„Jak nie masz co robić, to śpisz, żeby dzień, który ciągnie się jak nudne niedzielne popołudnie, jak najszybciej minął”. Trzy rozmowy o samotności
Kobiety w podobnym wieku, z różnych miast, uprawiające różne zawody, jednak czujące się tak samo samotne. – Bywały weekendy, że nie wychodziłam z domu, oglądałam seriale, jadłam fast foody i do nikogo słowem się nie odezwałam. Brzmi jak marzenie? Tylko jeśli tak spędzony wieczór to twój wybór, gorzej jeśli jesteś na niego skazana – opowiada Ania.
- Ania: Mam już 36 lat i mogę nie zdążyć założyć rodziny w tradycyjnym znaczeniu. To mnie dobija
- Asia: Bo męska rzecz – być daleko, a kobieca wiernie czekać? Chciałabym móc odpowiedzieć, że to nieprawda
- Psycholożka: Nierzadko moi klienci podkreślają, że bardzo tęsknią za czasami dzieciństwa. Bo kiedyś mieli rodzinę blisko siebie
Ania: Mam już 36 lat i mogę nie zdążyć założyć rodziny w tradycyjnym znaczeniu. To mnie dobija
– Nigdy nie byłam w jednym związku dłużej niż dwa lata. Jeśli zapytałabyś mnie, dlaczego rozstawałam się z partnerami, odpowiedziałabym: nie wiem, trudno powiedzieć. A może inaczej: zdecydowanie wiedziałam (a najczęściej wiedzieliśmy oboje), że nie chcemy już kontynuować tej relacji, bo stawała się ona takim „trwaniem”. Mijało pierwsze zauroczenie, ten czas, gdy w drugiej osobie niemal wszystko akceptujesz. A potem pojawiały się małe problemiki: wkurzało mnie, że on zawsze musi być na miejscu spotkania kilka minut po czasie, bo na konkretną godzinę po prostu przyjechać nie potrafi. Że notorycznie włącza zmywarkę, bo to uwielbia i zawsze zapomina ją opróżnić. Albo że zawsze ustawia w rządku buty na wycieraczce, jak by to było najważniejsze na świecie. Pierdoły – wiem. Ale wiem też, że moi rodzice, żyjący razem od kilkudziesięciu lat w szczęśliwej relacji inaczej na takie „niedoskonałości” drugiej osoby reagują. Traktują je jako słodką przywarę, coś, co – nawet jeśli trochę ich denerwuje – to przecież nie ma większego znaczenia, bo siebie nawzajem po prostu kochają. Można by powiedzieć, że moja postawa jest niedojrzała, że takie drobnostki mnie denerwują, ale nie chcę całe życie chodzić wkurzona, a jeśli tak się dzieje na danym etapie znajomości, jeśli nie potrafię zaakceptować tych „przywar”, to znaczy, że to „nie jest to”. Mam już 36 lat i dochodzę do wniosku, że mogę nie zdążyć założyć swojej rodziny w tym tradycyjnym znaczeniu – mieć męża, dzieci. I to mnie dobija. Nie uważam, że każdy musi wybrać właśnie taki model życia, ale mi możliwość jego zrealizowania w ogóle by nie przeszkadzała – mówi Ania.
Ania pracuje (a właściwie pracowała, ale o tym dalej) w Warszawie, chociaż pochodzi z Torunia. Jest redaktorką w jednym z serwisów internetowych, poświęconych sprawom kulturalno-społecznym. W wolnych chwilach dorabia zatem pisaniem do kolejnych portali. Od dwóch lat jest też sama, tzn. mieszka w pojedynkę w kawalerce (po dziesięcioleciu dzielenia mieszkania ze współlokatorkami), obecnie nie jest w żadnym związku, jej rodzice mieszkają w swoim mieście rodzinnym. Każdy powrót tam jest – jak mówi Ania – niczym plaster na duszę, bo w końcu ma obok siebie bliskich ludzi, a że najczęściej jeździ do Torunia w czasie urlopu, to i pospotyka się wtedy ze znajomymi, zrelaksuje. A przynajmniej tak było przed pandemią.
– Szczerze mówiąc, już przed marcem 2020 nie było najłatwiej. Mieszkanie samemu ma swoje plusy, zwłaszcza jeśli wcześniej zawsze mieszkało się z kimś, ale wszyscy, którzy samotnie spędzają cały dzień na 20 m2 wiedzą też, że wcale nie wygląda to tak różowo. Bywały takie weekendy, że nie wychodziłam z domu, oglądałam seriale, jadłam fast foody i do nikogo słowem się nie odezwałam. Brzmi jak marzenie? Tylko jeśli tak spędzony wieczór to twój wybór, gorzej jeśli jesteś na niego skazana.
Przed pandemią Anię ratowało jednak chodzenie do pracy do biura, a także służbowe konferencje, otwarte siłownie, galerie, spotkania organizowane przez różne instytucje z pisarzami, artystami. Mogła tam iść i być wśród ludzi. Gdy to wszystko pozamykano, a praca przeniosła się do domu, zaczęło być jeszcze gorzej. Kobieta jako najtrudniejsze wspomina zeszłoroczne święta wielkanocne: zdecydowała się nie pojechać do rodziców i siostry oraz jej rodziny.
”Móc się do kogoś odezwać, kiedy chcesz – to przywilej na wagę złota. Nie potrafię być sama, chociaż przez (za) długi czas byłam. Wiem, że niektórzy uwielbiają sami podróżować, w wolnym czasie planują następne cele biznesowe albo chociaż obiady, które ugotują. Ja nie robię nic: czekam aż minie dzień, miesiąc i znów nadejdzie chwila, gdy będę mogła spotkać się z rodziną”
– Przygotowywanie świąt tylko dla siebie to coś strasznego. Wizytę w supermarkecie po to, żeby kupić kilka jajek i gotowy żurek tylko dla siebie, zaliczyłam ze łzami w oczach, zwłaszcza że to było jeszcze w czasach, gdy wszyscy choroby, która dopiero co się pojawiła, panicznie się baliśmy. Gdy wróciłam do domu i układałam dwie figurki zajączków na półkach, ryczałam już pełną gębą, patrząc na swoją wynajmowaną (bo przecież nie własną – kredyt w pojedynkę?) norę, nie mając się do kogo odezwać, za to ze świadomością, że tak to teraz już będzie przez najbliższe miesiące, a może i lata. W przerwach oglądałam w social mediach zdjęcia znajomych, którzy zazwyczaj spędzali ten wolny czas choć z jedną inną osobą. Codziennie miałam też jedną rozmowę z rodzicami i siostrą. Udawałam, że wszystko jest dobrze, żeby ich nie dobijać. Nie mogłam znieść myśli, że oni myślą: biedna nasza Anula, taka sama została.
Ania w pewnym momencie pandemii przez dwa miesiące nie spotkała się z żadnym człowiekiem na żywo, nie licząc wizyt w sklepie, kurierów przynoszących jedzenie czy innych osób, z którymi załatwia się formalności. Co wtedy robiła? Chodziła na spacery po parku, przeczytała więcej książek niż kiedykolwiek wcześniej, a przede wszystkim – siedziała w Internecie, tylko w ten sposób mając kontakt z innymi. Oczywiście cały czas była na łączach telefonicznych z rodziną, ale ogarnął ją wtedy taki marazm, że najczęściej nie wychodziła z domu. Jedyną atrakcję stanowiły wyjścia na zakupy spożywcze do Biedronki położonej w odległości 800 m od jej mieszkania. Te wyprawy były przedłużane tak, by spacer zrobił się choć 1,5-kilometrowy. No ale większość czasu zajmowało jednak spanie. Jak nie masz co robić, to śpisz, żeby dzień – zwłaszcza te jego najgorsze i najnudniejsze, popołudniowe godziny, które w czasie pandemii były jak niedziela – jak najszybciej minęły.
– Nie byłam w stanie ćwiczyć, nie chciało mi się z własnej inicjatywy z nikim kontaktować, a jednocześnie czułam się urażona, że nikt sam się do mnie nie odzywa. Gdybym nie musiała pojechać po tych 2 miesiącach do domu pozałatwiać formalności w lokalnym urzędzie, nie wiem, kiedy z własnej inicjatywy bym się sama ruszyła. Było mi z jednej strony z tym tak potwornie źle, a z drugiej – nie potrafiłam nic z tym zrobić. Zapomniałam o wszystkich Tinderach, randkach, nie chciało mi się. Zresztą i tak uważam, że jestem już na to za stara.
Najgorszy był powrót do Warszawy po tej wizycie w domu po 2 miesiącach. Ania spędziła z bliskimi tydzień, ale już na kilka dni przed powrotem do stolicy zaczęły się nerwy, objawiające się wyżywaniem na bliskich za to, że powiedzieli coś nieodpowiednim tonem czy zbyt gwałtowną reakcją na prośbę pana z pociągu, czy może wyjść drzwiami po lewej, a nie po prawej stronie, bo tamtędy jest bliżej.
– Powiedziałam, że oczywiście, że nie, zatarasowałam mu drogę i zabiłam wzrokiem. A wszystko przez to, że byłam załamana powrotem do Warszawy. Z tego załamania w sumie teraz się cieszę, bo ono sprawiło, że w końcu zdecydowałam się coś w życiu zmienić.
Co takiego? Wrócić do Torunia. Jako że firma Ani najprawdopodobniej już na stałe wprowadzi zdalną pracę, ta spakowała walizki, pożegnała swoją – jak nazywała wynajmowane mieszkanie – „norę” i wróciła do rodzinnej miejscowości.
– Zawsze myślałam, że będę to odbierać jako porażkę. Poszłam przecież do przodu – wyprowadziłam się do Warszawy, a wracam do miejsca, gdzie moja samotność będzie bardziej zauważalna na co dzień. Ale nie żałuję. Móc się do kogoś odezwać, kiedy chcesz – to przywilej na wagę złota. Nie potrafię być sama, chociaż przez (za) długi czas byłam. Wiem, że niektórzy uwielbiają sami podróżować, w wolnym czasie planują następne cele biznesowe albo chociaż obiady, które ugotują. Ja nie robię nic: czekam aż minie dzień, miesiąc i znów nadejdzie chwila, gdy będę mogła spotkać się z rodziną. Teraz mam ich koło siebie. Nie zamierzam na razie wracać do Warszawy, chociaż nigdy nie mówię nigdy. Czuję, że teraz mam więcej sił na randkowanie. I chciałam podkreślić, żebyście nie zrozumieli mnie źle: nie uważam, że ktoś, kto jest sam, nie ma męża czy żony lub/i dzieci, jest „gorszy”. Zawsze głośno z takimi tezami walczę, po prostu ja sama siebie nigdy nie widziałam w swoich wyobrażeniach takim wiecznym singielstwie.
Asia: Bo męska rzecz – być daleko, a kobieca wiernie czekać? Chciałabym móc odpowiedzieć, że to nieprawda
– Kiedy mieszkam bez męża, moje życie składa się z większej ilości rytuałów niż wtedy, gdy jesteśmy razem. We dwoje działamy bardziej spontanicznie, nie ma nudy. A jak jestem sama, to ta nuda czasem jednak się pojawia – to, że mam te swoje przyzwyczajenia sprawia, że czuję: mam co robić, nie jest tak bez sensu.
Dlatego codziennie rano, zanim obudzę jedno dziecko do szkoły (a w czasie pandemii raczej to raczej do tego, by usiadło przed komputerem), a drugie do przedszkola, wypijam herbatę. Potem w tajemnicy przed potomkami (bo przecież nie można jeść słodyczy!) od czasu do czasu wcinam batona i ruszam po syna i córkę do ich pokoju. Wieczorami zawsze czytam, bo gdy jest mąż, po całym dniu najczęściej od razu zasypiamy ze zmęczenia. Korzystamy, póki możemy.
Asia jest przyzwyczajona do samotnego życia, a właściwie do dzielenia go na czas, gdy mąż jest w domu i gdy go nie ma. Szymon pracuje jako marynarz na statku, który transportuje ropę naftową. Nie ma go w domu przez około 3 miesiące, później na 2 miesiące wraca i tak na przemian. Czasem, w zależności od tego, jak uda się zaplanować zmianę na statku, te wartości zmieniają się w jedną lub drugą stronę. Asia kiedyś pracowała, teraz raczej dorabia, pisząc artykuły.
”Jako feministka też możesz z pełną świadomością i radością wybrać, że rezygnujesz z kariery i wolisz spędzać czas z dziećmi. Ze mną jest jednak taki problem, że choć od 11 lat jestem w domu, to zastanawiam się co by było, gdybym zdecydowała się pracować więcej”
– Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że nie będę robić kariery. W liceum, na studiach angażowałam się w wydarzenia społeczno-kulturalne, zdecydowanie określam się jako feministka, tylko taka, która nie do końca wie, czego chce dla siebie. Jako feministka też możesz przecież z pełną świadomością i radością wybrać, że rezygnujesz z kariery i wolisz spędzać czas z dziećmi. Ze mną jest jednak taki problem, że choć od 11 lat jestem w domu, to czasem zastanawiam się co by było, gdybym zdecydowała się pracować więcej. Z drugiej strony, jak tylko się w coś zaangażuję – najczęściej nieodpłatnie, jak to zwykle bywa z organizacją wydarzeń przez oddolne inicjatywy – to mam wyrzuty sumienia, że nie ma mnie z dziećmi.
Te za tatą tęsknią, ale tydzień-dwa po jego wyjeździe przyzwyczajają się do nowej rzeczywistości. Mają gorsze momenty, a by wywołać u nich smutek, wystarczą czasem niewinne uwagi. Córka Asi popłakała się po przyjściu od koleżanki, bo grała w Pełzające Żółwie razem z nią i z jej tatą, który zawsze jest na miejscu. W przedszkolu jest też Dzień Ojca, na którym ten nie zawsze może być. Za to każdego dnia ze wszystkimi problemami dzieci zwracają się do mamy.
– Stereotypowo można by powiedzieć, że w takich marynarskich domach to mąż jest głową rodziny, bo to on (najczęściej) ją utrzymuje. Nie zgodziłabym się z tym do końca. Moje koleżanki zostawały same z budową domu i musiały to wszystko ogarnąć, co nie zawsze wpływało dobrze na ich relacje z mężami. Gdy się z nimi zdzwaniały, to – zamiast pogadać na tematy neutralne – kłócili się: że ona coś źle załatwiła, ale on przecież nie może jej krytykować, bo sam by lepiej tego nie zrobił, a poza tym jego przy tym nie było.
Zawiadując rodziną samodzielnie, trzeba też zorganizować dzień dzieciom od A do Z, radzić sobie z ich chorobami, lekcjami, obowiązkami domowymi. Ale do tego jeszcze do niedawna można było się przyzwyczaić, bo wiadomo było, że tata wróci mniej więcej za X dni. Przez pandemię to się zmieniło – choć większość rejsów odbywa się bez zmian, na statku Szymona u jednego z marynarzy zdiagnozowano koronawirusa, przez co koniec końców on sam wrócił do domu 2 miesiące później niż zakładano. Na szczęście sam nie zachorował.
– Taki statek to wielka machina, wysokości kilkunastu pięter, ale jednak zamknięta powierzchnia, a oni wszyscy na nim zgromadzeni. Najpierw bałam się, że Szymon zachoruje, potem trochę się uspokoiłam w tej kwestii, ale przyszedł niepokój o to, kiedy w końcu wróci.
Dla Asi najgorsza jest właśnie ta niepewność związana z tym, że jeśli – odpukać – stałoby się coś złego, musiałaby radzić sobie sama. Przecież nawet jeśli dwie osoby pracują, a dziecko nagle będzie musiało jechać do szpitala, to mija godzina i rodzice są na miejscu. Jeśli ktoś pracuje w innym mieście lub nawet innym państwie europejskim, też można to szybciej załatwić. A w tej sytuacji trzeba ewentualnie zadzwonić po pomoc do rodziny, znajomych.
– Obie nasze rodziny są wspaniałe, czasem moi rodzice niemal z nami mieszkają, przyjeżdżając na kilka tygodni. Znajomi też nigdy nie zawodzą, zwłaszcza że jesteśmy z Gdyni, więc to właściwie bardziej przyjaciele, poznani wiele lat temu. Jakieś kruche poczucie bezpieczeństwa więc sobie wypracowałam, ale przez tę sytuację z wirusem zostało ono zdecydowanie zaburzone.
Praca marynarza, choć wydaje się fascynująca i może kojarzyć się romantycznie, nie należy do najwdzięczniejszych: jesteś zamknięty na statku przez kilka miesięcy, z prawie samymi facetami, pracujesz dużo, także na nocnych wachtach, a potem do wyboru masz siłownię, siedzenie w swojej kajucie lub rozmowy z innymi pracownikami. No ale ci pracownicy w czasie koronawirusa też byli odizolowani.
– Zdecydowanie się to na mężu odbiło. Zawsze wraca z kursów zmęczony, zwłaszcza że często te potencjalne terminy jego powrotu zmieniają się z dnia na dzień. Jak Szymon próbował sobie radzić z samotnością? Dzwoniliśmy do siebie codziennie, tak jak zresztą zawsze, jeśli tylko jest zasięg i nie ma ekstremalnej różnicy czasowej. Zaczął też niestety kupować sprzęt elektroniczny przez Internet w zbyt dużych ilościach! (śmiech)
I Asia, i Szymon chodzą do psychoterapeuty – każde z nich oddzielnie, nie na terapię małżeńską. Ona chciałaby w końcu nauczyć się cieszyć tym, co już ma, lub zadziałać ku wprowadzeniu zmian, żeby zawodowo pracować trochę więcej. Z terapeutką rozmawia też o samotnym wychowywaniu dzieci i prowadzeniu domu przez część roku. Mąż skupia się na swoich sesjach (podobno) głównie na pracy i na tym, jak dbać o relacje z córką i synem, gdy przez pół roku jest na morzu.
– Mąż, gdy przyjeżdża, stara się spędzić z dziećmi jak najwięcej czasu. Owszem, jak go nie ma, to go nie ma, ale jak wraca, to przecież już nie musi chodzić do pracy. Uwielbiamy podróżować, jeździć na rowerach, nie ma problemu, by z młodszą 8-letnią córką (i 11-letnim synem) przejechać po 20 km. Gdy mąż w końcu wrócił z tego przedłużonego rejsu, zrobiliśmy sobie tygodniową wycieczkę samochodową przez Kujawy i Pomorze, spaliśmy najpierw pod namiotami (była wczesna jesień), później po znajomych. Dzieci nie narzekają, lubią taki survival. My też! Trochę survivalowy jest też ten nasz tryb życia pół na pół, ale co zrobić: gdy męża nie ma, przynajmniej zawsze mija tyle czasu, że wracamy do siebie stęsknieni.
”Mówi się, że ludzie są zwierzętami stadnymi, że nie potrafią żyć w pojedynkę, ale przecież osoba, która nie jest w związku romantycznym, wcale nie musi „żyć w pojedynkę””
Psycholożka: Nierzadko moi klienci podkreślają, że bardzo tęsknią za czasami dzieciństwa. Bo kiedyś mieli rodzinę blisko siebie
Jak sobie radzić z samotnością i czy zawsze musi ona kojarzyć się wyłącznie negatywnie? O komentarz poprosiłyśmy Agnieszkę Szczytowską – psycholożkę i terapeutkę, prowadzącą indywidualne terapie dorosłych i młodzieży, a także terapie partnerskie i terapię indywidualną seksuologiczną.
– Tym, co wydaje się łączyć wszystkie osoby z powyższych historii, jest samotność, którą na co dzień one i tak odczuwają, ale którą w czasach przed pandemią łatwiej było im różnymi aktywnościami „przykryć”. Teraz natomiast jest im się trudniej w niej odnaleźć. Czy jednak samotność musi być udręką? Mówi się, że ludzie są zwierzętami stadnymi, że nie potrafią żyć w pojedynkę, ale przecież osoba, która nie jest w związku romantycznym, wcale nie musi „żyć w pojedynkę”.
Nierzadko moi klienci podkreślają, że bardzo tęsknią za czasami dzieciństwa, a ci, którzy mieszkają poza Polską – za ojczyzną. Bo kiedyś mieli rodzinę blisko siebie, a ona dawała im poczucie bezpieczeństwa, czuli się częścią wspólnoty. Niestety tak się w życiu układa, że nie zawsze możemy mieć to, czego pragniemy najbardziej. Jednak tworząc wokół siebie krąg znajomych, z czasem może i przyjaciół, też być może stajemy się dla nich rodziną, choć nie w rozumieniu biologicznym. Mąż czy partner przecież też kiedyś był nieznajomym.
Co robić, gdy czujemy się osamotnieni? To bardzo dobra okazja do zastanowienia się nad sprawami, o których wcześniej, w pędzie codzienności, nie myśleliśmy, do zrobienia planów, przeorganizowania pewnych spraw. Warto też spróbować wprowadzić do swojego życia rytuały związane z dbaniem o siebie: zacząć celebrować czas spędzany tylko w swoim towarzystwie: zrobić sobie kolację (bo dlaczego nie?), zadbać o wygląd mieszkania, sprawić, by było w nim bardziej przytulnie. Najpierw poczuć się dobrze ze sobą, a później zacząć wychodzić do ludzi.
Nie wszystkim jednak jest łatwo przez większość czasu siedzieć w domu, ale nawet w pandemii dostępne były takie aktywności jak spacery czy treningi biegowe, także dla początkujących. Jeśli to nadal nie to, polecam jogę, medytację – aktywności, które sprawią, że się od siebie znowu nie ucieknie, gdzie nadal będzie się można ze sobą spotkać, ale na innych zasadach – wśród innych osób.
Jeśli jednak ta samotność, to spotkanie ze sobą „wykaże”, że nam w tym stanie jest bardzo źle, że czujemy się osamotnieni, warto poszukać pomocy, najpierw u terapeuty, nie zostawiać tego za sobą i znów na szybko nie wracać do dawnych aktywności, spychając problemy gdzieś do tyłu głowy. Sama znam przykłady osób z mojego gabinetu, które najpierw mówiły, że w tej pandemii z nudów umrą, że chciałyby nawet więcej pracować, a gdy zapytałam je o szczegóły, okazało się, że przez dwa dni wolnego – gdy nad tym dłużej pomyślały – zrobiły więcej niż wcześniej przez długie miesiące. Jeśli jednak ktoś czuje, że to dla niego za dużo, że nie może ze sobą wytrzymać – nie ma w tym nic „złego”, nietypowego, tylko w takiej sytuacji warto samemu udzielić sobie pomocy, prosząc o nią specjalistę.
Poza tym pamiętajmy, choć to może marne pocieszenie, że osamotnionym można się czuć także wtedy, gdy ma się wokół siebie na co dzień bliskich ludzi.
Zobacz także
Dr Ewa Jarczewska-Gerc: Kobietom wmawia się, że równowagę osiągną dopiero wtedy, kiedy będą miały swoją drugą połówkę
„Żałoba to nie tylko emocje. Strata to doświadczenie totalne i doznajemy jej na każdym poziomie naszego funkcjonowania” – mówi psycholożka Katarzyna Binkiewicz
– Chociaż jako ludzie jesteśmy nieprawdopodobnie wręcz silni, to każdy ma w sobie taką kruchość, którą łatwo jest zniszczyć – mówi psycholożka i autorka „Zastanawiam się”
Polecamy
Joanna Koroniewska o byciu bardzo samotną w przeszłości. „Mogłabym wtedy zniknąć i nikt by tego nie zauważył”
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
W Ministerstwie ds. Samotności króluje język zdrobnień. Je się tu obiadki i pije kapuczinko. Może to sposób na zmiękczenie nie tylko słów, ale też rzeczywistości
3. Charytatywny Bieg z Twarzami Depresji – dla dzieci i młodzieży. Zacznijmy działać już teraz!
się ten artykuł?