Przejdź do treści

„To nie o to chodzi, żebyśmy wszystkie wyglądały tak samo, tylko żebyśmy patrzyły na siebie i myślały: Jestem dobra taka, jaka jestem”. Niskorosła stand-uperka Ola Petrus o akceptacji swojego ciała

Ola Petrus
„Nie chodzi o to, żebyśmy wszystkie wyglądały tak samo. Ważne, żebyśmy patrzyły na siebie i myślały: ‚jestem dobra taka, jaka jestem’ „. Niskorosła stand-uperka Ola Petrus o akceptacji swojego ciała / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Nie wartościujmy siebie pod kątem swojego wyglądu. Może być czymś, co nam poprawia nastrój, ułatwia nam pewne aspekty życia. Ale nie sprawia, że jesteśmy lepszym czy gorszym człowiekiem – mówi w rozmowie z Hello Zdrowie Ola Petrus, stand-uperka i półfinalistka „Mam talent”, która urodziła się jako osoba niskorosła. 

Ma 122 cm wzrostu, 33 lata i 89 kg wagi. A do tego niezliczone ilości pozytywnej energii. Niejedna kobieta unikałaby podawania tych liczb, ona zupełnie nie ma z tym problemu. Przyszła na świat z achondroplazją, która występuję raz na 25 tys. urodzeń. „Mój wygląd jest spowodowany mutacją genetyczną, ale nie jestem osobnym gatunkiem człowieka” – podkreśla. Wie, że różni się od innych, ale właśnie to według niej jest cudowne. Że wszystkie jesteśmy inne. Nasze ciała są różne, ale to nie powód, żeby ich nie kochać.

Ewelina Miszczuk: Ostatnio na swoim fanpage’u na Facebooku udostępniłaś zdjęcie w kostiumie kąpielowym, który był prezentem-niespodzianką. Niby mała rzecz, ale ciebie bardzo ucieszyła.

Ola Petrus: O tak! Zakupy to zawsze była dla mnie mordęga. Buty na studniówkę kupowałam w sklepie dla tancerzy, bo tylko profesjonalne dziecięce tancerki miały mój rozmiar stopy. Potem przez wieki jeszcze w nich chodziłam. Często popadam ze skrajności w skrajność – ciągle chudnę i tyje. Gdy w ostatnich latach znowu się zrobiłam większa niż powinnam, doszłam do punktu, kiedy po prostu nie miałam się w co ubrać. I to dosłownie. Nie mogłam kupić kostiumu, dostatecznie wysokich w stanie spodni ani dobrze dopasowanej koszuli, która nie będzie się rozchodziła na cyckach i wisiała na brzuchu. Ale najgorzej jest z zakupem bielizny. Gdy przybywało mi na wadze, to piersi mi rosły dosyć mocno, a gdy waga spadała, to ich rozmiar się nie zmieniał. Od kiedy wyprowadziłam się z domu, zaraz po maturze, i zaczęłam sobie sama kupować staniki, to przeszłam tak naprawdę cały alfabet. Gdy wyjeżdżałam, miałam miseczkę D, a w tej chwili noszę J. Ciężko znaleźć miejsca, gdzie można dostać taki rozmiar.

To moda jest dla ludzi, a nie my jesteśmy dla mody. Ubrania, bielizna, buty są po to, żebyśmy się w nich dobrze czuli. Więc dlaczego wolimy kupować mniejszy ciuch i dostosowywać się do niego?

Ale mimo wszystko chyba jest łatwiej niż kiedyś?

Zdecydowanie. Ostatnio zaczęłam znajdować fajne sukienki, w których się bardzo dobrze czuję. Moda się rozwija, modele pojawiają się w różnych rozmiarach, kształtach. Wiem, że dla niektórych pokazywanie modelek o większej wadze to jest promowanie otyłości. Ale przede wszystkim to pokazywanie i promowanie różnorodności. Tego, że nie wszyscy wyglądają tak samo. Że nie muszą przypominać osób z okładek.

To moda jest dla ludzi, a nie my jesteśmy dla mody. Ubrania, bielizna, buty są po to, żebyśmy się w nich dobrze czuli. Więc dlaczego wolimy kupować mniejszy ciuch i dostosowywać się do niego? Kupujemy węższe buty i czekamy, aż nam coś schudnie, zwęzi się, zmniejszy? To jest kompletnie bez sensu. Jest tyle rzeczy, które pozwalają nam ubrać się w taki sposób, żeby to wyglądało atrakcyjnie i dobrze, że czas już moim zdaniem przenieść priorytet. Nie powinno nim być to, żeby wyglądać modnie i iść za trendami. Tylko założyć na siebie coś, w czym dobrze się czujemy i co nie będzie próbowało sztucznie modyfikować naszego ciała.

Jakie to było uczucie, kiedy założyłaś kostium kąpielowy, który w końcu był idealnie dopasowany?

Szczęście! Poryczałam się. W kostiumie jednoczęściowym czułabym, że cycki mi leżą, jest mi gorąco i nieprzyjemnie. Wcześniej zdarzało mi się, że nakładałam normalny stanik, a na to topy i to robiło za górę od kostiumu. Posiadanie stroju kąpielowego w moim rozmiarze, który ma fiszbiny, nie wżyna się, wszystko trzyma, ma szerokie ramiączka – sprawiło, że byłam naprawdę przeszczęśliwa. Od razu pomyślałam, że nie będę się wstydzić, kiedy będę wychodziła na basen czy na plażę. A akurat wybierałam się na Kubę, gdy go dostałam. Zakładałam tylko pareo na nogi, bo jak to mówię, bardzo lubię siebie od bioder w górę! Niżej troszkę gorzej. Ostatnio wzięłam się za siebie, bo mam prywatnego trenera i chodzę na fizjoterapię, korzystam z poradni dietetycznej. Staram się walczyć ze swoją wagą, ale z drugiej strony zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w stanie się cieszyć z mojego ciała takim, jakie jest teraz.

Teraz łatwiej mi pracować nad zmianą odżywiania, dbać o swoje ciało - w momencie, kiedy zaczęłam je lubić. Bo nie mam możliwości, żeby je rozpiąć jak kombinezon, zdjąć i pójść po nowe.

Był jakiś moment przełomowy, który sprawił, że zaczęłaś mieć takie podejście?

W zeszłym roku brytyjski „Vouge” zrobił cudowną kampanię. Na okładce pojawiło się kilkanaście kobiet – każda z innej bajki. Była tam też jedna dziewczyna niskorosła. I dla mnie to był przełom. Pomijając fakt, że jestem w stanie zobaczyć kobiety o zbliżonej wadze czy obwodzie, to była tam jeszcze kobieta o dokładnie takim samym wzroście jak ja.

Ale to podejście budowało się powoli. Wraz z podjęciem decyzji, że zaczynam o siebie bardziej dbać. Po każdym wyjściu z fizjoterapii, pomimo że na stole umierałam, miałam większy zakres ruchu, mniej się męczyłam. To dawało mi wiarę w siebie. Kolejnym momentem, który mi jej dodał, było założenie tego kostiumu. Najgorsze, co mogłam sobie sama zrobić, to założyć go, spojrzeć w lustro i powiedzieć: „O Boże, jaka ja jestem gruba”. Ja po prostu wiedziałam, że wyglądam w nim dobrze. Wcześniej robiły mi się fałdki, coś się wylewało, widziałam swoje niedoskonałości. Tu wszystko grało i to bardzo zadziałało na moją wyobraźnię. Teraz łatwiej mi pracować nad zmianą odżywiana, dbać o swoje ciało – w momencie, kiedy zaczęłam je lubić. Bo nie mam możliwości, żeby je rozpiąć jak kombinezon, zdjąć i pójść po nowe.

Kobieta robiąca zdjęcie

Pięknie mówisz o swoim ciele – że to twój najlepszy przyjaciel. Taki z którym jesteś od urodzenia i będzie z tobą aż do śmierci. Przyjaciel, który nosi cię w najciekawsze miejsca. Pozwala odkrywać świat i funduje najpiękniejsze doznania. Takie podejście pomaga zaakceptować ciało takim, jakie jest?

O, tak! Zdecydowanie. Bo przecież gdyby to było ciało kogoś bliskiego – mojej przyjaciółki, mamy, babci, to w życiu bym nie pozwoliła na to, żeby je obrażać. Wokół mnie są kobiety różnych rozmiarów, kształtów i zauważyłam, że nawet jeśli mam koleżanki o większej wadze, to gdy patrzę na nie, nie myślę: „O Boże, jaka ona jest gruba”, „Jak jej się tutaj wylewa” albo:  „Ale ona w tym źle wygląda”. Więc jeśli nie pozwalam sobie na to wobec mamy czy przyjaciółki, to dlaczego robię to sama sobie? 

Teraz jesteś pewna siebie, świadoma swojego ciała i jasno mówisz, że nie chcesz się dopasowywać do panujących kanonów. Zawsze tak było?

Wiesz co, to nie jest tak, że wszystko zawsze jest świetnie. Na przykład nie trawię swoich nóg. Zasłaniam je zawsze, kiedy tylko mogę. Przy moim wzroście i wadze to tam jest fałdka przy fałdce, i fałdkę pogania. Nigdy nie nosiłam krótkich spódniczek, legginsów – z pełną świadomością, że jest to coś, co mnie trochę boli. Oczywiście są momenty, kiedy płaczę i jest mi smutno. Czuję się gorzej, gdy pojawiam się w telewizji, siedzę na kanapie i koło mnie siedzą dwie szczupłe dziewczyny. Myślę wtedy: „Boże, serio? Ja jestem przy nich taka szeroka?”.

Są momenty, kiedy jestem absolutnie załamana. Natomiast jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi – fakt, że mój biust tak mocno mi urósł, dał mi dosyć sporo pewności siebie. Jest to część ciała, na którą bardzo dużo osób zwraca uwagę, szczególnie mężczyzn. Jest często komplementowany i jest to mimo wszystko coś, co mnie wyróżnia w tę drugą stronę. Z tego powodu słyszę bardzo dużo pozytywnych tekstów i też ze względu na to nie mam problemów z intymnością. Są dziewczyny, które lubią swoją figurę i nią emanują, na przykład mają długie nogi i noszą krótkie spódniczki. Ja mam mój biust. Bardzo go lubię, szczególnie w momentach, kiedy mogę mu nadać dobry kształt, otoczkę. Teraz, kiedy jestem na kwarantannie po tym, jak wróciłam z Kuby, siedzę sama w domu – tylko ja i moje ciało. Mam fajny moment na to, żeby tylko na nim się skupić. Mogę robić sobie domowe spa, ćwiczyć – bo przecież wielu trenerów organizuje treningi on-line. Tak naprawdę teraz zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne jest, żeby się ze sobą zaprzyjaźnić.

To nie o to chodzi, żebyśmy wszystkie wyglądały tak samo, tylko żebyśmy patrzyły na siebie i myślały: „Jestem dobra taka, jaka jestem”. Nie ma sensu się umęczać, umartwiać, zadręczać, krytykować.

Wiele dziewczyn pod postem, w którym pokazałaś swoje zdjęcie w kostiumie kąpielowym i opisałaś zmagania z akceptacją swojego ciała, podziękowało ci za lekcję, którą od ciebie dostały. Pojawiło się mnóstwo komentarzy! Spodziewałaś się takiego dużego, pozytywnego odzewu?

Nie, szczerze mówiąc nie. Po trochu napisałam to do samej siebie, po trochu chciałam się podzielić z innymi swoją refleksją. To nie miała być żadna odezwa czy motywator, bo ja nie jestem żadnym coachem.

Byłam zaskoczona, jak wiele kobiet nie radzi sobie z akceptacją swojego ciała. Trochę mi się też zrobiło smutno, bo przeglądałam zdjęcia dziewczyn komentujących mój post – szczególnie tych, które bardzo się nie zgadzały ze swoim ciałem, i byłam w szoku. Bo ja im go zazdrościłam! Ale zdaje sobie sprawę z tego, że każda kobieta – jak bardzo by nie była chuda, to zawsze znajdzie jakiś punkt, żeby zazdrościć innej i chce wyglądać tak, jak ktoś z jej otoczenia. A to nie o to chodzi, żebyśmy wszystkie wyglądały tak samo, tylko, żebyśmy patrzyły na siebie i myślały: „Jestem dobra taka, jaka jestem”. Nie ma sensu się umęczać, umartwiać, zadręczać, krytykować. To nie jest tak, że jeśli schudnę, to będę lepsza. Nie wartościujmy siebie pod kątem swojego wyglądu. Może być czymś, co nam poprawia nastrój, ułatwia nam pewne aspekty życia. Ale nie sprawia, że jesteśmy lepszym czy gorszym człowiekiem.

Zdarzało się, że inni obrażali twoje ciało i cierpiałaś przez to?

Tylko w internecie. Byłam wychowywana w domu, w otoczeniu, które mnie akceptowało. Mimo że mogłoby się wydawać, że nie powinno. Ludzie, którzy byli wokół mnie, nigdy nie dawali mi odczuć, że jest ze mną albo z moim ciałem coś nie tak. Miałam naprawdę świetną relację z moją mamą. Nie  miałam problemu, żeby być przy niej taka, jaka jestem. Nigdy mi nie mówiła, że nie mogę czegoś robić, bo wyglądam tak, a nie inaczej. Chciałam tańczyć? Tańczyłam. Chciałam chodzić na karate? Chodziłam. Natomiast gdy w internecie pojawiły się pierwsze filmiki z „Mam talent”, to liczba komentarzy pod tytułem: „Świetnie, zajebiście”, „Łamiesz bariery”, „Ekstra dowcip”, była równoważna z liczbą komentarzy w stylu: „Ale ona jest ulana”, „Mogłaby schudnąć”. To był pierwszy raz, kiedy naprawdę zaczęłam widzieć i słyszeć negatywne komentarze na temat mojego wyglądu.

Modelka plus size pozuje w bieliźńie oraz skrzydłami, jak z pokazów Victoria`s Secret

Długo się zastanawiałaś nad tym, czy powinnaś się zgłosić do „Mam talent”? To jednak jest wystawienie się na publiczną ocenę przez miliony Polaków. A to nie zawsze może wyjść na dobre.

Wiesz, co przede wszystkim to ja musiałam być namawiana, żeby wziąć udział (śmiech). Więc nie miałam presji pod tytułem: „O Boże, idę tam wygrać i chcę być sławna”. Traktowałam to od początku jako jedynie zabieg promocyjny. Miałam zupełną świadomość tego, że będę komentowana, krytykowana. Ba! Nawet nie tylko przez ludzi obcych, ale też przez środowisko, które udział w takim talent show nie uznaje za prawdziwy stand-up, tylko „sprzedawanie się”. Miałam pełną świadomość tego, że to, co robię jest kontrowersyjne. Byłam w pełni przekonana, że ci, którym nie spodoba się mój występ, pójdą po linii najmniejszego oporu i będą komentowali mój wygląd. Ale liczba pozytywnych reakcji, nowych fanów i ofert, które dostałam, całkowicie zakryła jakikolwiek ból związany z komentarzami, które się pojawiały.

A wiesz jakie było słowo, które najczęściej się pojawiało w komentarzach pod filmem z twojego pierwszego występu w „Mam talent”?

Jezus Maria… Karzeł?

Nie. Dystans!

Ach, no tak.

Nauczyli cię go rodzice, sama go sobie wypracowałaś, czy może wciąż go zdobywasz?

Wciąż się go uczę, bo są tematy, do których nie mam dystansu. Takie, do których jestem bojowo nastawiona. Na przykład do słowa karzeł, absolutnie! Z różnych rzeczy się śmieje i wiele rzeczy akceptuje, ale tego nie. Nienawidzę wszelkich przejawów nietolerancji – na tle rasowym, orientacji, religii czy płci. Jeżeli widzę, że ktoś jest krzywdzony, to zdecydowanie brakuje mi dystansu. Tego nie jestem w stanie zaakceptować i bardzo mocno z tym walczę.

Występ Oli Petrus w półfinale programu „Mam talent” / screen, YouTube

Często poruszasz temat swojej niskorosłości podczas występów. Śmianie się z samej siebie to twój sposób na poradzenie sobie z nią?

Ja się nie śmieję sama z siebie. Ośmieszam sytuacje, które mi się przydarzają, reakcje ludzi na mnie i różne absurdy pojawiające się w internecie. To jest istotna różnica. Moje dwa pierwsze programy opierały się na tym niemal w 100 procentach. Nie po to, żebym sobie sama z tym poradziła, bo ja sobie świetnie radzę z tym, jak wyglądam. Tylko po to, żeby ludzie sobie z tym poradzili. Żeby zaczęli w końcu słuchać i rozumieć. Odpowiadałam na pytania, których oni jeszcze nie zadawali.

Zdarza ci się dostawać prywatne wiadomości od niskorosłych osób, które dziękowały ci, że oswajasz ludzi z tym tematem?

Akurat z tym środowiskiem jestem trochę na bakier (śmiech). W ogóle wychodzę z założenia, że najgorsze, co można robić, to jest takie gnieżdżenie się i tworzenie grup, wspólnot – bo wyglądamy tak samo i mamy taką samą chorobę. To jest bez sensu. Jedyna sytuacja, w której dobrze się czuję, to kiedy piszą do mnie rodzice dzieci, które się urodziły z niskorosłością. Takich wiadomości dostaje bardzo dużo. Uważam, że to jest konieczne, żeby z nimi rozmawiać. Ponieważ często jest tak, że wcześniej nie było takiego przypadku w rodzinie i nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Wtedy jestem pierwsza do pomocy. Chciałabym, żeby za każdym razem, kiedy pojawiam się w telewizji albo robię stand-up albo ktoś mnie widzi i rozpoznaje – to żeby takiemu dziecku było łatwiej. Bo już nie będzie zdziwienia, gdy ktoś je zobaczy. Nie będzie zastanawiania się: „O Boże, co jest z nim nie tak?”, wskazywania palcem. Pierwszym skojarzeniem będzie: „O, on jest taki jak ta stand-uperka”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.