HELLO PIONIERKI: Jak Anna Tomaszewicz-Dobrska została pierwszą w Polsce lekarką, choć nawet feministki twierdziły, że to nie przystoi
Pierwsza polska „medycynierka” nie miała łatwo. By dostać się na studia, musiała złożyć świadectwo moralności. Koledzy po fachu nazywali ją karykaturą kobiety i dziwolągiem. „Kobieta nie może być lekarzem, bo… nie ma brody” – argumentowano odrzucając jej prośbę o pracę. Polskie kobiety zawdzięczają jej system opieki okołoporodowej, choć fachu uczyła się w haremie tureckiego sułtana. Poznajcie Annę Tomaszewicz-Dobrską.
Pomysł 15-letniej Ani, by leczyć ludzi, zaskoczył jej tradycyjnych rodziców – oficera rosyjskiej żandarmerii i polską szlachciankę. W Mławie, gdzie wówczas mieszkali Tomaszewiczowie z sześciorgiem dzieci, nie wyobrażano sobie, by dziewczyna mogła wykonywać taki zawód. Niewiele różniło się to od prostytucji. Uparta nastolatka długo jednak wierciła dziurę w brzuchu ojca, posunęła się nawet do głodówki.
Dla rodziny decyzja o kształceniu Ani miała jeszcze inny wymiar. Na pensji pani Paszkiewiczowej, gdzie odbierała wykształcenie, uczono wówczas literatury pięknej, haftowania i układania kwiatów. By dostać się na studia medyczne musiała zdać egzaminy z biologii, fizyki, chemii, francuskiego, niemieckiego i łaciny, a to wymagało kosztownych korepetycji. W 1871 roku 17-letnia Ania pojechała do Zurychu i zdała egzaminy wstępne. Na ziemiach polskich żadna uczelnia nie przyjmowała jeszcze kobiet, a w Zurychu była 15. studentką. Atmosfera wokół kobiet, nazywanych pogardliwie „medycynierkami”, była taka, że zanim zapisano ją na pierwszy rok, musiała złożyć świadectwo moralności. Kandydatki na lekarki uważano za kobiety lekkich obyczajów. Argumentów przeciwko było dużo, dużo więcej. „Ani zbyt mały mózg, ani tchórzliwość, ani wreszcie okresy i ciąże nie stanowiły jednak największej przeszkody dla kobiet w medycynie. Zgorszenie opinii publicznej budził fakt, że lekarki będą musiały oglądać i dotykać nagich ludzi. Doktor Rydygier pytał dramatycznie: „cóż na to powiedzą zwolennicy i zwolenniczki przypuszczenia kobiet do studyów lekarskich, żeby kobieta manipulowała koło części płciowych u mężczyzny? Nie wyobrażam sobie też, by góral czy wieśniak miał iść do kobiety-lekarza i dać jej leczyć swój wiewiór!” – czytamy w artykule Alicji Urbanik-Kopeć z PAN.
Uczelnia w Zurychu była pierwszą w Europie, która od 1864 roku przyjmowała kobiety na studia medyczne. Przed Anną kształciły się tam cztery Niemki, dwie Angielki, Amerykanka i sześć Rosjanek. Wyjazd młodziutkiej Polki na studia medyczne był takim precedensem, że zauważyły go wszystkie warszawskie gazety. Jeszcze nie raz była ich negatywną bohaterką, bo każda jej późniejsza inicjatywa zawodowa była komentowana i krytykowana.
Wykładowcy szybko zorientowali się, że trafiła im się nieprzeciętna studentka. Na trzecim roku zaproponowano jej płatną asystenturę u prof. Edwarda Hitzinga, neurologa i psychiatry. Pisała i publikowała prace naukowe, a w 1877 roku uzyskała stopień doktora i wyróżnienie za pracę poświęconą fizjologii błędnika słuchowego. W ślad za doskonale przyjętą pracą posypały się propozycje prestiżowej pracy, m. in. asystentki znanego profesora na jednej z uczelni w Japonii. Anna postanowiła jednak wrócić do Polski.
Nowoczesny Zurych nijak miał się jednak do zaściankowej Warszawy. Kobietę-lekarkę uważano za nierozgarniętą z samej swej natury. „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!” – grzmiał profesor Ludwik Rydygier, patron wielu współczesnych szpitali. Nawet uważana wówczas za feministkę Gabriela Zapolska pisała: „Nie chcę kobiet-lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!”
Mimo że Anna w Warszawskim Towarzystwie Lekarskim złożyła kilka prac naukowych napisanych pod kierunkiem wybitnych niemieckich i szwajcarskich lekarzy, jej kandydatura przepadła w tajnym głosowaniu. Nie mogła podjąć pracy, bo nie pozwolono jej nostryfikować dyplomu. Choć oficjalnie wspierali jej starania, uważani wówczas za autorytety Aleksander Świętochowski i Bolesław Prus szklany sufit okazał się być nie do pokonania. Nic dziwnego, skoro cytowany wcześniej Ludwik Rydygier pisał w jednym z artykułów: „Przychodzimy do przekonania, iż z małym wyjątkiem wszystkie dzisiejsze lekarki lub kandydatki na takowe wypychane są na tę fałszywą drogę nie przez zamiłowanie do nauki lub chęć poświęcenia się ludzkości, lecz przez jakieś awanturnicze usposobienie, przez chęć zabłyśnięcia czymś oryginalnym”.
Młoda lekarka wyjechała więc do Petersburga, ale i ze strony rosyjskich lekarzy nie dostała pomocy. Odrzucając jedną z jej aplikacji napisano, że „kobiety nie mogą być lekarzami, bo… nie mają brody!”.
Petersburg okazał się jednak miejscem, gdzie doszło do nieoczekiwanego zwrotu w jej zawodowym życiorysie. Gościł tam wówczas turecki sułtan, który szukał kobiety do opieki medycznej nad swoim haremem. Anna Tomaszewicz spełniła jego wysokie wymagania, została zatrudniona, a to otworzyło jej drogę do nostryfikacji dyplomu na terenie całej ówczesnej Rosji. Pozwoliło też spokojnie rozpocząć własną praktykę w leżącej na terenie rosyjskiego zaboru Warszawie. W 1880 roku Anna wróciła do kraju i zaczęła pracować z kobietami, bo wiedziała już doskonale, że żaden mężczyzna po poradę lekarską do niej nie przyjdzie. Inna sprawa, że posiadała wiedzę i umiejętności, jakich nie miało wówczas wielu polskich mężczyzn-lekarzy.
Niedługo później, po stoczeniu batalii z kilkunastoma kandydatami, dostała pracę w przytułku położniczym przy ul. Prostej w Warszawie. Udało się to dzięki wsparciu męża laryngologa, a także Prusa i Świętochowskiego. W jednym z pism tego ostatniego znajdujemy opis pierwszej polskiej lekarki: „Tomaszewicz-Dobrska nie mówiła, ale prawiła, nie gniewała się, ale ubolewała, nie śmiała się, ale uśmiechała”.
Przytułek przy ul. Prostej finansował znany bankier Stanisław Kronenberg.. Przyjmowano tam porody i leczono bezpłatnie najbiedniejsze mieszkanki miasta, ale warunki były katastrofalne. W jednym ze sprawozdań Anna opisywała to tak: „Przytułek nr 2 zajmował przez pierwsze lata mieszkanie w starym domu, złożone z czterech pokoi o takim rozkładzie, że żaden z nich nie mógł być wyłączony z całości. Na udramatyzowanie tej widowni składały się: zlew bez wodociągu; przynoszenie wody wiadrami i zlewanie w beczkę, z której czerpano ją do wszystkich użytków; brak klozetu, który zastępowano wiadrami z proszkiem otwockim; wentylacja za pomocą lufcików przeze mnie otwieranych, za mymi plecami natychmiast zamykanych, piece opalane węglem kamiennym, popękane ze starości, nieuleczalnie dymiące; oświetlenie lampami naftowymi; pranie ręczne w balii, bez gotowania bielizny. Kuchnia była rodzajem Panteonu, obejmującego wszystkie kulty i wszystkie obrzędy.”
Młoda szefowa rozpoczęła od stworzenia i wdrożenia zasad przestrzegania higieny. Nazwała je „Ślubami czystości” i – trzeba przyznać – są aktualne do dziś:
„Ślub czystości niech zawód twój uświęci.
Nie miej innych wierzeń prócz w bakterie, innych dążeń prócz odkażania, innego ideału prócz jałowości.
Przysięgnij duchowi czasu w żaden sposób przeciw niemu nie bluźnić, szczególnie zaś hardym a pustym bredzeniem o przeziębieniu, przejedzeniu, przestrachu, poruszeniu, uderzeniu pokarmu na mózg, bądź inną jaką herezją zaprzeczającą zakaźnej naturze gorączki.
Przeklnij na wieczne czasy i wieczne potępienie oliwę, gąbkę, gumkę, smarowidło oraz wszelką rzecz, która ognia nie znosi, lub go nie zaznała, albowiem takowa bakterionośna jest.
W pobliżu ciężarnych, rodzących, położnic, oczów i pępków dziecięcych bądź zawsze przytomna i świadoma, że wróg niewidzialny czyha zewsząd, jest na nich, na tobie, dookoła was i w was samych.
Nie dotknij ich, choćby krzykiem i jękiem pomocy twej wzywały, póki od głów do stóp w biel się nie obleczesz, nagich rąk i ramion twoich, zarówno jak ciała ich, suto mydłem nie namaścisz, bodaj dwoma wodami gorącymi nie zlejesz i dwoma płynami o wielkiej mocy bakteriobójczej.
Pierwsze badanie wewnętrzne jest ci nakazane, drugie dopuszczalne, trzecie musi być usprawiedliwione, czwarte może być wybaczone, piąte będzie ci za przestępstwo poczytane.
Wolne tętna i niskie ciepłoty niech ci będą najwyższym tytułem chwały.”
Efekt był spektakularny. Pod rządami dr Tomaszewicz-Dobrskiej umieralność kobiet w przytułku spadła do 1 proc. i środowisko lekarskie zaczęło patrzeć na lekarkę łaskawszym okiem. W 1889 r. przytułek przeniesiono do nowego budynku przy ul. Żelaznej, gdzie warunki były zdecydowanie lepsze. W 1896 r. pani doktor, jako pierwsza w Warszawie, wykonała tam cięcie cesarskie.
Anna Tomaszewicz-Dobrska nie tylko leczyła kobiety, ale przede wszystkim szkoliła położne i lekarzy. Przygotowała do zawodu kilkaset osób, a w ramach popularyzowania wiedzy o higienie i położnictwie opublikowała kilkadziesiąt artykułów. Pod koniec swojego aktywnego życia była powszechnie znana i szanowana. Kiedy w 1911 r. otwarto w Warszawie pierwsze szpitale położnicze, a zamknięto kierowane przez nią przytułki, usunęła się w cień, pozostawiając kierowanie nowymi placówkami swoim następcom.
Dr Anna zasłynęła nie tylko w środowisku medycznym. Przyjaźniła się Elizą Orzeszkową i Marią Konopnicką, przemawiała i pisała o prawach kobiet, a w 1907 roku wzięła udział w pierwszym Zjeździe Kobiet Polskich. Chętnie wygłaszała odczyty popularnonaukowe, które budziły sensację w prasie i były szeroko komentowane. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do kobiety wypowiadającej się publicznie w roli ekspertki. Jak pisano w jednym ze sprawozdań, lekarka „wcale się nie stara o pozory męskości dla swojej niewieściej i wielce sympatycznej postaci”. Jej opinia o postępach emancypacji Polek nie była jednak optymistyczna: „w pasowaniu się z trudnościami straciły siłę, podobnie jak owe owce pędzone przez krzaki cierniste tracą wełnę” – opisywała trudną walkę z przeciwnościami męskiego świata.
Doktor Anna Tomaszewicz-Dobrska zmarła w 1918 r. Niewiele gazet w ogóle zauważyło ten fakt. W jednym z pism napisano, że zostawiła sporą sumę na fundację „Kropla Mleka”, która zajmowała się leczeniem i żywieniem niemowląt z biednych dzielnic Warszawy.
Zobacz także
Magda Mołek: My, polskie kobiety, jesteśmy wychowywane w kulturze oceny, w kulturze „nie popełniam błędów”, „jestem idealna”
Genevieve Nnaji: Dla mnie feminizm to przede wszystkim dostęp do podstawowych praw człowieka
Hanka Grupińska: wydaje się, że świat ultraortodoksji żydowskiej jest bardziej otwarty i respektujący prawa kobiet niż polski kościół katolicki
Polecamy
Polki do specjalistów czekają coraz dłużej. „Prawo pacjenta to nie prawo do bycia w kolejce” – grzmią eksperci
Zaczęła rodzić w domu. Poród odebrał jej brat z pomocą dyspozytora. „Nic bardziej wzruszającego dzisiaj nie usłyszycie”
Marianna Gierszewska o akcji #pamiętnikpoczatku: „To niesamowite i poruszające. Kobiety chcą stawać oko w oko z tym, co trudne”
Obroniła pracę dyplomową na… porodówce! „Przez chwilę obawiałam się, że będę musiała przełożyć obronę” – mówi świeżo upieczona mama
się ten artykuł?