Przejdź do treści

“Każdy z nas ma tę jedną rzecz, po której będzie płakał. To mogą być ziemniaki”. Katarzyna Boni o żałobie klimatycznej

Katarzyna Boni - Hello Zdrowie
Katarzyna Boni /fot. Mateusz Skwarczek,, Agencja Wyborcza.pl
Podoba Ci
się ten artykuł?

“Moje ulubione porównanie to pudełko z wielką czarną kulką. Na początku kulka jest tak duża, że wypełnia całe pudełko – żałoba dotyka cię w każdym miejscu. A potem staje się coraz mniejsza, mniejsza i mniejsza. Ale nigdy nie znika”. O odczuwaniu żałoby, ale też stawaniu się mamą, życiu z tężyczką utajoną i o tym, że kluczem do mówienia o kryzysie klimatycznym nie jest strach, lecz miłość, opowiada Katarzyna Boni, pisarka i reporterka, autorka książki “Którędy do wyjścia”.

 

Paulina Dudek: Od blisko 10 lat piszesz o kryzysie klimatycznym i powiązanych z nim kryzysach. W końcu się od tego rozchorowałaś.

Katarzyna Boni: Zaczęło się jesienią 2020 roku od wysypki na skórze, która przerodziła się w długi covid. Samego wirusa przeszłam w miarę lekko, ale po nim zaczęłam odkrywać kolejne anomalie: coś było nie tak z moimi oczami, skórą, mięśniami, kręgosłupem… Ciągle czułam się zmęczona, ciało mnie bolało, wypadały mi włosy. Wreszcie załamał się układ nerwowy, ataki paniki dopadały mnie i w tramwaju, i w domu. Chodziłam od lekarza do lekarza, z coraz to nowymi problemami, i poczuciem, że covid coś mi naruszył. Choć właściwie to, że coś jest nie tak, wiedziałam wcześniej – covid zmusił mnie do diagnozy.

Wreszcie trafiłaś do ortopedy.

To nie był pierwszy raz, do ortopedów chodzę od liceum – mam liczne skoliozy, kręgozmyki, większe i mniejsze dyskopatie, bóle w różnych częściach ciała. Zwykle ortopedzi albo od razu chcą mnie brać pod nóż, albo mówią, że “życie boli”. Ale ten lekarz był bardzo dociekliwy.

Zdarzają się tacy.

Zaczął łączyć kropki, sprawdzać różne rzeczy, a w końcu powiedział: “Byłaby pani drugą taką osobą w tym roku, ale spróbujmy. Czy słyszała pani o tężyczce utajonej?”. Nie słyszałam, zaskoczył mnie, ale pomyślałam: “Ok, sprawdźmy”.

Fizjologicznie utajona tężyczka to niedobór magnezu i potasu, ale niewidoczny na poziomie morfologii – mogę mieć dużo tych pierwiastków we krwi, ale one się źle wchłaniają. To powoduje przewlekłe zmęczenie, napady paniki, zaburzenia pamięci, bezsenność, labilność emocjonalną – piękne określenie na silne wahania nastroju, czyli totalne rozpie*dolenie – hiperwentylację, drętwienie kończyn, sztywność mięśni. U mnie to było też 10 lat bólu pleców, którego nikt nie umiał zdiagnozować. Miałam coś a la depresję, ale objawy były jednak zbyt mało poważne jak na zdiagnozowanie dużego epizodu.

Badanie na tężyczkę, czyli próba tężyczkowa, trwa 12 minut. Wbijają ci w rękę igłę z elektrodami, od niej idzie impuls do łokcia, jeśli masz tężyczkę, po chwili zaczyna ci drgać ręka. To proste i zero-jedynkowe. W sumie ucieszyłam się, że wreszcie wiadomo, co mi jest i że to się leczy.

Katarzyna Boni - Hello Zdrowie

Katarzyna Boni /fot. Mateusz Skwarczek,, Agencja Wyborcza.pl

Jak się leczy?

Ortopeda zalecił wlewy z magnezu, internista wizytę u endokrynologa, endokrynolog wizytę u psychiatry, bo tężyczkę leczy się psychotropami. Pierwszy psychiatra stwierdził zresztą, że nie ma czegoś takiego jak tężyczka i że to zwykła nerwica. Zapytał, czym się zajmuję. “Klimat, uchodźcy, Syria, tsunami, ocaleńcy z Hiroszimy i wizyty w elektrowni Fukushima”. Powiedział: “Wszystko wskazuje na to, że do nerwicy mogła panią doprowadzić pani praca”. Nie ufałam mu, bo zdiagnozował mnie w dwie minuty. Ale drugi psychiatra, do którego poszłam, i który poświęciła mi więcej czasu, potwierdził pierwszą diagnozę. Zmienił proporcje leków, dorzucił xanax.

Mówi się, że tężyczka jest schorzeniem ambitnych kobiet, ma podłoże stresowe, ale tak naprawdę nie do końca wiadomo. I która z nas nie musi być ambitna? Jak inaczej łączyć bycie matką, żoną, kochanką i “spełnianie się w pracy”?

Twoje ciało wiedziało szybciej niż głowa. Kiedy powiązałaś swój stan ze stresem, jaki może powodować pisanie o katastrofach i śmierci?

Chyba wcale nie powiązałam. Wiedziałam, że piszę na ciężkie tematy, ale tylko piszę, to mi się nie przytrafia. Wydawało mi się wręcz, że pisanie jest formą autoterapii: przetrawiam te historie, przekładam je na swój język i przekazuję dalej, one przeze mnie przepływają. Pisząc “Ganbare! Warsztaty umierania”, czyli książkę o tym, jak Japończycy podnieśli się po trzęsieniu ziemi i tsunami w 2011 roku, słyszałam historie zwalające z nóg, ale też ich wydźwięk był niesamowicie pozytywny, bo ci ludzie naprawdę dali sobie radę, odbudowali się w sile wspólnoty i czułam, że my możemy z ich metod czerpać.

Gdy psychiatra zasugerował mi, żebym poszła na zwolnienie – na kartce A4 wypisał ręcznie: „urlop zdrowotny na czas nieokreślony” – w duchu go obśmiałam. Chciał mnie też skierować do kliniki leczenia stresu pourazowego. To wydało mi się już całkowitym absurdem – nie było takiej opcji, żebym siedziała z żołnierzami z Afganistanu i słuchała ich historii, a potem opowiadała, jak mi źle, bo piszę reportaże. Ale dało mi to wszystko do myślenia i rzeczywiście zrobiłam sobie przerwę. Akurat byłam w takim miejscu i w takim momencie życia, że mogłam sobie na to pozwolić finansowo.

Współodpowiedzialność za kryzys klimatyczny psychologicznie jest czymś niemożliwym do zasymilowania. Możemy mieć swoich wewnętrznych krytyków, nie lubić siebie, ale konfrontacja z tym, że wykańczamy planetę pokazuje, że po prostu jest się złym człowiekiem. A ogólne ludzkie przekonanie na własny temat jest raczej takie, że jesteśmy tymi dobrymi.

A kiedy pojawił się pomysł, by po książce o warsztatach umierania napisać książkę o warsztatach z odczuwania żałoby klimatycznej?

Kryzysem klimatycznym zaczęłam się zajmować w 2016-2017 roku. Najpierw dla siebie, bo nie było jeszcze dużego zainteresowania tym tematem w mediach. Jeśli pojawiały się teksty, to w tonie: “Wy, ignoranci, nie wiecie, co was czeka”. Dużo utyskiwania na to, że ludzie nie są w stanie przestać latać na wakacje i jeździć samochodami. Ja też jestem ignorantką – nawet po napisaniu “Którędy do wyjścia?” i wielu rozmowach z naukowcami, którzy zajmują się kryzysem klimatycznym od początku, wciąż nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, co nadchodzi. W dyskusji o kryzysie klimatycznym brakowało mi mówienia o emocjach i o mechanizmach, które towarzyszą konfrontacji z trudną prawdą.

Prawdą o?

Po pierwsze, o nas samych – bo to ja jestem tą osobą, która lata samolotem, jeździ samochodem, jada mięso, robi pranie, stale emituje dwutlenek węgla, który okrył Ziemię już metrowej grubości kocem. Od emitowania CO2 już nie da się uciec. Zaskoczyło mnie, że w PRL-u mieliśmy większy ślad węglowy niż dzisiaj. Myślałam, że skoro byliśmy niekonsumpcyjni, to też zeroemisyjni i mam jakiś zapas śladu węglowego do wyczerpania, a jednak nie.

Tak bardzo rozregulowaliśmy klimat, że uważa się, że jesteśmy w nowej epoce geologicznej – antropocenie. Nigdy w historii naszej liczącej sześć tysięcy lat cywilizacji nie zdarzyło się, żeby człowiek zrównał się z epoką geologiczną. Fascynujące i przerażające. Co się dzieje z człowiekiem, który słyszy, że znany mu świat znika? I że jego codzienne życie i wybory przyczyniają się do ginięcia rafy koralowej i zabijania misiów polarnych?

Co się dzieje?

Mogą się dziać różne rzeczy. Reakcje na kryzys klimatyczny są różne u różnych osób, ale też w jednym człowieku będą się one zmieniać. Ja funkcjonuję między wyparciem, depresją, a poczuciem siły: “dobra, to teraz już wiem co robić, będę działać, z tego rezygnuję, to zmieniam”. A potem znowu depresja, wyparcie. Bywam w różnych stanach, a jednym z nich jest żałoba.

Wydaje mi się, że żałoba to brakujący element dyskusji o kryzysie, który pozwala na to, żeby powiedzieć sobie: “OK, to wszystko jest nasza wina, to jest strasznie trudne i ja się z tym bardzo różnie czuję. Raz tego nie chcę czuć, raz chcę to czuć, raz coś zrobię, raz chcę uciec”. Dopóki ta dyskusja o emocjach nie zostanie otworzona na szerszą skalę, nie będziemy w stanie ruszyć z miejsca.

Przez wiele lat pracy w dużym portalu internetowym dowiedziałam się jednego: że ludzie nie chcą czytać o kryzysie klimatycznym, bo to ich równocześnie nudzi i złości. Czy to może być mechanizm obronny?

Uważam, że zdecydowanie tak. Współodpowiedzialność za kryzys klimatyczny psychologicznie jest czymś niemożliwym do zasymilowania. Możemy mieć swoich wewnętrznych krytyków, nie lubić siebie, ale konfrontacja z tym, że wykańczamy planetę pokazuje, że po prostu jest się złym człowiekiem. A ogólne ludzkie przekonanie na własny temat jest raczej takie, że jesteśmy tymi dobrymi. Pisałam magisterkę na temat “efektu aktor-obserwator” i jak on się zmienia pod wpływem czynników zewnętrznych i wewnętrznych. To bardzo śmieszny efekt – pokazuje, że jak ty się poślizgniesz, to chodnik był nierówny, a jak się poślizgnie twój znajomy, to jest ciamajdą. No więc nieważne, co o sobie myślimy, bo podstawa na nasz temat jest taka, że to chodnik był nierówny.

Magdalena Milert - Hello Zdrowie

W książce pada zdanie: “Dzisiaj każdy człowiek przeżywa żałobę klimatyczną, chociaż wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy”. Wiele osób twierdzi, że w kryzys klimatyczny w ogóle nie wierzy.

Na pewno w żałobie klimatycznej nie da się być cały czas. Ważne, żeby być raz na jakiś czas. Prof. Ewa Bińczyk, socjolożka i filozofka z UMK w Toruniu, podesłała mi bardzo ciekawy tekst o epizodach rozpaczy, które są inne od ciągłej rozpaczy. Ciągła rozpacz wprowadza nas w bezradność i depresję, wyłącza ze społeczeństwa, odbiera możliwość działania. Epizody rozpaczy są dokładnie na drugim biegunie – wchodzimy na chwilę w połączenie z jakimś przerażeniem, które mamy w sobie odnośnie tego, co się dzieje i co sami robimy, i to może nas pchnąć do działania. Raz na jakiś czas, często podczas spotkań autorskich, zdaję sobie sprawę z tego, że mam małe dziecko i rozmawiamy o jego przyszłości, ale tylko sobie rozmawiamy. To nie jest tak, że ja to czuję. Po czym mnie zatyka, bo zaczynam czuć. I to są dobre momenty.

Magdalena Budziszewska, psycholożka badająca emocje, które czujemy wobec klimatu, mówi w twojej książce, że żałoby klimatycznej nie da się przepracować.

Działam w kolektywie Instytutu Dobrej Śmierci. Inicjujemy wydarzenia, podczas których o śmierci można rozmawiać otwarcie, jak o naturalnej części życia. Myślę, że to covid nam uświadomił, że śmierć i żałoba są dużo bliżej nas niż myślimy. Jak pisałam “Ganbare”, niepodważalna była jeszcze teoria sześciu etapów żałoby Elizabeth Kubler-Ross. Nota bene, Kubler-Ross myślała o tej teorii nie w kontekście żałoby, tylko godzenia się z własną śmiercią.

Dziś otwiera się ten gorset sześciu etapów żałoby i mówi się o niej w zupełnie inny sposób. Moje ulubione porównanie to pudełko z wielką czarną kulką. Na początku kulka jest tak duża, że wypełnia całe pudełko – żałoba dotyka cię w każdym miejscu. A potem staje się coraz mniejsza, mniejsza i mniejsza. Ale nigdy nie znika. Raz cię dotknie tu, raz tu, raz na rok, raz na dwa lata, raz na 10 lat, ale będzie cię dotykać, będzie cię poruszać. I to dobrze, bo jeżeli to jest żałoba po osobie, którą kochałaś, to znaczy, że ona cały czas w tobie żyje.

A im bardziej kochałaś, tym dłużej kulka się w tobie obija.

To jest awers i rewers miłości.

Wiatr nie zniknie na zawsze, ale będą takie okresy pustki, że ani listek nie drgnie. Również dla mnie to był bardzo mocny obraz przyszłego świata.

Robisz całe listy tego, co stracimy: m.in. motyle i ptaki, ziemniaki, kawę i czekoladę, brzozy, sosny i świerki, a z nimi zapach świąt. Magda Budziszewska mówi, że zniknie wiatr i ludzie od tego zwariują. Ja czuję, że tracę wiarę w swoją pamięć. Wydaje mi się, że w czasach mojego dzieciństwa w Polsce nie było burz w kwietniu, pory deszczowej w lipcu, bezśnieżnych zim. Ale usłyszałam już, że nieprawda, że źle pamiętam.

Wiatr nie zniknie na zawsze, ale będą takie okresy pustki, że ani listek nie drgnie. Również dla mnie to był bardzo mocny obraz przyszłego świata.

A co do zaufania do własnej pamięci, mam podobnie, jak ty – ja tak straciłam jarzębiny. Wydaje mi się, że były we wrześniu, ale teraz je widzę w sierpniu. Mam pewność, że bzy kwitły w maju, a są w kwietniu, to nie jest normalne. Wielu rzeczy nie jestem pewna, pewnie również dlatego, że jestem miastową dziewczyną, a tu rytm pór roku nie jest aż tak odczuwalny.

Ale święta na wsi i w mieście pachną chyba tak samo, a sosny i świerki uciekają na północ. To niesamowite, że nawet drzewa idą!

To jest piękny obraz, szekspirowski i tolkienowski. Tak, trwa marsz natury wzwyż i ku biegunom. Pokonanie dziewiętnastu metrów zajmuje drzewom dziesięć lat. Zwierzęta na lądzie przemieszczają się średnio dwadzieścia kilometrów na dekadę. W chłodniejsze rejony ruszyły nawet koralowce.

Chciałabym wrócić do tych, którzy nie wierzą w kryzys klimatyczny. Czy to mogą być ludzie, którzy nie odczuwają związku z naturą?

Myślę, że mówisz o wąskiej grupie ludzi, którzy nie chcą uznać kryzysu klimatycznego, bo uważają, że są trochę ponad naturą. Wydaje mi się, że czy chcemy, czy nie, jednak każdy z nas to połączenie z naturą ma, choć niektórzy bardziej ją lubią, inni mniej. A na pewno każdy z nas ma tę jedną rzecz, po której będzie płakał i chodzi o to, by tę rzecz odkryć. To mogą być ziemniaki.

Mnie kryzys dosięgnął emocjonalnie dopiero wtedy, gdy zrozumiałam, że zabiera mi rafę koralową i możliwość odkrywania podwodnego świata. To jest ten klucz do poczucia własnej żałoby. Mogę zasmucić się nad umierającym z głodu misiem polarnym, ale na poziomie intelektualnym jest on dla mnie maskotką z reklamy Coca-Coli. Byłam na Svalbardzie, żeby zbierać materiał do książki. Myślałam, że trafi mnie mocno widok topiącego się lodowca. Nie trafił. To było przejmujące tylko na poziomie racjonalnym. A jest taki moment w ciele, kiedy usłyszysz, że nie będzie tej jednej konkretnej rzeczy, którą bardzo kochasz i coś się w twoim ciele ściska. Na misie mi się nie ściska. Na rafę – tak. Gdy regularnie nurkowałam, moja nerwica odsuwała się na bok. Rafa trzymała mnie na powierzchni. I zrozumiałam, że kluczem do mówienia o kryzysie klimatycznym nie jest strach, tylko miłość.

chłopiec nad brzegiem morza stoi wśród plastikowych butelek - Hello Zdrowie

Kluczem do opisania katastrofy klimatycznej jest dla ciebie żałoba po świecie ginącym na naszych oczach, a kluczem do opisania żałoby również twoje doświadczenie utraty dziadków.

Dopiero kiedy weszliśmy do domu dziadków, żeby wynieść z niego rzeczy, zrozumiałam, jak ważna była to dla mnie przestrzeń. Nie odwiedzałam ich często, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to niewielkie mieszkanie to był jedyny stały dom mojego życia. Mój syn nie będzie miał z niego żadnych wspomnień. Babcia nie nauczy go jeść rzodkiewki z masłem i solą. Nie przejdą się na spacer z przerośniętym jamnikiem. A potem poszłam z synkiem na sanki. Nagle usiadłam, nie miałam siły iść dalej, zaczęły mi lecieć łzy. Poczułam złość, że ich już nie ma. Zdziwienie, że aż tak mi ich brakuje. Epizod rozpaczy.

Wspomniałaś o synku, a książka dzieli się wyraźnie na czas przed i po twoim zostaniu mamą. W 2020 roku Meehan Crist napisała głośny tekst pt. Is it OK to have a child?”: czy to w porządku mieć dziecko, które jeszcze zwiększy ślad węglowy ludzkości. Piszesz, że gdybyś podejmowała decyzję o dziecku racjonalnie, nie zdecydowałabyś się. Ale twoja ciąża była nieplanowana i na widok dwóch kresek na teście poczułaś radość i spokój.

Ciężko mi odpowiedzieć na pytanie, które stawia Meehan Crist. Myślę, że to bardzo indywidualna, intymna decyzja. Powodów, dla których moment na zostanie rodzicem nie jest dobry, może być tysiąc – bo nie chcesz się przyczyniać do dalszej destrukcji środowiska albo boisz się wojny. Crist pisze o śladzie węglowym i im dłużej o tym myślę, tym bardziej mnie wkurza, że powinnaś czuć się winna, gdy zostajesz matką. Jak każdy doświadczam różnych pragnień i chęci, ale niewiele z nich jest naprawdę autentycznych. A takie czyste pragnienie dziecka, stworzenia nowej istoty, zbudowania rodziny, nie jest konsumpcyjne. Myślę, że nic tego pragnienia nie powstrzyma. Nawet katastrofa klimatyczna.

Druga rzecz to pytanie o to, na jaki świat sprowadzamy to dziecko. Tu też nie mam dobrej odpowiedzi. Nie wiem, w jakim świecie będzie żył mój syn, pewnie w trudnym, pewnie doświadczy chaosu. Ale ma również szansę na momenty szczęścia i zachwytu. Bycia kochanym i kochania. Nie wiem, co równoważy co. Dlatego napisałam, że gdybym świadomie podejmowała tę decyzję, usiadła i wypisała na kartce wszystkie za i przeciw, to może przeciw byłoby więcej. Ale czy to by przesądziło? Rodzina to jest inny aspekt, inny wymiar życia, coś niemierzalnego i nieracjonalnego. Na szczęście nie musiałam robić tej listy.

Jest też różnica między mną dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestoletnią. Teraz jestem w dobrej relacji. Mój synek jest wspaniałą osobą. Kryzys klimatyczny trwa. A życie się dzieje. I nie jest wyłącznie przyjemnością, jest też stratą. Wszystkimi pierwszymi razami bez ukochanej osoby. Jeżeli pojawia się żałoba i naprawdę bardzo mocno przeżywamy utratę kogoś lub czegoś, to też jest piękno tej miłości.

 


Katarzyna Boni. Pisarka i reporterka. Autorka książek non-fiction, m.in. “Ganbare! Warsztaty umierania” i “Auroville. Miasto z marzeń, esejów i opowiadań”, a także książki dla dzieci o oceanie i jego stworzeniach “Ośmiornica Zośka”. Pisze o traumie, żałobie i nadziei. Opisuje losy uchodźców wojennych, osób dotkniętych traumą po katastrofach naturalnych oraz tych, którzy znaleźli się w samym centrum kryzysu klimatycznego. Wyróżniona kilkoma polskimi i międzynarodowymi nagrodami i nominacjami, w tym nagrodą European Press Prize 2025 za tekst „Matki na końcu świata”. Jej nowa książka pt. “Którędy do wyjścia?” ukazała się 27 sierpnia.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?