Przejdź do treści

Danuta Stenka: Kochać siebie, to kochać także swoje słabości

PHOTO: PAWEL WRZECION/MWMEDIA WARSZAWA 14.09.2018 SPOTKANIE PRASOWE Z AKTORAMI I TWORCAMI SERIALU PT. DIAGNOZA N/Z: DANUTA STENKA
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Danuta Stenka. Nie wstydzi się zmarszczek w kącikach oczu ani „soli z pieprzem” na głowie. Jest zaprzeczeniem twierdzenia, że dla dojrzałych kobiet trudno znaleźć ciekawe role. Ona ma ich mnóstwo na swoim koncie i to takich, za które spada na nią deszcz nagród. Pracę w teatrze i na planie filmowym łączy z zaangażowaniem w prozdrowotne kampanie. Publiczność docenia nie tylko jej talent, ale też prezencję. Czy szczupła i zgrabna sylwetka nie jest czasem ceną, którą płaci za walkę ze stresem nieustannie towarzyszącym artyście?

 

Dorota Zabrodzka: Jak dowiedziałam się na początku naszego spotkania, rozmawiamy w wigilię pani 60. urodzin. Rozumiem, że Danuta Stenka nie ma problemu z przyznawaniem się do swojego wieku?

Danuta Stenka: Żadnego. Ja składam się między innymi z moich sześćdziesięciu lat. Danuta Stenka lat np. 55, to już nie jestem ja, to ktoś inny. Nie da się cofnąć czasu, zmienić swojego wieku, więc warto go polubić.

Czyli wyznaje pani dewizę „jestem jaka jestem”?

Tak, co nie znaczy, że nie dbam o siebie. Produktów do makijażu używam niewiele, głównie w pracy, natomiast dobre kremy, zabiegi kosmetyczne – jak najbardziej. Nie odwiedzałam gabinetów kosmetycznych przez całe lata, ale w pewnym momencie odkryłam, że te wizyty służą nie tylko mojej skórze, ale i psychice. To jest znakomity czas na relaks i reset.

Figura też nienaganna. Czy ma pani również swoją dietetyczkę?

Nie, nie stosuję żadnych diet. Moją wagę reguluje… stres. Gdy byłam młoda, ważyłam 70 kg, co przy wzroście 167 cm czyniło mnie dość dorodną panną. Ale od pierwszego sezonu teatralnego – w 1984 roku – z premiery na premierę, z roku na rok, traciłam wagę. Im większe zaangażowanie, im większy koszt, tym szybciej. Ostatnio, w czasie lockdownu, kiedy świat stanął w miejscu, spokój, brak zajęć i powodów do stresu sprawiły, że wróciło do mnie kilka kilogramów. Ale powrót do pracy, nowa premiera, wymagająca i wyczerpująca rola znów je przepędziły. Myślę, że moja figura to po części zasługa genów – moja mama, w młodości równie dorodna panna jak ja, w dorosłym życiu szczuplała z roku na rok i teraz, w wieku 87. lat nadal ma świetną figurę.

Gdy, jako nastolatka, coraz częściej zaczęłam opuszczać dom – a już w liceum mieszkałam w internacie w Kartuzach – za każdym razem, kiedy przy pożegnaniu z mamą łapałam za klamkę, mówiła mi „bądź dobrym człowiekiem”. Kiwałam głową, ale piekielnie mnie to wtedy irytowało – taki banał, taka oczywistość! Musiały upłynąć lata, żebym złapała się na tym, że to zdanie „wpuszczane” we mnie metodą kropelkową przez lata, gdzieś się w duszy osadzało i zaczęło żyć swoim życiem

Sposoby na walkę ze stresem? Gimnastyka, joga?

Gimnastyka. Mam swój zestaw: zrobiłam sobie wybór z różnych ćwiczeń, z którymi się w życiu zetknęłam. Jeśli plan dnia mi pozwala – bo zdarza się, niestety, że pracę w teatrze kończę późno, a na planie filmowym zaczynam bardzo wcześnie – robię je w miarę regularnie – codziennie, co drugi dzień. Ale nie kosztem snu. Wiem, co znaczy bezsenność i kiedy po latach, w miarę odzyskałam sen, jest dla mnie święty. Podczas lockdownu pojawiła się w moim życiu nowa aktywność – kilkukilometrowe spacery z psami do lasu. Mieszkam tuż obok niego od ponad dwudziestu lat, a dopiero niedawno go odkryłam. Joga niestety nadal pozostaje w sferze marzeń – mój nieregularny rytm pracy nie pozwala mi uczestniczyć w zajęciach grupowych. Przymierzałam się już do spotkań z prywatną trenerką, ale nastąpił lockdown i… wszystko się posypało. Do jogi przekonuje mnie też starsza córka, która jest nią zafascynowana.

Czy w walce ze stresem pomocna może być pani zdaniem psychoterapia?

Oczywiście, psychoterapia jest jednym z koralików, które nanizałam na naszyjnik mojego życia. Uważam, że współczesny człowiek, zagoniony, żyjący w permanentnym napięciu, psychoterapię powinien traktować jak chleb powszedni. Przeraża mnie, że na depresję zapadają dziś małe dzieci. Przedszkolaki! Czas goni niewyobrażalnie szybko. Przypominam sobie siebie z czasów młodości – byłam po 30., miałam już dzieci, i dopiero wtedy zaczęłam uświadamiać sobie, że życie przyspieszyło, zaczyna mi umyka. Przedtem czas płynął niezauważalnie, swoim rytmem, właściwym dla mojego organizmu i psychiki. A moja młodsza córka, która dziś ma 23 lata, zakomunikowała mi już jako 16-latka (!): „Ledwo tydzień się zaczął, a już się kończy!”

Z biegiem lat odporność na stres rośnie czy maleje?

Chyba już jestem bardziej odporna. Mam większy dystans do wszystkiego, co mnie spalało. Wiem, że po nieudanej premierze nie nastąpi koniec świata, że jeśli nawet zaliczę upadek, za kilka tygodni czy miesięcy nikt nie będzie już o tym pamiętał.

Zamiast upadków obserwujemy wzloty! Ostatnio spadł na panią prawdziwy deszcz nagród: Cypriana Kamila Norwida za rolę Charlotty w „Sonacie jesiennej” Ingmara Bergmana w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego; za tę samą rolę: Grand Prix na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu i nagroda redakcji miesięcznika „Teatr” im. Aleksandra Zelwerowicza dla najlepszej aktorki w sezonie 2020/2021; nagroda im. Ireny Solskiej za wybitne osiągnięcia aktorskie przyznawana przez polską sekcję Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych…

Tak, to niesamowite. Tym bardziej, że zagraliśmy ten spektakl zaledwie jedenaście razy podczas całego sezonu, z długimi przerwami na kolejne lockdowny. Po premierze spektakl powinien być grany często, żeby wszedł w krwiobieg. W przeciwnym wypadku wszystkie niuanse, które powstają na ostatnim etapie prób, najważniejszym, po prostu ulatują. W Kaliszu Zuzia Saporznikow, moja spektaklowa córka, również dostała nagrodę, co daje nadzieję, że udało się nam przywrócić wszystko co wyparowało.

„Kochaj bliźniego jak siebie samego” – całe lata myślałam, że tu rzecz dotyczy wyłącznie bliźniego. Ale któregoś dnia usłyszałam to zupełnie inaczej: dopiero kiedy pokochasz siebie, tego swojego wewnętrznego człowieka ze wszystkimi jego słabościami, dopiero wtedy będziesz mógł pokochać bliźniego

Ta rola, i wiele innych w pani karierze, przeczy powszechnemu przekonaniu, że dla kobiet dojrzałych nie ma już atrakcyjnych propozycji. Ma ich pani tyle, że aby dom i życie prywatne nie ucierpiało, pani mąż, Janusz Grzelak, również aktor, zrezygnował ze swojej kariery.

Mój mąż to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie dostałam od losu. Im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej się w tym utwierdzam. Teraz, gdy nasze córki wyfrunęły z domu, widzę, jak pod szkłem powiększającym, jak bardzo jesteśmy ze sobą związani. Nasza relacja jest nawet głębsza, niż gdy biegaliśmy między pracą i innymi obowiązkami.

Córki nie wybrały kariery aktorskiej, nie poszły w państwa ślady. Co najważniejszego chciałaby im pani przekazać?

Gdy, jako nastolatka, coraz częściej zaczęłam opuszczać dom – a już w liceum mieszkałam w internacie w Kartuzach – za każdym razem, kiedy przy pożegnaniu z mamą łapałam za klamkę, mówiła mi „bądź dobrym człowiekiem”. Kiwałam głową, ale piekielnie mnie to wtedy irytowało – taki banał, taka oczywistość! Musiały upłynąć lata, żebym złapała się na tym, że to zdanie „wpuszczane” we mnie metodą kropelkową przez lata, gdzieś się w duszy osadzało i zaczęło żyć swoim życiem. Gdybym moim córkom miała przekazać zawiniątko z czymś cennym, byłoby w nim właśnie to zdanie.

A w drugim zawiniątku, też banał: „Staraj się być sobą, nie nakładaj masek”. Bądź jak najbliżej swojego wewnętrznego człowieka, bo stamtąd płynie spokój, harmonia. Bez względu na to, co się dzieje na zewnątrz, miej wewnątrz miejsce, gdzie będzie spokój. Tak postrzegam szczęście. Uświadomiłam to sobie, kiedy na planie „Bożej podszewki” wpadła w moje ręce książka Anthony’ego de Mello „Przebudzenie”. To hinduski jezuita, ale także psychoterapeuta i mistyk, łączący tradycję chrześcijańską z mądrością Wschodu. Czytając, miałam poczucie, jakby ta książka została napisana dla mnie. Doznałam olśnienia, jakby mnie ktoś wewnątrz pootwierał. Wiedziałam już, w jakim kierunku chcę podążać.

„Szczęście jest motylem: próbuj je złapać, a odleci. Usiądź w spokoju, a ono spocznie na twoim ramieniu” – czy to jedna z myśli de Mello, którą chciałaby pani przekazać światu?

Tę piękną myśl on już przekazał. Ja jedynie mogę zasugerować, żebyśmy w miarę możliwości starali się jak najczęściej i jak najgłębiej spotykać swojego wewnętrznego człowieka. To, w jakiej relacji jesteśmy z samym sobą, przekłada się na naszą relację ze światem. „Kochaj bliźniego jak siebie samego” – całe lata myślałam, że tu rzecz dotyczy wyłącznie bliźniego. Ale któregoś dnia usłyszałam to zupełnie inaczej: dopiero kiedy pokochasz siebie, tego swojego wewnętrznego człowieka ze wszystkimi jego słabościami, dopiero wtedy będziesz mógł pokochać bliźniego. Jego błędy, głupota, chamstwo itp. nie będą cię irytowały, złościły, ale raczej bolały, bo zrozumiesz ich źródło. Pokochanie siebie okazuje się najtrudniejsze…

Mój mąż to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie dostałam od losu. Im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej się w tym utwierdzam. Teraz, gdy nasze córki wyfrunęły z domu, widzę, jak pod szkłem powiększającym, jak bardzo jesteśmy ze sobą związani

Moim zdaniem najlepszym świadectwem dbałości o innych jest angażowanie się w prozdrowotne kampanie społeczne. A ma pani na tym polu duże zasługi.

Włączyłam się w kampanię prowadzoną w 2019 roku właśnie przez portal hellozdrowie.pl. Została wtedy wydana bezpłatna książeczka pt. „Krótka instrukcja obsługi raka piersi”, której przekaz promowałam i czynię to do dziś. Wiedza o tej chorobie, o profilaktyce, badaniach, możliwościach pomocy jest bardzo potrzebna kobietom. Zresztą nie tylko kobietom. Poza tym my mamy „swojego” raka piersi, mężczyźni – raka prostaty.

Za równie ważną uważam coroczną kampanię „Czas na wzrok”, w której udzielam się jako ambasadorka szkieł progresywnych Varilux. Znakomicie się sprawdzają choćby podczas prób na scenie, bo nie muszę stale zdejmować i wkładać okularów, żeby a to czytać tekst, który trzymam w ręce, a to kontaktować się z reżyserem na widowni. „Czas na wzrok” to kampania zachęcająca do badań wzroku. Dopóki do niej nie przystąpiłam, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy nieświadomi konieczności dbania o ten nasz, bądź co bądź, najważniejszy zmysł.

Badania wzroku są niezmiernie ważne również dla dzieci. Rodzice czasem nie mają pojęcia, że dziecko ma kłopoty w nauce, dlatego, że nie widzi dobrze. A zdarzają się wady, ku nieświadomości rodziców, np. w jednym oku 0, w drugim, -6 dioptrii. Wada wzroku minus u dzieci jest często związana z astygmatyzmem. Dziecko może mieć zaburzone poczucie przestrzeni, kłopoty z pamięcią i koncentracją, bywa rozdrażnione, ciągle narzeka na ból głowy. Dziecko może ten problem pokonywać wytężając wzrok, bo oko ma jeszcze duże możliwości akomodacji. Optometryści i okuliści, z którymi współpracowałam, uświadomili mi również, jak wielki robimy błąd, kupując plastikowe okulary w aptekach czy drogeriach. Sprzedaje się ich rocznie około 14 mln sztuk! To zbrodnia dla środowiska i dla oczu. Choćby z tego powodu, że prawe oko może przecież potrzebować innej soczewki niż lewe. A tego dowiemy się wyłącznie badając wzrok.

Czy na koniec namówię panią, by zachęciła Polaków do szczepień przecie COVID- 19?

Oczywiście, nie mam żadnych wątpliwości, jak bardzo są potrzebne. Z niecierpliwością czekam na trzecią dawkę, którą będę mogła przyjąć w listopadzie. Zachęcam też do innych szczepień. W tym roku zaszczepiliśmy się już z mężem przeciw grypie i przeciw pneumokokom.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: