Przejdź do treści

„W pomaganiu można się zatracić i przesadzić. Dlatego warto zrozumieć potrzeby drugiego człowieka i poznać swoje ograniczenia” – mówi psycholożka Sylwia Żbik-Weiss

Sylwia Weiss-Żbik / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Są ludzie, którzy pomaganie mają we krwi. Oni zawsze znajdą gdzieś możliwość dawania siebie innym. Ale czasem może być tak, że lepiej odpuścić i zamiast ruszać komuś na ratunek, zadbać o siebie. Przecież, żeby się z kimś dzielić dobrami, trzeba je najpierw mieć – mówi Sylwia Żbik-Weiss, psycholożka, psychoterapeutka.

 

Małgorzata Germak: Można odnieść wrażenie, że nasza bezinteresowna aktywność zwiększyła się w ostatnich miesiącach. Wiele osób pomaga na różne sposoby Ukraińcom. Wcześniej podczas pandemii też można było zauważyć, że wspieraliśmy się nawzajem. Dlaczego pomagamy?

Sylwia Żbik-Weiss: Kryje się za tym wiele powodów. Nasza najczęstsza pobudka wiąże się z nadzieją na obustronność. Pomagamy, bo kiedyś sami też chcielibyśmy otrzymać pomoc w potrzebie. W psychologii nazywa się to normą wzajemności – jeśli dajemy, to chcielibyśmy też dostać. W podtekście takiego działania kryje się założenie, a wręcz oczekiwanie wsparcia, kiedy my będziemy potrzebującą stroną. Drugim ważnym obszarem, gdy mówimy o powodach pomagania, jest pozbycie się dyskomfortu. Może być nim lęk, smutek, strach. To uczucia, które pojawiają się, kiedy widzimy jakąś osobę potrzebującą – matkę z dzieckiem, kogoś chorego. Obrazy, które szczególnie nas dotykają, wywołują poruszenie, a to sprawia, że chcemy działać. W ten sposób łagodzimy nieprzyjemne stany emocjonalne.

Poza tym pomagając innym, zaczynamy dostrzegać siebie w pozytywny sposób. Chcemy patrzeć na siebie jak na osobę, która niesie pomoc, jest empatyczna, współczująca, altruistyczna. Ta postawa jest też wzmacniana społecznie, akceptowana i pożądana – ludzie podający pomocną dłoń innym są mile widziani w każdej społeczności. Pomagamy też dlatego, że daje nam to poczucie sprawstwa. Chcemy wiedzieć, że mamy wpływ na przebieg zdarzeń. Dla tych, którzy lubią realizować w życiu siebie poprzez działanie, to bardzo istotne.

A jakie idą za tym mechanizmy psychologiczne – co wyzwala w nas to, że komuś pomagamy?

Działa tzw. norma wzajemności, o której wspomniałam. Myślimy, że znajdzie się kiedyś ktoś, kto pomoże nam, gdy będziemy tego potrzebowali. Pewnie każdy z nas choć raz poczuł to w życiu. Zrobiliśmy coś dla kogoś i po fakcie pojawiła się myśl: „Mam nadzieję, że jak będę w podobnej sytuacji, też spotkam osobę, kto wyciągnie mnie z tarapatów”. W aspekcie pomagania psychologicznie mówi się też o potrzebie uznania i akceptacji. Wspierając potrzebujących, budujemy lepszy obraz siebie, widzimy się w korzystnym świetle. Potrzebujemy uznania w swoich oczach i oczach innych, więc empatyzujemy. Widzimy, jak to działanie pomaga nam akceptować siebie i zyskać także aprobatę otoczenia. Jest jeszcze jeden mechanizm – wiąże się z potrzebą przynależności do czegoś większego. Lubimy mieć grupę odniesienia, zbiorowo czuć się bezpieczni. Dostajemy wtedy wsparcie i zrozumienie.

Sporo zyskujemy, pomagając. To znaczy, że nie jest to takie bezinteresowne działanie?

Pomaganie i dzielenie się z innymi tym, co mamy – swoimi dobrami, czasem – brzmi jak coś pięknego i empatycznego. Jednak jakby się nad tym zastanowić, to pojawiają się wątpliwości i pytania. Czy bezinteresowne pomaganie w ogóle jest możliwe? Jeżeli uznamy, że altruizm jest działaniem podjętym wyłącznie z myślą o drugiej osobie, a nie dla zdobycia zewnętrznych lub wewnętrznych nagród, to pomaganie zawsze będzie dawało nam jakieś korzyści. Są oczywiście obrońcy teorii altruistycznych, ale wgłębiając się w temat i próbując zdefiniować to, dlaczego pomagamy, okazuje się, że tych korzyści jest naprawdę dużo. I to podważa stwierdzenie, że robimy to całkowicie bezinteresownie.

Jednak nawet jeśli akt pomocy sprawi, że poczujemy się lepiej, nie musi to oznaczać, że pomagamy z tego powodu. Często przecież rzucamy się na ratunek innym odruchowo, nie zastanawiając się. To nie jest bezinteresowne?

Naukowiec, który zajmuje się ewolucjonizmem, powiedziałby, że pomagamy automatycznie, aby ocalić gatunek. A psycholog społeczny powie, że pomagamy, bo mamy potrzebę przynależności i gdy widzimy tłum, to też chcielibyśmy brać w tym udział. Z pewnością jest to coś bardzo pierwotnego i niezwykle potrzebnego. Kieruje nami chęć przetrwania, jednak to jest nieświadome i automatyczne. Więc wyciągnięcie ręki bywa oczywiście gestem empatii, jednak zawsze są w tyle głowy korzyści, jakie z tego płyną dla osoby udzielającej pomocy, choć często nieświadome.

Jak mądrze pomagać?

Warto na to spojrzeć z dwóch perspektyw. Pomaganie przede wszystkim powinno być dostosowane do naszych możliwości. A łatwo o tym zapomnieć w ferworze niesienia ratunku. Dobrze to widziałam, będąc na wolontariacie organizowanym dla uchodźców ukraińskich na dworcu w Katowicach. Przychodzili ludzie i zostawali na wiele godzin, przemęczali się i działali ponad swoje siły. To było tak zwane działanie bez kontaktu – wiele osób rzuciło się bezrefleksyjnie w pęd pomagania i zapomniało o sobie i swoich ograniczeniach. Dlatego warto najpierw zadać sobie pytanie: „Czy chcę pomagać?” Jeśli tak, to trzeba zdecydować, w jaki sposób teraz, uwzględniając swoje zasoby, mogę pomóc potrzebującym. Czy będzie to przesłanie datku, a może wsparcie duchowe innej osoby. Zanim ruszymy komuś z odsieczą, radzę też upewnić się, czy mamy odpowiednią energię do działania i możliwości.

Druga perspektywa, też niezwykle ważna – pomaganie powinno być dostosowane do potrzeb osób, do których wyciągamy pomocną dłoń. Widziałam, jak ludzie w odruchu serca przynoszą ubrania, a często w punktach zbiórek już było mówione, że nie ma zapotrzebowania na odzież, za to teraz potrzebne jest coś innego, np. kanapki. Zanim wybierzemy sposób pomagania, sprawdźmy, jakiej pomocy osoba potrzebująca chce. Jeśli pominiemy ten krok, istnieje groźba, że będziemy nieść ratunek nieadekwatnie. A to – zupełnie bez sensu – będzie powodowało stratę naszą i osoby, której chcieliśmy pomóc. Może zrodzić też frustrację oraz nieporozumienia. Przytoczę przykład – sytuację, w której sama uczestniczyłam w pierwszych tygodniach wojny. Byłam z kobietami i dziećmi z Ukrainy w mieszkaniu, które im udostępniono. W ciągu godziny przyszło kilka matek ze stosami ubrań. Dzień wcześniej sytuacja była taka sama. Część z nich nie była w stanie zrozumieć, że jest to nadmiarowe. Kobiety potrzebowały pracy albo sprzętów domowych, a nie ubrań. To wygenerowało frustrację po obu stronach – obdarowanym trudno było się wycofać i czuły się niekomfortowo z myślą, że mają odmówić komuś, kto wyciąga do nich pomocną dłoń. Z kolei obdarowujące wychodziły sfrustrowane, że chcą pomóc, ale nie mogą.

Czyli żeby mądrze pomagać, trzeba to też dobrze zaplanować?

Zdecydowanie tak. Warto myśleć i analizować na każdym kroku swoje decyzje i działania, ponieważ pomaganie zwykle wiąże się z dużymi emocjami, a te powodują, że mniej myślimy. A jak nie myślimy, to działamy nierozsądnie. Jeśli mówimy o mądrym i zdrowym pomaganiu, to warto też pamiętać o granicach, jakie powinniśmy stawiać sobie, żeby nie zaszkodzić drugiej osobie. A zaszkodzić możemy, kiedy dajemy za dużo – mówiąc potocznie: nie dajemy wędki, tylko od razu rybki. Jest to ważne w odniesieniu do uchodźców przybywających do Polski. Na początku oczywiście trzeba im pomóc zaspokoić podstawowe potrzeby i dać czas na odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Jednak kiedy już to nastąpi, kluczowe jest uczenie samodzielności. Polecam zastanowić się, co mogłoby być taką wędką dla tej osoby. W jaki sposób ona sama może poczuć się sprawcza i wrócić do swoich możliwości. Człowiek, dla którego za wiele robimy, regresuje się, zaczyna funkcjonować jak dziecko. To jest niebezpieczne. Trzeba uświadomić sobie, że osoba ta potrzebuje poczuć się silna. A nie będzie miała na to szans, jeśli wszystko zrobimy za nią. Ten ktoś poczuje siłę tylko wtedy, kiedy sam będzie mógł podejmować decyzje i wziąć odpowiedzialność za swoje życie.

Zdarza się też, że ktoś chce pomóc na siłę, bo myśli, że właśnie tego potrzebuje druga osoba. Może czasem lepiej nie pomagać, kiedy nie potrzeba?

Tu warto przytoczyć syndrom Atlasa. Są takie osoby, które pomaganie i dawanie traktują jak sens życia. Nie widzą granic i nie słyszą odmowy drugiej strony. Nie rozpoznają też u niej oznak o tym świadczących, czyli np. mowy ciała. Celem tych, którzy pomagają jak Atlas, jest dawanie bez względu na konsekwencje u siebie lub u drugiej osoby. W naturę ludzką jest wpisane dbanie o bliźniego, ale gdy przekraczamy granicę opiekuńczości, nie uwzględniamy swoich możliwości i potrzeb drugiego, stajemy się przemocowi. To jest niezwykle trudne do zobaczenia u siebie. Często jako terapeuta w moim gabinecie spotykam klientów, którzy pomaganie traktują jako swoje życiowe spełnienie. Dopiero po pewnym czasie zdają sobie sprawę z tego, że cierpienie ich uszlachetnia. To moment, kiedy w tej nadopiekuńczości za mocno się eksploatują, są przepracowani, przemęczeni, za dużo z siebie dają, są też przebodźcowani emocjami. I ten moment, kiedy są na skraju wyczerpania, jest dla nich niezwykle satysfakcjonujący. To jest sedno ich działania. Dopiero gdy ledwo stoją na nogach, czują spełnienie. To jest dramat tych osób.

Własne trudne doświadczenia mogą nas inspirować. Jeśli ja mam umiejętność wyjścia z problemu, to mogę się też swoim doświadczeniem dzielić z potrzebującymi. Korzystając z tych zasobów, potrafimy zdziałać cuda

Ciężko jest sobie samemu z tym poradzić?

Można powiedzieć, że jest to prawie niemożliwe. Najczęściej ratunkiem dla uzależnionych od dawania jest sygnał z ciała – komuś wysiada kręgosłup, inny ma migreny, ktoś zaczyna odczuwać bóle w klatce piersiowej albo źle sypiać. Z zaburzeniami psychosomatycznymi często spotykam się w swojej pracy. Taka osoba idzie do lekarza i słyszy, że fizycznie nic jej nie dolega, że to przepracowanie i trzeba zwolnić. Jednak proces takiej zmiany jest bardzo żmudny. Wymaga zmiany myślenia i przekonań. Trzeba uświadomić sobie, co robię, po co to robię i w jaki zdrowy sposób mogę realizować swoje potrzeby – i to nie poprzez dawanie siebie innym. Tu zaczyna się praca, szukanie różnych form wspierania siebie i zmiana stylu życia. Czasem taka praca wymaga wielu lat cierpliwego szukania drogi do wewnętrznego spokoju.

To musi być trudne, bo mówimy o zmianie przekonań, które mamy w sobie od dawna.

Taka struktura osobowości kształtuje się już w pierwszych latach życia. Według mnie szczególnie ważny jest trening czystości, kiedy dziecko uczy się kontrolować potrzeby fizjologiczne. I tu kluczowa bywa postawa rodziców – czy będą zwracać uwagę na potrzeby i możliwości dziecka indywidualnie. Bywa, że maluch jest przymuszany np. do samodzielnego jedzenia czy siusiania do nocnika, a nie w pieluchę, choć nie jest jeszcze na to gotowy. Ale matka czy ojciec naciskają, bo według niektórych poradników, podpowiedzi znajomych czy wewnętrznych przekonań to już pora na usamodzielnienie się. Choć dziecko płacze i nie chce ściągnąć pampersa, widzi radość i aprobatę mamy, kiedy ta sadza go na nocnik. Takie doświadczenie utwierdza w nim przekonanie, że poprzez cierpienie dostanie akceptację, że potrzeby innych są ważniejsze niż jego, że musi zniszczyć swoją wolę, a zostanie nagrodzone.

Wróćmy do pozytywnych aspektów niesienia pomocy. Różne badania potwierdzają korzystny wpływ na naszą psychikę. Co nam daje pomaganie?

Dzięki temu myślimy o sobie lepiej – podnosi to naszą samoocenę, mamy lepsze samopoczucie, dostajemy kopa pozytywnej energii. Biorąc udział w wolontariatach lub innych charytatywnych akcjach możemy poczuć tego pozytywnego ducha niesienia pomocy. Dzięki pomaganiu poczujemy też sprawstwo, uwierzymy, że mamy siłę do działania. Poza tym niezwykle ważnym obszarem dobrego wpływu pomagania jest poszerzanie indywidualnego wglądu. Wyjście poza swój świat wzbogaca nas. Gdy jesteśmy empatyczni i uważni na innych, oni oddają nam to samo, a to jest niezwykle rozwijające. Uważam, że człowiek poszerza swoje horyzonty w dialogu. Wyjście z domu, spotkanie ludzi, porozmawianie z kimś, kto potrzebuje pomocy, wzbogaca nie tylko tę osobę, ale i nas. Skupiając się na innych, odsuwamy na bok troski, problemy i możemy empatycznie współodczuwać z drugim człowiekiem. Świadome, uważne, adekwatne i zbilansowane pomaganie drugiej osobie zawsze przyniesie korzyść.

Co nas inspiruje do podejmowania bezinteresownych działań?

Własne trudne doświadczenia mogą nas inspirować. Jeśli ja mam umiejętność wyjścia z problemu, to mogę się też swoim doświadczeniem dzielić z potrzebującymi. Korzystając z tych zasobów, potrafimy zdziałać cuda. Ale inspiracją do dobrych uczynków mogą być też inni ludzie.

W naturę ludzką jest wpisane dbanie o bliźniego, ale gdy przekraczamy granicę opiekuńczości, nie uwzględniamy swoich możliwości i potrzeb drugiego, stajemy się przemocowi. To jest niezwykle trudne do zobaczenia u siebie

Co wpływa na to, że jedni mają potrzebę pomagania, a drudzy mniej – wychowanie, społeczeństwo, płeć?

Po części jest to społecznie uwarunkowane. Może nie w każdym domu pomaganie czy dawanie było nagradzane, ale w większości tak. Mam na myśli sytuacje, kiedy rodzice z różnych względów wzmacniają w dziecku np. role opiekuńcze. Matka, która jest zapracowana, oczekuje od swojego dziecka już od wczesnych lat zajmowania się domem czy starszą babcią. Ona nie musi nawet głośno chwalić syna czy córki za pożądane zachowania, wystarczy, że się uśmiechnie. To dlatego, że dzieci skutecznie uczą się przez komunikację niewerbalną. Jeśli więc wzniosą mamie zakupy i ona się uśmiechnie, pocałuje – to już spowoduje utrwalenie w dziecku przekonania: jak dajesz, to jesteś akceptowany. Podobne schematy będą działały w przedszkolu czy szkole ze strony nauczycielek.

Na potrzebę pomagania może wpływać też religia – wiara katolicka wzmacnia postawę niesienie pomocy jako pożądaną – traktuj bliźniego swego jak siebie samego. Płeć moim zdaniem także ma znaczenie. W naszej kulturze od dziecka przypisywane są role płciowe. Dziewczynki dostają lalki, chłopcy autka. I może to się w ostatnich latach zmienia, ale jednak cały czas jest mocno zakorzenione w kulturze. Opiekowanie się, troska, zajmowanie chorymi, słabszymi, starszymi i dziećmi, czyli podawanie tej pomocnej dłoni – za to często czyni się odpowiedzialne kobiety. W wolontariacie z uchodźcami też obserwowałam przewagę kobiet, matek wśród pomagających.

Mimo tych wszystkich mechanizmów i zalet związanych z pomaganiem mogę zwyczajnie nie czuć się na siłach, by dawać i wspierać?

Niesienie pomocy i dawanie ze swojego dobrostanu innym jest bardzo indywidualną kwestią. Ktoś w danym momencie nie będzie miał potrzeby lub możliwości, by pomagać. I ma do tego prawo. Czytałam fajny artykuł profesora Bogdana de Barbaro, psychiatry i terapeuty, który powiedział, że pomagamy, dbając o siebie i swój dobrostan. We współczesnym świecie, w którym dzieje się dużo trudnych i złych rzeczy – problemy z klimatem, bieda, pandemia, wojna – możemy czuć się osłabieni psychicznie. Naszym obowiązkiem w walce z tym, co się dzieje dookoła, jest właśnie dbanie o swój dobrostan. I to zostanie w domu i nieruszanie z pomocą będzie formą pomagania. Teraz nie mam siły i energii, więc dbam o siebie, ale za miesiąc czy dwa sytuacja może się zmienić i wtedy wykorzystam swoje zasoby. Warto gromadzić zapasy, energię, doceniać i cieszyć się tym, co mamy, opiekować się sobą. Nie pomożemy innym, jeśli najpierw nie pomożemy sobie.

 

Sylwia Żbik-Weiss — psycholożka, psychoterapeutka. Inicjatorka i założycielka Centrum Psychoterapii i Rozwoju Strefa Bytu

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: