. Często stawiany jest zarzut wobec mężczyzn, że nie doceniają pracy kobiet w domu. I tak niestety bywa, ale pytanie, które również bym w tej sytuacji zadała, to czy kobiety siebie doceniają? Warto sprawdzić, czy nie pojawia się w nich głos, który unieważnia ich wysiłek… Jeśli kobieta ocenia swoją pracę wykonywaną w domu jako mniej wartościową i ważną, to już potrafi rodzić problemy – dla niej samej i w parze. Zresztą kwestia nieodpłatnej pracy jest jednym z najczęstszych konfliktów w związkach. Pary częściej kłócą się o podział obowiązków domowych niż o pracę wykonywaną poza domem za pieniądze. Tymczasem po wierności i udanym życiu seksualnym, odpowiedni podział obowiązków wymieniany jest jako najważniejsza składowa udanego małżeństwa.

Pojawienie się dziecka jest trudną sytuacją, bo partnerzy muszą odnaleźć się w nowych rolach i skonfrontować wyobrażenia o rodzicielstwie z rzeczywistością. To czas, kiedy mogą potrzebować więcej rozmów i wysiłku, żeby nawzajem zrozumieć swoją perspektywę. Np. ona jest przemęczona, nie śpi i marzy, żeby pobyć sama, a on jest 10 godzin dziennie w pracy i marzy, żeby być ze swoim dzieckiem. To moment, żeby porozmawiać o tym, co by było uspokajające dla obu stron albo co para jest gotowa poświęcić, żeby było im łatwiej. Może zdecydują się wynająć nianię albo on zacznie mniej pracować, żeby być z dzieckiem, ale wtedy zmniejszy się też ich budżet? To mogą być trudne rozmowy, ale potrzebne.

Kwestie finansów stają się głównym tematem w wielu domach zwłaszcza teraz, kiedy mamy taką inflację i podwyżki cen. Jak sobie radzić, kiedy doświadczamy lęku z tego powodu?

Pracujemy tyle samo albo więcej, a zarabiamy finalnie mniej. To może być lęk i stres, ale też cały wachlarz emocji – złość, poczucie straty, smutek, rozżalenie, frustracja. Żeby sobie z tym jakoś radzić, potrzebujemy otwartej komunikacji. Dobrze jest rozmawiać z partnerem czy partnerką o swoich obawach i uczuciach, słuchać się wzajemnie i uważnie, bez oceniania. Bo każdy może tę aktualną sytuację odczuwać inaczej. Żeby poradzić sobie z lękiem, jedna osoba może zaprzeczać i mówić sobie: „Nie jest tak źle”. I będzie potrzebować w to wierzyć w jakimś stopniu. A druga osoba może sobie radzić poprzez intensywne działanie i np. rzuci się w wir szukania oszczędności czy robienia restrukturyzacji w budżecie. I jeśli spotkają się takie osoby, to może z tego wyjść wybuchowa mieszanka. Jednak kiedy oboje partnerów ma szacunek do innego niż swój sposobu przeżywania sytuacji, to niszczącego wybuchu nie będzie. Tylko trzeba o tym porozmawiać.

Dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby sprawdzenie, czego oboje potrzebujemy, żeby poczuć się bezpiecznie. Czy chcemy jakoś reagować, coś zmieniać? Może trzeba zmodyfikować jakieś plany – zamiast wesela na 200 osób zróbmy mniejsze, na 80; planowaliśmy podróż do Tajlandii, ale odpuścimy sobie w tym roku. A może trzeba zmienić w końcu pracę na lepszą albo wręcz przeciwnie – wstrzymać się z ryzykownymi zmianami dla większego poczucia bezpieczeństwa? Omówienie tych rzeczy może przynieść dużo spokoju i poczucia, że partnerzy są w tym razem i wspólnie szukają rozwiązań, które będą dobre dla nich obojga.

Dlatego warto zawalczyć o umiejętność dobrej rozmowy w związku. Jeśli pojawią się trudności nie do przeskoczenia, nie wahajmy się sięgnąć po pomoc terapeuty par. Nie musimy być sami w nierozwiązywalnym konflikcie czy kryzysie – czasem potrzebujemy profesjonalisty z zewnątrz, żeby wyjść z impasu. W tym miejscu uczulam, aby wybierać terapeutów par, którzy mają podstawowe wykształcenie terapeutyczne, czyli 4-letnie szkolenie w określonym nurcie terapeutycznym (np. psychodynamiczny, poznawczo-behawioralny, integracyjny) oraz specjalizację par (np. w podejściu EFT dla par). W Polsce nie ma na razie działającej ustawy regulującej zawód psychoterapeuty, co oznacza, że łatwo można trafić na kogoś, kto nie jest dobrze wykształcony. To spowoduje, że para w kryzysie nie dostanie odpowiedniej pomocy. Patrzmy uważnie na bio i wykształcenie terapeuty i jeśli budzi nasze wątpliwości, szukajmy dalej, bo stawka jest wysoka.

 

Marta Mizera – psycholożka, psychoterapeutka. Ukończyła Wydział Psychologii Uniwersytetu SWPS oraz Studium Psychoterapii oraz Szkołę Psychoterapii Grupowej przy Laboratorium Psychoedukacji. Obecnie jest w trakcie szkolenia Core Training z podejścia ISTDP (Intensywna Krótkoterminowa Psychoterapia Psychodynamiczna). Miejsce w sieci: www.martamizera.pl

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: