Przejdź do treści

„Dla nich jestem tylko tłem”. Łukasz od 25 lat jeździ na wózku i uczy savoir-vivre’u wobec osób z niepełnosprawnością

Savoir-vivre wobec osób z niepełnosprawnością / Getty
Savoir-vivre wobec osób z niepełnosprawnością / Getty
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Gdy chodzę z żoną do urzędów, mam święty spokój, bo panie z okienka zawsze zwracają się wyłącznie do niej. A jeśli coś dotyczy mnie, mówią: „Proszę powiedzieć temu panu, żeby…”. W tym przypadku dyskryminacja bardzo mi się podoba. (śmiech) A zupełnie serio – to duży problem, który mnie złości – mówi Łukasz Bednarski, doradca zawodowy i trener w Centrum Integracja, który od 25 lat porusza się na wózku. Łukasz przeprowadził kilkaset szkoleń dla dzieci i dorosłych z zakresu komunikacji z osobami z niepełnosprawnościami.

 

Marianna Fijewska: Gdy prowadzisz szkolenia, jesteś raczej panem trenerem czy raczej sobą? 

Łukasz Bednarski: W przypadku pracy z dziećmi zdecydowanie jesteśmy sobą i opowiadamy o swoich doświadczeniach. Ostatnie szkolenie prowadziłem z Sebastianem, który jest niewidomy i porusza się z psem przewodnikiem. Sam ma synka, więc z dzieciakami dogaduje się fantastycznie. Zapytał ich: „Czy ja wyglądam jak niewidomy?”. Odpowiedziały, że nie. Zapytał więc, jak ich zdaniem wygląda niewidomy. „Ma białą laskę, ciemne okulary i bardzo wolno chodzi” – powiedziały. Na co Sebastian odparł, że nie ma ani laski, ani okularów, ma za to tatuaże i ze swoim psem zasuwa tak szybko, że ledwo można za nim nadążyć. Do tego hobbystycznie skacze na bungee i uprawia sporty ekstremalne. Gdy przyszła moja kolej, opowiedziałem o swoim przeciętnym dniu: jadę samochodem do biura, siedzę tam przez osiem godzin, rozmawiam z ludźmi, pracuję na komputerze, potem znów wsiadam za kierownicę i jadę na zakupy, a wieczorem gotuję z żoną kolację albo idziemy razem do kina czy na spacer. Wniosek dzieciaków był taki, że żyję dokładnie tak, jak ich rodzice, i że wózek nie oznacza bycia nieszczęśliwym.

Szkolenia dla dorosłych wyglądają trochę inaczej. Nasi klienci to przede wszystkim pracownicy dużych firm, np. banków czy kolei. Prowadząc szkolenie, jesteśmy nastawieni na potrzeby tych firm i zaprezentowanie praktycznych rozwiązań w danych sytuacjach, z jakimi ich pracownicy mogą się spotkać.

Czyli podczas takich szkoleń nie mówisz wiele o sobie?

To zależy od grupy i atmosfery, ale zwykle staram się zacząć szkolenie od powiedzenia, dlaczego jestem na wózku – miesiąc przed osiemnastymi urodzinami skoczyłem do wody z jachtu na Śniardwach i trafiłem na mieliznę. Jeśli nie powiem tego na wstępie, część osób będzie niepotrzebnie rozmyślało, co mogło się wydarzyć, a ja potrzebuję ich uwagi gdzie indziej.

W przypadku osoby niewidomej możemy podejść, przedstawić się i zapytać: 'Czy mogę pani pomóc przejść przez jezdnię?'. Jeśli tak, nie dotykajmy tej osoby od razu. Powiedzmy: 'W takim razie dotknę zewnętrzną częścią dłoni do pani ramienia, a pani znajdzie mój łokieć'

A gdybyś o tym nie powiedział i rzeczywiście większość osób przez pół szkolenia zastanawiałoby się, jak trafiłeś na wózek, to co wtedy? Czy zadanie takiego pytania byłoby bardzo nie na miejscu?

Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć, bo każda sytuacja jest inna. Wyobraźmy sobie, że nie mówię o tym, co się stało, ale świetnie dogaduję się grupą. Spędzam z częścią uczestników przerwy, rozmawiamy, jemy razem lunch, łapiemy prawdziwy i szczery, choć krótki kontakt. W takiej sytuacji pytanie: „Słuchaj, a możesz opowiedzieć o sobie? Jak to się stało, że trafiłeś na wózek?” nie jest absolutnie niczym złym, a raczej naturalnym. Czasami podczas szkoleń atmosfera jest tak przyjazna, że uczestnicy pytają, jak radzę sobie z prowadzeniem samochodu, a ja w przerwie zabieram ich na parking i pokazuję, np. w jaki sposób wsiadam za kierownicę.

Jeśli jednak jadę windą z obcym człowiekiem, który mówi: „Co, wypadek?”, takim tonem, jakby oskarżał mnie o nieuważność, to jest to nie w porządku, bo pyta o bardzo ważne i delikatne wydarzenie w moim życiu. Wtedy zwykle odpowiadam, że nie mam ochoty rozmawiać.

Czyli należy zawsze pamiętać o poszanowaniu granic drugiego człowieka?

Tak. I działać w sposób empatyczny i naturalny w kontakcie z drugą osobą, niezależnie od jej niepełnosprawności.

Jest jakieś pytanie, które pada najczęściej ze strony uczestników szkoleń? 

„Czy pomagać osobom z niepełnosprawnościami?”. W przypadku osób na wózku sytuacja jest skomplikowana, bo każdy funkcjonuje inaczej. Jeden ma sprawne mięśnie brzucha, inny sprawne ręce, jeden musi trzymać się oparcia, inny siedzi wygodnie… Dlatego trzeba upewnić się, w jaki sposób udzielić pomocy. Mile widziane jest również przedstawienie się. Powiedzenie: „Cześć/dzień dobry, nazywam się Łukasz, czy mogę ci jakoś pomóc?”. A potem w razie potrzeby dopytanie o wszystkie szczegóły.

Głusi bardzo często są odbierani jako nadmiernie ekspresyjni, a wręcz agresywni

Jeśli pomagamy osobie na wózku wejść do samochodu, warto upewnić się, co dokładnie zrobić z wózkiem: w jaki sposób go złożyć, gdzie umieścić, itd. W przypadku osoby niewidomej również możemy podejść, przedstawić się i zapytać: „Czy mogę pani pomóc przejść przez jezdnię?”. Jeśli tak, nie dotykajmy tej osoby od razu. Powiedzmy: „W takim razie dotknę zewnętrzną częścią dłoni do pani ramienia, a pani znajdzie mój łokieć”. Sebastian wielokrotnie opowiadał o sytuacjach, w których ktoś łapał go czy pchał na siłę bez uprzedzenia. Kiedyś jego pies wskoczył do pociągu, a on chciał wejść za nim – niestety, jakaś kobieta zinterpretowała tę sytuację jako niebezpieczną i postanowiła wepchnąć go do przedziału. W efekcie Sebastian wylądował między peronem a pociągiem.

Zatem pytamy nie tylko o to, czy pomóc, ale przede wszystkim: jak pomóc?

Dokładnie tak. Przypomniałem sobie właśnie, jak pewnego dnia postanowiłem pospacerować po parku. Miałem dzień wolny, nigdzie się nie spieszyłem, więc na wózku poruszałem się naprawdę bardzo wolno, a niekiedy przystawałem. Gdy tylko wyszedłem z klatki, podeszły do mnie dwie dziewczyny z propozycją pomocy, powiedziałem, że nie potrzebuję, po prostu sobie spaceruję. Po kilku metrach o to samo zapytało małżeństwo – im też wyjaśniłem, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ale już po dwóch minutach pojawiła się zaniepokojona starsza pani, pytając, czy może mnie gdzieś poprowadzić. Wtedy zrezygnowałem i wróciłem do domu, uznałem, że bardziej zrelaksuję się na swoim balkonie. (śmiech) Oczywiście opowiadam to jako anegdotę, a nie jako historię, która miałaby kogoś zniechęcić do pomagania.

Powiedz, jak osoby niepełnosprawne… To znaczy osoby z niepełnosprawnością… 

Słyszę, że poprawiasz się już któryś raz. Spokojnie! Wiem, że aktualnie zwraca się dużą uwagę, by nie mówić „niepełnosprawni”, bo to sugeruje, że właśnie niepełnosprawność, a nie inne cechy, określają drugiego człowieka, ale to stwierdzenie funkcjonowało przez tyle lat, że nie sądzę, by ktoś się za to obrażał.

Myślę, że o to chodzi w mojej pracy - z jednej strony uczyć społeczeństwo i pracodawców, by normalnie traktowali osoby z niepełnosprawnościami, a z drugiej strony uczyć osoby z niepełnosprawnościami, by normalnie traktowały same siebie

Przepraszam za poprawianie się – to rzeczywiście kwestia nawyku. Ubiegłeś mnie, bo chciałam zapytać o kwestie językowe. Czy używanie zwrotów: „do zobaczenia”, „sam widzisz” w przypadku osób niewidomych lub „chodź”, „podejdź” w przypadku osób poruszających się na wózku jest czymś nietaktownym?

Ludzie niepotrzebnie się tym stresują, bo wszystkie tego typu zwroty funkcjonują w języku każdego z nas. Sebastian sam mówi, że z jego punktu widzenia coś wygląda tak, a nie inaczej, a ja mówię, że chodzę na zakupy i do pracy. Przecież poruszanie się na wózku zastępuje mi chodzenie, a „jeżdżenie” kojarzy mi się z prowadzeniem samochodu. Czasami taka nadmierna poprawność ze strony rozmówców jest krępująca. Gdy ktoś co chwilę poprawia „chodź” na „przyjedź” albo – w przypadku Sebastiana – „zobacz” na „dotknij” albo „wymacaj”, to robi się bardzo nienaturalnie. Jeśli taka sytuacja ma miejsce na szkoleniu, to odkrywamy karty. Mówimy: „Widzę, że bardzo się stresujesz i ta komunikacja jest dla ciebie kłopotliwa. Pamiętaj, że możesz mówić do nas w naturalny sposób i nie ma w tym nic złego”.

W waszej broszurze edukacyjnej pt. „Savoir-vivre wobec osób z niepełnosprawnością”, jest taki rysunek: pan i pani siedzą w gabinecie lekarskim, ona jest na wózku i choć wizyta dotyczy najprawdopodobniej właśnie jej, to lekarz i tak zwraca się wyłącznie do towarzyszącego jej mężczyzny. To często zjawisko?

Nagminne! Gdy chodzę z żoną do urzędów, mam święty spokój, bo panie z okienka zawsze zwracają się wyłącznie do niej. A jeśli coś dotyczy mnie, mówią: „Proszę powiedzieć temu panu, żeby…”. W tym przypadku dyskryminacja bardzo mi się podoba (śmiech). A teraz zupełnie serio – to duży problem, który mnie złości. Wyobraź sobie, że idę do sklepu z kimś znajomym, a pan czy pani w kasie patrzy wyłącznie na tę osobę, choć to ja robię zakupy i to ja za nie płacę. Niestety to nie ma znaczenia, bo dla nich jestem tylko tłem. W takich sytuacjach stanowczo proszę, by obsłużono mnie, jak należy, zwracano się do mnie i odpowiadano na moje pytania.

Druga strona medalu jest taka, że osoby z niepełnosprawnościami są często przyzwyczajone, że to opiekun załatwia za nich wszystkie sprawy. Ostatnio do moje biura przyszedł chłopak, który szukał pracy. Miał problemy z wymową, ale rozumiałem go dość dobrze. Jego mama była jednak przyzwyczajona, że to ona komunikuję się z ludźmi w imieniu syna. Zapytałem chłopaka, gdzie chciałby pracować. Odpowiedział, że w magazynie, a jego mama: „Dla syna tylko praca biurowa”. Zapytałem o możliwą lokalizację miejsca pracy. Chłopak odpowiedział, że dojedzie, gdzie będzie trzeba, a ona, że wyłącznie w centrum… przecież ten młody człowiek chciał wyjść do ludzi i zacząć zarabiać własne pieniądze, ale jego mama ze względu na różne obawy, po prostu mu to uniemożliwiała.

Jedyna w Polsce

Trudności z wymową muszą być w ogóle dużym problemem. Upośledzenie mowy jest często mylnie przypisywane pijaństwu albo narkotykom. 

Niestety osoby jąkające się, głuche, z porażeniem mózgowym, zanikiem mięśni krtani albo po urazach neurologicznych są często brane za naćpane albo pijane. Niedawno przyszedł do mnie jeden z podopiecznych z problemami laryngologicznymi i mówi: „Panie Łukaszu, proszę mi pomóc! Zadzwoniłem do pracodawcy, do którego przekazał mi pan kontakt, a on, że z pijakami nie gada i rzucił słuchawką”. Oczywiście zadzwoniłem do pracodawcy, wszystko wyjaśniłem i sytuacja rozwiązała się pomyślnie. Z drugiej strony zawsze zwracam uwagę swoim podopiecznym, żeby ćwiczyli wymowę. Fakt, że rozumie ich mama, tata czy siostra, nie znaczy, że zrozumie pracodawca.

Wola do wzajemnej, efektywnej komunikacji musi być z obu stron. 

Oczywiście. To samo dotyczy savoir-vivre’u. Co z tego, że nauczymy, jak pomagać osobom z niepełnosprawnościami, jeśli one nie będą chciały tej pomocy przyjmować? Zdarza się przecież, że ktoś na wózku czy o kulach parska na propozycje wsparcia, choć to wsparcie bardzo by się przydało, bo wózek zablokował się w piasku albo włącznik od światła jest za wysoko. Osoby, które spotykam w Centrum Integracja, są często bardzo ciepłe, zaangażowane i empatyczne. Zdarza się jednak, że ze względu na swoją niepełnosprawność czują się tak pokrzywdzone, że ciężko się z nimi dogadać. Jakiś czas temu w moim biurze pojawił się pan na wózku Chciał porozmawiać o pracy, ale nie był umówiony, a ja miałem spotkania. Powiedziałem, że niestety w tym momencie nie mogę go przyjąć. Zaczął krzyczeć, że to nie do pomyślenia, by kazać inwalidzie czekać i że nic nie rozumiem. Wtedy odsunąłem się od biurka, a on zobaczył wózek i szybko się uspokoił. Nie wiem jednak, jak wyglądałaby ta sytuacja, gdyby nie trafił na mnie, a na koleżankę, która nie porusza się na wózku.

Myślę, że o to chodzi w mojej pracy – z jednej strony uczyć społeczeństwo i pracodawców, by normalnie traktowali osoby z niepełnosprawnościami, a z drugiej strony uczyć osoby z niepełnosprawnościami, by normalnie traktowały same siebie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: