„Nie sądziłam, że jestem w stanie stworzyć takie miejsce w sieci. Cieszę się, że społeczność bloga tworzą osoby życzliwe, potrafiące z szacunkiem myśleć o drugim człowieku” – mówi Janina Bąk, znana jako Janina Daily
Janina Bąk, czyli Janina Daily jest autorką bestsellerowej książki o intrygującym tytule „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla”. Ale nie tylko! Jej działalność jest znacznie szersza.
Wystarczy wejść na stronę internetową Janiny, by przeczytać, że to „komendant komedii, panga biznesu i polędwica sopocka małżeństwa”. Janina w odsłonie pangi biznesu jest autorką szkoleń i wykładów, teraz głównie dla firm, a kilka lat temu nauczającą studentów na Trinity College w Dublinie, za którymi zresztą dziś bardzo tęskni. Janinę możecie też zobaczyć w akcji na konferencjach marketingowych i naukowych, a w Internecie – m.in. na wystąpieniu podczas TEDx Katowice, z którego dowiecie się, czy naukowcy są jak żony i nigdy się nie mylą. Przejdźmy dalej – komendat komedii, bo Janina pisze o tej znienawidzonej przez wielu statystyce w sposób nie tylko merytoryczny, ale i dowcipny, przystępny. Dowodzi, że głąbów matematycznych wcale nie ma, tylko tak się nam czasem wydaje, że nimi jesteśmy. Co do polędwicy sopockiej małżeństwa – krążą plotki, że Janina mężów ma (na chwilę obecną) czterech, ale w to nie wierzcie – ten prawdziwy małżonek jest tylko jeden, pozostali panowie to jej przyjaciele, współpracownicy. Jeszcze więcej niż mężów ma Janina obserwatorów i fanów – liczby nie kłamią – ponad 87 000 fanów na Facebooku i ponad 50 000 obserwujących na Instagramie. Z raczkującego jeszcze kilka lat temu bloga stworzyła liczną i życzliwą sobie społeczność.
Anna Sierant: Janino, chciałabym najpierw zapytać o początki Janiny Daily. Całe mnóstwo osób postanawia, że zacznie pisać bloga, ale po paru miesiącach, doczekawszy się całych sześciu komentarzy od rodziny i znajomych, rezygnują. Jak to się stało, że po pierwsze – zdecydowałaś się pisać i wytrwałaś w tym tak długo, aż z tych kilku obserwatorów wyrosła cała Drużyna Janina?
Janina Bąk: Faktycznie jest w tym coś dziwnego, bo jestem leniwym ziemniakiem, nigdy nie byłam wytrwałą osobą, nie miałam samozaparcia. Z drugiej strony zawsze lubiłam pisać, tylko nie miałam platformy, za pośrednictwem której mogłabym to robić. Postanowiłam założyć bloga i tym razem to był imperatyw, zadanie dla samej siebie – muszę dodawać 3 wpisy w tygodniu i koniec. Nieważne, czy będzie mnie czytało 6 czy 60 osób. Przez pierwsze trzy lata szło to bardzo wolno i pojawiała się frustracja. Oczywiście zdarza się, że ktoś dodaje dwa wpisy i to od razu chwyta – staje się lubiany, czytany i znany. Ale najczęściej potrzeba dużo czasu, pokory i systematyczności, żeby zaistnieć w sieci.
”Schudłam dla zdrowia, z zalecenia lekarza i pod jego kontrolą. A teraz trochę jest tak, jak śpiewała Kasia Nosowska: "Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda"”
Bo przecież też nie liczba obserwujących, a ich zaangażowanie jest najważniejsze. Co z tego, że mam pół miliona polubień (nie mam, to przykład), jeśli nikt nie reaguje na to, co piszę. Czasem zdarza się, że ktoś przestaje lubić mój profil, bo dodałam zdjęcie kotka. A to bardzo dziwne, bo mój kotek ma wspaniałego pycholka. Niemniej zawsze sobie wtedy myślę, że to nawet dobrze, bo po co ma mnie śledzić, skoro taka treść mu nie odpowiada. Życie jest zbyt krótkie, by obserwować strony i czytać treści, które nie sprawiają nam radości.
Być może kluczem do sukcesów w twoim przypadku okazała się życzliwość? Twój blog jest jednym z najbardziej przyjaznych miejsc w polskim internecie. Wśród swoich stories na Instagramie umieściłaś serię „czizburgerów”, w ramach której publikujesz wiadomości od czytelników – te, w których wspominają, co ktoś kiedyś dla nich zrobił miłego. Czy, zakładając bloga, postanowiłaś, że uczynisz z niego takie przyjazne miejsce, czy tak tobie „po prostu” wyszło?
Nigdy nie pomyślałabym, że jestem w stanie coś takiego zrobić, stworzyć takie miejsce w sieci. Sama pisałam tak, jak uważałam, że pisać i rozmawiać się powinno, a obserwatorzy sami to podchwycili. Blog przyciąga osoby, które mają takie samo podejście jak ja. Ogromnie się cieszę, że społeczność zaczęła się rozrastać i tworzą ją osoby życzliwe, potrafiące z szacunkiem myśleć o drugim człowieku. Tu nic nikomu nie trzeba tłumaczyć, rzadko kiedy upominać – ludzie lubią się dzielić dobrymi rzeczami i być dla siebie nawzajem dobrzy.
A czy człowiek miły może być człowiekiem asertywnym? Jak jednocześnie odnosić się do innych z szacunkiem, ale gdy tego szacunku po drugiej stronie brak, nie dać sobie wejść na głowę? Jak radzisz sobie, gdy wśród komentarzy pojawia się nie konstruktywna krytyka czy kulturalne wyrażenie innego zdania, ale hejt?
Z hejtem sobie nie poradzisz, bo to jest szalenie nieracjonalne zachowanie, niepotrzebne. Czasem idę się wypłakać do męża i mam ochotę odpowiedzieć autorom hejterskich postów: „Kurcze, człowieku, strasznie mnie skrzywdziłeś, to nie było miłe”. Ale tak nie robię, bo szkoda mojego czasu i emocji. Wykrzyczę się w środku i zamiast tego pytam tę osobę, jaki jest cel takiego komentarza. Serio, po co ktoś mi pisze, że mam np. brzydkie nogi? Co chce za pomocą tego osiągnąć? Oczekuje, że jak na to odpowiem? Dowiedziałam się też od jakiegoś komentatora, że już u mnie widać pierwsze zmarszczki i że czas na botoks. I to nie o te zmarszczki chodzi, bo mogę je mieć, co w tym złego? Tylko znów zapytam: po co komuś coś takiego pisać? Przed skomentowaniem czegoś w Internecie warto się zastanowić, czy powiedzielibyśmy danej osobie to samo, stojąc z nią twarzą w twarz. Raz zdarzyło mi się, że dziewczyna, która umieściła taki niemiły post później mnie przeprosiła, że zareagowała zbyt gwałtownie, że miała zły dzień, że się na mnie wyładowała. Te przeprosiny były bardzo miłe, bardzo cenne.
Jedną z najpopularniejszych fraz wyszukiwanych na twój temat jest „Janina Daily schudła”. Wydawałoby się, że jeśli ktoś chudnie dla zdrowia, to dobrze, ale co rusz kierowane są do ciebie słowa pełne troski, że teraz to właściwie mogłabyś trochę przytyć, że jest ciebie za mało. Kobiety często słyszą, że mogłyby schudnąć, żeby nie mieć cellulitu albo przytyć, żeby w końcu mieć biust. Jak bronić się przed tą fałszywą troską i mimo niej czuć się dobrze w swoim ciele?
Dawniej myślałam, że jak schudnę, to będzie lepiej. Ale nic się nie zmieniło. Kiedyś pod jednym z moich wykładów przeczytałam, że ktoś nie może mnie oglądać, bo jestem taka gruba. Wydawałoby się, że mój wygląd nie ma nic do rzeczy, bo w ogóle w swoim wystąpieniu o tym nie wspominałam, to był wykład o statystyce. A jednak proszę – okazało się, że tak. Dzisiaj spotykam się z pytaniami, czy nie mam raka i twierdzeniami, że wyglądam, jakbym uciekła z Auschwitz. Auschwitz – serio? Czy my się innej historii uczyliśmy? Czy wyrazem troski nie jest proste pytanie: „Jak się czujesz?”, jeśli rzeczywiście się o kogoś martwimy, a nie pisanie komuś, czy choruje na nowotwór i może by coś zjadł? W wyróżnionych relacjach na Instagramie mam zapisane całe mnóstwo podobnych tekstów. Podzielili się nimi ze mną moi obserwatorzy i moje obserwatorki o określonej – według niektórych zbyt niskiej lub zbyt wysokiej – masie ciała.
Pod jednym z twoich filmów widziałam komentarz, że z każdym wideo jest cię coraz mniej i powinnaś jeść więcej czekolady.
No widzisz, a z drugiej strony słyszę, że tak naprawdę nie mówię prawdy, bo twierdzę, że jem pączki, a jestem taka chuda! I że powinnam jeść te pączki, żeby być wiarygodną. A ja naprawdę pączki jem, tylko mniej niż kiedyś. Dotarły też do mnie głosy, że byłam ikoną osób plus size, że w jakiś sposób tę społeczność zdradziłam. Schudłam dla zdrowia, z zalecenia lekarza i pod jego kontrolą. A teraz trochę jest tak, jak śpiewała Kasia Nosowska: „Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda”. I będę o tym mówić i zwracać uwagę na takie komentarze, bo one mogą być dla kogoś bardzo krzywdzące i niebezpieczne – dla naszego samopoczucia i obrazu naszego ciała.
RozwińCzy jako kobieta mierzysz się z takimi komentarzami częściej niż mężczyźni działający na tym samym polu zawodowym?
Takie komentarze piszą i kobiety, i mężczyźni i nie zauważyłam, żeby częściej dotyczyły mnie niż moich kolegów. Oni też się czasem naczytają. Pod wystąpieniem jednego z nich ktoś zauważył, że ma „damskie buty”. Buty były męskie, ale kolorowe, a nawet, gdyby były damskie, to co z tego? Niech każdy sobie nosi to, co chce, w czym jest mu wygodnie, bo co to znaczy, że jakieś ubranie jest męskie czy kobiece?
Jak wspomniałaś, schudłaś, bo dostałaś takie bardzo konkretne zalecenie od lekarza. Jako że jesteśmy serwisem poświęconym zdrowiu, nie mogę nie zapytać: jakie zmiany wprowadziłaś w swojej diecie, stylu życia?
Przede wszystkim nie możemy rozpoczynać tej podróży z postanowieniem, że naszym celem jest konkretny rozmiar, na przykład 34, a nie własne zdrowie. To ważna kwestia i najlepiej udać się z nią do specjalistów: lekarza, dietetyka, trenera personalnego, a wcześniej, w przypadku osób, które ze względu np. na zbyt wysoką masę ciała nie mogą od początku ćwiczyć – do fizjoterapeuty. W kwestii schudnięcia często szukamy prostych rozwiązań,, a tak się nie da. W tej sprawie lepiej nie szukać odpowiedzi na Instagramie, a tak niestety często robimy. Z przeprowadzonego niedawno badania wynikło, że dla Polaków największym autorytetem w dziedzinie zdrowia jest Ewa Chodakowska, a przecież powinien nim być lekarz. Ja wiem, że zdarzają się lekarze niemili, niekompetentni, którzy potraktują człowieka niesprawiedliwie i rozumiem późniejszą niechęć, ale mimo wszystko warto w takiej sytuacji poszukać innego specjalisty. Nie chcę mówić, ile ćwiczę, co dokładnie jem. To, co dobre dla mnie nie musi się sprawdzić u kogoś innego. Zawsze wszystkim odpowiadam to samo – że naprawdę warto się udać do specjalisty, nie działać na własną rękę.
”Ogromnie się cieszę, że społeczność zaczęła się rozrastać i tworzą ją osoby życzliwe, potrafiące z szacunkiem myśleć o drugim człowieku. Tu nic nikomu nie trzeba tłumaczyć, rzadko kiedy upominać – ludzie lubią się dzielić dobrymi rzeczami i być dla siebie nawzajem dobrzy”
Udowodniłaś wielu Polkom i Polakom, że statystyka to dobro. Popularne jest przecież przekonanie, że statystyka to nudy, że nie ogarną jej humaniści, no i że na dodatek kłamie. Tymczasem twoja, zadająca kłam tym tezom, książka „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla” od momentu wydania w marcu utrzymuje się na listach bestsellerów. Jak ci się udało przekonać czytelników i czytelniczki do statystyki?
Ten wynik bardzo mnie cieszy, bo okazało się, że są osoby, które chcą wiedzieć więcej i że jest na naszych półkach książkami miejsce również na takie pozycje. To znaczy, że nie jesteśmy jak te bezmyślne gołębie i ludzie rzucający sobie plastry sera w twarz, czasem chcemy też poczytać coś innego i zmierzyć się z innymi, bardziej wymagającymi treściami. Statystyka nas przeraża i ja to rozumiem, sama ją studiowałam i nie wszystkie przedmioty należały do moich ulubionych. Nie każdy miał dobrych wykładowców, nie każdemu dobrze wytłumaczono konkretne zagadnienia, a może akurat w tamtym konkretnym momencie życia byliśmy zainteresowani czymś innym. Ja staram się pokazać, że to nic straconego! Statystyka może być fajna, liczby są fascynujące. Wcale nie jest tak, że masz mózg humanisty i nic z tego nie zrozumiesz. Możesz nauczyć się właściwie interpretować statystyki, liczby, wykresy i przekonać się, że one nie kłamią, tylko trzeba je właściwie analizować i nie wyrywać z kontekstu.
W książce piszesz m.in. o tym, że żyjemy w dobie fake newsów, różnej maści znachorów, pseudonaukowców i nie takiej małej liczby ludzi, którzy im bezgranicznie ufają. Skąd w wielu ta ufność i jak przestać ufać szarlatanom?
Napisanie rozdziału o fake newsach i pseudonauce zostawiłam w książce Piotrowi Buckiemu, który świetnie się na tym temacie zna. A sam temat fascynuje i mnie, choć jest podszyty dużą ilością smutku. Bo co innego, gdy ktoś twierdzi, że ziemia jest płaska – z tego można się w miarę bezpiecznie pośmiać, a co innego ważne decyzje, które rodzice podejmują w stosunku do dzieci – na przykład te z dziedziny medycyny, psychologii, wychowywania dzieci. Np. matka radzi innej na facebookowej grupie, by dziecko z 40-stopniową gorączką okrywała brudną pieluszką i nic z tym dalej nie robiła. I część Internetu reaguje, traktując tę odpowiedź i jej autorkę z wyższością. „Hej, jesteśmy mądrzejsi od ciebie, zrobimy screena i puścimy go dalej w świat, żeby inni też się pośmiali!”. W tej pogardzie zapominamy, że kobieta zapytała z niepokojem o swoje dziecko, któremu nie udzieliliśmy pomocy. I co dalej? W ten sposób nie rozwiążemy tego problemu. Musimy się tej pogardy wyzbyć, przecież wystarczyłoby poradzić matce, co ma zrobić i powtarzać – tak długo, jak będzie trzeba – że porad medycznych powinniśmy szukać u lekarza, nie w Internecie.
A jeśli piszę pracę licencjacką, magisterską lub artykuł i znajduję dwa badania, które się wykluczają lub różnią, skąd wiedzieć, któremu bardziej zaufać? Co wziąć pod uwagę, porównując je? Np. jedno badanie mówi, że sportowcy powinni spać po 8 godzin, a drugie – że wystarczy 6.
Musimy pamiętać, że to ok, że wyniki badań są czasem różne. Podstawowe pytania, na które należy szukać odpowiedzi to: kiedy wykonano badanie, kogo zbadano, gdzie, jak? Wnioski to nie paprotki i nie możemy ich dowolnie przesadzać z miejsca na miejsce. Jeśli badanie zostało wykonane na reprezentacyjnej grupie Polaków, to nie możemy uogólnić tych wniosków na całe społeczeństwo amerykańskie. W przypadku innych kontekstów społeczno-kulturowych wyniki mogą wyjść inne.
A tak statystycznie rzecz biorąc, ile godzin dziennie pracujesz? Bo wiadomo, tu śmiechy i żarty, tworzenie jednorożców z bibuły oraz odpoczywanie z kotkiem i przy lekturze, ale książkę jednak napisałaś, strategię KUP JĄ opracowałaś, webinary prowadzisz, prezentacje opracowujesz. Kiedy masz na to czas?
Przyznaję się, że za dużo pracuję i pracuję źle, bo non stop, po kilkanaście godzin na dobę. Nie jest tak, że wstaję o 10 i kończę o 18. Nie mam tej pracy spiętej w klamrę, wszystko rozkłada się na cały dzień, bo funkcjonuję z licznymi przerwami. Znajduję codziennie dwie godziny, kiedy robię coś innego: czytam, wychodzę na spacer. Nie odpuszczam nawet w weekendy, ale chciałabym to jednak usystematyzować i pracować mądrzej.
Na koniec zapytałabym o odpowiedź na tytułowe pytanie twojej książki albo o psa z trzema nogami, ale jesteśmy portalem o zdrowiu, więc ciekawi mnie, czy język angielski powoduje zawał serca?
W przypadku z językiem angielskim mówimy o jednym z moich ulubionych błędów we wnioskowaniu – błędzie ekologicznym rozumowania. Popełniamy go, gdy wnioski z korelacji grupowych przenosimy na wchodzące w skład tej grupy jednostki. Nie martwcie się, ten błąd popełnił też Andrzej Duda, który na podstawie tego, że ma brzydką pogodę za oknem, wysnuł w jednym ze swoich tweetów wniosek, że nie ma globalnego ocieplenia. O tym samym błędzie traktuje anegdotka Hansa Roslinga, opowiadająca o człowieku, który badał związek między tłustym jedzeniem, piciem alkoholu i zawałami serca. Stwierdził, że w Japonii piją mało i jedzą dużo ryb, ale zawałów serca nie mają. We Francji za to piją dużo wina, jedzą dużo tłustych serów, a zawały też ich omijają. W końcu trafiło na Brytyjczyków – pijących niewiele, jedzących tłusto i często przechodzących zawały. Wyszło mu więc we wnioskach, że przyczyną zawałów musi być nic innego, jak język angielski. Takich błędów różnego rodzaju popełniamy dużo, ale na szczęście – jak już mówiłam wcześniej – nigdy nie jest za późno, by to zmienić.
Zobacz wystąpienie Janiny na TEDx:
Polecamy
„Wielu Polaków boi się mówić po angielsku – szczególnie wśród innych Polaków”. Jak skutecznie nauczyć się angielskiego, mówi Arlena Witt
Lekarka Róża Hajkuś apeluje do rodziców: „Nauka do sprawdzianu nie jest warta zarywania nocy”
16-latka z Gdyni podbija świat nauki. Kornelia Wieczorek pracuje nad aplikacją do diagnostyki zmian skórnych
Pacjenci przyjmujący Ozempic mogą mieć myśli samobójcze. Duże badanie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia
się ten artykuł?