Przejdź do treści

Nie-ładni, nie-mądrzy, nie-młodzi, nie-potrzebni i nie-zdrowi. „Tych osób nie da się wyeliminować, one żyją, istnieją” – mówi Marta Orzełowska, prezeska Fundacji Bonifraterskiej

Nie-ładni, nie-mądrzy, nie-młodzi, nie-potrzebni i nie-zdrowi. "Tych osób nie da się wyeliminować, one żyją, istnieją" – mówi Marta Orzełowska, prezeska Fundacji Bonifraterskiej /fot. Getty Images
Nie-ładni, nie-mądrzy, nie-młodzi, nie-potrzebni i nie-zdrowi. "Tych osób nie da się wyeliminować, one żyją, istnieją" – mówi Marta Orzełowska, prezeska Fundacji Bonifraterskiej /fot. Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Los niepełnosprawnych psychicznie mężczyzn czy seniorów nie wzbudza takiej empatii jak chociażby widok chorującego dziecka, czy krzywdzonego zwierzęcia. Ale to, że ktoś jest nieatrakcyjny fizycznie, bezdomny czy biedny, nie wyklucza go przecież z życia – mówi Marta Orzełowska, prezeska Fundacji Bonifraterskiej, która jako wolontariuszka opiekuje się osobami psychicznie chorymi.

 

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Czego w zakonie szpitalnym szuka kobieta spełniona prywatnie i zawodowo?

Marta Orzełowska: Cały czas zadaję sobie pytanie, dlaczego tu jestem. Znajduję coraz więcej odpowiedzi, ale tej najważniejszej sama chyba jeszcze nie poznałam. Powołując się na słowa Tomasza Półchłopka, dyrektora DPS-u w Iwoniczu, powiem: „Myślałam, że to ja jestem potrzebna bonifratrom, a to oni są potrzebni mnie”. Z podziwem patrzę, jak bracia pochylają się nad tymi najbardziej niechcianymi. Miałam okazję nie tylko to zobaczyć, ale i poczuć.

Bracia bonifratrzy opiekują się m.in. osobami psychicznie chorymi, które wzbudzają w nas przerażenie i lęk. Pani też się ich bała?

Gdy pierwszy raz odwiedziłam podopiecznych DPS-ów, poczułam ogromny strach. To uczucie było dla mnie zaskakujące, ponieważ otoczenie medyczne nie było mi obce. Kiedy pracowałam w szpitalu czy w aptece, miałam do czynienia z różnymi pacjentami. Nagle okazało się, że tak naprawdę niewiele wiem o osobach chorych psychicznie. A one są wspaniałe, pomagają się zatrzymać, pokazują, co jest istotne w życiu. Ale przyznam, że zanim doświadczyłam ich wyjątkowości, przemknęło mi przez myśl, komu oni są potrzebni. Dziś wiem, że są potrzebni każdemu z nas. W hospicjach i domach pomocy społecznej prowadzonych przez bonifratrów m.in. w Cieszynie, Konarach i Zebrzydowicach żyje ponad 400 podopiecznych. Rozpiętość wiekowa wynosi od 25 lat do 80 plus. Ponad 300 osób to dorośli mężczyźni z chorobami psychicznymi i innymi chorobami sprzężonymi.

Marta Orzełowska, prezes Fundacji Bonifraterskiej /fot. Tomasz Puchalski

Marta Orzełowska, prezes Fundacji Bonifraterskiej /fot. Tomasz Puchalski

Trafili tam, bo nikt inny nie chce opiekować się – celowo użyję tego słowa – „czubkami”?

To słowo ma swoją etymologię w historii zakonu. Kaptury bonifraterskich habitów zakończone są ostrymi czubkami. Dlatego to bracia byli nazywani „czubkami”. Potem określenie to przylgnęło do ich podopiecznych, a były to osoby z problemami psychicznymi. Odpowiadając na pytanie, czy trafili do bonifraterskich DPS-ów, bo nikt inny nie chce się nimi opiekować – tak. Myślę, że często tak właśnie było. Wciąż w naszym społeczeństwie osoby niepełnosprawne umysłowo są skrywane w domach lub ośrodkach specjalnych. Tak, jakby ich nie było. Ale są, czują, mają potrzeby i marzenia. Stąd nasza kampania społeczna, by uświadomić, że oni są wśród nas i że każdy z nas może pomóc.

Jak osoby z zewnętrznego świata, takie jak pani, odnajdują się w świecie zakonników, gdzie jednak panują pewne schematy?

Samych braci jest 74. W zdecydowanej większości nie przyjmują święceń kapłańskich. Poza ślubem ubóstwa, czystości i posłuszeństwa składają też ślub szpitalnictwa, który w praktyce oznacza troskę o drugiego człowieka i gościnność. Pewnie dlatego osoby świeckie, których w rodzinie bonifraterskiej jest ponad 2,5 tysiąca, tak dobrze czują się w ich gronie. Poznałam pracowników i wolontariuszy działających w szpitalach, hospicjach, jadłodajniach, w domach pomocy społecznej, w przychodniach i aptekach. Zderzyłam się ze światem, w którym ważny jest człowiek potrzebujący. Nie ma pędu i ucieczki przed życiem, liczy się tylko dana chwila. Zaczęłam opowiadać o braciach moim znajomym. Część z nich kojarzyła zakon wyłącznie z ziołolecznictwem. Usłyszałam też kilka głosów, że „nie będziemy wspierać czarnych”, bo Polacy niespecjalnie odróżniają habit od sutanny. Po czym wróciłam do braci i powiedziałam, że owszem, jestem osobą z innego świata, ale chcę im pomóc. Dziś wielu moich znajomych ateistów wspiera fundację.

Psychofobia - jak z nią walczyć?

Kampanią społeczną „CZYŃ-MY DOBRO” zamierzacie zwrócić uwagę na potrzeby osób NIE-CHCIANYCH. Czyli kogo?

Nie-ładnych, nie-mądrych, nie-młodych, nie-potrzebnych, nie-zaradnych i nie-zdrowych, czyli tych wszystkich grup, z którymi na co dzień pracują bracia bonifratrzy. Los niepełnosprawnych psychicznie mężczyzn czy seniorów nie wzbudza takiej empatii jak chociażby widok chorującego dziecka, czy krzywdzonego zwierzęcia. Ale to, że ktoś jest nieatrakcyjny fizycznie, bezdomny czy biedny, nie wyklucza go przecież z życia. Tych osób nie da się wyeliminować, one żyją, istnieją i trzeba o tym mówić. Pracy do wykonania w tym obszarze jest mnóstwo. Bo nawet jeśli ktoś mieszka z osobą z zaburzeniami psychicznymi, zwykle wstydzi się do tego przyznać. Jeśli problemem jest dla nas zaakceptowanie takiej sytuacji, to co dopiero udzielenie wsparcia takiej osobie. Dlatego my jako Fundacja Bonifraterska chcemy uwrażliwiać na istnienie osób niechcianych. Zwłaszcza że część z nich mogłaby wrócić do społeczeństwa, gdyby były właściwie leczone. Bo gdy stosują dobrze dobrane leki, wchodzą w reemisję i mogą dobrze funkcjonować. Dlatego staramy się stworzyć im warunki do życia w mieszkaniach chronionych, aby mieli na co dzień wsparcie opiekuna.

Ważne jest nie tylko, aby na zewnątrz pokazywać „niechcianych”, ale również to, aby ich angażować społecznie.

Tak, ponieważ dla nich kontakt z innymi ludźmi też jest formą terapii. Gdy pracownicy DPS-u w Cieszynie zaczęli wychodzić z podopiecznymi psychicznie chorymi do lokalnej społeczności, początkowo musieli zmierzyć z przerażeniem mieszkańców i odrzuceniem. Ale kiedy miejscowi poznali pacjentów, zrozumieli, że nie stwarzają oni żadnego niebezpieczeństwa. Dziś tam nie ma już problemu z kontaktami między zdrowymi i chorymi. Poza tym wciąż staramy się organizować naszym podopiecznym różne wyjścia, wyjazdy. Angażujemy ich do przygotowywania prac na kiermasze. Świetnie działa Warsztat Terapii Zajęciowej.

Pandemia wpłynęła na zwiększenie znieczulicy, na zmniejszenie empatii. Czy obserwujecie państwo to zjawisko w sferze swojej działalności?

Jeszcze przed pandemią znieczulicę społeczną uznano za problem XXI wieku. W sytuacji ciągłego stresu, niepewności o własne zdrowie, życie i pracę, trudniej jest namówić innych do udzielenia pomocy potrzebującym. I doskonale to rozumiem. Pandemia wpłynęła także na podwyższenie poziomu agresji wśród społeczeństwa. Ludzie są bardziej rozdrażnieni i bardziej agresywni. Mimo to udaje nam się pozyskiwać środki i przekazywać informacje o działaniach fundacji. Dzięki wsparciu wielu firm i osób prywatnych w grudniu dla niepełnosprawnych umysłowo zorganizowaliśmy mikołajki. Zaskakujące było, o jakich prezentach marzyli. Prosili o paczkę chipsów, puszkę coli, ciepły koc albo stroik do gitary.

Skupiamy się na pomaganiu. Chcemy uświadomić, że ludzie wykluczeni, niepełnosprawni intelektualnie, niezaradni życiowo, przewlekle czy terminalnie chorzy, są wokół nas. Ważne jest też to, że zaburzenia zdrowia psychicznego dotyczą coraz większej grupy i coraz młodszych osób. Zależy nam na tym, by uwrażliwić na to społeczeństwo, byśmy mogli mówić o tym bez wstydu czy skrępowania, bo to choroba jak każda inna i może dotknąć każdego z nas lub kogoś z naszego najbliższego otoczenia

Konfrontacja oczekiwań przeciętnego człowieka z takimi marzeniami na pewno zmienia perspektywę. A czy pandemiczne ograniczenia wpłynęły na pacjentów?

W rodzinie bonifraterskiej panują trochę inne zasady funkcjonowania. Pandemiczna panika jest wokół nas, ale wewnątrz naszych ośrodków jej nie widać. Mam wrażenie, że bracia, a także lekarze, pielęgniarki, psychologowie, farmaceuci, rehabilitanci swoje problemy zostawiają na zewnątrz i z pełną troską oddają się podopiecznym. Zadziwiające jest na przykład, że opiekując się tak dużą liczną osób, kupujemy minimalną ilość środków na odleżyny. Nasi podopieczni praktycznie ich nie mają. Są zaopiekowani, czyści, mimo ograniczonych środków.

W naszym społeczeństwie świadomość istnienia osób z zaburzeniami psychicznymi wciąż jest niska. Jawią się jako nieobliczalne, budzą przerażenie. Z drugiej strony brakuje lekarzy specjalistów. Jako fundacja również dostrzegacie ten problem?

Od zawsze do bonifratrów trafiały najcięższe przypadki. Potwierdza to ponad 450-letnia historia zakonu. Jednak sami bracia także przyznają, że ostatnio sytuacja psychiatrii w Polsce jest zatrważająca. Pandemia jeszcze bardziej obnażyła te problemy. Z punktu widzenia naszych podopiecznych ważne jest stworzenie systemu, który pozwoliłby na przygotowanie większej liczby mieszkań chronionych. Zaproponowałam, aby w ramach naszych struktur otworzyć oddział psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej. Spotkałam się ze ścianą, bo mamy za mało lekarzy psychiatrów w Polsce. Na 10 tys. dzieci w szkole przypada pół lekarza psychiatry dziecięcego. A na wizytę do lekarza specjalisty na NFZ bardzo długo się czeka. W tym czasie chory może popełnić samobójstwo. Poza tym brakuje nam podstawowej wiedzy, mało mówi się o chorobach psychicznych. Dlatego ważne jest uwrażliwianie na ludzi odrzuconych i niechcianych.

Kładziecie też mocny akcent na „Nie-zdrowych” i „Nie- młodych”. Wciąż brakuje nam zrozumienia dla seniorów?

Prowadzimy hospicjum we Wrocławiu – stacjonarne i domowe dla tych, którzy potrzebują wsparcia w okresie odchodzenia. Oczywiście, jakość życia jest bardzo ważna, ale równie ważna jest jakość umierania. Powinniśmy żegnać umierających z godnością. Mój tata, który odszedł 3 lata temu, mówił, że chce żyć dopóty, dopóki będzie w stanie pójść samodzielnie do toalety. To, że człowiek nie jest młody, nie oznacza, że nie zasługuje na szacunek. Zastanówmy się, co czuje ktoś, kto nie tak dawno był sprawny i samowystarczalny, a teraz ma problem, aby przejść kilka metrów.

Zderzyłam się ze światem, w którym ważny jest człowiek potrzebujący. Nie ma pędu i ucieczki przed życiem, liczy się tylko dana chwila. Zaczęłam opowiadać o braciach moim znajomym. Część z nich kojarzyła zakon wyłącznie z ziołolecznictwem. Usłyszałam też kilka głosów, że „nie będziemy wspierać czarnych”, bo Polacy niespecjalnie odróżniają habit od sutanny. Po czym wróciłam do braci i powiedziałam, że owszem, jestem osobą z innego świata, ale chcę im pomóc. Dziś wielu moich znajomych ateistów wspiera fundację

Czyli „Być człowiekiem wśród ludzi” – to dziś największe wyzwanie. Na jakie efekty kampanii liczycie?

Skupiamy się na pomaganiu. Chcemy uświadomić, że ludzie wykluczeni, niepełnosprawni intelektualnie, niezaradni życiowo, przewlekle czy terminalnie chorzy, są wokół nas. Ważne jest też to, że zaburzenia zdrowia psychicznego dotyczą coraz większej grupy i coraz młodszych osób. Zależy nam na tym, by uwrażliwić na to społeczeństwo, byśmy mogli mówić o tym bez wstydu czy skrępowania, bo to choroba jak każda inna i może dotknąć każdego z nas lub kogoś z naszego najbliższego otoczenia. Warto się na chwilę zatrzymać i pomyśleć, o tym, jak możemy pomóc. Formy pomocy mogą być bardzo różne: finansowa, np. dotacja pieniężna lub przekazanie 1% podatku, datek rzeczowy, albo czas spędzony z podopiecznymi, chwila rozmowy, potrzymanie za rękę. Zależy nam na poprawie jakości życia naszych podopiecznych w bonifraterskich ośrodkach w każdy możliwy sposób, bo głęboko wierzymy, że każdy zasługuje na dobre i szczęśliwe życie. Ponadto dobrze sobie uświadomić, że pomaganie jest też dobre dla tych, którzy dzielą się dobrem. Mamy wiele przykładów na to, że nasze fundacyjne hasło: „Dzielenie się dobrem procentuje”, jest bardzo prawdziwe.

 

Marta Orzełowska — od października 2020 prezes Fundacji Bonifraterskiej. Absolwentka Wydziału Farmacji Akademii Medycznej w Lublinie Ponad 20-letnie doświadczenie managerskie zdobyte w firmach z sektora farmaceutyczno-kosmetycznego.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: