Przejdź do treści

Agnieszka Kołodziejska: „Losy splatają się różnie, ludzie potrafią spotkać się na drugim końcu świata i postanowić być ze sobą”

Agnieszka Kołodziejska archiwum prywatne
Agnieszka Kołodziejska archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– W Polsce zostawiła wszystko, co ją ciągnęło w dół, sprawiało, że była na granicy załamania nerwowego. W Meksyku żyje skromnie, prosto, bardzo blisko natury, z dwiema sukienkami w szafie, dwiema parami szortów i parą klapek. Jest najszczęśliwsza na świecie – mówi o jednej ze swoich bohaterek Agnieszka Kołodziejska, dziennikarka, autorka książki „Polacy na emigracji. Dlaczego i po co wyjeżdżamy”.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Jaki jest Polak na emigracji?

Agnieszka Kołodziejska: Jeśli ktoś oczekiwał, że czytając moją książkę, dostanie portret Polaka na emigracji, to się rozczaruje, bo on nie istnieje, choć pewną ich cechą wspólną jest to, że wyjeżdżają, bo szukają dla siebie lepszego życia. To niekoniecznie jednak musi się wiązać z aspektem ekonomicznym.

W takim razie, jakie motywacje stoją za taką decyzją?

Bywa bardzo różnie. Niektórzy zostawiają wszystko. Niektórzy niczego nie zostawiają, tylko cały dobytek zabierają ze sobą. A czego szukają? Czasem przygód. Oczywiście aspekt ekonomiczny też jest ważny, bo bardzo dużo osób wyjeżdża do pracy i w tym wypadku można mówić o ekspatach (specjalistach, którzy opuszczają ojczyznę, aby pracować za granicą – przyp. red.). Niektórzy uciekają przed czymś, np. homofobią. Poza tym nie czarujmy się, nie jesteśmy najszczęśliwszym narodem na świecie, bardzo dużo narzekamy. Ja czuję, że urodziłam się w niewłaściwym miejscu, z moim entuzjazmem i optymizmem trochę tu nie pasuję. Polacy wyjeżdżają też za granicę za miłością, to zdarza się bardzo często. Losy splatają się różnie, ludzie potrafią spotkać się na drugim końcu świata i postanowić być ze sobą. Znam parę, gdzie ona jest z Trynidadu i Tobago, a on jest Polakiem. Poznali się na statku, ale względy praktyczne zdecydowały, że zamieszkali w jej kraju.

Jakie to względy?

Przede wszystkim język. W Trynidadzie urzędowym językiem jest angielski. Dla niej nauczenie się polskiego na pewno byłoby dużo trudniejsze.

Pamiętasz historię emigracyjną, która szczególnie utkwiła ci w pamięci?

Pamiętam dwie dziewczyny, które wyjechały z Polski, bo stwierdziły, że tu nie pasują. Rozumiem to bardzo dobrze, bo obie mają temperament, powiedziałabym, południowy, karaibski, choć jedna z nich wylądowała w Kuwejcie (śmiech). Czasami jest tak, że czegoś szukasz, a znajdujesz coś innego. Ona szukała przygód, a znalazła świetną pracę, która daje jej świetne pieniądze, dzięki którym może spełniać marzenia. Historie tych dziewczyn są mi bardzo bliskie, bo to były decyzje podjęte na zasadzie: „Co ja tu właściwie robię? Pakuję się i wyjeżdżam”.

Agnieszka Kołodziejska / fot. Adam Wołosz

Agnieszka Kołodziejska / fot. Adam Wołosz

Gdy rozmawiasz z Polakami na emigracji, są zadowoleni z decyzji, którą podjęli, czy może jej żałują?

Zależy. Ktoś mi kiedyś napisał na Facebooku: „Nie wierzę we wszystkie emigracyjne historie z happy endem”. Być może ten zarzut wynika z tego, że program telewizyjny, który prowadzę („Polacy za granicą” – przyp. red.), trwa 45 minut. Jeżeli mamy 4–5 bohaterów, trudno zaprezentować w jednym odcinku całą ich historię. I to jest program rozrywkowy, pokazujemy jasną stronę życia na emigracji. Bo kto, komu się nie powiodło, zgłosi się do programu, żeby o sobie opowiedzieć? Tacy już jesteśmy, ja się temu wcale nie dziwię. Natomiast jeśli chodzi o ludzi, których przepytywałam, pisząc książkę, to oni bardziej się przede mną otworzyli. Przed kamerą nie każdy to potrafi. A książka jest bardziej intymna. Mówię: „Słuchaj, posiedzimy sobie, pogadamy, jeśli nie chcesz odpowiadać na jakieś pytanie, to nie odpowiadaj”. Nie ma kamery, nikt nas nie obserwuje. Dzięki temu poznałam masę historii, które nie były fajne.

Możesz powiedzieć coś więcej?

Spotkałam dziewczynę, która razem ze swoim chłopakiem, gdy tylko skończyli 18 lat, wyjechała z Polski. To, że oni się w międzyczasie nie rozstali albo że tam się nie wydarzyła jakaś tragedia, to cud. Podziwiam ich, bo przeszli straszną drogę. Najpierw oszukał ich Polak, który wziął od nich pieniądze i nigdy nie dowiózł na miejsce. Nie było żadnej pracy ani żadnego hotelu. Później były same kłopoty. Ci ludzie nie mieli gdzie mieszkać. Pomieszkiwali u znajomych znajomych, czasami spali w parku. Przez tydzień jedli makaron z cebulą. Nie znali języka. Do Polski nie chcieli wracać na tarczy. Na szczęście dzisiaj mają już swoje mieszkanie. Daria – bo tak ona ma na imię – powiedziała mi ostatnio: „Wiem, że przeszłam bardzo dużo, ale Polska nie dała mi takich możliwości jak Dania”. Zanim im się ułożyło za granicą, minęło półtora roku. Półtora roku! To był dla nich koszmar. Ale się nie poddali. Dzisiaj są małżeństwem, zarobili nawet na to, żeby w Polsce wyprawić huczne wesele. Ta historia mocno tkwi mi w głowie. Myślę sobie, że ludzie potrafią być bardzo silni.

Niektórzy zostawiają wszystko. Niektórzy cały dobytek zabierają ze sobą. A czego szukają? Czasem przygód. Aspekt ekonomiczny też jest ważny, bo bardzo dużo osób wyjeżdża do pracy. Inni wyjeżdżają za miłością albo przed czymś uciekają, np. homofobią

Jakie cechy charakteru są niezbędne, żeby poradzić sobie na emigracji? Może to nie jest dla każdego?

Ciekawe pytanie. Nie myślałam o tym w ten sposób. Jednak moja siostra jest dowodem na to, że nie trzeba mieć raczej żadnych specjalnych cech. Kiedyś nie potrafiła sobie zrobić kanapki, zadbać o porządek wokół siebie. Była w domu drugim dzieckiem, a to młodsze zwykle ma więcej forów. Musiała wyjechać z Polski, bo tutaj nie miała żadnych perspektyw, a okazało się, że za granicą sobie poradziła. Nie dawałam jej na to szans, potwornie się o nią bałam. Być może to wszystko w niej drzemało, tylko potrzebowało zapalnika?

A jak jest z adaptacją do życia w nowych warunkach, w obcym kraju?

Niektórym przychodzi to bardzo łatwo, bo są otwarci, ekstrawertyczni, a innym trudno. Niektórzy z lokalną społecznością nie chcą się integrować, ale to jest ryzykowne i może mieć fatalne skutki. Pamiętam parę z dwójką dzieci. On pracował, ona nie. On świetnie sobie radził z obcym językiem, ona go nie znała. Kiedy się rozstali, nikt nie chciał jej pomóc, bo matka z dwójką dzieci, do tego nieznająca języka emigrantka, to kłopot. Nikt jej nie chciał zatrudnić, więc musiała wrócić do Polski. Z tego rodzą się rodzinne tragedie, gdy dzieci mają rodziców w różnych stronach świata.

Czasem, pomimo dobrych chęci, jest trudno, jak u Moniki, która mieszka w Meksyku. Śmieję się, że mogłaby zagrać w kolejnej części „Jedz, módl się i kochaj” zamiast Julii Roberts. Ona jest klasycznym przykładem kogoś, kto miał wszystko i to stracił. Redukcja etatów w firmie, zdrowie, które się posypało, rozwód, wyjazd dorosłej córki na studia. Została sama. Aż poznała o kilkanaście lat młodszego faceta, który zabrał ją do Meksyku.

I?

Wyglądało to tak: najpierw jest przeszczęśliwa, a potem zaczyna się zastanawiać: „Co ja zrobiłam?”. Nie zna hiszpańskiego, boi się wychodzić z domu, na zakupy, czuje się nie na miejscu. Jednak dzięki wsparciu bliskiej osoby stała się dziewczyną, która teraz nie wyobraża sobie innego życia. W Polsce zostawiła wszystko, co ją ciągnęło w dół, sprawiało, że była na granicy załamania nerwowego. Tam żyje skromnie, prosto, bardzo blisko natury, z dwiema sukienkami w szafie, dwiema parami szortów i parą klapek. Jest najszczęśliwsza na świecie. Ale ten proces trwał i był bardzo trudny, choć niewątpliwie byłby dużo trudniejszy, gdyby była tam sama i nie miała wsparcia.

W rozmowach z twoimi bohaterami przewija się tęsknota za Polską? Czegoś im brakuje?

To są dwa różne pytania i nawet kiedyś się zastanawiałam, które zadawać. W programie zadajemy pytanie: „Za czym z Polski tęsknisz najbardziej?”. Ale można zadać też pytanie: „Czy tęsknisz za Polską?”. I tutaj odpowiedzi są skrajnie różne. Najczęściej, jeżeli chodzi o młodych ludzi, na pytanie: „Czy tęsknisz za Polską?”, odpowiadają, że raczej nie. Świat się skurczył, z każdego miejsca na Ziemi można dość szybko wrócić, gdyby się coś działo. Wiele osób ułożyło sobie życie na emigracji. Ale są tacy, którzy bardzo tęsknią. Jedna z moich rozmówczyń, po pięćdziesiątce, najpierw przez półtorej godziny opowiadała mi o naprawdę fajnym życiu na Wyspach Brytyjskich. Jej mąż w pewnym momencie wyszedł i pokazał mi wielki drewniany kij z pętami kiełbasy, którą sam robi, bo za domem zbudował wędzarnię. Kupili dom na kredyt. Wszystko grało. Gdy więc zadałam jej pytanie: „Czy jesteś tam szczęśliwa?”, spodziewałam się usłyszeć: „Oczywiście”.

A usłyszałaś?

„Nie. W Polsce miałam zawód, wykształcenie. Czy ty myślisz, że chciałam sprzątać w szpitalu? Mój kraj mnie wygnał, jestem wściekła na Polskę, na nasz rząd. Nie było w nim dla mnie pracy ani przyszłości, musiałam wyjechać, ale tęsknię za Polską, tam jest mój dom. Nie jestem szczęśliwa, ja tu po prostu żyję”. Takie historie też się zdarzają, ale w mniejszości. Większość ludzi decyzję o wyjeździe podejmuje bardzo świadomie. I to nie jest tak, jak kiedyś, że aby popłynąć do Stanów, musiałaś telepać się statkiem i była to wyprawa właściwie w jedną stronę, na całe życie. Teraz, jeśli coś nie pójdzie, naprawdę można wrócić.

Świat się skurczył, z każdego miejsca na Ziemi można dość szybko wrócić, gdyby się coś działo. Wiele osób ułożyło sobie życie na emigracji. Ale są tacy, którzy bardzo tęsknią

Ci nieszczęśliwi – wracają?

Większość nie. Gdy z wydawcą książki doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby dopisać rozdział o Polakach, którzy wracają z emigracji, ciężko było mi ich znaleźć. Ale znalazłam kilka takich osób. Andrzej wrócił, ponieważ jego dziewczyna, z którą był w związku na odległość, zaszła w ciążę. Wiola, która 17 lat mieszkała na Wyspach Brytyjskich – była zresztą bardzo bliską przyjaciółką mojej siostry – wróciła, choć była na etapie kupowania tam domu. Podpisała już nawet z partnerem dokumenty, ale zapytała go: „Co ty na to, żebyśmy wrócili?”. On: „Pogadajmy o tym”. I w jedną noc podjęli decyzję, że wracają. Powiedziała mi, że jak już o tym zdecydowali, poczuła wielką ulgę. Przez 17 lat jednak nie czuła się tam dobrze jak w domu. Wkładała wysiłek w to, żeby jakoś funkcjonować w tamtejszym społeczeństwie. A trzecia dziewczyna wróciła, bo rozpadł jej się związek i chciała ratować siebie oraz swoje zdrowie psychiczne. Mieszkała w Egipcie przez 5 lat ze swoim chłopakiem, ale tam mocno coś nie poszło i stwierdziła, że musi uciec od niego dalej niż na 100 kilometrów.

Związki, relacje, o tym często wspominasz. Jak to jest, gdy Polka/Polak wiążą się z kimś z zupełnie innej kultury, z „innego świata” i się tam przeprowadzają? Jak taki związek jest postrzegany? Zostaje szybko zaakceptowany?

Miałam do czynienia głównie z ludźmi, którzy w takich sytuacjach zostali dobrze przyjęci. Jeżeli dwie osoby tworzą związek „binacjonalny”, to najczęściej są troszeczkę inne niż reszta społeczeństwa, bardziej otwarte. Ludzie boją się nawet subtelnych różnic kulturowych. Tego, że nie ma się wspólnego tła historycznego. A ta otwartość może wynikać z tego, że te osoby pochodzą z rodzin, dla których związek „binacjonalny” to w ogóle nie jest temat do rozważania, dyskusji.

Przyjmują to.

Tak. Na zasadzie: „Mój syn zakochał się w Polsce. Wspaniale”. Oczywiście to bywa trudne, bo często rodziny obcokrajowców, z którymi wiążą się Polki/Polacy, nie mówią po angielsku. I to jest bardzo często powód, dla którego rodzice-emigranci, chcą, aby ich dziecko znało polski. Chodzi o to, żeby ich dzieci miały kontakt z polskimi dziadkami.

Najodleglejszy, najbardziej egzotyczny kraj, w którym byłaś, to…

Trynidad i Tobago. Jak mi produkcja powiedziała: „Lecimy do Trynidadu”, odpowiedziałam: „Zaraz, to przecież miasto na Kubie, a na Kubie już byliśmy…”. Aż mi się głupio zrobiło, bo mam 61 krajów na koncie, a nie miałam zielonego pojęcia, gdzie to jest! Tryninad i Tobago leży przy Ameryce Południowej, to taki karaibski raj. Ekwador to też kraj mocno inny niż reszta świata, którą znam. Oraz Alaska. Spodziewałam się zimnego miejsca, smutnego, choć pięknego przyrodniczo, a tam nie było śniegu, chodziłam w klapkach. Chciałabym tam jeszcze wrócić.

A najbardziej przereklamowany kraj?

Kanada (śmiech). Przereklamowany z mojego punktu widzenia, zanudziłabym się tam na śmierć. Kanadyjczycy wieczorem idą obejrzeć mecz hokeja i już. Potwornie nudnym miastem okazało się Toronto. Ottawa wydała się malutka. Dlatego w Kanadzie będą przeszczęśliwi ludzie, którzy szukają spokoju, tolerancji, stabilizacji finansowej i zawodowej.

Mówisz, że nie do końca pasujesz do Polski. Myślałaś, żeby się stąd wyprowadzić?

Myślałam. Zawsze powtarzam, że właściwie potrzebuję tylko zapalnika. Mogłaby być nią np. druga osoba, z którą chciałabym to zrobić, a która powiedziałaby: „Wyjeżdżamy”. Fakt, mam zawód, który ciężko wykonywać z zagranicy; praca w radiu wymaga, aby być tutaj i to jest praca w języku polskim. Nie mam niestety w ręku fachu, który mogłabym wykonywać na emigracji. A inna rzecz jest taka, że jeszcze nie znalazłam miejsca, do którego bezwarunkowo mogłabym się przenieść. Trawa u sąsiada zawsze jest bardziej zielona. Jak spędzisz gdzieś trochę czasu, to widzisz, że wszystko wcale nie jest takie super.

To nie wszystko. Do niektórych krajów możesz pojechać tylko na tyle, w jakim stopniu pozwala wiza turystyczna. Albo nie możesz kupić ziemi, domu, mieszkania, bo jesteś obcokrajowcem. Chyba że wyjdziesz tam za mąż. Ale szukam takiego miejsca dla siebie, nie chciałabym się w Polsce zestarzeć.

Myślę, że gdy trafisz na właściwe miejsce, od razu to poczujesz.

Też tak uważam.

„Polacy na emigracji. Dlaczego i po co wyjeżdżamy”, Agnieszka Kołodziejska, wyd. W.A.B. 2023.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: