„Coraz więcej kobiet wychodzi z cienia”. O społecznym nakazie samopoświęcania rozmawiamy z psycholożką Anną Mochnaczewską-Kałasą
Bądź grzeczna, miła, uczynna. Nie powinnaś myśleć o sobie, egoizm to bardzo brzydka cecha, zwłaszcza u kobiety. Musisz zadbać o dom, rodzinę, przyjaciół, pracę, właściwie o wszystkich – z wyjątkiem siebie. To schemat samopoświęcenia, w który uwikłane są tysiące kobiet. Czemu dajemy się w niego wtłoczyć, jak się z niego wyzwolić i dlaczego warto zawalczyć o siebie wyjaśnia Anna Mochnaczewska-Kałasa, psycholożka i psychoterapeutka, założycielka Centrum Terapii Schematu w Warszawie.
Aneta Wawrzyńczak: Kobiety często poświęcają się dla innych, odsuwając same siebie na dalszy plan, a nawet o sobie zapominając całkowicie. Teza słuszna czy wydumana?
Anna Mochnaczewska: Myślę, że jeszcze, niestety, słuszna. Co prawda coraz więcej kobiet zaczyna więcej robić dla samych siebie, wychodzić z cienia, nabywać coraz więcej praw, między innymi dzięki różnym akcjom społecznym, chociażby ostatnio „Nie przepraszam za…” Fundacji Sukces Pisany Szminką. Wciąż jednak w naszej kulturze funkcjonuje traktowanie kobiet jako tego „elementu” rodziny, który się poświęca – a przynajmniej powinien.
Cytując chociażby socjolożkę Suzannę Danutę Walters: „wystarczy tylko zerknąć na literaturę dotyczącą psychoterapii, aby udowodnić na przykład, że to od kobiet w rodzinie oczekuje się opieki i troski”.
To jest właśnie archetyp matki: od wieków opiekowała się domem i partnerem.
Bo co innego miała robić? Przez wieki kobiety były upośledzone ekonomicznie, bez partnera u boku były społecznie trędowate, a wręcz skazane na fizyczne unicestwienie. Tak jak obecnie w Afganistanie: wdowy lądują na ulicy, a w ostateczności wiele z nich popełnia samobójstwo poprzez samospalenie.
Podobnie jest w Indiach, gdzie kobiecie, która staje się wdową, goli się głowę. I jeżeli dzieci się nią nie zaopiekują, to pozostaje jej przytułek dla wdów, który jest de facto umieralnią.
A to tylko wierzchołek góry lodowej – prawa polityczne, dostęp do edukacji, praca zawodowa kobiet na masową skalę to „wynalazek” dopiero XX wieku. Pytanie, z czego to wynika: z uwarunkowań biologicznych – bo to kobieta w końcu rodzi dzieci, przez co przy każdym jest na jakiś czas niejako wyłączona z pozadomowego środowiska – czy też politycznych, kulturowych, społecznych, religijnych?
Z tego wszystkiego naraz. Począwszy od kwestii biologicznych, bo to od kobiety od zawsze zależało „dostarczenie” potomstwa i zadbanie o nie.
Łącznie z tym, że stosunkowo do niedawna uważano, iż za płeć dziecka odpowiada matka. Co skutkowało dramatami kobiet oskarżanych przez małżonków, że nie potrafią dać im syna.
I co pokazuje, że syn był, a w niektórych kulturach wciąż jest, traktowany jako lepsze dziecko. Ten biologiczny czynnik z kolei implikował czynnik społeczny, to znaczy nastawienie do kobiet, umiejscowienie ich w domu, a co za tym idzie – bariery w dostępie do edukacji i ich faktyczne ubezwłasnowolnienie. Do dzisiaj pokutuje to, że główną rolą kobiety jest dbanie o dom. Co w wielu sytuacjach oznacza po prostu usługiwanie.
To przeniosło się do sfery zawodowej, profesje związane z troską o innych, jak pielęgniarka, przedszkolanka, opiekunka osób starszych, pracownik MOPS-u, są przecież zdominowane przez kobiety.
Wśród psychologów zawodzie też nadal jest więcej kobiet niż mężczyzn. To się zmienia, na szczęście, ponieważ mężczyźni w tym zawodzie też są potrzebni.
Skąd to się bierze?
Dobre pytanie. Do wyborów życiowych predysponują nas i uwarunkowania temperamentalne, które mogą być uwypuklone bądź stępione przez otoczenie, i czynniki środowiskowe, czyli to, jak zostaliśmy wychowani.
”Jeżeli jako dziecko dostajemy więcej atencji w zamian za to, że poświęcamy się na rzecz dorosłego, skutkuje to tym, że w dorosłym życiu może nas ciągnąć w stronę realizowania się poprzez poświęcenie. Bo działa chemia schematu, która przesądza o tym, że przyciąga nas to, co jest nam znane. A sytuacja poświęcenia jest w tym przypadku mocno zinternalizowana.”
To nie jest oczywiście reguła, ale mam wrażenie, że w większym stopniu to dictum jest stawiane dziewczynkom: bo „z natury” jesteśmy bardziej wrażliwe, empatyczne, delikatniejsze, ergo – mamy być miłe, grzeczne i gotowe do poświęceń.
Pewien neurobiolog stwierdził, że u kobiet ścieżka emocjonalna jest jak pas startowy samolotu, a u mężczyzn jak dróżka polna. Na pewno pomiędzy płciami są jakieś różnice, chociażby związane z z tym, że biologiczne jesteśmy przystosowane do rodzenia dzieci i opiekowania się nimi. Ale nie demonizujmy natury, bo nie jest tak, że facet nie jest zdolny do opieki nad dzieckiem.
No to o co chodzi z tym poświęceniem?
O to, że jesteśmy mocno wychowani, zwłaszcza kobiety, w duchu przekonania, że trzeba pomagać. A to nierzadko skutkuje tym, że pomagamy notorycznie, mimo iż jesteśmy tym wykończone. Tylko że nie umiemy tego przerwać, powiedzieć: stop.
Jeśli zostałyśmy tak wychowane, to szukamy sobie za wszelką cenę kogoś, dla kogo będziemy mogły się poświęcić – obojętne, czy to będzie rodzina, przyjaciółka, partner, praca?
Powiem więcej: wręcz wysyłamy wtedy sygnał, że zawsze pomożemy. Ktoś chce się zamienić w pracy na mniej dogodną zmianę? Potrzebuje pomocy przy przeprowadzce, mimo iż bardzo jesteśmy zmęczone? Znajdziemy milion argumentów, by przekonać same siebie, żeby to zrobić. Tak często dochodzimy do punktu, kiedy nasze pomaganie nie ma ograniczeń.
Inni ludzie to wyczuwają?
Oczywiście.
I wykorzystują?
Też. Bardzo często robię takie ćwiczenie: pacjent staje pod jedną ścianą, ja ustawiam się po drugiej stronie pokoju, zadanie polega na tym, że idę w jego stronę, a on ma powiedzieć zdecydowanie „stop”, kiedy poczuje, że jestem za blisko. Jak się okazuje, bardzo dużo osób mówi „stop” po pierwsze bardzo cicho, nieśmiało, niepewnie, po drugie – dopiero wtedy, kiedy jestem już w miejscu niekomfortowym nawet dla mnie. To oznacza, że nie czujemy swoich granic i że nie umiemy dać jasnego sygnału, kiedy czegoś nie chcemy. Wijemy się tak, żeby nie zrobić nikomu krzywdy, nie sprawić przykrości – bo to jest dla nas najgorsze, co możemy zrobić – dając sygnał, że można z nami zrobić właściwie wszystko. W efekcie często denerwujemy się, że ludzie nas wykorzystują. A prawda jest taka, że sami sobie na to pozwalamy.
To dotyczy częściej kobiet niż mężczyzn?
Zależy od danej osoby i sytuacji. Ale z racji chociażby wychowania i ról, które spełniamy, kobiety częściej mają z poświęcaniem się problem. Tu wkracza tak zwany schemat samopoświęcenia, który polega na tym, że po to, aby nie sprawić komuś przykrości, skupiamy się na zaspokojeniu potrzeb innych kosztem siebie, a jednocześnie odczuwamy frustrację związaną z tym, że inni wobec nas tak się nie zachowują. Część osób wchodzi w ten schemat, część się przeciwko niemu buntuje i stroni od wszelkich takich sytuacji, mimo iż przymus pomagania czy poświęcania się bardzo silnie odczuwa wewnętrznie. Z mojego doświadczenia z pacjentkami wynika, że jest to jednak mechanizm rzadki, częściej wchodzimy w ten schemat.
Są jakieś prawidłowości demograficzne? Określony wiek, etap życia, wykształcenie, mieszkanie na wsi bądź w mieście bardziej sprzyjają wchodzeniu w ten schemat samopoświęcenia – bądź bardziej chronią?
Na pewno wchodzenie w ten schemat bardziej determinuje niższe wykształcenie, bo mocniej umiejscawia nas w sferze domowej.
Ale kobieta z wyższym wykształceniem i/lub dobrą pracą może wchodzić w ten schemat, poświęcając się pracy?
Może, oczywiście, tylko to jest już wtedy kwestia tego, na co lub kogo chcemy skierować swoje samopoświęcenie. Edukacja natomiast pozwala nam znajdować w życiu to, co jest dla nas ciekawe i w czym chcemy się realizować. Jeżeli na pewnym etapie kończy się i nie została w nas zaszczepiona chęć samorozwoju, to jest większe prawdopodobieństwo, że będziemy skupiać się tylko na tym, żeby jakoś przeżyć. Podobnie jest w przypadku zamieszkania w mniejszych miejscowościach czy na wsi.
Bo jest mniejszy dostęp do atrakcji realnych, namacalnych?
Tak, ale również środowiska te zazwyczaj charakteryzuje znacznie bardziej konserwatywne podejście, z czego trudno jest się wyplątać. Jeżeli nie ma perspektyw, żeby w jakiś sposób stamtąd uciec, naturalną, biologiczną wręcz reakcją jest przyjmowanie zasad i reguł rządzących danym środowiskiem.
Co z wiekiem? Determinuje jakoś mechanizm poświęcania się dla innych?
Mam pacjentów w najróżniejszym wieku i moje doświadczenia jako psychoterapeutki wskazują, że nie. Jeżeli jest w nas wmontowane samopoświęcenie, to nie ma znaczenia, czy mamy 20 lat, czy 50 – jeżeli czegoś z tym nie zrobimy, to nic się nie zmieni, wciąż będziemy tak funkcjonować.
Jest jakiś progres? Emancypujemy się z tego poświęcenia, wypluwamy wyssane z mlekiem matki przekonanie, że dziewczynka ma być grzeczna, miła i gotowa do poświęceń, choćby to miał być jej krzyż?
Coraz częściej, czego dowodem jest to, że coraz więcej kobiet mówi o tym głośno, a nawet decyduje się na terapię. Bo zaczynają rozumieć, że na przykład depresja, z którą się zmagają, nie wzięła się z powietrza, nie jest tylko efektem kiepskiego działania neuroprzekaźników, ale w dużej mierze odcinania się od swoich potrzeb. A to następuje dlatego, że nie były brane pod uwagę, kiedy byłyśmy dziewczynkami czy młodymi kobietami, zamiast nich były nam wtłaczane w głowę określone role, które mamy wypełniać – i którym mamy się poświęcać. Depresja jest zatem efektem odcięcia się od lęku wywołanego myślą o tym, co by było, gdybyśmy się zbuntowały. A praca terapeutyczna w takim przypadku często idzie w kierunku nabierania sił, żeby zacząć głośno mówić o tym, że mamy prawo do samorealizacji.
Czyli klasycznie korzeni trzeba szukać w dzieciństwie…
Jak już powiedziałyśmy, schemat samopoświęcenia i podporządkowania wiąże się przede wszystkim z naszym wychowaniem. Gdy rodzic ciężko choruje albo jest emocjonalnie niedostępny z powodu depresji, różnych problemów codziennych albo trudności w budowaniu relacji, to jako dzieci, które mają w sobie naturalną empatię, jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo, żeby temu rodzicowi ulżyć. Tak automatycznie wpasowujemy się w lukę, której w różnych obszarach życia rodzic nie potrafi wypełnić. A to już od najmłodszych lat kieruje nas w stronę poświęcania się. Ponadto uczymy się tego, że dużo więcej atencji i gratyfikacji ze strony bliskich, zdobywamy wtedy, kiedy się poświęcamy, jesteśmy grzeczne i uczynne, przez co uczymy się spychać swoje potrzeby na dalszy plan. Jeśli dochodzi do tego jawne narzucanie ról społecznych, punktowanie, co dziewczynce wypada, a co nie, ukierunkowujemy się na szukanie działań, które mogą zapewnić nam uwagę i gratyfikację.
Co później odbija się na naszym własnym macierzyńskie. Jednak temat wyzwalania się archetypicznej Matki Polki ze schematu samopoświęcenia był już omawiany wielokrotnie. Dlatego chciałabym, żebyśmy skupiły się na innych obiektach i obszarach. Zacznijmy od poświęcenia się dla partnera. Jakie są tego powody?
Chociażby taki, że pod poświęceniem mogą kryć się cechy osobowości zależnej, przy której dla spokojnego, prawidłowego funkcjonowania mamy poczucie, że potrzebujemy silnej jednostki, wokół której możemy orbitować, o którą możemy się troszczyć, której, wreszcie, możemy się poświęcić. Co może przejawiać się na przykład w tym, że albo mamy pracę, która jest mniej istotna pod względem udziału w budżecie domowym lub jej randze, albo że w ogóle nie pracujemy, tylko czekamy w domu z obiadem.
I wypranymi skarpetami.
Niekoniecznie. W przypadku nowoczesnych kobiet przejawia się to raczej w tym, że poświęcają czas raczej na to, żeby być piękną, pachnącą, z wyrzeźbionym ciałem.
Dbanie o siebie może być wyrazem samopoświęcenia i zależności?
Tak, choć podkreślmy, że nie każda kobieta, która o siebie dba, robi to dlatego, że jest uwikłana w schemat samopoświęcenia. Choć bardzo często jego podłożem jest ogromny lęk przed samotnością. I nawet nie tyle chodzi o obawę, że sobie samej nie poradzimy w życiu, tylko że już sobie nikogo nie znajdziemy, że już nikt nas nigdy nie pokocha. Przy takim przekonaniu stosunkowo łatwo jest poświęcić siebie dla relacji z partnerem. Zwłaszcza jeśli nasi rodzice obrażali się na nas czy wyrażali głębokie rozczarowanie nami, a obecny partner jest przewrażliwiony na swoim punkcie i oczekuje, żeby wokół niego krążyć. Wtedy swoim emocjonalnym porzucaniem nas załącza niewidoczny przycisk, który uruchamia w nas machinę kombinowania, co mogę jeszcze możemy zrobić, żeby było mu lepiej.
A rykoszetem coraz bardziej spychamy siebie i swoje potrzeby w kąt?
Oczywiście. I na koniec tego wszystkiego kobiety czujemy się samotne, niezrozumiane, wykorzystane – choć robimy to po części na własne życzenie.
Co ze sferą seksualną, konkretnie udawaniem orgazmów? To też jest forma samopoświęcenia: udaję, bo inaczej mój facet będzie miał kompleksy, że nie potrafi mi dogodzić?
Pod warunkiem, że facet jest typem macho, który nie myśli o tym, że dla kobiety dużo ważniejsza jest bliskość i czułość, więc nawet bez orgazmu może być zachwycona stosunkiem z nim. Ze strony kobiet z kolei z jednej strony możemy mieć do czynienia z trzymaniem faceta w bańce po to, żeby go nie urazić, z drugiej – obawą przed tym, że sobie znajdzie inną, która będzie jęczeć tak, jak mu potrzeba. Dlatego zazwyczaj zaciskamy zęby i nie mówimy o swoich potrzebach – bo żywimy przekonanie, że i tak nie zrozumie, że nic dobrego z tego nie wyjdzie, że jak się poruszy temat naszych potrzeb, to się otworzy puszkę Pandory. A to kieruje nas w stronę odcinania się od swoich potrzeb i poświęcania się.
Jak to wygląda w przypadku przyjaźni między kobietami?
To również jest związane z pewną strukturą zależności. Jedna z moich pacjentek, podobnie jak wiele z nas, słyszała bardzo często: „jak będziesz się tak zachowywać, to cię nikt nie będzie lubić”. Taki przekaz, pozbawiony dodatkowo pozytywnych wzmocnień i poczucia, że jesteśmy akceptowani, z czasem nam się utrwala. W związku z tym z pojawia się lęk przed samotnością i tym, że rzeczywiście nikt nas nie będzie, a w konsekwencji zaczynamy wycinać swoje granice i swoje potrzeby.
Chwila! Wierność i lojalność są uznawane za zalety.
Pytanie, jaka jest definicja wierności i lojalności. Mogę być wierna wobec przyjaciółki, bo jestem wobec niej szczera, mogę być lojalna, bo nie obgaduję jej za plecami. Ale czy to znaczy, że mam dać sobie wejść na głowę? Postawić ją ponad, na przykład, swoją rodzinę? Dawać się nadużywać w tej relacji? W takiej sytuacji trzeba sobie postawić pytanie, czy to na pewno jest przyjaźń. Bo ta z założenia powinna być partnerska, równorzędna, zbalansowana.
Co innego w pracy, gdzie obowiązuje hierarchia. Z poświęceniem się na tym obszarze też mamy problem?
Tu znów pojawiają się zakodowane w naszych głowach głosy, które podpowiadają: udało ci się znaleźć taką pracę, to się jej trzymaj. Dodatkowo, jeśli szef czy szefowa mają cechy charakteru, które znamy z dzieciństwa, ponownie załącza się w nas schemat samopoświęcenia i zabiegania o ich uwagę i uznanie za wszelką cenę. W przypadku pracy jest o tyle gorzej, że w jej istotę wpisana jest nierówność, która generalnie bardzo często budzi w nas obawę.
Że jeśli powiem przełożonemu: nie zostanę znowu po godzinach, to nie należy do zakresu moich obowiązków, jestem przemęczona – to mnie zwolni?
Na przykład. Gdybyśmy miały w głowie myśl: moje potrzeby są ważne, szef też ma swoje, ale możemy się dogadać, pójdę i porozmawiam o tym, że chcę pracować w tej firmie i dawać z siebie naprawdę dużo, ale jednocześnie chcę zachować równowagę, dużo łatwiej byłoby uniknąć nadmiernego poświęcania się.
A może to kwestia liczenia na gratyfikację i czystej kalkulacji: poświęcenie mi się opłaci, bo dostanę podwyżkę lub awans? Albo: teraz jest czas na pracę, jak pojadę na wakacje, to sobie odpocznę. Pod warunkiem oczywiście, że nie będę ciągle sprawdzała służbowego maila.
Właśnie, wiele kobiet uwikłanych w schemat samopoświęcenia nawet na wakacjach, nawet z pracodawcą, który szanuje ich czas, i tak wciąż myśli o pracy. Kieruje nimi strach, że jak wrócą, to nie będą wiedzieć, co się dzieje w firmie.
Mówimy o urlopie, który trwa zazwyczaj tydzień lub dwa. A co z ciążą, która wyłącza kobietę na co najmniej kilka miesięcy? Może to samopoświęcenie wynika z chęci zbudowania takiej pozycji w firmie, pokazania takiego oddania i pracowitości, żeby zniwelować ryzyko, że po urlopie macierzyńskim nie będziemy miały dokąd wrócić?
Oczywiście. I, proszę zauważyć, że jak zbierzemy to wszystko, o czym dotychczas mówiłyśmy, to okaże się, że silnym fundamentem samopoświęcenia i podporządkowania jest szeroko rozumiany lęk o to, że możemy coś stracić. A jego korzenie sięgają dzieciństwa: jeżeli mamy w sobie dużo lęku i brakuje nam poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego, a nauczymy się, że trochę łatwiej jest, kiedy jesteśmy grzeczne, podporządkujemy się, a wręcz poświęcamy, to wykształca się w nas strategia behawioralna, z którą wchodzimy w życie dorosłe. Pacjenci bardzo często tego nie widzą, żeby nie czuć lęku, budują wokół siebie małe murki, które ich od niego odcinają. A przecież każda emocja, która się w nas pojawia, jest ważna, bo stoi za nią jakaś potrzeba. Jeżeli boję się odmówić przyjścia do pracy w kolejny z rzędu weekend, bo obawiam się, że ją stracę, to znaczy, że brakuje mi poczucia bezpieczeństwa. Nie mogę się od tego odcinać, przeciwnie, muszę się zastanowić, z czego to wynika i jak to zmienić, czy jedynym wyjściem jest to, żeby się na wszystko godzić i być wyrobnikiem? Czy może jednak mogę zmienić swój sposób myślenia i działania tak, żebym czerpała z pracy przyjemność, a nie wiecznie się o nią bała.
W tych wszystkich sytuacjach, kiedy próbujemy się uwalniać ze schematu samopoświęcenia, czy to w relacjach rodzinnych, partnerskich, towarzyskich, czy zawodowych, może pojawić się bardzo mocny cios pod postacią oskarżenia: jesteś egoistką.
Zwłaszcza wtedy, kiedy przyzwyczailiśmy otoczenie do tego, że jesteśmy na każde zawołanie.
Mam wrażenie, że u nas, w Polsce, to jest bardzo mocne oskarżenie. Dlaczego? Co złego jest w egoizmie?
Zacznijmy od tego, że egoizm egoizmowi nierówny. Możemy mówić o egoizmie sensu stricto, który dla mnie jest związany z postawą narcystyczną, odcięciem od emocji, skoncentrowaniem się na tym, że wszystko mi się należy. Czym innym natomiast jest zdrowy egoizm, który oznacza poczucie, że musimy też zadbać o siebie. Bo jeżeli tego nie zrobimy, to nie wystarczy nam energii ani chęci, by budować coś fajnego z innymi. Przeciwnie, w pewnym momencie energia kompletnie się nam wyczerpie. Dlatego zdrowy egoizm porównałabym do instrukcji bezpieczeństwa w samolocie. Proszę zauważyć, że pokładowe procedury wyraźnie instruują: najpierw załóż maskę sobie, a później dziecku. Na tym polega właśnie zdrowy egoizm – żebyśmy mogły być w pełni obecne w życiu społecznym, a jednocześnie realizować się, czerpać radość z życia i jednocześnie wnosić ją w życie innych, musimy o siebie zadbać.
Jak najprościej wytyczyć granicę pomiędzy egoizmem zdrowym a narcystycznym?
Jeśli komuś trudno to zrobić, to proponowałabym wypisać na kartce: co jest dla mnie ważne, jakie wartości, jacy ludzie, co lubię robić, co mnie interesuje. I zastanowić się, ile w tym jest nas samych. Jeżeli wychodzi po połowie, to nie jestem egoistką.
To, że zaczniemy się koncentrować na sobie, opiekować nie tylko wszystkimi naokoło, ale też, może wręcz przede wszystkim sobą samą – przełoży się na korzyść dla otoczenia, męża, partnera, przyjaciółki, dzieci, pracy?
Oczywiście. Człowiek, który jest zbalansowany, ma świadomość swoich mocnych i słabych stron, akceptuje je, rozwija się i nie żyje w ciągłym lęku, jest dużo bardziej otwarty, wyluzowany, chętny, by tworzyć fajne relacje z innymi. Na naszym zdrowym egoizmie skorzysta każdy – z wyjątkiem tych, którzy chcą nas wykorzystywać. Ale oni sobie pójdą, w ich miejsce przyjdą inni.
Jest moment, kiedy można powiedzieć, że jest za późno?
Nigdy nie jest za późno. Najstarsza moja pacjentka miała 70 lat. Super babka.
Co z wyrzutami sumienia, kiedy się odcina pępowinę? Pojawiają się?
Pewnie i to ogromne! To są znów głosy, które słyszymy już nie tylko w głowie, ale również z naszego otoczenia. Najczęściej właśnie: „jesteś egoistką”. Właśnie dlatego walka z pojawiającym się wtedy poczuciem winy, to, żeby wytrwać, być konsekwentnym w takiej podróży ze sobą, są trudne. Ale wtedy warto sięgnąć po listę, o której mówiłyśmy wcześniej, mieć ją zawsze przy sobie – zalaminowaną na kartce w portfelu albo spisaną w telefonie. I sięgać po nią, ilekroć pojawiają się w głowie jakaś wątpliwość.
Będzie trudno, ale warto?
Nasz mózg działa tak: jeżeli wielokrotnie coś usłyszeliśmy, a dodatkowo jest to powiązane z bardzo silną reakcją emocjonalną, jest to dla nas bardzo konkretnie wydeptana ścieżka. A my musimy wytyczyć nową, która nie zostanie wydeptana, gdy przejdziemy się nią raz, drugi, trzeci, musimy przejść nią wiele razy, żeby tamta zarosła krzakami.
Polecamy
Elizabeth Gilbert: „Kobiety, które nie mają dzieci i męża, żyją dłużej niż mężatki z dziećmi. Mają więcej pieniędzy, są zdrowsze”
Taylor Swift ogłosiła, kogo popiera w wyborach prezydenckich. Swoje oświadczenie podpisała: „bezdzietna kociara”
Katarzyna Zillmann: „Odbiera się nam prawa, ale nie zmniejsza zakresu obowiązków, płacimy te same podatki, często nawet wyższe”
O niej mówią „Kamala”, o nim „Trump”. Dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnia Martyna F. Zachorska
się ten artykuł?