Justyna Kowalczyk-Tekieli o przeżywaniu żałoby: „Wyłam jak pies, jak zranione zwierzę”
„Dałam sobie czas na przeżycie żałoby, żeby do mnie w najmniej odpowiednim momencie – za jakieś 10 czy 15 lat – nie wróciła” – mówi Justyna Kowalczyk-Tekieli w pierwszym wywiadzie, którego udzieliła po tragicznej śmierci męża. Mistrzyni olimpijska w rozmowie z Robertem Jałochą wyznaje, że ciężar traumy związanej ze stratą był trudny do udźwignięcia, podobnie jak wyprowadzanie życia na prostą. Teraz przed nią odpowiedź na fundamentalne pytanie o to, jak ma wyglądać przyszłość jej i jej syna.
„Dałam sobie czas na przeżycie żałoby”
Kacper Tekieli, mąż Justyny Kowalczyk-Tekieli, zginął tragicznie 17 maja 2023 r. w szwajcarskich Alpach. Spadł wraz z lawiną podczas wspinaczki na górę Jungfrau (4158 m.n.p.m.). Alpinista realizował ambitny projekt zdobycia wszystkich 82 czterotysięczników. W mowie pożegnalnej mistrzyni olimpijska nie kryła tego, że śmierć ukochanego męża była dla niej najtrudniejszym doświadczeniem, z jakim przyszło jej się zmierzyć. Zapewniła, że mimo wielkiego bólu i „lawiny smutku”, postara się stanąć na nogi i „żyć pełnią”.
Po tej osobistej tragedii Justyna Kowalczyk-Tekieli na długi czas odsunęła się w cień, nie udzielała wywiadów, a swoją aktywność zawodową ograniczyła jedynie do udziału w ważnych inicjatywach społecznych. Dopiero teraz, po 15. miesiącach od tych tragicznych wydarzeń, zdecydowała się pierwszy raz publicznie opowiedzieć o tym, jak przeżyła i wciąż przeżywa okres żałoby.
„To, czego doświadczyłam teraz, jest czymś zupełnie nieprzewidywalnym. Zostałam rzucona pod ścianę, a jednak jakoś z tego wyszłam. Mimo że na początku zdawało się, że świat się zawalił” – mówi w rozmowie z Robertem Jałochą.
W wywiadzie dla „Magazynu na Szczycie” dwukrotna mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich wróciła myślami do najtrudniejszych chwil po tragedii.
„Wyprowadzanie życia na prostą nie było łatwe, kiedy wyzwaniem zaczynają być nawet zwykłe rzeczy. Jak jest ta druga osoba, to dzielicie się obowiązkami, a tu nagle wszystko zostało na mojej głowie i jeszcze musiałam sobie poradzić z ogromną traumą” – wspomina była biegaczka narciarska.
Najważniejszy w jej życiu stał się syn Hugo, starała się być przy nim i celebrować każdą wspólną chwilę czy to spędzoną w domu, czy na górskich szczytach.
„Oczywiście, mogłam oddać Hugo do żłobka, do opiekunki i sama uciec w jakąś aktywność, ale stwierdziłam, że nie zrobię mu tego i że nie będzie żadnych ucieczek. Hugo ma mamę i to jest moment, żeby był właśnie z mamą” – wyjaśniła.
Podkreśliła także, że dała sobie czas na przeżycie żałoby. Po to, by nie wróciła do niej po latach.
„Dałam sobie czas na przeżycie żałoby, żeby do mnie w najmniej odpowiednim momencie – za jakieś 10 czy 15 lat – nie wróciła. Daliśmy sobie po prostu przestrzeń na to, żeby przeżyć każdą emocję, nie spieszyć się z powrotem” – przyznała. „Mam taki komfort, że mogę robić to, co uważam za słuszne. I tak właśnie staram się dochodzić do życia: spokojnie i bez pośpiechu” – dodała.
„Jestem z siebie dumna, że nie uciekłam od tych emocji”
W szczerej rozmowie Justyna Kowalczyk-Tekieli przyznała, że mimo upływu czasu są dni, gdy ciężar traumy po stracie ukochanego męża bywa dla niej nie do zniesienia. Bolesne wspomnienia wielokrotnie dawały o sobie znać, w tym również podczas wystąpień publicznych. Nie walczyła jednak z ukrywaniem bólu.
„Myślę, że wyszłam, a raczej, że wychodzę z tego dość dobrze. Pozwoliłam sobie na wszystkie emocje. Niejednokrotnie w miejscu publicznym się rozbeczałam. Wyłam jak pies, jak jakieś zranione zwierzę, ale wiedziałam, że muszę to zrobić, dać na to przestrzeń. Jestem z siebie dumna, że nie uciekłam od tych emocji, dalej nie uciekam” – zaznacza.
41-latka przyznała, że świadomie usunęła się w cień, decydując się, by jej życie kręciło się głównie wokół wychowywania synka oraz podróży. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że powrót do świata, przed którym starannie się ukryła, jest konieczny mimo bolesnej traumy.
„To siedzi w sercu, w głowie, jest gdzieś obok, ale nie przeszkadza w normalnym życiu, bo ono toczy się dalej. Można byłoby się zamknąć na cmentarzu, przywiązać łańcuchami do nagrobka, ale to nie ma żadnego sensu. Poza tym byłoby zaprzeczeniem całej idei życia mojego męża, a ja jego idei życia nie mam najmniejszego zamiaru zaprzeczać, bo ona bardzo mi się podoba” – mówi w wywiadzie dla portalu.
I dodaje, że musi odpowiedzieć sobie na jedno z ważniejszych pytań o to, jak ma wyglądać przyszłość jej i jej syna.
Rozwiń„Jestem na rozdrożu” – wyznaje 41-latka. „Albo wezmę się za siebie i będę próbowała normalnie funkcjonować, albo zamknę się w tym naszym domku i tym wycieczkowo-dziecięco-rodzinnym świecie. A wtedy może wiele lat upłynąć, zanim się otworzę kolejny raz” – podsumowuje.
Źródło: magazynnaszczycie.pl
Zobacz także
„Żałoba nic nie powinna. To czas mierzenia się ze stratą, smutkiem, żalem”. Psycholog Katarzyna Binkiewicz mówi, jak radzić sobie ze stratą zwierzęcia
„Nie ma leku na brak kogoś, kogo się kocha”. Ich bliscy popełnili samobójstwo, oni muszą żyć dalej
„Poronienie było dla mnie przeżyciem granicznym”. Agnieszka Bar wystawą opowiada o traumie trzykrotnej utraty
Polecamy
Renata Szkup: „Siedemdziesiątka to nie koniec kariery, ale początek wielkiej przygody”
Nicole Kidman o przemijaniu: „Kiedy wychowujesz dzieci, myślisz sobie: 'Muszę tu zostać'”
Magdalena Popławska o samodzielnym macierzyństwie: „Chcę żyć na własnych zasadach. Nie mieć wyrzutów, że nie spełniam oczekiwań innych”
„Odeszła dokładnie tak, jak chciała”. Barbara Nawratowicz-Stuart poddała się eutanazji
się ten artykuł?