Susan Sarandon: będzie mi bardzo miło, kiedy to, że kobieta ma dobrą pracę, przestanie być takim wielkim wydarzeniem
Nigdy nie stroniła od skandalizujących kreacji filmowych. Grywała prostytutki i lesbijki, a po niektórych scenach z jej udziałem widzowie opuszczali kina. „W swojej karierze popełniłam wszystkie możliwe błędy, a nadal jestem w tym biznesie. Zatem albo miałam dużo szczęścia, albo to nie miało większego znaczenia”– mówi o półwieczu na planie filmowym Susan Sarandon.
Zagrała w ponad setce filmów, ale dla wielu osób na zawsze pozostanie Louise Sawyer z filmu „Thelma i Louise”. Choć od premiery kultowej produkcji w maju minęło 29 lat, kolejne pokolenia kobiet wracają do sentymentalnej historii dwóch przyjaciółek, które niekoniecznie z własnej woli opuszczają strefę swojego komfortu, by zderzyć się z niecukierkową rzeczywistością Ameryki. Zarówno Susan Sarandon, jako Louise, jak i Geena Davis jako Thelma Dickinson pokazały mistrzowskie kino drogi. Obie były nominowane do Oskara, ale statuetka powędrowała do autorki scenariusza Callie Khouri.
„Powtarzano mi, że jestem przepełniona grzechem pierworodnym (…) będzie mi bardzo miło, kiedy to, że kobieta ma dobrą pracę, przestanie być takim wielkim wydarzeniem”.
Włoski temperament odziedziczyła po mamie Lenorze Marii, ojciec, Philip Leslie Tomalin miał korzenie angielskie i irlandzkie. Susan Abigail Tomalin była najstarszym z dziewięciorga dzieci. Zawodu uczyła się przed kamerą. Kiedy w 1970 roku zagrała swoją pierwszą rolę w filmie „Joe”, od trzech lat była żoną aktora Chrisa Sarandona. Miała też za sobą kilka lat modelingu.
Kolejne filmy wzmacniały jej pozycję w aktorskim świecie, sławę przyniosła jej rola w kultowym „The Rocky Horror Picture Show”, filmie, który trafił do Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych jako dzieło budujące dziedzictwo kulturalne Stanów Zjednoczonych. „Świat wygląda zupełnie inaczej od tego, w którym dorastałam. Staram się mentalnie utrzymywać w wieku 35 lat” – mówi.
Już w latach 80. ub. wieku nie stroniła od skandalizujących kreacji. Grywała prostytutki („Ślicznotka”) i lesbijki („Zagadka nieśmiertelności”). Scena miłosna z Catherine Deneuve wywołała tak duży skandal, że wielu widzów w proteście wychodziło z kina. Pierwszą nominację do Oskara przyniosła jej w 1980 roku rola w filmie „Atlantic City”. Znamy ją także z „Czarownic z Eastwick” czy „Byku z Durham”. Aktorskie złote lata Susan przypadały w latach 90. ubiegłego wieku. Po „Thelmie i Louise” z oskarową nominacją, angażowała się w dwie, trzy produkcje rocznie, a Oskara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej przyniósł jej w 1996 roku film „Egzekucja”. Zagrała w nim siostrę zakonną, która walczy o ułaskawienie skazańca.
Mimo upływu lat – jesienią Susan skończy 74 lata – nieprzerwanie angażuje się w działania społeczne i polityczne. W 1990 roku w czasie operacji „Pustynna Burza” krytykowała decyzje militarne prezydenta Busha, w 2018 nie miała oporów by zdecydowanie przeciwstawić się polityce Donalda Trumpa. Dużym echem odbiło się jej aresztowanie podczas wiecu przeciwko polityce antyimigracyjnej prezydenta przed Departamentem Sprawiedliwości w Waszyngtonie. „Mam dość bycia uważaną za nieamerykańską, tylko dlatego, że zadaję pytania” – mówi dziennikarzom.
Wiele krytyki przyniosła jej elekcja prezydencka z 2016 roku, kiedy zdecydowała się „wyrzucić” swój głos oddając go na trzeciego kandydata bez możliwości wygranej. Chociaż silnie wspierała Hilary Clinton, kiedy ta w 2001 roku starała się dostać do Senatu, obecnie nie uważa jej za dobrą kandydatkę na urząd prezydenta. „Nie jest autentyczna. Jest okropna wobec homoseksualistów już od wielu lat. Jest oportunistką” – ocenia.
Susan Sarandon angażuje się w wiele dyskutowanych społecznie problemów. Broniła chorych na AIDS, walczyła o akceptację osób ze środowiska LGBT. „Staram się nie przymykać oczu na niesprawiedliwość i potrzeby innych. Swoim dzieciom przekazuję szacunek do drugiego człowieka, chciałabym żeby w każdym widzieli tę wyjątkowość i pamiętali, że przywileje to również odpowiedzialność” – mówi w wywiadzie dla Vivy.
Kiedy tylko ma okazję, Susan Sarandon dużo mówi o endometriozie – chorobie, która trapiła ją od wczesnej młodości. Nie tylko mówi, także angażuje się w działania, które mają złamać tabu, z jakim spotykają się dotknięte nią kobiety. „Nie jest normalne, że kobieta musi cierpieć, nawet jeśli została wychowana w takim przekonaniu. Tak samo jak to, że czujemy ból podczas stosunku, mamy nudności i silne wzdęcia przez większą część miesiąca” – mówiła podczas spotkania Blossom EFA, czyli Amerykańskiej Fundacji na rzecz Endometriozy.
„Cierpienie nie może definiować kobiet! To, że jesteście mężczyznami, wcale was nie wyłącza! Musicie pomagać kobietom usuwać tabu i samotność dookoła tej choroby, okazywać empatię, nie oskarżać ich o bycie nadwrażliwymi, zbyt dramatycznymi czy delikatnymi” – apeluje do mężczyzn w swoich wystąpieniach.
W jej przypadku droga do prawidłowej diagnozy trwała wiele lat. Jak mówi, lekarze kierowali ją na zabiegi nie wyjaśniając do końca specyfiki tego schorzenia. Wiele kobiet latami cierpi z powodu miesiączki, bo lekarze albo ignorują ich skargi, albo nie próbują ich nawet diagnozować. „Nie urodziłam się kobietą po to, by cierpieć. Nie można przegapić części swojego życia z powodu bólu wywołanego endometriozą. A kluczowa w walce z tą chorobą jest dokładna odpowiedź lekarza na pytanie: Co mi jest? Trzeba też mieć możliwość dzielenia się swoimi przeżyciami z bliskimi. O endometriozie trzeba mówić otwarcie” – apeluje aktorka.
Sporo miejsca poświęca sprawom kobiet. Film „Thelma i Louise”, zaklasyfikowany do kanonu kina feministycznego sprawił, że nieustannie pytana jest o kwestie kobiece. Jak mówi, podziwia wiele cichych bohaterek, które dźwigają swoje rodziny, szczególnie wśród uchodźców. „Kobiety są takie niesamowite. (…) Zawsze uważa się za coś oczywistego, że mogą robić wszystko. I robią to w domu i na zewnątrz domu” – mówi w wywiadach.
Wraz z biegiem lat Sarandon zmieniła swoje poglądy związane z feminizmem. Wcześniej uważała się za humanistkę ze względu na stygmatyzację pojęcia feminizmu w Stanach Zjednoczonych. „Dopiero niedawno mówienie słowa feministka na głos zostało przyjęte. To bardzo świeża sprawa. Teraz wreszcie są możliwości wprowadzania mężczyzn w ruch jako sojuszników” – zauważa.
W swojej działalności podejmuje także inne kwestie feministyczne, m.in. nierówności wynikających z płci. „Kobiety zaczną zarabiać tyle co mężczyźni jeśli będą o to krzyczeć i wrzeszczeć, kiedy zaczną tego wymagać i żądać” – mówi w wywiadach.
Po wielu latach na planie filmowym nabrała dystansu do swojej kariery. „Zawsze powtarzam, że dłużej niż aktorką będę kobietą i matką. Dlatego też, nie zastanawiam się nad strategią mojej kariery, popełniłam wszystkie możliwe błędy, a nadal jestem w tym biznesie. Zatem albo miałam dużo szczęścia, albo to nie miało większego znaczenia”– przyznaje.
Wraz z upływem lat robi się bardziej wyrozumiała przede wszystkim dla siebie. Jak mówi, kiedy była młoda, nie analizowała nadmiernie tego, jak wygląda i jak jest oceniana. Noc dziwnego, najlepsze lata jej kariery przebiegły bez mediów społecznościowych i nachalnych papparazzi. „Nie mogę się doczekać dalszego starzenia się. Wtedy to jak wyglądasz staje się coraz mniej ważne w stosunku do tego, kim jesteś”.
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
Renata Szkup: „Siedemdziesiątka to nie koniec kariery, ale początek wielkiej przygody”
„Wielu Polaków boi się mówić po angielsku – szczególnie wśród innych Polaków”. Jak skutecznie nauczyć się angielskiego, mówi Arlena Witt
„Nie każdy związek chce być uratowany” – mówią seksuolog dr Robert Kowalczyk i dziennikarka Magdalena Kuszewska
„Celem było zrobienie serialu, a to, że przy okazji dostałam obraz solidarnego świata, poruszało mnie do głębi”. O „Matkach Pingwinów” opowiada Klara Kochańska-Bajon
się ten artykuł?