Przejdź do treści

„Za mało mamy zgody na to, że podlegamy rytmowi, że nie da się zrobić tak, aby cały czas było tak samo”. Dlaczego zima bywa tak trudna i jak sobie pomóc, mówi Nina Czarnecka

Nina Czarnecka / fot. Marta Brylińska
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Jesień i zima są czasem zwolnienia. Osoby, które są nastawione na produktywność, osiąganie, zdobywanie, są bardzo napędzane światłem i mają dużą potrzebę bycia na zewnątrz, nieustannego robienia czegoś, mogą odczuć, że robi im się trudno. Ale pokuszę się o twierdzenie, że im tym bardziej te pory roku są potrzebne, żeby nauczyły się zwalniać – jak sprawić, żeby chłodniejsze miesiące nie były w naszym życiu czasem w rytmie „byle przetrwać”, co nam daje „zimno i ciemno”, jak doświadczać zimy i po co jest nam ona właściwie potrzebna, porozmawiałam z Niną Czarnecką – autorką popularnego bloga „Blimsien” i książki „Ciepło. Najprzytulniejszy poradnik osiędbania”.

 

Alicja Cembrowska: Lubi pani zimę?

Nina Czarnecka: Trudne pytanie na początek [śmiech]. Nie jest to z pewnością moja ulubiona pora roku, ale już nie jest tak, jak kiedyś, że bardzo cierpię. Teraz raczej szukam zadowolenia. Ciężko tak kategorycznie wybierać pomiędzy „lubię” i „nie lubię” w momencie, kiedy zaczyna się postrzegać coś w kategoriach rytmu, cykliczności, koła, a nie samodzielnych, osobnych elementów, i wie się, po co to jest i jak tym zarządzać. Już nie myślę, czy lubię, czy nie lubię, a raczej co mogę zrobić, żeby sobie pomóc i jak najlepiej wykorzystać ten czas.

Lato kojarzy się z wykorzystywaniem czasu. Jest ciepło, jasno, kolorowo. Zimą to tylko siedzenie pod kocem i ciemność. Przyjmijmy jednak, że nie chcemy, żeby zima była „czasem na przeczekanie”. Jak wyciągnąć z niej coś więcej?

Warto chyba zacząć od przyjrzenia się, jak jesteśmy zbudowani, ile potrzebujemy odpoczynku i ile jesteśmy w stanie przyjąć, czego mamy za mało, czego za dużo. Ja tu posiłkuję się ajurwedą, która w zachodnim świecie nazywana jest systemem medycznym, ale tak naprawdę jest to kompendium wiedzy o tym, jak dobrze żyć. Pochodzi z Indii sprzed 5000 lat. Ajurweda dzieli ludzi na trzy konstytucje. Możemy dowiedzieć się, z czego one się składają, i zrozumieć, dlaczego niektórym zimą jest łatwiej, a innym trudniej. Te konstytucje odnoszą się do całego świata natury, do cyklu, ale nie tylko rocznego – również dobowego, miesiączkowego, do całego życia człowieka.

Jesień i zima są czasem zwolnienia. Osoby, które są nastawione na produktywność, osiąganie, zdobywanie, są bardzo napędzane światłem i mają dużą potrzebę bycia na zewnątrz, nieustannego robienia czegoś, mogą odczuć, że robi im się trudno. Ale pokuszę się o twierdzenie, że im tym bardziej te pory roku są potrzebne, żeby nauczyły się zwalniać, dostrzegły, że muszą odpocząć, być bardziej bierne, zwrócone bardziej do siebie.

Uważam, że jesień i zima mają wspaniały potencjał, ale musimy zrozumieć ich inność. Są bardziej powolne, nieraz dołujące, ale paradoksalnie też właśnie dlatego mogą motywować do aktywności.

W ajurwedzie jest vata, pitta i kapha. Kiedy określimy, która konstytucja jest nasza, to zrozumiemy, dlaczego zimą nie chce nam się nic lub właśnie wręcz przeciwnie?

Jako pewne uogólnienie możemy tak powiedzieć. Nie potrzebujemy jednak żadnej profesjonalnej ajurwedyjskiej diagnozy, jeśli nie jest ona potrzebna do bardziej skonkretyzowanych informacji na nasz temat. Możemy to zaobserwować. Jak się czuję, kiedy jest gorąco i sucho? Jak się czuję, kiedy jest zimno i sucho? Jak się czuję, kiedy jest zimno i wilgotno?

Gdy zaczęłam obserwować siebie, zauważyłam, że chociaż bardzo potrzebuję światła, więc jest mi ciężko zimą, to jednocześnie nie jest to wcale najgorszy dla mnie czas. Nawet lubię listopad po ekspansji i chaosie lata, ale czas od stycznia do marca, kiedy jest mokro, wilgotno, zimno i szaro, już się robi coraz jaśniej, ale jeszcze nie ma na czym oka zawiesić, bo wszystko jest brzydkie, to w moim odczuciu najtrudniejsze wyzwanie. W ajurwedzie jest natomiast zasada, że „podobne wzmacnia podobne”. Czyli jeśli na przykład lubię leżeć pod kocykiem i oglądać serial, to będę sobie szukać takich aktywności, które jeszcze bardziej ten stan pogłębiają.

Nina Czarnecka / fot, Marta Brylińska

Jeżeli jestem mocno pobudzona, pomysłowa, roztrzepana, wszędzie mnie pełno i chcę się zajmować wszystkim i może nawet nie kończę rzeczy, to ciężko mi będzie się pod ten koc wpakować i nic nie robić. Osoby o bardziej melancholijnej naturze będą natomiast szukać okazji, by jeszcze bardziej zwolnić. Fajnie jest to przełamywać i próbować zrównoważyć.

Podejrzewam, że wielu osobom trudno nawet zdiagnozować, czego chcą i potrzebują. Mamy elektryczność, pracę zdalną, komputery. Teoretycznie niemal cały rok możemy funkcjonować tak samo. A praktycznie? Co się zmienia, gdy robi się zimno? Jak się do tego przygotować?

To, jak się przygotować do zimy, w dużej mierze zależy od tego, jak bardzo zaburzamy naturalny rytm w ciągu całego roku. Wiadomo, że zdobycze cywilizacji z jednej strony ułatwiają nam życie, ale z drugiej wiele psują. I to odnosi się nie tylko do rytmu rocznego, bo wystarczy pomyśleć, że cały świat funkcjonuje w rytmie dostosowanym pod mężczyzn, czyli pod ich hormony. Tam nie ma cykliczności. Kolejny przykład to rytm dobowy, który już jest wspólny dla kobiet i dla mężczyzn, ale też się zmienia. I tutaj chodzi chociażby o światło. Co jest wygodne, ale przeszkadza nam dostosować się do rytmu jesienno-zimowego? Nadmiar światła i przegrzewanie.

Kiedy robi się ciemniej, mamy mniej witaminy D pozyskiwanej ze słońca, ale jednocześnie szybciej wydziela się melatonina, która jest produkowana po to, żebyśmy mogli łatwo i głęboko zasypiać. Jeżeli jednak naświetlamy się ekranami do późna, oglądamy filmy, scrollujemy śmieszne obrazki, to uniemożliwiamy ciału przygotowanie się do snu. Tak naprawdę my nawet nie musimy się szczególnie szykować do zimy. To jest tak, jakby zapytać wiewiórkę, co ona musi zrobić przed chłodniejszymi dniami. Nic. To dzieje się samo. Wystarczy nie przeszkadzać.

W ajurwedzie jest zasada, że „podobne wzmacnia podobne”. Np. osoby o bardziej melancholijnej naturze, aby odpocząć, będą szukać okazji, by jeszcze bardziej zwolnić. Fajnie jest to przełamywać i próbować zrównoważyć. Nie da się odpocząć, wciąż używając tych samych zmysłów

Wystarczyłoby obserwować ciało i podążać za jego potrzebami… Jak jeszcze przeszkadzamy w tym naturalnym procesie „przestawienia się” na zimę?

Jemy egzotyczne produkty. A dokładniej – wyciągamy z kontekstu różne dietetyczne porady i wydaje nam się, że na przykład modny koktajl z jarmużu każdemu służy tak samo. Nie zastanawiamy się, w jaki sposób potwierdzono korzystne działanie danego produktu. Na kim to sprawdzono? Na kobietach, mężczyznach? W jakim są wieku, gdzie żyją, jaki prowadzą tryb życia?

Paradoksalnie wydaje mi się, że mniejsze możliwości dawały nam więcej zdrowia, bo podążaliśmy za naturalnym cyklem i przecież stąd się wzięły różne porady babć, ale też dawne systemy medyczne. Pod koniec lata jesteśmy wysuszeni i przegrzani. Więc natura daje nam soczyste owoce. Śliwki czy brzoskwinie, które sprawiają, że tkanki się nawilżają. Takie owoce też schładzają ciało, więc jeżeli jemy mango czy banany w lutym, w którym jest zimno i wilgotno, to nie pomagamy organizmowi. To jest czas na przetworzenie tych owoców i kompot z rozgrzewającymi przyprawami.

Warto zwrócić uwagę, że gdy jest naprawdę bardzo zimno, to mamy naturalny odruch sięgania po to, co tłuste, bardziej kaloryczne, upieczone, uduszone, wolno gotowane, mocniej przyprawione. Jest to również związane z nabraniem dodatkowej warstwy tłuszczyku, która nas ochroni przed zimnem. To się zawsze działo naturalnie. Ludzie nie mieli owoców, więc zaczęli jeść kiszonki. Latem raczej sięgamy po świeże produkty, a nie słoiki z przetworami.

I podkreślę – to nie jest tak, że natura nam coś daje. My jesteśmy częścią natury i ta natura przez swoją cykliczność przygotowuje nas do kolejnej pory roku i robi to, jeśli jej nie przeszkodzimy, bardzo powoli. Nie jest tak, że jest czerwiec i nagle budzimy się w ciemnym listopadzie. To się dzieje stopniowo. Pytanie, co my z tym zrobimy? Możemy na przykład w środku zimy uciec do ciepłego kraju. Ciało miało sygnał, że jest zimno i ciemno, więc potrzebuje więcej kalorii i snu i nagle zostaje przeniesione na dwa tygodnie do Tajlandii. Chce z nami współpracować, więc robi wszystko, żeby się dostosować do nowych warunków, chociaż raczej będzie zdziwione. A po dwutygodniowym urlopie znowu leci do grudniowej Polski.

Czyli ucieczka od zimy na rajskie wakacje to niekoniecznie dobry pomysł?

Tak uważam, ale też nikogo za to nie potępiam. Zdaję sobie sprawę, że dla kogoś może być to kwestia zdrowia psychicznego, więc dwa tygodnie słońca i odpoczynku będą ważniejsze niż jet lag. Kolejna kwestia jest taka, że nie musimy nigdzie lecieć, żeby się porządnie zaburzyć. Możemy to zrobić na miejscu. Ja natomiast wybieram opcję współpracy z cyklem, chcę go zrozumieć, żeby jak najlepiej dopasować do niego swoje aktywności.

Znam dużo ludzi, którzy boją się, że przytyją zimą, bo wciąż chce im się jeść, tak nagrzewają mieszkanie, że całą zimę chodzą w krótkich spodenkach, forsują ciało, bo przecież zaraz znowu lato.

Dużo do myślenia dał mi przykład drzewa. Nigdy nie spodziewałabym się po drzewie, że będzie zawsze owocował, albo kwitło przez cały rok. To jest naturalne, że drzewo ma swój cykl. Zaczęłam się zastanawiać: skoro w kontekście roślin jest to dla mnie zupełnie normalne i akceptowalne, to dlaczego nie potrafię z taką samą łagodnością podejść do siebie? Jak to jest, że od siebie wymagam cały czas takiej samej produktywności, takiej samej ochoty na robienie intensywnego treningu, takiego samego apetytu?

Często mamy ulubioną listę zakupów i nieświadomie jemy cały czas tak samo – bo możemy, bo w sklepach jest wszystko, mamy do tego dostęp. Tak samo jest z aktywnością fizyczną – wiele osób ma tak ułożony plan dnia, że o 20:00 idą na pobudzający trening. Latem to może działa, bo jesteśmy aktywni dłużej, ale zimą?

Za mało mówi się o świadomości związanej z różnymi cyklami. I za mało mamy w sobie zgody na to, że podlegamy jakiemuś rytmowi, że nie da się zrobić tak, żeby cały czas było tak samo. Widać to też w powszechnej niezgodzie na starzenie się czy chorowanie. Zrozumiałe, że każdy chce być w dobrej formie, ale tak nie działa świat.

Może być tak, że kobiety mają większe predyspozycje do tego, by cykliczność rozumieć, bo przeżywają to w swoim ciele. Chociaż jeszcze kilka lat temu nie rozmawialiśmy o cyklu miesiączkowym tak otwarcie. Teraz to się zmieniło i kobiety też bardziej przyglądają się, co się z nimi dzieje w konkretnych fazach

Mnie zawsze się wydawało, że nie lubię zimy i zimna, ale zauważam, że znacznie lepiej mi się funkcjonuje w tym czasie. Szybciej myślę, bardziej się skupiam.

Jest duża grupa osób, którym lepiej się myśli, gdy jest chłodno. Wyostrza im się umysł, nie są zmęczone, napuchnięte i wkurzone upałem. Inni czują się zimą jak mucha w smole. I to jest właśnie najważniejsze – musimy zrozumieć, że jesteśmy różni. Niektórym świetnie funkcjonuje się w upale i rozwijają pasje, a inni muszą przeleżeć ten czas w cieniu.

Latem się tyle dzieje, że podziwiam osoby, które mają siłę na cokolwiek.

Lato wyciąga energię, angażuje bardzo nasze zmysły. Dookoła jest dużo wszystkiego. Ptaki, owady, zwierzęta, zapachy, kolory, jasne światło, więcej zmienności. Jesień i zima dają nam taką pustkę. Zabierają zapachy, kolory. Wszystko jest szare. Robi się ciemno i nastają momenty skupienia się na swoim wnętrzu, na relacjach z najbliższymi, na pasjach albo na nauce czegoś nowego. Nie wychodzimy też tak często na zewnątrz. Latem to rower, rolki, weekend na Mazurach i wypad do Trójmiasta. Bo jest ciepło, bo trzeba korzystać. Zima daje nam przestrzeń, którą można zagospodarować inaczej, wolniej.

Warto też zwrócić uwagę, że jak robi się ciemno i zimno, to mamy taką naturalną potrzebę gromadzenia się. Idziemy na cmentarz, myślimy o zmarłych, potem mamy Boże Narodzenie. Prawie każda kultura ma święto, które jest związane ze światłem. I to właśnie wtedy, kiedy jest ciemno, kiedy my potrzebujemy usiąść razem. Palić świeczki, mieć światełka choinkowe i dawać sobie pokrzepienie, że będzie lepiej. Zimę właściwie kończy Wielkanoc, która też jest odzwierciedleniem naturalnej potrzeby świętowania nadchodzącego życia. Zatem święta też są bardzo osadzone w cykliczności, w naszych psychicznych potrzebach.

Większość książek o zimie i cykliczności, na które trafiłam, napisały kobiety. Sylvia Plath w swoim wierszu „Zimowanie” pisze: „Nie ma nic do roboty, to czas odpoczynku. […] Zima jest dla kobiet – Kobieta, nieruchoma z robótką w ręce, Przy kołysce z połówki włoskiego orzecha, Wśród chłodu cebulka jej ciała jest zbyt ospała, by myśleć”. Uważa pani, że faktycznie zima jest dla kobiet?

Ja tego tak nie czuję, chociaż gdybyśmy chciały pójść w stronę żeńskiej i męskiej energii, to mogłybyśmy uznać, że energia kobiet jest bardziej o przyjmowaniu i byciu; a męska o wychodzeniu do świata, o aktywności. Żeńską energię reprezentuje Księżyc i noc, a męską Słońce i dzień. Być może z porami roku też mogłybyśmy w ten sposób to dostosować, ale nadal nie możemy zapominać, że mamy w sobie obie te energie i warto je równoważyć.

Może być jednak tak, że kobiety mają większe predyspozycje do tego, żeby cykliczność rozumieć, bo przeżywają to w swoim ciele. Chociaż jeszcze kilka lat temu nie rozmawialiśmy o cyklu miesiączkowym tak otwarcie. Teraz to się zmieniło i kobiety też bardziej przyglądają się, co się z nimi dzieje w konkretnych fazach.

Zima jest czasem na odpoczywanie?

Tak, tylko znowu pojawia się pytanie, jak my rozumiemy odpoczywanie. Ja z pomocą ajurwedy zrozumiałam, że opacznie rozumiem ten stan, bo znowu zastosowanie ma tu zasada, że podobne przyciąga i wzmacnia podobne. Cały dzień pracuję przed komputerem i piszę, odpisuję na maile, dzwonię, czyli jest to praca umysłowa i siedząca. W końcu mam czas dla siebie i co robię? Oglądam rzeczy w internecie, czytam książki, oglądam film. Jak jeszcze projektowałam ubrania, często chodziłam na wystawy i wydawało mi się, że odpoczywam, bo przecież są to rzeczy, które interesują mnie prywatnie.

W rzeczywistości cały czas korzystałam z tych samych zmysłów. Umysł nie do końca rozróżnia, czy ja teraz pracuję przez osiem godzin, czy robię coś, za co ktoś mi zapłacił, a potem uczę się języka, bo mam ochotę, albo wymyślam kreatywne projekty, a następnie idę na wystawę. Ostatecznie mózg robi to samo: analizuje, dekoduje. To jest wciąż ten sam mechanizm.

Będąc w takim kołowrotku, ciężko sobie powiedzieć, że najlepszym odpoczynkiem będzie kontakt z naturą, zwolnienie, może wysiłek fizyczny. Myślę, że często mylimy odpoczynek z rekreacją. I to jest taka pułapka zimowo-jesienna, że czasami cały dzień leżymy z telefonem na kanapie lub oglądamy cały sezon serialu na Netfliksie i myślimy, że to odpoczywanie. Niestety binge-watching czy scrollowanie sprawia, że jesteśmy bardziej zmęczeni i przebodźcowani.

Warto przyjrzeć się, jakie pory roku sprzyjają różnym aktywnościom i nauczyć się angażować inne zmysły w odpoczywanie. Dla osoby, która cały dzień pracuje fizycznie, lepsze może być sudoku, dla kogoś, kto siedzi przed komputerem – spacer.

Marta Młyńska

Myślę, że zima wielu osobom kojarzy się z nudą. A nuda to stan, z którym absolutnie nie chcemy się oswoić.

Nieustannie nam się wydaje, że musimy robić coś produktywnego, policzalnego, coś osiągać. Im bardziej się pobudzamy, tym bardziej czujemy potrzebę jeszcze większego pobudzenia, a jednocześnie ta nuda staje się takim kompostownikiem, do którego wrzucamy różne myśli i wrażenia. Jeżeli my cały czas dorzucamy do tego nowe rzeczy i one nigdy nie mają momentu oddechu, żeby tam się uklepać, przefermentować i się w coś zamienić, to nic nie będziemy z tego mieli. Gdy tak dorzucamy, to w końcu ten kontener się przepełni.

Dla mnie nuda to taki moment, w którym do głowy mogą przyjść te wszystkie kumulowane dobre pomysły. Wtedy mogę poczuć, czego ja chcę, czego jestem głodna, jeśli chodzi o wrażenia, kontakty międzyludzkie, nowe wyzwania w życiu. To jest chwila, kiedy w końcu mogę usłyszeć siebie. Wtedy to wszystko, co się działo wcześniej, zebrane wrażenia, bodźce i informacje mogą się przetrawić.

Napisała pani poradnik osiędbania. Czym jest osiędbanie?

Ideę osiędbania zaczęłam propagować około 7 lat temu, gdy w Polsce nadal pokutował mit „kobiety zadbanej”, czyli ładnie ubranej, w kanonie, próbującej się odmłodzić. „Kobieta zadbana” zawsze ma ładnie zrobione paznokcie, ułożone włosy, dba o swoją urodę. Nie ma w tym nic złego. Doszłam jednak do wniosku, że dla mnie to dbanie o siebie ma inny wymiar.

Jaki?

Dla mnie to może być psychoterapia, rozwój osobisty, odpoczynek, ale też nicnierobienie. Ale też na przykład morsowanie, chodzenie na saunę, zadbanie o przestrzeń domową, o swoje finanse. Wymyśliłam kilka takich kategorii i stworzyłam koło osiędbania. Chodziło mi jednak o to, żeby dzięki temu być dla siebie jak mądry rodzic. Zauważyłam, że ludzie, gdy słyszą o dbaniu o siebie, to mają pociąg do wizji w stylu „maseczka w wannie z bąbelkami” albo „serial i wino”. To pobłażanie sobie.

Dziecku też przecież pozwalamy zjeść słodycze, ale potem musi umyć zęby. Możemy przechodzić całą sobotę w piżamie, ale to nie oznacza, że każdy dzień będzie tak wyglądał. W stosunku do dzieci potrafimy zachować tę równowagę, staramy się dawać im zarówno przyjemność, jak i te rzeczy, które są potrzebne dla ich rozwoju i zdrowia. Ze sobą mamy większy problem. A powinniśmy dawać sobie zgodę na radość, czas bezproduktywny, jednocześnie nie ulegać wszystkim zachciankom, mądrze zaspokajać swoje potrzeby.

Cały weekend przed ekranem z czipsami i lodami – może dla niektórych to metoda na ucieczkę przed ciszą, refleksyjnością, ciemnością? W takich warunkach łatwo wpaść na pomysł konfrontacji z jakimiś trudnymi doświadczeniami.

Jesień i zima zapraszają do myślenia o przemijaniu. Również o własnym przemijaniu. Spadają liście z drzew, zwierzęta się nie rozmnażają, tylko próbują przetrwać, zachować rezerwy na przyszłość. My też się mierzymy z kruchością i ta kruchość może się różnie objawiać. Może tym, że odchodzą nasi bliscy? Oczywiście niekoniecznie jesienią i zimą, ale wtedy właśnie ich wspominamy. A może tym, że minął kolejny rok i za chwilę skonfrontujemy się z tym, co się w nim wydarzyło? Może przypomną nam się zeszłoroczne postanowienia? Zadamy sobie pytanie, gdzie teraz jesteśmy? Bez wątpienia jest to czas podsumowań. Czas przyglądania się, co się udało, co się nie udało. Co zostało zrobione, co jeszcze jest do zrobienia.

Od czego zacząć, jeżeli do tej pory zima była dla nas okresem, który po prostu jakoś trzeba przetrwać, ale teraz chcemy, żeby stała się ciekawym i pożytecznym czasem?

Świetną praktyką jest znalezienie w swoim sąsiedztwie, w okolicy pracy lub domu, jednego drzewa lub krzewu i przyglądanie mu się codziennie. Ważne, żeby nie było zimozielone i jednak gubiło liście. Przebywajmy pod tym drzewem, zobaczmy, jak ono się zmienia. Czasami nam się wydaje, że ono jest takie samo w listopadzie, w marcu i w grudniu. To nieprawda. Fajnie jest patrzeć na proces, jaki przechodzi roślina. Pomoże nam to zrozumieć sezonowość.

Mam jeszcze jedną poradę, może trochę dziwną, ale myślę, że bardzo pożyteczną dla osób, które dużo korzystają z mediów społecznościowych. Bardzo pomogło mi odlajkowanie kont z całkiem innych kręgów kulturowych. Zrezygnowałam z obserwowania surfingu i kadrów ze słonecznej Kalifornii, a zwróciłam się w stronę krajów skandynawskich. Zamiast wzdychać za ulubionymi porami roku, przekonałam się, jak ludzie czerpią z sezonowości, jak korzystają z jesieni i zimy, jaki to piękny czas i jak wiele można w nim zrobić. Polecam szukać mikrozachwytów, więcej spać, przytulać się i zadbać o zmysł dotyku. Słuchać szurających pod butami liści, pić gorące napary, karmić się pięknem świata, celebrować i na bieżąco cieszyć się tym, co nas otacza. Nie czekać na weekend, na lato, na piątek. Tylko od nas zależy, czy będziemy miały ochotę na uważność i dostrzeganie zalety, czy przez pół roku będzie nam źle i niedobrze. Szkoda życia.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: